Rozdział 9.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rawena nie była zachwycona, gdy Rose przerwała jej drzemkę, jednak z uwagi na okoliczności, wymamrotała tylko kilka niezrozumiałych słów pod nosem i bez zbędnej zwłoki przygotowała się do dalszej drogi. W jej przypadku oznaczało to, wstanie z łóżka, obmycie twarzy zimną już wodą z balii, zebranie dwóch toreb z podłogi i wyjście z pokoju. Rose za to zdołała w międzyczasie poprawić włosy i na nowo podkreślić brwi węgielkiem. Ofuknięta przez ciotkę pospiesznie dokończyła mizdrzenie się przed lekko zmatowiałym lustrem i chwyciła za pozostały bagaż.

Chwilę później opuściwszy alkierz, obie kobiety dotarły do podsieni. Sterczały teraz oparte o filar, u wejścia do gospody. Z jawnym rozbawieniem obserwowały spektakl, który miał miejsce tuż pod ich nosem. Izba karczemna przypominała teraz bowiem bardziej scenę w teatrze niż miejsce przeznaczone na głośne rozmowy, hazard i pijaństwo. Rose nie była tylko pewna, czy panująca obecnie cisza została wywołana przez zainteresowanie cudzymi relacjami rodzinnymi, czy starszą siostrą Rosenroda, kobietą, która nie wahała się podkreślić mocy swoich słów odpowiednio silnym rzutem obusiecznego topora. Tym bardziej że jej broń sterczała ze ściany, wbita tuż obok szynkwasu.

— Ciekawe kto tym razem popisał się swoją mądrością... — mruknęła Rose.

Tymczasem Nara, stojąca w oddali wymachiwała rękoma, strofując brata za pijaństwo i brak odpowiedzialności. Co jakiś czas dodając niewybredne ''dureń", "huncwot" czy "zobaczysz, jak powiem mamie." Stojąca u jej boku Hedea kiwała jedynie głową i wzdychała ciężko. Łowczy natomiast klęczał na posadzce z rumianą twarzą i odciskiem dłoni na obu policzkach. Z ledwością utrzymując pion, bełkotał ledwo zrozumiałe "psze.. paszam" lub "nie będhe.. wiesej.."

— Chcesz?— zagadnęła Rawena, podsuwając podopiecznej pod nos pasek suszonej wołowiny.

Dziewczyna skinęła i z chęcią poczęstowała się przekąską. Stały tak dobrych kilka minut, aż w końcu nauki dobrych manier dobiegły końca i siostry zaczęły kierować się do wyjścia, wlokąc ze sobą zawieszonego na ich ramionach, brata.

— Czyli na nas też pora — mruknęła Rawena i w towarzystwie Rose, opuściła zajazd.

— Dowódczyni — zagaił nagle jeden z gwardzistów, który dopadł Narę gdy tylko ta wyłoniła się z gospody. — Co z paniczem? Zapakować do powozu?

— W żadnym razie! — fuknęła Nara i zmarszczyła brwi. — Jeszcze się ochlapusowi pijaństwo z wygodami skojarzy. Przewiesić chwosta przez grzbiet Lazuli. Wytrzęsie go porządnie to zaraz na nogi stanie, a i piwska trochę z siebie wyrzuci. Na zdrowie mu wyjdzie — rozkazała tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Gwardzista zasalutował i okręcił się na pięcie. Zawołał kompana i we dwójkę zaciągnęli półprzytomnego łowczego za ścianę wysokich krzewów, niknąc Rose z oczu.

— Lazula to koń? —zagadnęła dziewczyna i spojrzała na starszą siostrę.

Nara wybuchnęła śmiechem.

— W żadnym razie — dodała zaraz, rozbawiona. — To moja chimera. Zresztą zaraz sama zobaczysz. Chodźmy, czeka nas parę godzin jazdy. Bo KTOŚ upierał się na jazdę karocą — burknęła Nara, wlepiając spojrzenie w twarz młodszej siostry.

Hedea wzruszyła ramionami i unosząc dłonie nad ramiona, poprawiła misternie splecione włosy.

— Karoce są zdecydowanie bardziej eleganckie i wygodne niż chimery.

— Ale są strasznie powolne — jęknęła starsza.

— A śpieszy się nam gdzieś? Jadąc z rozwagą, można kontemplować przyrodę, poprawić makijaż, a nawet zmienić suknię.

— Celan czeka na alchemiczkę, pamiętasz? Szkoda zwłoki.

— A no tak, no tak — przytaknęła młodsza. — Ale jak do tej pory pośpiech na niewiele mu się zdał — dodała, wzruszając ramionami. — Skąd wiesz, że teraz będzie inaczej? Oczywiście, bez urazy — poprawiła się, spoglądając na Rawenę i uśmiechnęła się sztucznie.

— Będzie inaczej — wtrąciła się alchemiczka, wlepiając wyzywający wzrok w twarz eleganckiej kobiety. — Bo ja tu jestem — dodała z mocą i nie mówiąc nic więcej, pomaszerowała przed siebie, śladem gwardzistów.

— Lubię ją. — Nara uśmiechnęła się szeroko i również opuściła plac zajazdu.

Hedea prychnęła. Następnie ująwszy palcami krawędzie sukni, uniosła materiał do góry i drobnymi krokami pomaszerowała za siostrą, z wysoko uniesioną brodą.

Rose również prychnęła, zupełnie nie rozumiejąc tak wydumanej postawy.

☾☾☾

Lazula rzeczywiście w niczym nie przypominała konia. Nie miała ani podłużnego pyska, ani chrap, ani nawet smukłych nóg z kopytami. Rose spoglądała na potężne stworzenie przed sobą, podziwiając białe futro ozdobione czarnymi pasami, bujną grzywę wieńczącą łeb podobny do kociego, zakończony ostrymi rogami, sterczącymi u szczytu głowy. Kreatura posiadała również puchaty ogon, lśniące lazurowe oczy bez źrenic, jarzących się jak pochodnia nocą i przede wszystkim parę dużych, niebieskich skrzydeł. Błoniastych jak u nietoperza.

— Nara odziedziczyła po naszej matce talent do ułaskawiania wszelkich stworzeń. Nawet tych paskudnie agresywnych jak chimery czy smoki wierzchowe. Wiesz, te mniejsze, na których można podróżować. Mówimy na to "Porozumienie dusz." Chimera zwiąże się tylko z kimś utalentowanym i z silnym charakterem. I tylko jeśli ma na to ochotę. Są kapryśne, jak koty — wyjaśniła Hedea, oszołomionej widokiem Rose.

Rose odniosła wrażenie, że słyszy w głosie młodszej siostry coś na wzór zazdrości. Trudno było się jednak nie zgodzić, że posiadanie wierzchowca takiego rodzaju istotnie było całkiem imponujące.

— Możesz podejść, Rose — zagadnęła Nara. — Lazula nie gryzie.

— Tylko połyka w całości — burknęła pod nosem Hedea.

— Spokojnie, to tyczy się wyłącznie mężczyzn. Nie wszystkich, oczywiście. Po prostu Lazula za niektórymi zwyczajnie nie przepada — zarechotała starsza, klepiąc chimerę po puchatym pysku.

— Powinnaś zobaczyć, jak prycha ta widok doradcy naszego brata — Hedea wykrzywiła usta w złośliwym grymasie.

— I zobaczy, przecież Orttus czeka na nas w mieście — zauważyła Nara.

— Prawda, zapomniałam — odparła rozbawiona Hedea. — Musisz ich bacznie obserwować, Rose. To wyborna rozrywka — zachichotała. — A teraz śmiało, możesz ją pogłaskać. W obecności mojej siostry Lazula jest dużo spokojniejsza. Nic ci nie grozi.

Ośmielona zachętami obu kobiet, Rose ostrożnie zbliżyła się do chimery jednak gdy tylko wykonała w jej stronę kilka kroków, Lazula spuściła uszy, nastroszyła się i syknęła ostrzegawczo. Pokręciła łbem i nerwowo zamiotła podłoże długim, puszystym ogonem.

— A to ciekawe — zauważyła Nara. — Podobnie reaguje na Orttusa.

— Może po prostu chodzi o zapach kogoś obcego? — rzuciła Hedea. — Orttus jest specyficzny. Nawet nasze rybokoty plują wodą z fosy na jego widok.

— Może i tak — mruknęła starsza. — No nic, nie każmy Orttusowi czekać na nas zbyt długo — zarządziła wojowniczka i zwinnie wskoczyła na grzbiet chimery, szturchając przy tym Rosenroda, bezwiednie zwisającego, bełkoczącego pod nosem urywki prostackich, wulgarnych przyśpiewek. Upewniwszy się, że brat został odpowiednio zabezpieczony i umocowany, krzyknęła "hop hop!" i razem z Lazulą wzbiła się w powietrze, wzniecając tumany kurzu.

— Nadal wolę karoce — skwitowała Hedea. — Zapraszam za mną. Mniemam, że nie odmówią mi panie towarzystwa podczas tej krótkiej podróży? — dodała, wskazując gestem ręki na stojący nieopodal powóz.

Rose powiodła wzrokiem po ciemnozielonej karocy, nie specjalnie przywiązując uwagę do wypinającego pierś stangreta w wymyślnym, kolorowym odzieniu czy misternych zdobień pokrywających pudło, osadzone na czterech masywnych kołach. Zdecydowanie bardziej zainteresowały ją zaprzęgnięte do powozu zwierzęta. Cztery ptaki stojące równo w dwóch rzędach. Dziewczyna lustrowała je spojrzeniem z zachwytem. Wszystkie miały potężne, długie nogi i szyje, zakończone dziobem podobnym do kurzego. Szeroką pierś porastały ciemnofioletowe pióra, przechodzące w róż, na końcu lotek. Szyję zdobiła niezliczona ilość złotych obręczy. Obręczą również spięto ich grzebienie, sterczące z czubka łysawej głowy. Ptaki ewidentnie dobrano pod względem podobnej postury i umaszczenia, bo wyglądały niemal dokładnie tak samo.

— Patrzysz się tak, jakbyś nigdy kurostrusia nie widziała — zaśmiała się Hedea. — Chodź, twoja ciotka już dawno siedzi w środku — ponagliła Rose.

— Już idę — wydukała dziewczyna, zastanawiając się, ileż to jeszcze cudacznych stworzeń przyjdzie jej poznać w najbliższym czasie. O ile już wcześniej zdawała sobie sprawę, jak ograniczone możliwości oferują Złote Pola, o tyle teraz doszła do wniosku, że bardzo niewiele wiedziała o otaczającym ją świecie. Usłuchała napomnienia i posłusznie przekazała bagaże dwóm służącym, zajmującym miejsca z tyłu powozu, zaraz przy sporym kufrze. Następnie podała rękę stangretowi i wspięła się po niewielkich schodkach, zajmując miejsce tuż obok ciotki.

*Kurostruś

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro