Rozdział 7.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Nie wiem, o co ci chodzi — jęknął Sal, nie spuszczając Raweny z oczu.

— Na początek o garść informacji. Dla kogo pracujesz?

— Dla nikogo — odparł Sal.

Rawena potrząsnęła głową, cmokając.

— Zła odpowiedź — westchnęła. — Nie przeciągaj struny, bo moje zmęczone życiem i głupotą ludzką stawy nie wytrzymają zbyt długo. Jeszcze nie daj Grano, ręka mi się omsknie i co wtedy zrobimy? — Zapytała słodko, wodząc czubkiem ostrza wzdłuż jego szyi.

Sal przełknął ślinę.

— To nic osobistego, przysięgam — zapewnił ją. — Mówiłem ci już, że mam potworne długi.

— Mam w nosie, czemu to zrobiłeś. Oboje wiemy, jaka z ciebie szuja, Sal — parsknęła Rawena i spojrzała wyzywająco w oczy przewoźnika. — Interesuje mnie za to, kto ci kazał mnie porwać i po co — dodała, choć w głębi duszy domyślała się, kto stoi za tym wszystkim.

— Słuchaj — zaczął, ważąc ostrożnie słowa. — Naprawdę z początku chciałem was zawieźć do Wyklętego Miasta, zgodnie z naszą umową.

— W takim razie co sprawiło, że zmieniłeś zdanie?

— Twój wisior — mruknął i spuścił wzrok na jej dekolt, gdzie poprzednim razem wypatrzył interesującą go ozdobę. — Powiedzmy, że jest na niego zlecenie, a ja mam dobrą pamięć do błyskotek — dodał i uśmiechnął się kwaśno.

Rawena była już pewna, że za wszystkim stał nie kto inny, jak sam Klaus von Winkiel. Nie rozumiała tylko, czemu ojciec wciąż jej szukał. Przecież nigdy nie była dla niego wystarczająco dobra. Była zbyt chuda, zbyt blada, zbyt niska lub zbyt wrażliwa. Czegokolwiek by nie robiła, zawsze była "zbyt." Oczywiście zdawała sobie sprawę, że uciekając z domu, poważnie zrani dumę wielkiego łowcy potworów, przewrażliwionego na punkcie kontroli. Musiał się wściec. Nie sądziła jednak, że jego zawiść będzie ją prześladować nawet teraz, po dwudziestu latach. Tym bardziej, skoro i tak nie miał z niej żadnego pożytku. Zmarszczyła brwi. A co jeśli skarbiec, o którym słyszała tyle historii, nie był tylko czczą gadaniną? Co, jeśli Klaus go odnalazł i potrzebował klucza, żeby go otworzyć? Czuła, że ciągle brakuje jej jakiegoś elementu tej układanki.

— Czegoś mi nie mówisz, Sal — wycedziła. — Gdyby chodziło tylko o wisiorek, po prostu byś mi go zwędził. Nie miałbyś powodu, żeby mnie porywać. Mam rację?

Przewoźnik zaklął.

— Przestań stroszyć piórka, Rawi — wycedził. — Nawet jeśli mnie zabijesz, nie dasz sobie rady z całą załogą. Spuszczeni ze smyczy chłopcy potrafią nieźle kąsać. Tym bardziej, jeśli pod pokładem znajduje się świeże, rumiane mięsko. Powstrzymuje ich tylko moje słowo. Jak myślisz, co się stanie, jeśli mnie zabraknie? Dasz radę ją ochronić, mając do dyspozycji swoje stare ciało i bladego wymoczka? — zakpił.

— Żebym ja cię zaraz nie ukąsiła, pusty dzbanie! — zawołała Rose, sprowokowana jego słowami. Następnie wbiegła na pokład i uraczyła zdumionego przewoźnika mało wyrafinowanym gestem dłoni.

— Lepiej bym tego nie ujął — mruknął łowczy i podążył za rozjuszoną towarzyszką.

Rawena oderwała wzrok od twarzy przewoźnika i na moment przeniosła go na stojących nieopodal Rose i Rosenroda. Uśmiechnęła się, czując ulgę spowodowaną ich widokiem i poluzowała chwyt w dłoni, w której trzymała sztylet. To był jej błąd. Sal wyczuł swoją szansę i postanowił zaryzykować. Zebrawszy się na odwagę, naparł na starszą kobietę i odepchnął ją od siebie, z całej siły. Syknął wściekły, raniąc się jej ostrzem. Zaskoczona Rawena runęła na plecy. Sal zbliżył się do niej i nadepnął kobiecie na dłoń, zmuszając ją do wypuszczenia broni. Alchemiczka syknęła z bólu.

— Widzę, że was nie doceniłem — westchnął Sal i pokręcił głową, rozczarowany. Następnie podniósł sztylet i w odwecie przystawił ostrze do gardła Raweny. — Nie jest ci już do śmiechu, co złotko?

— Ciociu! — krzyknęła Rose i wyrwała się do przodu, jednak powstrzymało ją silne ramię myśliwego. Spojrzała na jego twarz z wyrzutem.

— Puszczaj! — warknęła.

— Jeśli źle to rozegramy, twojej ciotce może stać się krzywda — wyszeptał, wpatrując się w jej roziskrzone oczy, które buchając zniecierpliwieniem, przypominały mu rozgwieżdżone niebo. Ocknął się po chwili i zaczął wodzić wzrokiem po otoczeniu. Szukał czegoś, co mogłoby im pomóc.

— Słuchaj się pana młoda, dobrze prawi — zarechotał Sal, kiwając głową.

— Nie martw się Rose, tłusty gbur cierpi katusze w każdym ze scenariuszy — dodał głośniej Rosenrod.

— A to mi się już nie podoba — burknął przewoźnik. Cmoknął i wrócił spojrzeniem na pomarszczoną twarz Raweny. — I co ja z tobą mam, kochana? Zabić cię nie mogę, bo mi nie zapłacą — westchnął ciężko. — Pokiereszować za mocno też mi nie wolno. Twoja krew jest im potrzebna. A dokładniej krew twojej matki, chociaż to chyba na jedno wychodzi. — Wzruszył ramionami.

Rawena otworzyła szerzej oczy. Krew. To dlatego była ojcu potrzebna.

— Nasza podróż trochę się opóźni — kontynuował przewoźnik. — Pokiereszowaliście mi całą załogę, jak mniemam, nikt z was nie zna się na żeglarstwie? Jak zwykle wszystko muszę robić sam — jęknął.

— Pociesza mnie myśl, że jest to twoja ostatnia podróż Sal — wycedziła Rawena.

— Nie wydaję mi się, złotko — zarechotał.

— A mi i owszem — uśmiechnęła się półgębkiem. — To ostrze zostało nasączone jadem ważki z Przeklętych Moczar — dodała, spoglądając na swój sztylet. — Bardzo nieprzyjemna sprawa. Człowiek zwija się w bólu i kończy żywot we własnych plwocinach. Wystarczy drobna rana, żeby zakazić krew.

— Przeklęta wiedźma! — zawołał, spoglądając na kobietę z nienawiścią. — W takim razie zaraz ci zarysuję tę wątłą szyjkę. Nie pójdę na dno sam — dodał, charcząc.

— I kto ci wtedy zrobi antidotum? To stary przepis. Próżno szukać uzdrowiciela z taką wiedzą. Myślisz, że zdążysz objechać kontynent w kilka godzin? — dodała z triumfem wymalowanym na swojej twarzy. — To jak będzie, Sal? Puścisz nas wolno w zamian za swoje życie, czy wolisz zaczekać i sprawdzić, czy nie blefuję?

— Jesteś szalona! — warknął przewoźnik, odsuwając się od niej.

— Bynajmniej. Po prostu nie ty pierwszy dybiesz na moje życie — mruknęła Rawena, podnosząc się z ziemi. — Gdybyś nie był takim ignorantem, widziałbyś, że nie należy lekceważyć kobiety trudniącej się alchemią.

— Skończ pieprzyć i rób to antidotum — krzyknął rozeźlony. — Zaczynam się dusić — wychrypiał.

— Muszę iść po torbę, którą sam mi zabrałeś — mruknęła Rawena.

— Nie idź, a zapieprzaj! — zażądał.

Rawena skinęła głową i odrobinę przyspieszyła kroku. Minęła oszołomioną Rose i poklepała ją po ramieniu, obiecując, że później wszystko jej wyjaśni. Następnie schyliła się i wyjęła torbę, skrytą za stertą beczek. Pogrzebała w niej chwile, marudząc pod nosem. W końcu okręciła się na pięcie i spojrzała na przewoźnika.

— Ej, Sal! — zawołała.

Mężczyzna wyprostował się i przekręcił głowę w jej stronę, unosząc brwi.

— To za brak manier! — krzyknęła i wyćwiczonym ruchem nadgarstka cisnęła nóż, trafiając go między oczy.

Krew trysnęła z rany, a przewoźnik runął martwy na ziemię. Rose pisnęła, łowczy zaś pokiwał głową z uznaniem. Czuł, że musi zaproponować kobiecie znacznie wyższą stawkę.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro