3.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ważne są tylko te dni,
których jeszcze nie znamy
Ważnych jest kilka tych chwil,
tych, na które czekamy

Sławie znów przyszło narzekać na swój los.

Kolejny list od tajemniczego autora nie sprawił jej już takiej przyjemności jak ten pierwszy, ten więcej pytań ze sobą przyniósł i nowe możliwości, których sens i realizm musiała sama określić. Nadal z nikim o tej sprawie nie mogła rozmawiać, więc porada od ciotki lub brata nie wchodziła w grę. Była jednak coraz bardziej załamana, bo mimo wszystko, łudziła się albo wolała myśleć, że wszystkie zagadki znajdzie na terenie Gdańska lub jego okolic. No, cóż, myliła się, bo autor listu, jak na złość, wysyłał ją w podróż na drugi koniec Polski i wtedy wiedziała już, że niestety z tego wyjazdu tak łatwo się nie wywinie. Antek w końcu zauważy, że coś ukrywa — jeśli nie on, to zrobi to Gizela. Na to Sława pozwolić nie mogła, ale powoli brakowało jej już wymówek.

Nie wiedziała zupełnie, jak powiedzieć bratu, że musi teraz go zostawić i wyruszyć w cudowną podróż na południe Polski, do granicy z Czechami, by zamiast podziwiać piękno Błędnych Skał, zmuszona była przechadzać się wśród przeraźliwych czaszek i kości innych ludzi i do tego znaleźć wśród nich kolejną wiadomość. Tym razem przestraszyła się nie na żarty, tym bardziej, że musiała wytłumaczyć się ze swojej decyzji ciotce i bratu. Jak przekonać ich, że nie ma w tym nic dziwnego? Jak przedostać się najszybciej na drugi koniec Polski, czy uda się jej znaleźć jakieś autobusy, kupić bilety? Jak skłamać, by nie stracić ich zaufania, a przy tym nie wydać tajemnicy? Sława nie wiedziała już, co o tym wszystkim sądzić. Na początku wydawało się jej to łatwe, jednak teraz znów złapały ją wszelakie wątpliwości związane z samotną wycieczką w góry. Dobrze wiedziała, że Antek po tym, co mu powie, za nic nie zgodzi się z nią pojechać, co zmusi ją do podjęcia innych kroków. Będzie musiała poradzić sobie sama, zacząć się przygotowywać, bo czas ją naglił — a przy tym musiała zacząć się modlić do wszystkiego, co na tym świecie żyje, by nie zginęła podczas drogi lub nie została zabita przez tych, którzy szukają wraz z nią skarbu.

Musiała sobie z tym poradzić. Nie mogła pozwolić, by coś stało się jej rodzinie.

— Świętosława, chodźże tutaj! Raz, raz! — krzyknął z kuchni Antek, gdy przestała już o tym myśleć i zaczęła przygotowywać się do kolacji. — Kanapki na stole!

— Idę!

Na razie muszę poczekać na odpowiedni moment, pomyślała, gdy podniosła się z łóżka i ruszyła ku reszcie rodziny. Z tyłu głowy tliła się jednak mała świadomość, że czasu nie ma, a odpowiedniego momentu na kłamstwo nie ma wcale. Trzeba było więc przedstawienie zacząć od razu.

— Słuchajcie, chciałam z wami o czymś porozmawiać.

Talerze już zniknęły ze stołu i tylko Antek tkwił przy nim ze zjedzonym w połowie kawałkiem ciasta. Brat i ciotka spojrzeli na nią z zaciekawieniem, ale Sława nie umiała odwzajemnić tego spojrzenia. Pochyliła głowę i wzrok wbiła w kolorowy obrus, przełykając głośno ślinę. Choć w myślach jej mowa wydawała się racjonalna, logiczna i spójna z jej pomysłami, teraz gdy miała przedstawić ją głośno, ciemnowłosa była gotowa zmienić zdanie.

— O co chodzi, Sławka? — zapytał Antek, a ciotka przybliżyła się do nich jeszcze bardziej, jakby nie mogła jej usłyszeć.

— Cóż... — zaczęła. — Moja wycieczka tutaj nie jest przypadkowa...

— No to wiemy, chciałaś poznać mnie i Gdańsk — przerwała Gizela, a starszy Jędrusik potwierdził to, kiwając głową.

— To też, ale pomysł wziął się stąd, że musiałam wykonać zadanie Gośki.

Gośka była jej koleżanką ze studiów, która mieszkała w centrum Warszawy, ale z powodu chęci usamodzielnienia się od rodziny zamieszkała i uczyła się na uczelni w Krakowie, co miało być dla niej wspaniałą próbą przetrwania. Oczywiście wszystko skończyło się dobrze i dziewczyna prędko zrozumiała, że to w Małopolsce jest jej miejsce i po studiach chciała zamieszkać gdzieś pod dawną stolicą Polski. Sęk w tym, że dziewczyna nienawidziła zagadek i długich podróży, co równoważyło się z tym, że za nic w świecie nie ruszyłaby w kraj, by znaleźć skarb jakiegoś wariata, którego list znalazła. Jednak o tym rodzina wcale nie musiała wiedzieć, więc Gosia okazała się idealną osobą, na którą mogłaby zrzucić winę, a później przekupić winem lub pudłem lodów czekoladowych, by w razie czego ją kryła. Sława zawiodła się na swojej głowie, że też nie wymyśliła tego wcześniej.

— Ta od studiów?

— No tak. Dziewczyna uwielbia gry terenowe i podchody. — Po raz kolejny rozpoczęła swój wywód. — Sęk w tym, na początku tego roku zapisała się na jedną z nich, a potem biedaczka, jak już odsiedziała kwarantannę, to złamała rękę. I teraz wróciła do rodziców do stolicy, bo tam miała najbliższych ludzi, którzy byli się nią gotowi zająć.

— I co w związku z tym? — zapytał Antek.

— Zapisy na tę ekstremalną wycieczkę trochę kosztowały — mówiła dalej. — Wolę nie myśleć, jakby strata tylu pieniędzy się na niej odbiła. Poprosiła więc o pomoc mnie, bo dobrze wie, jak bardzo lubię takie sprawy. No i...

— Zgodziłaś się, czy tak? — zapytała Gizela.

Sława w końcu na nią spojrzała i pokręciła twierdząco głową.

— O Jezus Maria! Dlatego tak na tym ci zależało! — zawył Jędrusik, łapiąc się za głowę. — A ja głupi w to wszystko uwierzyłem i przyjechałem za tobą — mówił dalej załamany, aż w końcu poczuł na sobie karcące spojrzenie ciotki. — Znaczy się, cieszę się bardzo, że znów cię widzę, ciociu.

— I ja też! — rzuciła głośno Sława, porywając się z miejsca. — Ja też. Bardzo. Tyle że właśnie dostałam kolejną wiadomość i żeby nie odpaść z gry, za dwa dni muszę być znów na południu.

— Miasta czy województwa? — zapytała ją zaciekawiona nadal ciotka.

— Kraju.

— O Jezus — mruknął Antek.

— Jeśli pozwolisz, ciociu... Jak tylko zabukuję bilety na lot do Krakowa, to będę się zbierać — rzuciła spokojnie, bawiąc się dłońmi. Nadal bała się tego, jak zareagują, bo choć naprawdę ciotkę polubiła i wydawało jej się, że gdyby została tutaj na dłużej, to nic by się strasznego nie stało, to przygoda ciągle ją wzywała i Sława nie była w stanie się tego wyzbyć. Podobnie jak przeczucia, że powinna doprowadzić tajemniczą sprawę do końca. — Wiem, że trochę się wygłupiłam, ale chciałam was przeprosić...

— Świętosława, ty mnie nie przepraszaj, bo nie masz za co. Wszystkim się zdarza — mruknęła Gizela, uśmiechając się szeroko. Jędrusikowie spojrzeli na nią uważnie, jakby powiedziała coś głupiego. — Twój ojciec większe problemy jako dziecko sprawiał, a ty tylko szukasz przygód. I świetnie! Zaraz zakupimy nam bilety, bo nie puszczę cię samej. Nie ma mowy, byś znalazła kolejną wskazówkę i dalej przeżywała te przygody samotnie. Nawet jeśli nie mogę znać całej opowieści, to co z tego? Jadę z tobą. I Antek też pojedzie, nie zamierzam zostawić go w moim mieszkaniu, jeszcze coś tu zrobi.

— Czyli zostałem już przegłosowany, no dobrze. Naprawdę, dziękuję, kochana ciociu — odpowiedział starszy Jędrusik, przymykając oczy. Wstał z miejsca i przetarł twarz dłonią. — Skoro mamy już teraz, zaraz, jechać, to muszę się przygotować. Jak dobrze, że się cały jeszcze nie wypakowałem... — I zaczął ociężale kierować się ku swojej tymczasowej sypialni.

— Ale mamy jeszcze czas — krzyknęła za nim Sława, gdy ten machnął ręką i zniknął za zakrętem. — Raczej nic się nie stanie, jeśli trafimy tam trochę później.

— Oj, stanie, stanie — rzuciła Gizela. — Umrę z ciekawości. Widzisz, twój brat wie, że ze mną nie ma żartów. Ty też lepiej zmykaj. Czeka nas długa noc.

Sława uśmiechnęła się szeroko do ciotki i szybko pocałowała ją w policzek, po chwili uciekając z zasięgu jej wzroku. Ucieszyła się, że rodzina jej nie zostawi, nawet jeśli Antek stroił przy tym dziwne i złe miny. W towarzystwie podróż miała minąć jej o wiele szybciej, a przy tym więcej czasu mogłaby spędzić z ciotką Gizelą, jeszcze bardziej się z nią zapoznać. Problemów w tym żadnych nie widziała, więc gdy następnego dnia rano gotowi byli lecieć już do Krakowa i tam zatrzymać się na noc, Sławie zdawało się już, że podróż do Kudowy-Zdroju zapowiada się dość ciekawie.

I tylko zastanawiało ją, czy wśród tylu okropnych kości i czaszek — ostatnich pamiątek ofiar wojen i różnych epidemii — znajdzie się odpowiednie miejsce, gdzie autor mógłby ukryć kolejny list.

Bilety lotnicze do Krakowa udało się kupić szybko, podobnie było ze znalezieniem odpowiednich autobusów, które po uprzednich przesiadkach dojechałyby do Kudowy-Zdroju. Dlatego dwa dni później Sława była już na miejscu i razem z nieoczekiwanymi pomocnikami mogła zatrzymać się w hotelu o wdzięcznej nazwie „U Babuni". „Babunia" była nowym hotelem, nawet nieopublikowanym na tysiącu stronach, które podczas drogi przeglądał Antek, ale szybko okazało się, że został polecony przez jeden z wielu kontaktów ciotki. Uwierzyli więc, że naprawdę jest on godny zainwestowania tam pieniędzy. I faktycznie, choć ceny z powodu wirusa zostały zawyżone, obsługa była miła i pracowita, obiady pyszne, a pokoje znośne. Zostawili więc tam bagaże i po krótkim odpoczynku stwierdzili, że czas wyruszyć na łowy.

Do Czermnej, gdzie według kolejnych, zakupionych przez Sławę przewodników, mieściło się miejsce wiecznego spoczynku księdza Tomaszka (a raczej tego, co z niego pozostało). Kaplica Czaszek, choć na początku wydawała się dość przyjemnym budynkiem o bardzo ładnej fasadzie, zaraz mogła sprawić, że ludzie automatycznie z niej uciekali, gdy zbyt długo przyszło im spoglądać na wyłożone w tym miejscu kości. A ludzkie szkielety były tam poukładane w każdym zakątku, nawet na suficie — tam, gdzie sięgnąć mogło oko żywego człowieka. Tylko podłoga, jak się okazało, wykonana była z drewna i przynajmniej odczucia, że niszczy się czyjeś ciało, mogła się pozbyć. Sława podeszła do drzwi jako pierwsza i na początku nie wchodziła do środka, chcąc przyzwyczaić się do zastanego tam widoku. Zaraz po niej zjawił się Antek — stały bywalec takich miejsc — natomiast ciotka Gizela nawet ani razu nie podeszła bliżej. Okazało się, że Tomalska szkielety jest w stanie oglądać tylko w filmach lub na obrazach, więc po chwili postanowiła, że czas poszukiwań wskazówki Sławy przeczeka w okolicznym parku.

Antek jednak okazał się twardą sztuką i chociaż jego siostra namawiała go, by dotrzymał towarzystwo Gizeli, ten z uśmiechem na ustach stwierdził, że woli oglądać po raz kolejny ten sam widok, ale przy tym ujrzeć strach na twarzy Sławy. Bo Sława bała się takich miejsc, odkąd jako dziecko wraz kuzynką wykopała w ogródku pozostawione tam przez ich psa kości — brat prędko zrobił z tego straszną historyjkę, którą straszył ją przez kolejne lata. Nie były to zbyt wesołe wspomnienia, sprawiały jednak, że dziewczyna obawiała się trochę tego, jak zniesie otaczające ją kości. Wiedziała jednak, że nie dowie się, póki tego nie spróbuje.

Gdy weszła tam zaraz po bracie, prędko spostrzegła, że światło, które przed chwilą dochodziło jeszcze z zewnątrz, powoli się zmniejsza. Wkrótce ogarnęła ją ciemność, wokół nich i dwóch innych zwiedzających paliły się tylko pojedyncze lampy, które potęgowały jednak wrażenie, jakoby wielkie cienie wyłaniały się z czaszek. Pojedyncze promienie padały na kości, uwypuklając ich kształty lub powiększając otwór w czaszce, który kiedyś był buzią człowieka, puste oczodoły człowieka. Sława przełknęła ślinę, gdy powoli przesuwała się dalej, starając się omijać każdą wypukłość, która mogłaby być częścią szkieletu. Prędko jednak zrozumiała, że mimo okrążenia kaplicy trzy razy i sprawdzeniu z pewnej odległości miejsc, w których mogłaby być ukryta wiadomość, nie jest w stanie jej znaleźć. Co oznaczało, że szukała jej nie tak, jak miał na myśli autor.

— Sława, myślę, że powinnaś podejść bliżej ścian — rzucił Antek, gdy dziewczyna zrozpaczona zatrzymała się na środku kaplicy.

Sława spojrzała na niego z wyrzutem, a w jej oczach powoli zaczął czaić się strach.

— Wyjdę i pójdę poszukać cioci, ale ty, nie poddawaj się. Podejdź bliżej i przyjrzyj się im, nic ci nie zrobią. Gdzieś tam kryje się zagadka, ale nie znajdziesz jej, jeśli strach będzie przysłaniał ci widok. Dzwoń, gdy ją znajdziesz, spotkamy się w tej kawiarni za rogiem.

Sława jednak ciągle się bała i nawet pokrzepiający uśmiech brata i jego szybkie wyjście z kaplicy nie sprawiło, że polepszył się jej nastrój. Czaszki nadal sprawiały wrażenie pustych czar na zagubione dusze, które szukają swego miejsca, dziwny szum przywoływał jej na myśl, że gdzieś tam umarli budzą się do życia, szukają tej kaplicy, chcą zdobyć resztę swych kości, a ona jest wśród nich, zupełnie na wyciągnięcie ręki i gotowa do zjedzenia... Nie, tak myśleć nie mogła, bo była pewna, że jeszcze chwila i oszaleje. Dlatego zaraz zbliżyła się bardziej do pierwszej ściany, wzrokiem omiatając każdą czaszkę, dziurę, zagłębienie. Nie obyło się jednak bez błędów. Raz wśród szkieletów znalazła kawałek czystego, ale pożółkłego już papieru, potem niechcący pomyliła rulon pergaminu z normalną kością, przez co rzuciła się z okrzykiem na kolejną ścianę i całym ciałem naparła na kilka czaszek, które wbiły się jej w plecy. Tym razem przestraszyła się już nie na żarty, cienie wokół niej ciągle się ruszały, zupełnie jak kości, które z jej perspektywy zdawały się ruszać i przemieszczać same z siebie. W końcu jednak wypuściła głośno powietrze, uspokoiła się i ruszyła szukać dalej. Teraz zbliżyła się jeszcze bardziej i za pomocą latarki wyłapywała kolejne pergaminy i papierki, jednak żaden z nich nie był tym najbardziej potrzebnym.

Aż w końcu udało jej się znaleźć papier, wyglądający tak samo, jak dwa poprzednie, które pozostawił jej tajemniczy autor. Czaszka, w której go dojrzała, znajdowała się na samym dole przy drewnianej podłodze, tuż za ołtarzem kaplicy. Powoli kucnęła na deskach i pochyliwszy się nad odpowiednimi kośćmi, zaczęła wyjmować list. Ten jednak został tam włożony porządniej, jakby oczekiwał od niej, że będzie tym oczekiwanym gościem, który ma znaleźć ukryty skarb i tylko przed nim się otworzy. Utwierdziło to więc ją w przekonaniu, że dobrze trafiła, a wiadomość zaraz zostanie przez nią odczytana, a później schowana tam, gdzie pozostałe. W wyobraźni już widziała siebie w ciepłym lokalu, popijając kawę i udając, że wie już, gdzie szukać kolejnej poszlaki.

Wszystko wydawało się idealne, bo po chwili miała już upragniony papier w dłoni, a szeroki uśmiech pojawił się na jej twarzy. Odwinęła go na moment i sprawdziła jeszcze, czy dobrze trafiła, ale po ujrzeniu wiadomości spisanej tym samym pismem, była już tego pewna. Schowała więc go do prawej kieszeni bluzy, w której trzymała też resztę znalezionych kawałków papieru i już miała podnosić się z ziemi, gdy usłyszała kroki. Zdziwiła się mocno, bo dobrze pamiętała, jak Antek tłumaczył jej, że spotkają się razem w kawiarni, a oprócz niej w kaplicy nie było już żywej duszy — ostatni ludzie opuścili czaszkową świątynię kilka minut wcześniej. Zaciekawiona tożsamością nowego gościa podniosła głowę do góry, a uśmiech zniknął z jej twarzy.

Nic nie wskazywało na to, by wchodząca do kaplicy osoba była zwykłym zwiedzającym.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro