Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

7.

 Po rezygnacji kolejnego ministra ze stanowiska prezydenta wielu urzędników państwowych i ich bliskich wpadło w panikę. I mają przeczucie nieuniknionego upadku ich wygodnego życia. Większość ludności kraju potajemnie świętowała i cieszyła się z takiego rozwoju wydarzeń.

Posiedzenie rządu zaplanowane na 8:00 zostało przełożone na 12:00, ponieważ tej nocy wszyscy nie spali dobrze. Następnym pełniącym obowiązki prezydenta miał zostać sekretarz obrony Klemens. Wśród ludzi i nie tylko uchodził za najgłupszego spośród ministrów. Poza tym uwielbiał pić i nadużywał alkoholu. Mówiono o nim, że był dyrektorem sklepu, gdzie poznał przyszłego prezydenta Konstantina. Który zawsze wolał mianować swoich przyjaciół, krewnych i lojalne wobec niego osoby na ważne stanowiska, nie zwracając uwagi na ich zdolności zawodowe i intelektualne.

Minister Bezpieczeństwa Państwowego Walter wiedział o nim znacznie więcej niż inni i wielokrotnie zgłaszał Prezydentowi swoje oszustwa finansowe w Ministerstwie Obrony Narodowej.

Gdy wszyscy zajęli miejsca, minister Walter, który objął funkcję przewodniczącego, ogłosił ministra obrony Klemensa pełniącym obowiązki prezydenta zgodnie z konstytucją. Nie było protestów, także ze strony Klemensa.

Nikt nie spodziewał się z jego strony żadnych sprzeciwów, gdyż wszyscy wiedzieli o jego słabo ukrywanej żądzy władzy. Choć miał niejasne wątpliwości i obawy w związku z powołaniem na to stanowisko. Przez ostatnie dwa dni wypił pięć butelek whisky, żeby złagodzić stres i uspokoić nerwy, więc dzisiaj jego twarz wydawała się bardziej opuchnięta niż zwykle.

– Panie Prezydencie... Panie Prezydencie... – Głos Ministra Waltera wyrwał go z zadumy; Klemens nie od razu zorientował się, że zwracają się do niego. – Proszę cię, żebyś zajął swoje nowe miejsce.

I wskazał na fotel, na którym zwykle zasiadał prezydent Konstantin, gdy uczestniczył w posiedzeniu rządu. Dwóch poprzednich tymczasowych prezydentów unikało zasiadania w tym miejscu. Ale Klemens, ze względu na poziom swojej inteligencji, nigdy nie zwracał uwagi na przesądy i złe znaki. Siedząc tam, rozglądał się wokół z dumą i pewną arogancją.

„Panie Prezydencie Klemens – to brzmi dumnie" – pomyślał.

Jednak większość ministrów patrzyła na niego i próbowała odgadnąć, jak długo wytrzyma w tej pozycji. W końcu od tego zależał ich los.

Po krótkiej przerwie Minister Walter odczytał przygotowany przez swój personel raport w sprawie dziwnego zdarzenia z Prezydentem Konstantinem. Nie można było zaprzeczyć faktowi jego nagłego i szybkiego spalenia do ziemi. Trudno było to wyjaśnić z rozsądnego, naukowego punktu widzenia. Pojawiła się jednak hipoteza, że ​​do rozpoczęcia procesu spalania organizmu potrzebny jest czynnik zewnętrzny, siła napędowa, skoncentrowana wiązka elektromagnetyczna lub promieniowanie o wysokiej częstotliwości o określonej częstotliwości. Pod wpływem których rozpoczynają się wibracje atomów i cząsteczek w komórkach, aktywując proces zimnej syntezy jądrowej i spalania organizmu ludzkiego.

Śledczy i eksperci badający ten incydent sugerują, że w wyniku takiego narażenia Prezydent Konstantin spalił się żywcem. Nie odnaleziono jeszcze źródła tego promieniowania. Emiter ten był prawdopodobnie ruchomy. Nieznana była również odległość, z jakiej emiter ten oddziałuje na człowieka.

Dochodzenie jest kontynuowane, a terroryści, którzy popełnili tę zbrodnię, nadal przebywają na wolności. Dlatego też w trosce o bezpieczeństwo pełniącego obowiązki Prezydenta Klemensa minister Walter zaproponował wysłanie go dzisiaj w podróż do Ameryki Południowej w celu odwiedzenia kilku zaprzyjaźnionych republik. Wszyscy jednogłośnie poparli tę propozycję i zakończyli posiedzenie.

Minister Walter nie odczytał ministrom kolejnego raportu z wydarzeń dnia poprzedniego. Nikt nie spodziewał się, że Bartosz dokona tak nieoczekiwanego i dość głupiego czynu, dlatego służby specjalne nie objęły go specjalnym nadzorem. Niewiele było informacji o tym, co wydarzyło się na lotnisku po ogłoszeniu jego rezygnacji.

Podobno miał już odlecieć, ale został zatrzymany przez Boleka, wiceministra Waltera, który dowiedział się o jego planach, a Bartosz udał się z żoną do swojego domu w areszcie domowym, wyznaczonym mu przez Boleka. Według ochroniarzy Boleka powiedział im, że chce przewieźć samolot Bartosza na inne lotnisko i kazał im jechać tam samochodem. Ale nigdy tam nie wylądował i od tego czasu zniknął. Jego żona i kochanka również nie miały pojęcia, gdzie on jest. Nie było żadnych doniesień o katastrofach lotniczych. Nieznane jest także miejsce pobytu celnika, który został wezwany na pokład samolotu prawdopodobnie w celu sprawdzenia bagażu Bartosha.

Minister Walter odłożył rozwiązanie tej zagadki na inny czas, nakazał dalsze próby kontaktu ze swoim zastępcą i wziął udział w organizacji wyjazdu do Ameryki Południowej.

Głośne pukanie obudziło Boleka. Nie od razu zrozumiał, gdzie się znajduje, ale szybko wszystko sobie przypomniał i otworzył drzwi pokoju. Funkcjonariusz ochrony kazał mu poczekać na telefon ministra Moziego i wręczył mu smartfon. Do porozumiewania się z obcokrajowcami w tej Republice używano języka angielskiego, który znał dobrze.

Minutę później rozdzwoniło się wideorozmowa i na ekranie pojawiła się twarz ministra. Po wymianie pozdrowień wyraził zdziwienie nagłym, niespodziewanym przybyciem Boleka.

– Sytuacja w moim kraju była taka, że ​​byłem zmuszony go pilnie opuścić. Prawdopodobnie poproszę Cię o azyl polityczny. Szczegóły opowiem później na spotkaniu – powiedział Bolek. I poprosił ministra, aby nakazał swoim ludziom przeniesienie jego bagażu – 10 walizek – do hotelu.

– Możesz wziąć ten odrzutowiec biznesowy dla siebie – dodał. – Tylko nie lataj nim nigdzie poza Afryką – mogą go skonfiskować. Załoga najlepiej... likwidować.

Widząc zdziwienie i ciche pytanie na twarzy swojego rozmówcy, powiedział: – OK, później wszystko wyjaśnię.

Uzgodnili, że spotkają się i porozmawiają za trzy–cztery godziny, ponieważ minister Mozi przebywa w stolicy i jest obecnie zajęty.

Bolek położył się na łóżku, żeby się zdrzemnąć i ponownie zapadł w sen.

Obudził go melodyjny dźwięk smartfona. Minister Mozi powiedział mu, że przyjedzie po niego samochód i zawiezie go do pałacu prezydenckiego – trzeba rozwiązać pewne problemy. Bolek był tam nie raz i wiedział, że przy wejściu są dwa wykrywacze metalu oraz przeszukanie osobiste, więc zostawił skórzaną teczkę w pokoju.

Schodząc na pierwsze piętro, zapytał znajomego administratora hotelu, gdzie jest jego bagaż.

– Jaki bagaż? – został zaskoczony.

– Mieli przywieźć 10 walizek – powiedział Bolek.

– Nie, nikt nic nie przyniósł – odpowiedział administrator.

„To niedobrze" – pomyślał Bolek, próbując stłumić nagle pojawiające się i narastające uczucie niepokoju.

Po klimatyzowanym chłodzie w hotelu, gorące powietrze na zewnątrz uderzyło go nieprzyjemnie w twarz. Podróż do pałacu trwała kilka minut. Przy wejściu czekało na niego dwóch funkcjonariuszy ochrony, których spotkał wcześniej. Po przejściu dokładnej procedury sprawdzania i inspekcji weszli w głąb budynku i wkrótce dotarli do dużych drzwi. Jeden z funkcjonariuszy wszedł do środka, a minutę później wyszedł z ministrem Mozi. Po wymianie pozdrowień (dość chłodnych ze strony ministra) powiedział:

– Są problemy z Waszym bagażem, celnicy nie przepuścili go bez kontroli i mają pytania.

– OK – powiedział Bolek. – Myślę, że możemy rozwiązać wszystko i we wszystkim się zgodzić.

Mozi skinął głową i zaprosił go do środka.

Pomieszczenie było duże, wzdłuż ścian stały szerokie metalowe stoły, na których leżały przecięte na pół walizki Bartosza wraz z ich zawartością. Gdy weszli, kilku umundurowanych mężczyzn odwróciło się i spojrzało na Boleka, wśród nich rozpoznał Prezydenta Jelani.

– A oto nasz drogi gość, pan Bolek – powiedział prezydent z wyraźnie fałszywą uprzejmością.

– Pewnie nie wiedzieliście, że do naszej Republiki nie wolno wwozić obcej waluty i biżuterii bez płacenia ceł. A kontrabanda jest konfiskowana w 100%. Czy to wszystko jest twoje? – zapytał i wskazał na walizki.

– Tak, jest mój – powiedział Bolek. – Jestem gotowy się podzielić, możesz wziąć połowę – 50%.

Prezydent Jelani nie odpowiedział, tylko spojrzał na niego obojętnie.

Nagle Bolek zrozumiał, domyślił się – postanowili wszystko zabrać. Prawdopodobnie otrzymali informację z jego kraju o jego ucieczce. Zapewne odnaleźli tam ciało celnika i wpisali go na listę osób poszukiwanych pod zarzutem popełnienia morderstwa i porwania samolotu. Po co dzielić się takimi skarbami ze zbiegiem? Być może na ich miejscu zrobiłby to samo. Uczucie niepokoju w nim zostało zastąpione uczuciem gniewu i nienawiści. Bolek żałował, że nie ma przy sobie teczki z pistoletem, zastrzeliłby ich wszystkich.

– Jeśli to wszystko należy do ciebie, musisz znać kod umożliwiający otwarcie tego pięknego pudełko z biżuterią – powiedział Prezydent Jelani. Szkatułka na biżuterię stało na osobnym stole, mieniąc się inkrustowanymi drogimi kamieniami. Do wieczka przyklejono pasek papieru z napisem „Pandora".

Bolek spojrzał na prezydenta ze złością i w milczeniu pokręcił głową.

Po rozmowie z ministrem Mozi i innymi osobami w mundurach Prezydent Jelani dał znak funkcjonariuszowi bezpieczeństwa, aby podszedł do niego, po czym coś do niego powiedział. Podszedł do Boleka, dość niegrzecznie i bezceremonialnie chwycił go za przedramię i poprowadził do wyjścia.

Prezydent powiedział ministrowi Mozi: – Musicie podać mu uspokajający zastrzyk tego leku, który nam wcześniej przyniósł, abyśmy leczyli naszych przeciwników politycznych, w przeciwnym razie będzie zbyt zły.

Zgodnie ze standardowym protokołem lokalnej kontroli celnej, cały bagaż przylatujących samolotów był zawsze dokładnie sprawdzany i prześwietlany. Bolek o tym nie wiedział, bo do Republiki Zachodnioafrykańskiej zawsze latał z jedną teczką. Temu zabiegowi poddano także walizki Bartosza. Po otrzymaniu zgłoszenia o podejrzanej zawartości bagażu minister Mozi nakazał zabranie ich do pałacu prezydenckiego. On oczywiście wiedział o złych wydarzeniach w ojczyźnie swojego partnera biznesowego, wiceministra Boleka.

Po zwróceniu się Boleka do azylu politycznego i jego nadzwyczajnym życzeniu złożonym załodze samolotu Mozi rozmawiał z pilotami i otrzymał od nich informację o pochodzeniu walizek.

Prezydent Jelani po wysłuchaniu jego raportu nakazał je otworzyć. Takimi skarbami nie chcieli się dzielić ze zbiegłym emigrantem politycznym Bolkiem. Teraz już ich nie interesował i nie mógł przynieść żadnej korzyści. Co więcej, te walizki prawdopodobnie nie należały do ​​niego.

Prezydent Jelani był w dobrym humorze, bo dzisiaj było wielkie święto – urodziny jego najstarszego syna Afolabi z pierwszej, głównej żony. W sumie miał cztery żony. Z piętnaściorga dzieci Afolabi był uważany za najważniejszego, ponieważ to on miał w odległej przyszłości spadkobiercę zastąpić Jelaniego na stanowisku prezydenta.

Przygotowano prezent – ​​unikalny, ręcznie zbudowany samochód wyścigowy, jakiego nigdy wcześniej nie widział w jego dużej kolekcji. I oczywiście kolejny medal – Bohater Republiki Zachodnioafrykańskiej. Był teraz premierem i stał na czele rządu Republiki. Młodszy brat Jelaniego, który wcześniej piastował to stanowisko, zginął w katastrofie lotniczej kilka lat temu. Wszystkie pozostałe dzieci i liczni krewni byli także zatrudnieni na kluczowych stanowiskach w rządzie kraju, a ponadto brali udział w zarządzaniu wszystkimi dużymi firmami i przedsiębiorstwami.

Najmniejsze przejawy niezadowolenia ludności z takiego stanu rzeczy były szybko i brutalnie tłumione przez paramilitarne jednostki policji. Klan krewnych prezydenta Jelaniego rządzi w Republice Zachodnioafrykańskiej od ponad 30 lat i nic nie wskazywało na rychły koniec tej władzy.

Minister Bezpieczeństwa Państwowego Walter usiadł w fotelu, zamknął oczy, wziął głęboki wdech i wydech i zrelaksował się. Ostatnio mało spał, a dzisiaj był jeszcze bardziej zmęczony, uczestnicząc w przygotowaniach do podróży pełniącego obowiązki Prezydenta Klemensa. Po ogłoszeniu w telewizji inauguracji jego samolot wystartował i wraz z małą delegacją urzędników udał się do Ameryki Południowej.

Minister Walter mocno wątpił w słuszność teorii o skoncentrowanej wiązce elektromagnetycznej, która może przenikać ściany na dużą odległość i palić ciało człowieka, jednak o swoich wątpliwościach nikomu nie mówił. Jednak niektórym ministrom, a zwłaszcza Klemensowi, spodobała się ta teoria. Kiedy przygotowywał się do opuszczenia kraju, stał się zauważalnie pogodniejszy. Omówił nawet plany na przyszłość i zlecił przygotowanie projektu budowy nowej rezydencji prezydenckiej.

Poczucie niepokoju i niebezpieczeństwa nie opuściło Ministra Waltera. Dlatego pomimo bólu głowy i złego stanu zdrowia zdecydował się zostać dziś wieczorem w swoim biurze, aby utrzymać kontakt z samolotem prezydenta.

Usłyszawszy dźwięk interkomu rządowego, niechętnie otworzył oczy i nacisnął przycisk. Asystent poinformował go o pilnym telefonie za pośrednictwem specjalnego łącza wideo z Republiki Zachodnioafrykańskiej. Walter włączył monitor i zobaczył na ekranie bardzo wzburzonego, nieznanego oficera w stopniu pułkownika. Być może spotkał go już wcześniej podczas wizyty w tej republice, bo oficer od razu go rozpoznał.

– Panie ministrze Walterze – powiedział funkcjonariusz, ledwo powstrzymując podekscytowanie. – Mamy bardzo duże problemy. Musisz wyjaśnić, co to wszystko oznacza.

- Jakie problemy? Co mam wyjaśnić? – zapytał Walter z pewną irytacją i niezadowoleniem. Tutaj także trudności sięgały sufitu.

Pułkownik zaczął mówić podekscytowany, aktywnie gestykulując, ale w swoim ojczystym języku.

Walter przerwał mu gestem i poprosił, aby mówił po angielsku. Zdając sobie sprawę ze swojego błędu, oficer zamilkł na chwilę, zbierając myśli. Pewnie nie znał zbyt dobrze angielskiego.

– Lepiej wszystko ci pokażę – powiedział w końcu i skierował kamerę wideo na pobliski monitor. Wkrótce pojawiły się nagrania z zewnętrznych kamer CCTV. Widoczne było wejście do pałacu prezydenckiego i dwie karetki pogotowia. W pobliżu leżały nieruchome ciała ludzi. Potem obraz z innej kamery - duża sala z promieniującymi korytarzami - i leżący bez ruchu ludzie. Obraz na ekranie zmieniał się jeszcze kilka razy, ale wszędzie było tak samo – ludzie leżeli nieruchomo w różnych pozach.

Pułkownik zwrócił kamerę w swoją stronę i zapytał: – Jak to wyjaśnisz? Co to wszystko oznacza?

Ponieważ minister Walter był ostatnio zajęty licznymi problemami we własnym kraju, jakieś dziwne wydarzenie w odległej, przyjaznej republice zaniepokoiło go, ale niezbyt mocno. Oprócz możliwie fałszywego filmu potrzebne były także bardziej przekonujące fakty i potwierdzenie prawdopodobnie naprawdę poważnego zdarzenia.

– Gdzie jest Minister Mozi? – zapytał zamiast odpowiedzieć. – Chcę z nim porozmawiać.

– Był tam, w pałacu – odpowiedział pułkownik. – Razem z innymi ministrami, urzędnikami i personelem wojskowym. Dziś są urodziny najstarszego syna Prezydenta Jelaniego. Nie mamy kontaktu telefonicznego ani z ministrem Mozim, ani z nikim w pałacu. Dwie godziny temu wezwano stamtąd pogotowie, ludzie tam nagle zaczęli nieoczekiwanie upadać, dusić się i tracić przytomność. Niedługo po przybyciu na miejsce lekarze również przestali odbierać telefony.

– Więc... to dla mnie jasne – powiedział Walter, próbując się skoncentrować. - I kim jesteś?

– Pułkowniku Abubakar, spotkaliśmy się już wcześniej – odpowiedział. – Dziś jestem oficerem dyżurnym w Ministerstwie Obrony Narodowej – wszyscy pozostali wyżsi oficerowie są w pałacu prezydenckim.

– Więc... rozumiem... Ale dlaczego pytasz mnie o to, co wydarzyło się w twoim pałacu? – zapytał Walter.

– Co masz na myśli - dlaczego!?... Jak to -dlaczego?!... – Pułkownik z podniecenia ponownie przeszedł na swój ojczysty język, ale potem się otrząsnął i mówił dalej po angielsku.

– Bo dzisiaj wasz zastępca Bolek przyleciał do nas służbowym samolotem z kilkoma walizkami. Jak mi powiedziano, jego wizyta była niespodziewana. Podczas odprawy celnej sprawdzili bagaż, a następnie zabrali wszystkie walizki do pałacu prezydenckiego. Wszystko się zaczęło po otwarciu jakiegoś pudełka z biżuterią. Obejrzałem nagrania z CCTV. Ludzie zaczęli się krztusić i tracić przytomność. Ostatnia wiadomość od lekarza, który przybył na wezwanie, brzmiała: „Tutaj działa jakiś śmiercionośny wirus, natychmiast blokujcie wszystkie wejścia i wyjścia z pałacu". Policja posłuchała jego rady. Co się tam stało?... Co powinniśmy zrobić?– Bo dzisiaj wasz zastępca Bolek przyleciał do nas służbowym samolotem z kilkoma walizkami. Jak mi powiedziano, jego wizyta była niespodziewana. Podczas odprawy celnej sprawdzili bagaż, a następnie zabrali wszystkie walizki do pałacu prezydenckiego. Wszystko się zaczęło po otwarciu jakiegoś pudełka z biżuterią. Obejrzałem nagrania z CCTV. Ludzie zaczęli się krztusić i tracić przytomność. Ostatnia wiadomość od lekarza, który przybył na wezwanie, brzmiała: „Tutaj działa jakiś śmiercionośny wirus, natychmiast blokujcie wszystkie wejścia i wyjścia z pałacu". Policja posłuchała jego rady. Co się tam stało?... Co powinniśmy zrobić?

„A więc tu trafił" – pomyślał minister Walter, gdy usłyszał o przybyciu swojego zastępcy Boleka do Republiki Zachodnioafrykańskiej, przynajmniej część zagadki została ujawniona. Dalsza relacja pułkownika z wydarzeń w pałacu ujawniła inny, bardzo poważny problem. Nie odpowiadając mu, odchylił się na fotelu i zamknął oczy, co było przerażającym założeniem i narastającym bólem głowy utrudniającym koncentrację.

„Więc Bolek poleciał tam samolotem Bartosza" – pomyślał. „A Bartosz oczywiście coś ze sobą zabrał, w jego bagażu było coś w rodzaju szkatułki na biżuterię..."

Walter otworzył oczy i zapytał pułkownika: – Czy może mi pan pokazać tę szkatułkę z biżuterią?

– Spróbuję teraz – odpowiedział i wkrótce na ekranie pojawił się pokój z metalowymi stolikami pod ścianami, na których można było zobaczyć stosy biżuterii, zwitków pieniędzy i czegoś jeszcze. Kilka osób leżało na podłodze sali, bliżej wyjścia. Pudełko z biżuterią stało na jednym ze stołów. Walter napiął się i pochylił bliżej ekranu.

– Możesz to przybliżyć? – zapytał: jego głos nagle stał się ochrypły.

Szkatułka na biżuterię zaczęło rosnąć i wkrótce wypełniło cały ekran. Wątpliwości zniknęły. Rozpoznał to. Przerażające przypuszczenie stało się straszną rzeczywistością. Na wieczku widniał niejasny napis – „Pandora".

Minister Walter poczuł się, jakby coś uderzyło go w głowę, nawet oczy mu pociemniały, a ból głowy nasilił się.

„Podskoczyło mi ciśnienie, muszę pilnie zażyć pigułkę" – pomyślał.

Przez hałas w uszach usłyszał głos pułkownika: – Panie Ministrze, czy to jakiś wirus?.. Po co nam to przywieźliście?... Co mamy zrobić?...

Walter długo milczał, aż w końcu powiedział: – Na razie nic nie rób, nie wpuszczaj nikogo i nie wypuszczaj nikogo z pałacu, muszę się tu czegoś dowiedzieć, zaraz oddzwonię.

Połknął jedną tabletkę na ciśnienie, a drugą włożył pod język. Nie było mowy o czekaniu, aż pigułki zaczną działać. Kilka minut później wybrał numer byłego ministra gospodarki Bartosza. Mieli dobry kontakt, nawet wspólnie obchodzili święta. Całkiem niedawno, wczoraj, spotkali się i rozmawiali, więc gdy Bartosz odebrał rozmowę wideo, Walter od razu zabrał się do rzeczy.

– Jak mnie poinformowano, po rezygnacji chciał Pan polecieć samolotem za granicę i miał Pan tam bagaż, kilka walizek. To jest prawda? – zapytał Walter.

Nie było sensu zaprzeczać i Bartosz to przyznał.

– Wczoraj był pan w gabinecie prezydenta Konstantina, w jego sejfie była szkatułka z biżuterią, ale teraz jej tam nie ma. Czy wziąłeś to? – Walter pytał dalej.

– Ale wczoraj byłem prezydentem, to było moje biuro i wszystko, co tam było, również było moje, więc wziąłem tę szkatułkę z biżuterią – powiedział Bartosh, próbując się usprawiedliwić.

Bez pożegnania Walter przerwał rozmowę.

„Co za idioci!..." – wykrzyknął i niespodziewanie dla siebie uderzył pięścią w stół.

„Pandora" to kryptonim śmiercionośnego wirusa stworzonego w tajnym laboratorium jego Ministerstwa. Jak nikt inny wiedział, jakie konsekwencje pociągnie za sobą jego rozprzestrzenianie się. Wirus ten został stworzony, aby chronić kraj przed możliwą agresją militarną, atakiem i okupacją. Lepiej być przygotowanym na wojnę, nawet jeśli pragnie się pokoju. Jednak wirusolodzy gdzieś popełnili błąd lub posunęli się za daleko – wirus okazał się zbyt zabójczy, mógł przedostać się do organizmu nie tylko wraz z powietrzem poprzez oddychanie, ale nawet przedostać się do krwi przez skórę. Małpy doświadczalne padły po 10-15 minutach – śmiertelność wynosiła 100% i według obliczeń to samo powinno spotkać ludzi. Ponadto wirus ten rozmnażał się i rozprzestrzeniał bardzo szybko. Według wszelkiego prawdopodobieństwa mógł zostać uniesiony przez wiatr.

Do dziś nie była znana jego siła i niszczycielska siła. Sądząc po tym, co wydarzyło się w pałacu, wirus był znacznie bardziej zabójczy, niż wynikały z wszelkich szacunków. Było to śmiertelne niebezpieczeństwo dla całej cywilizacji ludzkiej. Nie było szczepionki ochronnej ani lekarstwa.

Rada Wojskowa, na której czele stoi Naczelny Wódz Prezydent Konstantin, nie zamierzała używać tego wirusa przeciwko armii wroga, chyba że w ostateczności. Zakładali, że sama groźba jego użycia ochroni kraj przed atakiem.

Dwa miesiące temu Prezydent Konstantin nakazał ministrowi Walterowi przyniesienie (nikt nie wie po co) jednej ampułki z tym wirusem do swojego biura. Walter osobiście dostarczył go tam w specjalnym pojemniku ochronnym. Pojemnik ten nie zmieścił się do sejfu, więc prezydent bez zastanowienia wyjął piękną szkatułkę wysadzaną drogimi kamieniami, najwyraźniej czyjś niedawny prezent, i włożył tam ampułkę...

Walter siedział w zamyśleniu przez kilka minut i w końcu zadzwonił.

– Posłuchaj mnie uważnie, pułkowniku Abubakar – powiedział Walter, starając się mówić powoli i wyraźnie, gdy oficer ponownie pojawił się na ekranie.

– Mój były zastępca Bolek, obecnie uznany za przestępcę państwowego, rzeczywiście przywiózł Panu skradzionego z laboratorium śmiercionośnego wirusa. Dlaczego nadal nie wiadomo. Pewnie chciał sprzedać - ale coś poszło nie tak. Wirus ten jest niezwykle niebezpieczny nie tylko dla Ciebie, ale dla całego świata. Każdy, kto był w pałacu, już nie żyje...

Milczał przez chwilę i mówił dalej:

– Oto, co musisz zrobić, pułkowniku. Musisz teraz i natychmiast zbombardować pałac prezydencki, zrównać go z ziemią, a następnie spalić cały teren napalmem. Jeśli tego nie zrobicie, a wirus rozprzestrzeni się poza pałac, konieczne będzie spalić napalmem całej waszej republiki.

Samolot prezydenta, który od jakiegoś czasu leciał w miarę spokojnie, ponownie wpadł do dziury powietrznej, tym razem głębszej niż pozostałe. Oczywiście na kursie pojawiło się ostrzeżenie o chmurach burzowych i silnych turbulencjach, ale piloci po krótkiej dyskusji zdecydowali o kontynuowaniu lotu zgodnie z planem. Ponieważ pełniący obowiązki Prezydenta Klemensa nie chciał zmieniać kursu na długi lot wokół frontu burzowego, ani co więcej, wracać. Przeklął głośno, ponownie upuszczając szklankę whisky z powodu kieszeni powietrznej.

– Panie Prezydencie Klemens, proszę się zachować – powiedziała jego rudowłosa sekretarka Elsa surowym głosem, ale oczywiście żartem.

Oboje znajdowali się w przestronnej kabinie prezydenckiej, obok niej znajdowała się kabina ochrony, a następnie kabina pasażerska dla pozostałych pasażerów.

Nie trzeba dodawać, że wszyscy wiedzieli, że była jego kochanką. Klemens kilka lat temu rozwiódł się z żoną Barbarą, która obecnie mieszka z córką we Włoszech.

Elsa była całkiem zadowolona ze swojego życia i roli sekretarki-kochanki prawie zawsze pijanego i głupiego Klemensa i nie zwracała uwagi na ukośne spojrzenia, bo był ministrem i miał wiele przywilejów, którymi się z nim cieszyła. Elsa uważała się za znacznie mądrzejszą od innych ludzi, ale ci inni wcale tak nie uważali.

W wolnym czasie uwielbiała rysować i nawet raz zorganizowała wystawę swoich prac przy wsparciu administracyjnym i finansowym Klemensa. Ci, którzy tego potrzebowali, wiedzieli o jej udziale w różnych oszustwach finansowych w Ministerstwie i nielegalnie zdobytych mieszkaniach. Właściwie wykorzystała Ministra Klemensa, aby się wzbogacić.

Jednak teraz, po nominacji na prezydenta, sytuacja się zmieniła. Bycie żoną niezbyt bystrego pijaka – ale Prezydenta – to zupełnie inna sprawa. Wyjazdy zagraniczne, spotkania z żonami innych prezydentów, kolacje w otoczeniu wpływowych ludzi na świecie i oczywiście garderoba z ubraniami najmodniejszych światowych marek. Wszystko to było na odległość ramienia.

– Drogi Panie Prezydencie – powiedziała Elsa łagodnym głosem. – Może już ci to wystarczy... – I spojrzała na butelkę whisky stojącą w specjalnym uchwycie na stole.

Przez całe to zamieszanie Klemens nie wypił dziś ani kropli alkoholu. W samolocie, w kabinie prezydenta, zobaczył bar z dużą ilością różnych napojów alkoholowych i jego nastrój od razu znacznie się poprawił. Pod dezaprobatą spojrzenia Elsy od razu wypił pół szklanki swojej ulubionej whisky, żeby uspokoić nerwy, jak zawsze powtarzał.

Klemens był dość tolerancyjny wobec władczego sposobu bycia Elsy. Czasami nawet mu się to podobało. Posłusznie skinął głową, podniósł upadłą szklankę, położył ją na stole i odepchnął od siebie. Teraz była jedyną bliską mu i wierną osobą spośród kilku towarzyszących mu w podróży urzędników, których ledwo znał. Bez wyraźnego powodu nagle chciał ją przytulić, schować twarz w jej brzuchu i o niczym nie myśleć, ale się powstrzymał.

Elsa była zachwycona jego nieoczekiwanym posłuszeństwem. Miała niemal stuprocentową pewność, że po tym wyjeździe za granicę uda jej się namówić go do zawarcia oficjalnego małżeństwa.

– Drogi – czy w drodze powrotnej możemy wylądować w Paryżu? W końcu mamy mały dom we Francji, dawno tam nie byłam. A ty w ogóle tam nigdy nie byłeś – zapytała.

Był to niewielki zamek, kupiony kilka lat temu za pieniądze skradzione Ministerstwu i zarejestrowany na kuzyna Klemensa.

– Francja nie jest jakąś republiką bananową. Aby polecieć tam z oficjalną wizytą, prawdopodobnie trzeba się umówić z miesięcznym wyprzedzeniem – odpowiedział.

– Ale teraz jesteś prezydentem, możesz po prostu zamówić i wylądować na chwilę lub wymyślić jakąś pilną sprawę – powiedziała Elsa.

– Może byłoby lepiej, gdybyś poleciał tam innym samolotem, pomieszkał tam jeszcze tydzień i odpoczął – powiedział.

– Jaki mądry jesteś, kochanie – powiedziała i przesłała mu całusa.

– Która jest teraz godzina?... Kochanie – zapytał Klemens. Nigdy wcześniej jej tak nie nazywał. Zdjął własny zegarek na kilka dni (na pilną prośbę psychologa z prezydenckiego zespołu lekarskiego) i dał jej na przechowanie, prosząc, aby była bardzo ostrożna, ponieważ ten zegarek kosztuje dużo pieniędzy.

– Jest wpół do jedenastej – powiedziała Elsa. – Ale poradzono ci: nie martw się i nie myśl o Czasie. Wydaje mi się, że to, co przydarzyło się prezydentowi Konstantinowi, było po prostu jakimś absurdalnym przypadkiem, zbiegiem okoliczności. Doszło do zwarcia w okablowaniu, wybuchł pożar i spłonął prezydent. A nawet jeśli byli to terroryści, którzy użyli jakiegoś rodzaju promienia, jak powiedziałeś, teraz jesteśmy od nich bardzo daleko. Nic się nie stanie. Drogi, nie martw się, po prostu o tym nie myśl

Klemens w milczeniu pokiwał głową. Jednak pomimo wszelkich zapewnień i gwarancji bezpieczeństwa, stopniowo nasilało się jakieś dziwne, niewytłumaczalne uczucie niepokoju. Nieubłagany przepływ Czasu obojętnie kontynuował swój bieg.

– Muszę na chwilę wyjść, niedługo tam będę – powiedziała Elsa.

Kiedy wróciła, przez lekko uchylone drzwi sąsiedniej kabiny gwardii prezydenckiej zobaczyła cały rząd gaśnic różnego typu.

– Co to znaczy, dlaczego tu jest tyle gaśnic? – zapytała zaniepokojonym głosem dwóch siedzących tam strażników.

– Był rozkaz – odpowiedział krótko jeden z nich.

– Jaki rozkaz? Kto ci zamówił? – kontynuowała niemal rozkazującym tonem głosu.

Strażnicy spojrzeli po sobie w milczeniu. Był to oddział bezpieczeństwa zmarłego prezydenta Konstantina. Osobista ochrona Klemensa nie została wpuszczona na tę podróż ze względu na brak wystarczających kwalifikacji. Często przekazywał im za pośrednictwem swojej sekretarki jakieś drobne instrukcje lub zadania, a oni z wielką niechęcią byli zmuszani do jej posłuszeństwa.

Straż prezydencka składała się z wysokich rangą oficerów, którzy wcale nie byli gotowi i nie chcieli słuchać sekretarza, nawet kochanki, nowego prezydenta. Podobnie jak wielu innych, mieli bardzo niską opinię o jego umiejętnościach. I opowiadali dowcipy o jego sekretarce. Nawet nie wstali, kiedy weszła.

– Zapytajcie dowódcę – powiedział w końcu jeden ze strażników.

Elsa pomyślała: „Zobaczmy, jak będziesz śpiewać, kiedy zostanę żoną prezydenta". Nie spodziewała się takiego podejścia do siebie ze strony niektórych ochroniarzy i ze złością zacisnęła usta.

W kabinie samolotu, widząc dowódcę oddziału bezpieczeństwa, poprosiła go, aby poszedł z nią. Wszyscy, którzy tam byli, odwrócili się i spojrzeli na nią.

– Dlaczego zebraliście tutaj tak dużo gaśnic? – zażądała od niego stłumionym głosem.

– Na polecenie ministra Waltera – odpowiedział.

– Ale obiecał, gwarantował nam pełne bezpieczeństwo, jeśli odlecimy. Terroryści ze swoim promieniem nie będą mogli nam tutaj zaszkodzić. Posprzątaj wszystko natychmiast, zanim Klemens zobaczy... Panie Prezydencie Klemens... Będzie zdenerwowany i zmartwiony – powiedziała.

– Słuchaj, kochanie... Pani Elza. Byłem tam, w rezydencji, kiedy spłonął Prezydent Konstantin. Ogień wydobywał się z wnętrza ciała. Temperatura była bardzo wysoka. Bardzo wątpię, żeby było to spowodowane jakimś rodzajem wiązki elektromagnetycznej. Było to jakieś nieziemskie, nadprzyrodzone wydarzenie, którego niestety powtórzenie nadal istnieje. Nadal nie wiadomo, kto i w jaki sposób to zrobił, nikt nie został aresztowany. Dlatego też jestem zmuszony odrzucić Waszą prośbę i pozostawić gaśnice tam, gdzie są" – stanowczo i stłumionym głosem powiedział dowódca ochrony.

Elsa zrozumiała, że ​​dalsze kłótnie są bezużyteczne i niepotrzebne. Trochę przestraszona i zaniepokojona jego słowami wróciła do kabiny prezydenckiej samolotu.

Klemens pod jej nieobecność zdołał wypić pełną szklankę whisky i był w stanie zrelaksowania. Wylegując się na sofie, oglądał jakiś film na ekranie dużego monitora. Film opowiadał o wojnie, amerykański film akcji. Oprócz takich filmów Klemens uwielbiał oglądać walki bez zasad.

Elsa spojrzała na niego z niepokojem, a nawet pewnym strachem, wypiła kieliszek likieru truskawkowego i odsuwając fotel od sofy, usiadła.

– Która jest teraz godzina? – zapytał wkrótce ponownie.

– Drogi – nie zwracajmy uwagi na czas. To tylko sprawia, że ​​jesteś zdenerwowany. Jestem pewna, że ​​mamy przed sobą wieczność – powiedziała Elsa, chociaż ona też bardzo chciała, a jednocześnie bała się dowiedzieć, ile czasu pozostało do wyznaczonej godziny, do północy.

Pozostali pasażerowie samolotu również odczuwali rosnące z każdą minutą podekscytowanie i niepokój. Zwłaszcza po tym, jak dowódca oddziału gwardii prezydenckiej (który był osobiście obecny podczas śmierci prezydenta Konstantina w pożarze pochodzenia nadprzyrodzonego) mówił o tym z przerażającymi szczegółami. Pomimo pilnego wezwania Ministra Bezpieczeństwa Państwowego Waltera do zachowania milczenia.

Nikt nie zabraniał członkom delegacji prezydenckiej patrzenia na zegarki, a często to robili, ale to tylko potęgowało jakieś niezrozumiałe napięcie wewnętrzne.

Za pięć dwunasta rozmowy ucichły i zapadła cisza, przerywana jedynie rykiem silników samolotu.

Te minuty zdawały się ciągnąć nieznośnie długo i wreszcie nadeszła północ. Wszyscy milczeli, niektórzy patrzyli po sobie.

Minęła minuta, druga, trzecia... Niektórzy zrelaksowali się i odetchnęli z ulgą.

Nagle przeszywający kobiecy krzyk przerwał odbijającą się echem, złowrogą ciszę, powodując, że prawie wszyscy wzdrygnęli się i podskoczyli z miejsc.

Ochroniarze siedzący w przedziale pasażerskim rzucili się do kabiny prezydenta, której drzwi były już otwarte. Wewnątrz, poprzez kłęby gęstniejącego dymu, widać było leżące na sofie ciało Prezydenta Klemensa, objęte ogniem; od środka ciała wystrzelił w górę snop płomieni, rozrzucając wokół iskry i skrawki płonącej odzieży.

Elsa przestała już krzyczeć i stała przyciśnięta do ściany prezydenckiej kabiny, odrętwiała z przerażenia, czasami otwierając usta, jakby chciała coś powiedzieć, nie mogąc oderwać oczu od strasznego widoku.

Wszyscy strażnicy mieli już na sobie maseczki ochronne. Jeden z nich włączył gaśnicę i skierował strumień proszku w stronę źródła płomienia, co tylko wzmogło wypływ iskier, drugi wyciągnął Elsę i posadził ją na składanym siedzeniu naprzeciw kabiny.

Dowódca oddziału chwycił dużą gaśnicę i zaczął wylewać strumień piany na wszystko wokół płonącego ciała. Dało się słyszeć syczenie i trzaski. Dym zgęstniał jeszcze bardziej – w środku prawie nic nie było widać – i zaczął rozprzestrzeniać się po kabinie pasażerskiej.

Nagle samolot zakołysał się, przechylił i coś wytoczyło się z kabiny. Była to łysa głowa prezydenta Klemensa, spadła mu peruka. Głowa zatrzymała się w pobliżu bocznego panelu, naprzeciwko miejsca, w którym siedziała Elsa. Jedno wyłupiaste oko wpatrywało się uważnie prosto w nią, a drugie patrzyło w zupełnie innym kierunku. Z otwartych ust zwisał poczerniały język. Wstrząsy samolotu trwały nadal, przez co głowa kiwała się i poruszała, jak gdyby żywa.

Głośny, rozdzierający serce krzyk Elsy przedostał się nawet do kokpitu. Dowódca oddziału ochrony, który wyskoczył z kabiny prezydenckiej, podszedł i zakrył jej usta dłonią. Natychmiast ucichła. Widząc głowę, powód strachu Elsy, dość bezceremonialnie kopnął ją z powrotem do kabiny prezydenckiej.

Z głębi zadymionej kabiny pasażerskiej wyłonił się mężczyzna i nie podchodząc blisko, powiedział, zwracając się do dowódcy ochrony:

– Otrzymałem rozkaz od ministra Waltera, abym wrócił, abym natychmiast zawrócił.

Oficer w milczeniu skinął głową i przygotował się do wyjścia do kokpitu. Elsa, która też wszystko słyszała, nagle zerwała się i krzyknęła przenikliwie:

– Nie chcę wracać! Proszę, zabierz mnie do Francji, do Paryża. Rozkazuję ci. Błagam Cię.

Dowódca oddziału ochrony odwrócił się i spojrzał na nią takim wzrokiem, że natychmiast zamilkła i usiadła. Podszedł, zdjął maskę, pochylił się i powiedział jej do ucha spokojnym (ale przez to jeszcze bardziej groźnym) głosem:

– Posłuchaj... madame... Jesteś teraz nikim... Jeśli się nie zamkniesz, każę moim chłopakom związać cię szkocką i włożyć knebel w tę uwodzicielską buzię. I będziesz w tej kabinie przez całą drogę powrotną. Więc lepiej dla ciebie będzie siedzieć cicho, siedzieć tutaj i nawet się nie ruszać.

Jak to zwykle bywa w samolotach, na specjalne okazje przygotowano specjalne pakiety. I były bardzo przydatne, ponieważ wiele osób wymiotowało i to więcej niż raz. Znacznie gorszy od nieprzyjemnego dymu był słodkawy i przyprawiający o zapach, (a raczej smród) – obrzydliwy zapach spalonego ludzkiego mięsa.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro