01| Benjamin Wilson zakradł się do mojego serca

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Odkąd skończyłam dwanaście lat, Benjamin Wilson zakradł się do mojego serca i już nigdy z niego nie wyszedł. Od pięciu lat byłam w nim szalenie zakochana. Na początku zaczęło się od zauroczenia, dzieciaki bywały czasem złośliwe dla mnie; popychały lub inne świństwa mi robili.

Tamtego pamiętnego dnia, gdy po raz pierwszy zauważyłam Bena jako ideała, ktoś celował we mnie budyniem, jednak cel do mnie nie dotarł, bo przede mną stanął chłopak. Jakże wtedy byłam zaskoczona, że najpopularniejszy dzieciak chciał mnie zasłonić. Nie mogłam nic wtedy powiedzieć, gdy wpatrywałam się w jego oczy. Do dzisiaj pamiętam ich barwę; ciemne niebieskie, w których mogłam ujrzeć życzliwość. Brunet uśmiechał się radośnie i do dziś nie wiem, czy zrobił to tylko dlatego, że chciał mnie uratować, czy może dlatego, że sam chciał rozpocząć bitwę na jedzenie. W dziecięcych oczach można było zobaczyć ogniki wesołości, kiedy wyciągnął swoją babeczkę i rzucił wtedy najbogatszą dziewczynę w klasach młodszych. Kiedy bitwa się rozpoczęła, nie mogłam się przestać uśmiechać, ale potem dostałam w czymś w głowę, wtedy wyglądało to na jakieś mięso, jednak tego nie byłam pewna. Ben spojrzał na mnie, a potem pociągnął mnie za sobą i oboje schowaliśmy się pod stołem. Wręczył mi swoją kanapkę, zachęcając, żebym rzuciła ją w kogoś, niestety mój cel nie był najlepszy i kiedy drzwi się otworzyły, nauczycielka dostała w twarz. Jeszcze nigdy nie widziałam tak wkurzonej najmilszej osoby, jaką była pani od angielskiego, ale jak to mówią, każdy ma swoje granice. Ben zaczął się śmiać, wcale się nie przejmując, że kobieta go zauważyła i uznała, że to on był sprawcą, a chłopak nawet jej nie poprawiał, a mógł przecież mnie wydać. Nie była nic dziwnego, że po tamtym dniu zaczęłam się interesować się Benem, w którym się potem zakochałam.

Niestety nasza dobra zabawa pozostała w stołówce, a my już nigdy nie wymieniliśmy więcej zdań, niż przywitanie. Ben był dla mnie od tamtego czasu miły, uśmiechał się, gdy mnie widział i zawsze życzył mi miłego dnia. Może to rodzice dobrze go wychowali i dlatego był dla mnie tak bardzo miły, a może było w tym coś więcej, ale pewnie ja niestety nigdy się tego nie dowiem. Ben zawsze będzie o stopień wyżej niż ja. Jedynie widział we mnie tylko znajomą ze szkoły, bo inaczej chyba pokazałby to.

Ben Wilson był ideałem. Miał niebieskie ciemne oczy, a gdy się uśmiechał, w kącikach pojawiały się zmarszczki, ale także posiadał urocze dołeczki w policzkach, które sprawiały, że serce mi biło szybciej. Na jego idealnej perłowej skórze widniał jakiś tatuaż, ale nie wiedziałam jaki, bo zawsze koszulka go zakrywała na plecach, a jedynie mogłam zobaczyć jego fragment. Swoje brązowe włosy zawsze zaczesywał do góry, mogłam zauważyć, że lubił długą grzywkę, a reszta włosów była nieco krótsza. Jego usta były zbyt ładne jak na faceta, a kiedy się uśmiechał, sprawiał, że wszystkie kobiety go chciały, potrafił nawet oczarować nim nauczycielki. Dużo ćwiczył, przez co wyrobił sobie mięśnie, które można było zobaczyć pod koszulkami. Jego styl ubierania był zwykły dla chłopaka, koszulka z jakimś wzorem lub bluza, modne spodnie i jakieś buty sportowe. Nigdy nie widziałam go w czymś eleganckim i czasem wyobrażałam sobie, jakby wyglądałby w garniturze. Najlepiej byłoby, gdyby go ubrał na bal szkolny, na który poszedłby ze mną, ale jednak wiedziałam, że nie miałam szans. Prawdopodobnie poszedł z jedną z dziewczyn, którymi się interesował. Zgrabne szczupłe dziewczyny z małym biustem, czyli te najpopularniejsze i które ledwo przechodziły do następnych klas. Natomiast ja zawsze dobrze się uczyłam, zawsze mi wmawiano, że jak chcę coś osiągnąć to przez naukę. Od Bena byłam tylko niższa o głowę. Miałam kasztanowe włosy, których od zawsze nienawidziłam. Moje oczy były koloru ciemnego zielonego, to je najbardziej lubiłam w sobie. Miałam większą figurę, niż większość dziewczyn, moje biodra i uda były trochę szersze, jednak nie dlatego, że byłam gruba; może i miałam trochę tłuszczu, który można było zobaczyć, ale nie miałam nigdy nadwagi. Miałam dobrą wagę.

Nikt nie był idealny, musiałam z ciężkim żalem dodać do tego Bena, bo miał czasem swoje dziwadła, szkolne bójki lub spóźnianie się na lekcje — nie żebym ja była zawsze punktualna, bo nie byłam — ale nauczyciele czasem przymykali na niego oko, bo często przynosił sukcesy w szkole jako koszykarz. Doskonale grał w koszykówkę, czasem przychodziłam na mecze, żeby pooglądać go w grze, jednak nie zawsze mogłam zostać. Pasją Bena była koszykówka i z pewnością z tym planował swoją przyszłość, zawsze można było go zobaczyć, jak uprawiał sport. Ja natomiast byłam zbyt leniwa, żeby dobrowolnie zacząć się ruszać. Ledwo dawałam radę na wychowaniu fizycznym, a w domu mogłam odpocząć od tego z dobrą książką i z kubkiem herbaty. W życiu przeczytałam dużo książek, że nawet nie pamiętałam, ile to było. Nie ważne było, jaki był gatunek, liczyła się tylko treść i czy mnie zachęci do przeczytania. Jednak najbardziej uwielbiałam młodzieżowe romanse dla nastolatek. Byłam frajerem, jeśli chodziło o miłość w opowieściach. Lgnęłam do tego jak ćma do światła.

Ponownie jęknęłam, gdy budzik zadzwonił już trzeci raz. Naprawdę nie chciałam wstawać dzisiaj; jak zawsze w sumie. Pragnęłam spać do dwunastej, jednak szkoła sprzeciwiała się temu. Spojrzałam na sufit, gdzie ujrzałam namalowany ocean, a z mojej perspektywy wyglądało to tak, jakbym była pod wodą i spoglądałabym w niebo. Ściany też były podobnie pomalowane, więc cały pokój wyglądał, jakby był pod wodą. Byłam bardzo dumna z mojego projektu, który zrealizowałam w mojej sypialni. Zajęło mi to bardzo dużo czasu, ale po wielu długich godzinach osiągnęłam wymarzony cel. Pod oknem stała moja staluga z farbami. Miałam kilka obrazów schowanych na strychu. W pokoju miałam dwa okna, więc w pomieszczeniu było bardzo słonecznie. Metalowe łóżko jednoosobowe stało przy prawej ścianie poziomo. Naprzeciwko były meble, komoda i biurko z laptopem oraz mój regał na książki. Przy łóżku znajdowały się drzwi, skąd się wychodziło z pokoju. Poduszkę miałam skierowaną w stronę okna, więc moje nogi zawsze były w drugą, gdzie były brązowe drzwi. Na podłodze stał biało-czarny dywan i nie dlatego, że ja go chciałam tutaj, tylko dlatego, że moja mama go tam umieściła. Między łóżkiem a oknem znajdował się stolik nocny, gdzie zazwyczaj leżał mój telefon i gdzie mi rano brzdękał nad głową. Sypialnia była mała, ale bardzo przytulna, a dzięki temu, że sama pomalowałam pokój, to go uwielbiałam. Wcześniej ściany były pomalowane na beżowy, co było nudne i nie mówiło, że w pokoju mieszkała nastolatka.

Zdenerwowałam się, gdy budzik zadzwonił po raz czwarty. Chwyciłam za urządzenie i aż się przestraszyłam, gdy ujrzałam, że miałam tylko dwadzieścia minut do rozpoczęcia zajęć. Dlaczego ten budzik nie mógł mnie uprzedzić?

Zerwałam się z łóżka w pośpiechu i pobiegłam do komody, skąd wyciągnęłam ubrania. Czarne spodnie założyłam na dupę, oczywiście najpierw wkładając czystą bieliznę, a potem na szybko znalazłam jakąś koszulkę, którą ubrałam. Włosy na pośpiechu rozczesałam i w takich sytuacjach żałowałam, że miałam je długie. Pobiegłam do szafy na korytarzu, która byłam tam tylko dlatego, że w moim pokoju było za mało miejsca. Wyciągnęłam kurtkę w moro, a potem ubrałam jakieś wygodne buty. Na końcu stanęłam przed lustrem i pomalowałam rzęsy maskarą oraz nałożyłam błyszczyk. Kiedy ponownie spojrzałam na telefon, miałam tylko pięć minut, więc jak w banku miałam spóźnienie.

Dotarłam już prawie do wejścia szkoły, nie patrząc na różne przeszkody, oprócz tego, żeby dotrzeć do budynku, więc nie zauważyłam, że z kimś się zderzyłam w drzwiach. Upadłam na ziemię, a on tylko się zachwiał, ale nic mu nie było. Niestety u mnie tylko duma ucierpiała. Dopiero później zobaczyłam, że to był Benjamin Wilson; chłopak, który był dla mnie światem. Uśmiechnął się do mnie uroczo, a ja pewnie upadłabym ponownie na ziemię, gdybym już na niej nie siedziała.

Czy ja naprawdę musiałam dzisiaj ubrać głupią różową koszulkę z jednorożcem?

— Cześć, Liv — powiedział i podał mi rękę, którą potem chwyciłam. O mój boże, właśnie trzymam rękę mojego przyszłego męża! Życie czasem mogło być piękne.

Brunet miał na sobie jasne spodnie z dziurami na kolanach, sportowe białe buty i czerwoną bluzę, gdzie rękawy były podwinięte. Włosy oczywiście miał postawione na żel.

Odpowiedz mu, Olivia, ale nie zrób nic głupiego — powiedziałam do siebie w myślach, gdy tylko już stałam na nogach.

— Cześć, też Liv — odpowiedziałam bez zastanowienia, a po chwili się zarumieniłam na czerwono. Trzeba było milczeć jednak. — To znaczy, cześć, Boże. O mój Ben. Nie! Nie! Nie! — Machałam szalenie rękami. Przy Benie zawsze się stresowałam i teraz były tego skutki. — Chodziło mi, cześć, Ben. O mój boże.

Ben jedynie zachichotał, a następnie życzył mi miłego dnia.

Umrzyj, kretynko — pomyślałam w myślach, gdy tylko Ben zniknął. Jeśli kiedykolwiek miałam szanse z Benjaminem, to właśnie teraz je straciłam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro