2.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tych lat nie odda nikt,
tych lat nie odda nikt.
Gdy swoją drogą ja chodziłam,
swoją drogą ty

Sława musiała przyznać, że ciotka Gizela nie była aż taka zła.

W swoim całkiem sporym mieszkanku przywitała ich jak ukochana ciocia, która „swoich drogich ptaszyn" nie widziała prawie pół wieku. Wskazała im własne pokoje, poczęstowała ciastem, zaparzyła herbatę i przez następne trzy godziny opowiadała o sobie i wypytywała o najmniejsze szczegóły z życia dzieci ulubionego kuzyna. Sławie jednak najbardziej do gustu przypadł moment, gdy kobieta zaprosiła ich do zwiedzania mieszkania, tłumacząc, że jest zagorzałą podróżniczką i w końcu ma komu pokazywać swoje łupy. Jędrusik nie zawiodła się - piękne obrazy i fotografie ozdabiały każdą ze ścian, podobnie jak magnesy na czarnej tablicówce, kolorowe maski z Wenecji czy poprzyczepiane bilety, broszury i inne pierdoły. Wielkie wrażenie zrobiła też na niej ciocina pracownia, która tonęła wręcz w pustych płótnach, tubkach farb i czekających na użycie sztalugach. Kolorowe obrazy i pocztówki, ręcznie malowane przez kobietę, wyglądały pięknie, a gdy padały na nie smugi wpadającego przez okna światła, sprawiały wrażenie, jakby były żywe i w każdym momencie uwiecznieni na nich ludzie lub zabytki mogli wyskoczyć poza ich ramy.

Budynki szpitalne czy uniwersyteckie, fontanna Neptuna, dawniej protestancki kościół św. Katarzyny, renesansowa Złota Brama, Ratusz Głównego Miasta - z uśmiechem wpatrywała się w każdy malunek ciotki Gizeli, potem zajęła się oglądaniem jej portretów. Roześmiała się nawet, gdy do rąk wpadł jej szkic dziadka i ojca, który Tomalska zrobić miała jeszcze przed narodzinami Antka. Obaj wyglądali o wiele młodziej, ojciec nie miał jeszcze nawet swoich ulubionych wąsów, choć dotąd pewna była, że zapuścił je jeszcze w dalekiej młodości. Znów wysłuchała gdańskich legend i choć Antek znów się z niej śmiał (bo na lotnisku zdążyła się już ich nauczyć na pamięć i dręczyć go nimi podczas lotu), ona nie zwracała na to uwagi. Uparcie wmawiała sobie, że w ciocinych legendach może znajdować się kolejna wskazówka - coś, co pomoże znaleźć jej odpowiedni dom z listu.

Nie chciała przyznać się przed sobą, że tak naprawdę brakowało jej takiej ciotki. Dobrej znajomej, przyjaciółki, mistrzyni wyjadania ciastek i opowiadania ciekawych historii, z którą mogłaby oglądać stare filmy lub kryminały, plotkować o rodzinach zakładanych przez jej koleżanki i pokazywać ich konta na portalach społecznościowych. Jedyna siostra Elwiry zmarła we wczesnym dzieciństwie, a żony jej braci były zbyt daleko lub po prostu nie przejmowały się istnieniem dziewczyny - dziadkowie Jędrusikowie natomiast mieli tylko jednego syna i to na jej matkę przelali całą miłość, jaką mogli mieć dla córki. Gizela natomiast była ucieleśnieniem ideału ciotki, którą szczycić się mogła prawie każda bohaterka jej ulubionych książek lub filmów. Normalna, ludzka, sympatyczna, twórcza i Sława widziała w niej wiele cech ojca i wreszcie zdała sobie sprawę, że naprawdę zasłużyła na miano najukochańszej kuzynki Marcina Jędrusika. Kobieta zrobiła na niej wspaniałe wrażenie, ale dziewczyna nie chciała się do tego przyznać, jakby uważała to za coś strasznego - postanowiła więc jak najszybciej znaleźć ukrytą wskazówkę i nie przejmować się chrześnicą dziadka.

Po chwili znów jednak wróciła do poprzedniego zajęcia i z zaciekawieniem przeglądała kolejne obrazy, potem i zdjęcia. Na widok wszystkich reagowała dość podobnie - uśmiechała się lekko, pokazywała je bratu, dopytywała o coś ciotkę lub odpowiadała na nieznośne uszczypliwości starszego Jędrusika. Było tak, dopóki jej wzrok nie powędrował na odstającą od innych, znacznie większą od innych pocztówkę. Nie była jeszcze dokończona i pierwsza warstwa nałożonych na zabytek farb schła już od jakiegoś czasu, by ciotka mogła się za nią zabrać wieczorną porą. Ledwo wyschnięty rząd kamieniczek błyszczał w świetle słońca, a kamienny Neptun wyrastał już ponad nimi, choć w jego fontannie nie została jeszcze ukazana szafirowa woda, gdzieś w oddali już jaśniała Złota Brama i przechodząca przez nią Droga Królewska - uwagę Sławy przykuł jednak inny, dość niepozorny budynek, przy którym kłębiły się tłumy namalowanych przechodniów. Wyraźnie odstawał od innych domów, wydawało jej się, że ciotka specjalnie ukazała go w cieniu, bez zbędnego światła, by kusił ciekawych jego historii - naraz naszła ją myśl, że byłaby to idealna kryjówka, aby ukryć tam małą wskazówkę.

- Ciociu, co to za budynek? - zapytała, gdy Gizela pochylała się nad oglądającym zdjęcia z plaży Antkiem i próbowała opowiedzieć mu legendę „której na pewno jeszcze nie słyszał" (jego mina wskazywała jednak, że na pewno już mu ją opowiadano). Sława wskazała palcem na dokończony już budynek i na maleńki numer domu, który krył się na najwyżej położonym lizenie fasady. - Myślałam, że mało które muzeum na starówce ma taką tabliczkę...

- Och, spostrzegawcza jesteś. Na pewno nie po ojcu, jak Antoni - rzuciła radośnie ciotka, uderzając ciemnowłosego w ramię ścierką. Podeszła bliżej niej i wskazała palcem na misternie wykonane płyciny. - Sama wszystko malowałam, usadowiłam się przed przednią fasadą i rysowałam, póki mnie wieczór nie zastał! Tablicę z numerem wymyśliłam ja. Pracę robię na wernisaż do mojej galerii, pomysł ten jest mojej znajomej, kiedyś wam ją przedstawię.

- To Dom Uphagena, obecnie Muzeum Wnętrz Mieszczańskich. Musicie tam iść, naprawdę piękne i zadbane pomieszczenia. Ale to później, jak zabiorę was na starówkę. Tych miejsca wam nie odpuszczę! - mówiła dalej rozradowana. - Długa 12, ulica przy Złotej Bramie, o tutaj. - Wskazała na przejście. - Wcześniej jest Droga Królewska, oczywiście. Mam nadzieję, że to wiesz, Antoni. Antoni?

Sława jednak już jej nie słuchała. Uśmiechała się do siebie i jeszcze raz spojrzała na skąpany w mroku Dom Uphagena. Miejsce dość skryte, a jednak wystawione na widok innych. Muzeum z tysiącem schowków, tajemniczych przejść i dystyngowanych komód, w których może kryć się rozwiązanie zagadki. Dom gdańskiego rajcy, potem kolejnych członków jego rodziny, miejsce narodzin kupiectwa Uphagenów, kantory kupieckie, aż w końcu zniszczona podczas wojny kamienica. Sława była już pewna, że natrafiła na całkiem możliwy teren, na którym odnalezienie kolejnej wskazówki było jak bułka z masłem.

Obiecała wtedy sobie, że szansy, którą ofiarowuje jej los, nie zmarnuje. Następnego dnia miała więc rozpocząć polowanie na listowne skrytki.

- No chyba sobie, Sławka, żartujesz!

- Uspokój się, matole jeden! Wśród ludzi jesteś, jakbyś nie zauważył...

- Jak mam się uspokoić, jak znowu mnie na jakieś bilety naciągasz? Jeszcze chwila i zbankrutuję przez ciebie!

Sława wypuściło głośno powietrze i ścisnęła prawą dłoń w pięść, starając się, by przypadkiem nie uderzyć nią brata. Antek działał jej na nerwy, odkąd tylko z ciotką opuścili jej mieszkanie i udali się w wycieczkę po Gdańsku. Gizela z dumą oddała ich w ręce przewodnika w Europejskim Centrum Solidarności, zaprowadziła prosto pod stocznię, potem udali się na piaszczystą plażę, na której podobno jej ojczym miał przyjąć poród ciotki Broni (w to jednak rodzeństwo nie uwierzyło). Wymęczyła ich bardzo, ale i tak zgodzili się pójść z nią na obiad, a potem ostatni raz tego dnia zwiedzić jeszcze jedno miejsce, które szczególnie spodobało się Świętosławie. Gdańska starówka stała przed nimi otworem, jednak już bez ciotki, która ze względu na ważne sprawy związane z nowymi wernisażami w jej galerii, zmuszona była ich opuścić jeszcze w restauracji. Dlatego sami, korzystając z tysiąca zakupionych przez Sławę przewodników turystycznych i mapek, postanowili dostać się do tej części Gdańska.

Na początku wszystko szło im dobrze, póki dziewczyna nie wpadła w manię podróżniczą i zaraz podchodziła do każdego mijanego domu, pukając i oglądając dokładnie jego fasadę. Choć ona w ten sposób upewnić się chciała, że dobry wcześniej dom kupca wybrała, i uważała to za normalne zjawisko, tak jej brat patrzył się na nią coraz dziwniej, czasami specjalnie odwracając głowę, gdy ta znów podchodziła do kolejnego budynku. Ona tylko kiwała na to głową z politowaniem, ale ludzie po pewnym czasie zaczęli zwracać na to coraz większą uwagę, niektórzy nawet wskazywali na nią palcami, jakby zobaczyli, chociażby kosmitę lub gadającego psa - dlatego, by zmniejszyć liczbę ciekawskich spojrzeń, przestała to dla swego dobra robić.

Wkrótce jednak Antek zaczął stroić dziwne miny, bo Sława zatrzymywała się przy każdym sklepiku na Drodze Królewskiej, kupując kolejne magnesy, książeczki, pocztówki (choć otwarcie przyznała, że te malowane przez ich ciotkę były o wiele lepsze), muszle, korale lub małe breloki. Wydawała też ich pieniądze na kolejne wycieczki i wejścia do muzeów - tak też było, gdy po zrobieniu sobie zdjęcia pod Bramą Wyżynną odwiedzili Muzeum Bursztynu w nastrojowej, dawnej Katowni z Wieżą Więzienną. Piękny był również cały Trakt Królewski, którym cały czas przechodzili, a pamięcią sięgnęli do czasów, gdy jako dzieci udawali, że są potomkami rodu wielkiego władcy cesarstwa nad Wisłą, którzy zostali odsunięci od tronu przez okrutnego stryja. Choć dawno minął ten piękny, beztroski czas, na ich twarzach pojawił się lekki uśmiech, bo przez chwilę mogli powspominać to, co już nie wróci - dorośli już i wiadome było, że takich zabaw mogą nauczyć tylko następnych pokoleń. Zaraz jednak wyrósł przed nimi gotycki dwór, który w najgrubszym przewodniku Sławy opisano jako siedziba konfraterni patrycjatu Głównego Miasta Gdańska. Choć piękny, murowany budynek kusił ich, by i tam wejść i poczuć się jak w dawnych wiekach, miejsce to było używane przez Oddział Wybrzeże Stowarzyszenia Architektów Polskich, co Jędrusikowie przyjęli ze smutkiem - patrzyli więc tylko na jego piękną fasadę, pomyśleli trochę nad tym, jak długo rzeźbiarzom zajęło wykonanie figury św. Jerzego zabijającego smoka, zrobili sobie jeszcze kilka zdjęć i ruszyli dalej. Z Drogi Królewskiej przeszli zaraz na ulicę Długą, gdzie znów swoimi zapachami kusiły ich bary, cukiernie i restauracje. Choć starali się pieniędzy już nie wydawać, dali się namówić na kupienie smakowitych lodów i pączków, które zostawili jednak na później, by podzielić się z nimi i z ciotką. Odpoczęli chwilę pod drzewami, ucięli sobie nawet miłą pogawędkę z siedzącą obok starszą panią (na ich szczęście ona nie zamierzała opowiadać im gdańskich legend), a potem Sława porozmawiała chwilę z rodzicami przez telefon, zobowiązując się przy tym, by po powrocie ze zwiedzania pozdrowić Gizelę.

Teraz jednak stali już pod upragnionym Domem Uphagena, ale Sława zdążyła zauważyć, że Antek powoli miał dość długiej wycieczki i kolejnych wydatków, do których ponoć go zmuszała. Prychnęła cicho i spojrzała na niego z mordem w oczach, bo już powoli denerwowała ją jego lenistwo i upór.

- To nie ja jadłam smażonego dorsza i golonkę dwa razy droższą niż zazwyczaj! Zapomniałeś, że jest koronawirus i te restauracje, tak jak i my, muszą z czegoś zarabiać, więc zawyżają ceny?

- Przecież to nie żaden majątek, tylko 10 złotych! Jeśli taki biedny jesteś, to proszę, ja ten bilet kupię. Pieniądze oddasz mi później... - rzuciła po chwili.

Antek jednak nie chciał o tym słyszeć - prychnął głośno i pokazał jej język. Zupełnie jak w dzieciństwie.

- O, nie, nie! Nie będę żerować na młodszej siostrze. Mam jeszcze honor, wiesz?

- To kup ten bilet!

- Idź sama!

- A z wielką chęcią!

Dom Uphagena od środka wyglądał jeszcze piękniej. Mimo ruchu turystycznego w tym małym muzeum posadzka była wypolerowana i błyszczała się jak gwiazdy na niebie, ściany dalej nie traciły swego uroku, a piękne, stare meble tylko dodawały temu miejscu klimatu. Sława chodziła po kolejnych pokojach oczarowana nimi coraz bardziej, robiąc zdjęcia wszystkim zadziwiającym ją ekspozycjom czy ozdobom, które wrzucono między cztery ściany tych pokoi. Z największym uznaniem wpatrywała się jednak w okazałą, drewnianą antresolę, która, jak autor zapisał w przewodniku, miała imitować nowy, dość duży salon. Patrzyła na nią z podziwem, a przy tym popatrzyła na nią z każdej możliwej strony, by potem przedstawić pomysł odwzorowania jej za jakiś czas w rodzinnym hotelu.

Nawet ci z Pomorza będą mogli czuć się u nas jak w domu, pomyślała, przeczuwając, że takie piękne antresole pewnie znajdują się w większości mieszkalnych budynków z Gdańsku.

- Żałuj, że cię tu nie ma, Antek - rzuciła do siebie, gdy po raz kolejny omiotła wzrokiem kolorowe i kunsztownie wykonane ściany salonu na pierwszym piętrze. Potem z uśmiechem na twarzy przyjrzała się malowidłom ruin Paestum i Persepolis oraz panoramy Palmyry. - Żałuj, żałuj.

- No, masz rację. Niech żałuje...

Głos nieznajomego chłopaka mocno ją przestraszył. Zaskoczona skoczyła nagle i pisnęła głośno, zwracając na siebie uwagę innych zwiedzających. Spłoniła się zaraz, bo nie przywykła do wstydzenia się za swoje dziwne decyzje, wybiegła więc z salonu i wróciła się na ulubioną antresolę. Uspokoiła się już, gdy znowu spoglądać mogła na te piękne widoki, a i tak wzrok zaraz pociekł ku możliwym skrytkom, w których autor listu mógł ukryć kolejną wskazówkę.

- Nie powinienem tak cię straszyć. - Znowu podskoczyła, tym razem jednak była już wściekła, gdy chłopak pojawił się obok niej.

Złapała się za serce i spojrzała na niego spod byka, a on tylko uśmiechnął się przez swoją przyłbicę przepraszająco. Sława przekręciła jednak na to tylko oczami, bo nieznajomy coraz bardziej przypominał jej pozostawionego przed muzeum brata.

- A, no tak.

- Każdą tak nagabujesz i pocieszasz?

- Nie, zwykle zapraszam je, by przystanęły na antresoli, bo stąd jest najładniejszy widok na cały dom Uphagena. No i przez to miejsce prowadzi najbliższa droga do sklepu z pamiątkami.

Zaśmiała się cicho, bo dopiero teraz zdała sobie sprawę, że chłopak nosi taką samą koszulkę jak inni przewodnicy. Szybko więc zrozumiała, że pracownik tylko zachęcał ją do dalszego przemierzania muzeum i pozostawienia tam kolejnych pieniędzy, które w czasie korona wirusa były bardzo potrzebne. Choć miała już dość niespodzianek jak na jeden dzień, dobrze pamiętała, po co do Gdańska w ogóle przyjechała. Postanowiła więc wykorzystać to jak najlepiej.

- Cóż, w wyborze kierunku wycieczki mi nie pomożesz, ale może jesteś w stanie odpowiedzieć na inne moje pytanie. Jakie jest najlepsze pomieszczenie tego domu?

- Już mówiłem, że antresola - odpowiedział szybko, na co Sława tylko się zaśmiała. - A wiesz, czemu ludzie tak uwielbiają to miejsce?

- Bo mogą patrzeć z niego na innych i trochę poplotkować?

- To też. - Znów się zaśmiali. - Ale chodzi o ten zegar. Wraz z szafką i krzesłami tworzą zupełnie nową aurę. Przynajmniej tak mówi moja siostra, to ona uwielbia ten drewniany wahadłowiec.

Sława podeszła bliżej zegara, przypatrując się jego wskazówkom. Wyglądały prawie jak nowe, cyfry rzymskie też nie zdawały się zniszczone - zupełnie jakby za sprawą czarodziejskiej różdżki przetrwały spokojnie tyle lat. Z podziwem szukała choćby jednej skazy, nic takiego nie znalazła, więc wiedziała już, że będzie zmuszona to niedługo ojcu opowiedzieć (niech raz go chociaż taka zazdrość porwie, że istnieje ktoś, kto o wiele bardziej dba o swoje zegary). Jednak po długich oględzinach nie było trudno zauważyć, że coś jest z tym zegarem nie tak - Jędrusik w ogóle nie mogła pojąć, dlaczego ukryta na jego wewnętrznej stronie data produkcji wskazuje na tylko na czterdziestoletni żywot.

- Zaraz, zaraz... - rzuciła powoli, dalej przyglądając się ściennej ozdobie. - Mieszczańska kamienica sprzed dwustu lat, stare meble, klasycyzm i rokoko, a zegar na ścianie jest z lat osiemdziesiątych.

Obróciła się szybko, by jeszcze chwilę porozmawiać z mężczyzną - pracownik jednak rozpłynął się w powietrzu i Sława prędko uznała, że musiał wracać do kolejnych turystów. Dalej jednak przyglądała się zegarowi, powoli rozumując, że to musi być kolejna zagadka, skoro w tak pięknym i starodawnym domu, ośrodku gdańskiej kultury, dała się ponieść przeszukiwaniu wnętrza czasowej machiny.

Okazało się jednak, że miała rację. Tuż po otwarciu drzwiczek jej oczom ukazała się niewielka koperta, przyklejona do wewnętrznej strony wahadła. Szybkim ruchem oderwała ją od niego i schowała do kieszeni spodni, ostatni raz sprawdzając, czy nikt nie zwrócił na to zbyt dużej uwagi. Żadnych podejrzanych zachowań nie zauważyła, więc spokojnie już mogła wrócić do zwiedzania domu Uphagena.

Tym razem jednak do każdego pomieszczenia wchodziła z zupełnie nową energią, dziękując w nich właścicielom mieszkania, że szybko i bez zbędnych problemów w postaci śledzących ją zbirów udało jej się odnaleźć kolejny list. Obiecała sobie jednak, że tak ważnej wiadomości nie odczyta byle gdzie i w byle czyjej obecności. I obietnicy potrafiła dotrzymać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro