Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     4.

 Dziesięć dni minęło w republice w milczącym, niespokojnym oczekiwaniu. Choć zakazano omawiania i komentowania tego ultimatum wobec rządu, zarówno zwykli ludzie, jak i urzędnicy z pewnymi obawami liczyli dni do wyznaczonego terminu. Stopniowo narastało poczucie, że coś może się wydarzyć.

W luksusowym budynku oficjalnej rezydencji prezydenta, w którym mieszkał i wolał pracować (a który można nazwać pałacem), pomimo zewnętrznego spokoju, również przygotowywali się do wyznaczonego terminu.

Kilkukrotnie wzmocniono bezpieczeństwo i zwiększono liczbę kamer monitorujących. Liczni funkcjonariusze wywiadu bezskutecznie próbowali znaleźć przynajmniej pewne informacje na temat mężczyzny i jego organizacji, który pojawił się w telewizji, grożąc przywódcom kraju. Nie jest również jasne, w jaki sposób ekstremistyczni terroryści zdołali pokonać systemy komputerowe bezpieczeństwa i przeniknąć do sieci telewizji państwowej.

Ostatni, dziesiąty dzień, od samego rana nie wróżył nic dobrego. Prezydent Konstantin nie spał dobrze ostatniej nocy – miał koszmary. Pewnie dlatego bolała go głowa. Choć jego asystenci mu nie doradzili, mimo to zdecydował się obejrzeć nagrane przemówienie ekstremisty, czego później żałował. Jego słowa pozostawiły nieprzyjemny posmak i z jakiegoś powodu krążą po głowie Konstantina. To hipnotyzujące spojrzenie na końcu filmu nigdy nie opuściło jego umysłu i było szczególnie niepokojące i irytujące. W ciągu ostatnich kilku nocy często budził się pod wpływem tych wielkich, dziwnych oczu i potem przez długi czas nie mógł zasnąć.

Prezydent Konstantin nie uważał się za dyktatora i tyrana, który nielegalnie przejął władzę. Stanowisko to otrzymał w wyniku wyborów sprzed ponad 20 lat, a w kolejnych uzyskał większość głosów. Nominując się po raz pierwszy na prezydenta, oczywiście gwarantował lepszą przyszłość kraju, składał obywatelom, wyborcom obietnice, obiecywał wiele rzeczy, których później nie był w stanie spełnić.

Później, gdy do kierowania komisją wyborczą wyznaczył swoich przyjaciół, a inni rzetelni ludzie sprawdzali ich pracę i liczenie głosów, głośne obietnice wyborcze nie były już potrzebne. Jeżeli w liczeniu zdarzały się jakieś nieprawidłowości, jak twierdzili krytycy, to były one bardzo drobne. Przynajmniej tak myślał.

Pełna kontrola nad partią polityczną, na której czele stał prezydent Konstantin, w parlamencie, rządzie i ministerstwach znacznie wzmocniła jego wiodącą rolę w rządzeniu republiką.

Uważał, że za jego panowania krajowi i całemu ludowi zaczęło się żyć znacznie lepiej.

Było to szczególnie widoczne w jego najbliższym otoczeniu. Jego przyjaciele i krewni stali się zauważalnie bogaci, prowadzili różne firmy i przedsiębiorstwa, tworząc miejsca pracy dla milionów obywateli republiki. Jak wynika z raportów Secret Service, niezadowolenie wyrażała bardzo mała liczba mieszkańców kraju oraz finansowani z zagranicy opozycjoniści.

Oczywiście to on, prezydent, dziesięć lat temu nakazał zaostrzenie odpowiedzialności za działania i wypowiedzi skierowane przeciwko władzy państwowej. Większość niezadowolonych z jego rządów wyjechała za granicę, wielu zostało skazanych na mocy nowego ustawodawstwa. A szczególnie aktywni przeciwnicy reżimu, którzy trafili do więzienia, zostali poddani przymusowej reedukacji za pomocą specjalnych leków. Najpierw wymazano im pamięć, a następnie przywrócono im osobowość, wprowadzając w ich świadomość pełną szacunku postawę wobec państwa. Ludzie stali się zupełnie inni i mieli trudności z rozpoznaniem nawet swoich najbliższych.

Również na mocy jego dekretu wszystkie gazety, telewizja i Internet zostały przejęte pod kontrolę Ministerstwa Informacji. Od tego czasu większość społeczeństwa, jak wynika z regularnych sondaży, w pełni popiera działania rządu i prezydenta.

Kontrolowane przez państwo i tajne służby firmy badawcze wykonywały telefony, głównie do krewnych urzędników państwowych. I zawsze ich pytali: czy są zadowoleni ze swojego życia i czy wspierają działania władz republiki?

Prezydentowi Konstantinowi przez ostatnie kilka dni wydawało się, że pracownicy administracji i ochroniarze patrzyli na niego jakoś dziwnie, albo ze współczuciem, albo z ciekawością.

Oczywiście nie było mowy o ewentualnej rezygnacji.

Chociaż nie wierzył w czary i chodził do kościoła tylko po to, by zachować dobrą reputację, na wszelki wypadek, za radą swojego najbliższego przyjaciela, premiera Martina, w nocy sprowadzono do pałacu prezydenckiego popularnego magika-psychologa. Żeby nikt go nie widział i nie rozpoznał. I który według niego po odprawieniu kilku rytuałów zainstalował potężną magiczną ochronę wokół całej rezydencji, a zwłaszcza wokół prezydenta.

I już po południu, na wszelki wypadek, przywieźli duchownego kościelnego. Pokropiwszy wszędzie wodą święconą i przeczytawszy modlitwę, obiecał także boską ochronę i bezpieczeństwo.

Choć dzisiaj był wtorek, dzień roboczy, Prezydent Konstantin poprosił swoich asystentów o przełożenie wszystkich spotkań i konferencji na jutro, powołując się na zły stan zdrowia.

Postanowił pracować w swoim biurze z dokumentami, ale szybko zdał sobie sprawę, że to bezużyteczne.

Zadzwonił do Cassandry, swojej drugiej żony, za pośrednictwem rozmowy wideo i zapytał o dzieci. Bliźniacy oczywiście byli w szkole. Poradził im, aby zgodnie z obietnicą kontynuowali przygotowania do wyprawy jachtem do Disneylandu za miesiąc. Ale ten jacht bardziej przypominał mały okręt wojenny z helikopterem na lądowisku dla helikopterów, z tarczą przeciwrakietową, a nawet małą łodzią podwodną. W odróżnieniu od prawdziwego okrętu wojennego na rufie znajdował się ogromny basen, a kabiny były wyposażone w taki luksus, że pozazdrościł mu nawet szejk naftowy.

To było marzenie z dzieciństwa Prezydenta Konstantina – wybrać się w podróż dookoła świata na dużym żaglowcu, odwiedzić różne miejsca, a może nawet zamieszkać przez jakiś czas na jakiejś bezludnej wyspie, jak Robinson Crusoe. A teraz marzył o długich wakacjach i wyruszeniu w morską podróż z Cassandrą i dziećmi na tym jachcie, aby na własne oczy zobaczyć i pokazać bliźniakom odległe egzotyczne kraje świata.

Chociaż nie byli oficjalnie zarejestrowani jako małżeństwo, nikt nie odważyłby się nazwać jej kochanką. Jednak ona, sportowiec i piękność, mieszkała osobno z dziećmi w pobliskim domu. Długo udało mu się ukryć swój związek z nią, jednak tajemnica wyszła na jaw kilka lat temu. I to doprowadziło do rozwodu z jego pierwszą żoną Glorią. Otrzymawszy dużą sumę za milczenie, ona i ich córka mieszkały teraz za granicą pod innym nazwiskiem, pod nadzorem i ochroną agentów specjalnych. Córka Stefania, która zdobyła wykształcenie na prestiżowej amerykańskiej uczelni, kategorycznie sprzeciwiała się sposobom rządzenia krajem przez jej ojca, prezydenta. Ostatnio nawet się nie kontaktowali.

Tego wieczoru premier Martin przybył na kolację i na prośbę prezydenta zgodził się zostać na noc. Zaczęli wspólnie angażować się w działalność polityczną i to on zawsze stał na czele sztabu wyborczego i liczył głosy. Postanowili, jak to często bywało wcześniej, zagrać w szachy, ale szybko zgodzili się na remis bojowy. Rozmawiali na różne tematy, unikając podania głównego powodu dzisiejszego spotkania: o godzinie 12:00 w nocy miało wygasnąć ultimatum postawione władzom kraju przez jakiegoś klauna lub terrorystę.

Wypili dwa kieliszki kolekcjonerskiego francuskiego koniaku. Prezydent ożywił się nieco, jeśli chodzi o plany na przyszłość. Postanowili znacznie wzmocnić kontrolę i filtrowanie Internetu, aby całkowicie wyeliminować możliwość włamań do rządowych sieci komputerowych i zaostrzyć kary za tego typu przestępstwa.

Na polecenie psychologa, który pomagał prezydentowi i pracownikom administracji rozładować stres po pracy, usunięto lub ukryto wszystkie zegary w pomieszczeniach pałacowych.

– Która jest teraz godzina? – zapytał Prezydent, krzywiąc się lekko, gdy odkrył brak swojego drogiego szwajcarskiego zegarka; zdjął je za radą psychologa.

– 23:00 – odpowiedział Premier, patrząc na swój znacznie droższy zegarek.

– Jak szybko ten czas leci – powiedział w zamyśleniu prezydent.

Aleksiej Pietrowicz obudził się tego dnia w dobrym nastroju. Po spotkaniu w parku poczuł niezwykły przypływ sił, jakby otrzymał ładunek energii życiowej. Zauważył też, że czasami przed dotknięciem jakiegokolwiek przedmiotu z jego dłoni wystrzeliwała iskra elektryczna, niczym mała błyskawica.

Choć trudna sytuacja z wnukiem Antonem nadal go niepokoiła, ostatnie wydarzenia dały mu nadzieję na zmianę na lepsze. Podobnie jak większość ludzi w kraju miał duże wątpliwości co do dobrowolnej rezygnacji rządu i prezydenta.

Na zabronionych stronach internetowych, które można było otworzyć za pomocą usług VPN, rozpowszechniana była informacja o dużej liczbie osób chcących wziąć udział w wirtualnym proteście - spaleniu fotografii prezydenta. Chyba, że ​​złoży rezygnację.

Wycięte z gazet i czasopism zdjęcia głównego sprawcy wszystkich problemów zostały już dawno przygotowane i umieszczone w kopercie. A teraz, położywszy fotografie na stole, Aleksiej Pietrowicz spojrzał i pomyślał, które wybrać. Oczywiście wyciął na zdjęciu nieznajomych. Na niektórych widać było tylko głowę prezydenta, na innych był on w pełni wzrostu. W końcu zdecydował się, na wszelki wypadek, dla lepszego efektu, spalić wszystkie fotografie.

Wieczorem po kolacji, po obejrzeniu wiadomości, powiedział żonie, że zaplanowany protest nadal się odbędzie, gdyż nie zgłoszono rezygnacji.

– Niedobrze, to przeciw Bogu, palić żywego człowieka, to jakaś czarna magia – stwierdziła z dezaprobatą jego żona.

– Po pierwsze, nikt nie będzie palił kogoś żywcem, ludzie chcą tylko spalić fotografię, może nic mu się nie stanie – sprzeciwił się Aleksiej Pietrowicz.

– A po drugie, wszystkich ostrzeżono: zrezygnuj, wyjedź gdzieś daleko i zabierz ze sobą swoje głupie prawa". Niech w kraju odbędą się wolne, demokratyczne wybory. I nie było potrzeby złościć ludzi.

Oczywiście nie poruszał tego tematu z żadnym ze swoich znajomych, przyjaciół czy krewnych: nikomu i niczemu nie można było ufać.

W kuchni, gdzie miał zamiar przeprowadzić wirtualny protest (lub rytuał czarnej magii, jak wierzyła jego żona), podłączył rurę falistą do otworu wentylacyjnego z wentylatorem, aby wyssać dym. Skończywszy pracę, usiadł i spojrzał na zegarek – 23.00.

„Jak wolno mija czas" – pomyślał.

Pałac prezydencki był jasno oświetlony, a po terenie spacerowali strażnicy z psami. Na parkingu przed głównym wejściem dyżurowały dwa wozy strażackie i karetka rządowa. Środki bezpieczeństwa zostały dziś dodatkowo wzmocnione na zalecenie Służby Bezpieczeństwa Prezydenta i na polecenie Premiera. Z obawy przed możliwymi prowokacjami lub próbami podpaleń.

Początkowo nikt nie chciał poważnie traktować gróźb pod adresem przywódców kraju. Na zlecenie Premiera pomocnicy zebrali informację o możliwości wyrządzenia na odległość szkody osobie ukazanej na zdjęciu. Jeśli zdjęcie jest uszkodzone lub spalone. Nie stwierdzono jednoznacznych i bezspornych przypadków takiego wpływu. Jedynie w literaturze ezoterycznej i książkach o magii wspominano o tego rodzaju udanych rytuałach i nadprzyrodzonym mistycznym połączeniu osoby z jej portretem na odległość. Współczesne badania naukowe i eksperymenty również dowiodły istnienia tego związku, niewidocznego i wciąż niezrozumiałego dla nauki.

Po przeczytaniu tej informacji Premier miał niejasne uczucie niepokoju i zaniepokojenia w związku z rzekomym masowym spaleniem fotografii Prezydenta.

Teraz, gdy siedział w biurze pałacu prezydenckiego, a do wyznaczonej godziny pozostała niecała godzina, to uczucie niepokoju pogłębiało się z każdą minutą.

– Po prostu przestań o tym myśleć – powiedział po kolejnym pytaniu prezydenta dotyczącym czasu.

– To po prostu pewnego rodzaju hipnoza, autohipnoza, sztuczka psychologiczna i po to została zaprojektowana, żeby szarpać nerwy". Jestem pewien, że nic się nie stanie. Zagrajmy szybką partię szachów i chodźmy do łóżka.

– OK – zgodził się Prezydent i zaczął układać figury szachowe na szachownicy.

Premier ukradkiem zerknął na zegarek – 10 minut do północy – i był naprawdę zaskoczony, jak szybko ten czas upłynął.

Aleksiej Pietrowicz otworzył okno i wyjrzał na ulicę. Chłodne, świeże powietrze owiewało jego twarz. Wszystko wyglądało jak zwykle, w pobliskich domach było niewiele oświetlonych okien – nic nie zapowiadało wielkich zmian.

„Ciekawe, ile osób weźmie udział w tym proteście" – pomyślał Aleksiej Pietrowicz. - „Czy liczba uczestników ma wpływ na końcowy rezultat ich działań, czy nie? Wydaje mi się, że im więcej, tym lepiej" – kontynuował rozmyślając. „A może w starożytności to właśnie w wyniku tak skoncentrowanego wpływu mentalnego specjalnie przeszkolonych ludzi – księży – możliwe było przesuwanie ogromnych bloków kamiennych podczas budowy piramid i innych gigantycznych budowli."

„Wszakże istnieją obecnie na świecie jednostki szczególnie uzdolnione telepatami czy ludźmi parapsychicznymi, zdolnymi do poruszania drobnymi przedmiotami wysiłkiem woli, spojrzeniem czy siłą myśli. I zostało to udowodnione, potwierdzone badaniami naukowymi. Myślę, że nazywa się to telekinezą lub psychokinezą. Jeśli jedna osoba może przenieść pudełko zapałek, nie dotykając go, to co 100 takich osób, działając wspólnie mentalnie, może być w stanie poruszyć?"

„Niektórzy naukowcy sugerują, że w przyrodzie istnieją specjalne pola elektromagnetyczne. Zbiorowe pola biologiczne. Dzięki któremu informacje mogą być rozpowszechniane wśród żywych organizmów na planecie. Natura tych pól biologicznych nie jest w pełni poznana, chociaż jasne jest, że są one powiązane z elektromagnetyzmem, ale na bardziej subtelnym poziomie oddziaływań kwantowo-próżniowych. Nazywa się to bioelektromagnetyzmem."

„Jak dowodzą eksperymenty, działanie pola świadomości zbiorowej jest szczególnie wzmocnione, gdy jednoczy dużą liczbę uczestników. To właśnie to holograficzne pole informacyjne zbiorowej świadomości jest podstawą wszystkich paranormalnych, magicznych zjawisk i wpływu na odległość."

„A może w odległej przeszłości ludzie mogli użyć jakiegoś wzmacniacza energii mentalnej, odziedziczonego od Atlantydy. Jako analog transformatora Tesli, zdolny do zwiększenia napięcia wyjściowego do kilku milionów woltów przy niewielkim napięciu wejściowym. Przecież np. jedna osoba ma niewielką fizyczną siłę pociągową, ale w XIX wieku, łącząc siły, 30-40 osób mogło ciągnąć po rzece barkę o masie 1000 ton pod prąd."

„Prawdopodobnie możliwe jest także połączenie wysiłków umysłowych, energii ludzkiej myśli. Trzeba tylko wiedzieć jak. Zapewne w czasach starożytnych ktoś o tym wiedział. Ale potem ta wiedza została zapomniana lub utracona. Może nie przez przypadek, ale świadomie. W rzeczywistości jest to bardzo niebezpieczna wiedza. Konieczne jest ponowne odkrycie i zbadanie możliwości wspólnego mentalnego wpływu ludzi. Jeśli 100 czy 1000 osób pomyśli o czymś jednocześnie i w konkretnym celu... a co jeśli milion?... Już niedługo dowiemy się, czy coś z tego wyjdzie. Przecież każda idea objawia się w określonym i wyznaczonym czasie."

Odetchnąwszy kilkoma świeżym, nocnym powietrzem, Aleksiej Pietrowicz zamknął okno i spojrzał na zegarek.

23.56. Zasłaniając zasłony, włączył wentylator wyciągowy i przysunął misę ze zdjęciami bliżej rury falistej. Dla lepszego i całkowitego spalania spryskał go rozpuszczalnikiem. Chciał je wymieszać i wyciągnął rękę, nagle wystrzeliła z niej iskra i cały stos fotografii w misce stanął w jasnym, wielobarwnym płomieniu.

– Wow... łał... Ale może tak właśnie powinno być – powiedział sobie i spojrzał na swoją rękę, poczuło tam lekkie mrowienie.

– Wygląda na to, że trzeba wypowiedzieć odpowiednie życzenie lub zaklęcie... Abyś spłonął – powiedział, patrząc na wijące się w ogniu zdjęcia. Jedno ze zdjęć skurczyło się i zdeformowało, a na sekundę zamiast twarzy Prezydenta pojawił się obrzydliwie wyszczerzany diabelski pysk, który szybko zamienił się w popiół, który został wessany do fajki.

Po kolejnym ruchu na szachownicy Premier ponownie ukradkiem zerknął na zegarek i wtedy dostrzegł zaniepokojone spojrzenie Prezydenta; jego milczące pytanie było jasne.

– Pięć minut po północy – zdecydował się skłamać, chociaż godzina wynosiła 00 godzin i 1 minutę.

Z pewną ulgą Prezydent odchylił się w fotelu i zamknął oczy. Premier postanowił pójść za jego przykładem.

Nagle usłyszał dziwny dźwięk: jęk lub stłumiony krzyk. Otworzył oczy i zamarł z przerażenia. Prezydent patrzył na niego z szeroko otwartymi ustami, a jego spojrzenie było pełne strachu i bólu. Niebiesko-zielone płomienie buchnęły ze środka jego ciała spod spalonego ubrania. Podniósł rękę, jakby prosząc o pomoc, i próbował coś powiedzieć lub krzyknąć, ale zamiast tego z jego ust wytrysnął strumień ognia, zupełnie jak ziejący ogniem smok.

Nagle nie wiadomo skąd pojawili się ludzie z osobistej straży, jeden z nich wylał wiadro wody na Prezydenta, który był całkowicie objęty płomieniami. Pomieszczenie wypełniła gęsta chmura pary i dymu, przez którą dochodził dźwięk syczenia i trzaskania. Przeszywające dzwonienie alarmu pożarowego zaczęło zagłuszać krzyki ludzi i wszelkie inne dźwięki. Ktoś przyniósł gaśnice pianowe i proszkowe i zaczął za ich pomocą gasić pochodnię na fotelu. Ale wszystko było bezużyteczne, temperatura spalania była wyjątkowo wysoka, proszek i piana rozsypały się w gorących kroplach.

Premier przez cały ten czas siedział w szoku w swoim fotelu, ściskając z całych sił podłokietniki, nie mogąc się odwrócić. I dopiero gdy ktoś mocno potrząsnął go za ramię, zdawało się, że się budzi i podrywa z fotela. Natychmiast do jego nozdrzy uderzył mdlący, słodki zapach spalonego mięsa. Zdając sobie sprawę, że jeśli weźmie jeszcze jeden oddech, zwymiotuje i przewróci się na lewą stronę, przestał oddychać. Widząc jednego ze strażników ubranego w respirator, podszedł do niego, bezceremonialnie go zdjął, założył na siebie i wziął głęboki oddech. Chociaż nie tak silny, ten obrzydliwy smród nadal był odczuwalny.

Alarm przeciwpożarowy przestał dzwonić i zapadła niesamowita, złowieszcza cisza. Wszyscy wokół stali w milczeniu i gdzieś patrzyli, Premier też się odwrócił i spojrzał.

Centrum uwagi wszystkich był mocno spalony fotel, na którym siedział Prezydent. A dokładniej to, co z Niego zostało. Dym trochę się oczyścił. Na siedzeniu widać było czarną, dymiącą kupę popiołu, nogi poniżej kolan w ogóle nie były spalone. Jedna ręka leżała na podłodze, druga poparzona wisiała na podłokietniku. W rogu fotela leżała prawie całkowicie spalona głowa. Na czarnym tle wyróżniały się zęby, obnażone w złym, pogardliwym uśmiechu i wyłupiaste oczy, w których zamrożona została nieskończona nienawiść i przerażenie.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro