Rozdział 2.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rose przypomniała sobie ogromny ból i swędzenie skóry.

Uczucie uwięzienia i przerażającą potrzebę wolności. Pamiętała obezwładniającą tęsknotę i intensywny zapach lasu, odurzający jej zmysły. Potem nie miała już nad sobą władzy. Nad ciałem, w którego wnętrzu nagle się znalazła. Zupełnie jakby była jakimś intruzem. Czuła potworny głód i głos, który osaczył jej umysł. Później był zapach drewna i parę drzazg wbitych w przednią łapę. Kilka niewyraźnych kształtów, głośne gdakanie i czerwone plamy, rozbryzgane na ścianach. Tumany dryfującego w powietrzu pierza. Metaliczny, słony posmak w ustach i niewyraźny kontur czyjejś sylwetki.

Przypomniała sobie, że obcy obnażył zęby, a wtedy jej ciało instynktownie odwzajemniło ten grymas. Obcy zbladł i zaczął wymachiwać czymś długim. Wtedy pojawiła się Kluska. Rose pamiętała jej piskliwy szczek i najeżone, serdelkowate ciało. Krótkie nóżki, podskakujące w miejscu i opuszczony ogon. Kluska chciała ją chronić, ale nie miała szans z rozgoryczonym napastnikiem. Rose przypomniała sobie strach o życie swojej przyjaciółki, gdy obcy zamachnął się bronią w stronę niewielkiego kundla. Chciała krzyczeć, błagać żeby przestał ale jedynym co opuszczało jej gardło był przerażający i zupełnie niezrozumiały warkot. Mężczyzna wciąż groził im bronią, dlatego w końcu straciła cierpliwość i machnęła ręką, żeby go przepędzić. Wtedy broń obcego pękła z trzaskiem, a on sam upadł na ziemię. Znów trysnęła ta gęsta ciecz. A potem, zapadła ciemność. Ciemność o smaku waleriany.

☾☾☾

Kiedy w końcu Rose zdecydowała się wrócić, jej ciotka wciąż zajmowała to samo miejsce przy stole, natomiast nieznajomy mężczyzna siedział na schodach z głową opartą o ścianę. Miał zamknięte oczy i spokojny wyraz twarzy. Wyglądał jakby spał, ale zdradzał go jego oddech. Rose nie wiedziała, skąd Rawena go zna, ale jego obecność wyraźnie ją krępowała.

– Dowiem się w końcu, co to za typ? – wypaliła Rose, gdy tylko zajęła miejsce naprzeciwko ciotki.

– Ten typ ma imię – mruknął mężczyzna, bez otwierania oczu.

– Którego jak dotąd mi nie zdradził – odcięła się dziewczyna, ale nim powiedziała coś więcej, poczuła, jak ciotka szturcha ją pod stołem stopą.

– Maniery – syknęła alchemiczka i spiorunowała dziewczynę wzrokiem.

– Rosenrod – rzucił. – Tropiłem akurat Psotnika. Moja siostra uwielbia rzadkie ptaki i zażyczyła sobie jednego na urodziny. Dowiedziałem się, że większość z nich przesiaduje tutaj latem, dlatego przypłynąłem na wyspę. Uprzedzając kolejne pytania, gdy przemierzałem las, usłyszałem odgłosy walki, a ponieważ to dosyć nietypowy dźwięk w tak idyllicznym miejscu, postanowiłem sprawdzić, co się dzieje. Tak cię znalazłem. Zupełnie nieprzytomną, obejmującą ciało martwego psa. Potem dogoniła mnie twoja ciotka.

– To nadal nie tłumaczy, czemu twoim zdaniem musimy uciekać – odparła Rose, czując bolesne ukłucie w sercu na myśl o nieżyjącej już towarzyszce. Nie była tylko pewna, co dokładnie widział mężczyzna. Tym bardziej że sama nadal nie rozumiała tego, co się stało. W jej głowie wciąż panował zupełny chaos.

– Znalazłem cię w strzępach ubrań, dlatego z początku pomyślałem, że być może ktoś próbował zrobić ci krzywdę, a twój pies po prostu wszedł mu w drogę, próbując cię chronić. Obok znalazłem połamane widły i mężczyznę leżącego twarzą do ziemi. Chwilę później odkryłem kurnik i zmasakrowany drób. Wtedy doszedłem do wniosku, że martwy pies mógł być początkiem tego wszystkiego, że być może to ty chroniłaś to zwierzę, a nie na odwrót.

– Cottman nie żyje? – zapytała z niedowierzaniem Rose i poczuła, jak robi jej się słabo. Nawracające wspomnienia zaczęły ciążyć jej, niczym kamień młyński uwiązany u szyi. To przecież niemożliwe, żeby kogoś zabiła. Nie byłaby do tego zdolna. Nie ona. Czy ktoś, kto zbiera z drogi ślimaki i płacze na widok przebitego szpilką motyla, byłby zdolny do czegoś tak okrutnego?

– Rose, posłuchaj mnie – powiedziała Rawena, pochylając się nad stołem i chwytając dziewczynę za ręce. Bardzo chciała zaprzeczyć, powiedzieć, że leciwemu hodowcy kurczaków nic się nie stało i wkrótce dojdzie do siebie, ale nie potrafiła. – Jestem pewna, że chciałaś się tylko obronić, ochronić Kluskę. Nawet jeśli nie nie chciałaś nikogo skrzywdzić, nie mamy zbyt dużych szans w bezpośrednim starciu z łowcami potworów, których na pewno już powiadomiono o całym zajściu. Nie potrzebują wiele, żeby skazać kogoś na stos.

– A miejscowi to strasznie zabobonni ludzie – zauważył Rosenrod.

Rawena skinęła głową. Były tu obce. Kimś z zewnątrz, w miasteczku opanowanym przez kilkanaście rodzin, znających się z dziada pradziada.

– Wystarczy, że rzucą na nas cień podejrzeń i będziemy w poważnym niebezpieczeństwie – dodała kobieta.

– Przecież jak teraz wyjedziemy to tak, jakbyśmy przyznały się do winy. Poza tym, jak długo będziemy w stanie się ukrywać? Ktoś w końcu na nas doniesie – zaprotestowała Rose, przeskakując wzrokiem pomiędzy twarzami pozostałej dwójki.

Po zmęczonej twarzy starszej kobiety przemknął cień uśmiechu. Zawsze powtarzała dziewczynie, że dbanie o umysł jest po stokroć ważniejsze niż róż na policzkach. Choć Rose nie należała do moli książkowych i czas wolny wolała spędzać w ruchu, niż przekładając kolejne stronice ksiąg, potrafiła rozsądnie myśleć. Przynajmniej czasami.

– Dlatego powinnyście udać się do Wyklętego Miasta. Tamtejszy władca ma na pieńku z łowcami, delikatnie mówiąc – podjął mężczyzna, wstając z miejsca. – Tak, to będzie pierwsze miejsce, o jakim pomyślą łowcy, kiedy zorientują się, że was nie ma –  dodał po chwili, dostrzegając pytający wzrok obu kobiet. – Aczkolwiek, Wyklęte Miasto słynie z dość... Niecodziennych mieszkańców. Nawet jeżeli łowcy tam dotrą i zaczną wypytywać o podenerwowaną kobietę i dziewczynę z charakterystycznym kolorem włosów – zrobił pauzę i spojrzał na Rose wymownie – to tak jakby pytali młynarza, kiedy ostatni raz widział worek z białym proszkiem.

– Tak czy siak nie mamy dużego wyboru. – Rawena puściła Rose i powoli wstała od stołu. – Bezpośrednie połączenie statkiem mamy tylko na Ziemię Piratów lub właśnie do Wyklętego Miasta. Biorąc pod uwagę, że piraci po zwęszeniu okazji sprzedadzą nas na pierwszej lepszej aukcji, wybór wydaje się oczywisty. Poza tym znam parę osób w Wyklętym, a to kolejny plus na korzyść tego miejsca.

– Jeżeli przy okazji obie skupicie się tylko na spakowaniu najpotrzebniejszych rzeczy i nie zostawicie domu wywróconego do góry nogami, krzyczącego "uciekamy w pośpiechu" być może nawet trochę namieszacie śledczym w głowach i zyskacie na czasie – zasugerował Rosenrod.

– W zasadzie, dlaczego nam pomagasz? Równie dobrze mógłbyś spełnić swój obywatelski obowiązek i nas po prostu wydać! – warknęła Rose, nie mogąc dłużej znieść nonszalanckiej postawy nieznajomego.

– Po pierwsze nie znoszę łowców – mruknął. – Po drugie, mam w tym pewien interes – dodał prędko i wzruszył ramionami. – Poczekam na was w porcie, tylko się pospieszcie – dodał po chwili i uśmiechnął się tajemniczo. Następnie okręcił się na pięcie i opuścił chatę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro