Aromat tuberozy po zmroku Cie męczy...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dym, wszędzie dym...

Wdziera się do płuc odbierając dech...

Parzące pocałunki płomieni próbują mnie dosięgnąć...

Biegnę, do moich uszu docierają krzyki płonących dziewcząt, moich przyjaciółek...

Czuję strach...

Biegnę nie zważając na ból...

Powoli obraz się zamazuje...

Czuję, że dalej nie dam rady...

Dziewczyno ogarnij się i biegnij dalej...

Dasz radę...

Odpycham się od ściany i biegnę dalej...

Drogę zagradzają mi płomienie...

Nie dam rady...

Czuję gorące pocałunki ognia na mej skórze, czuję jak powoli mnie pochłaniają...

Zamykam oczy, momentalnie otacza mnie ciemność i dojmujący ból...

Budzę się zlana potem. Żyję, nie zginęłam wtedy. Więc czemu mam ten koszmar? Czemu śni mi się regularnie? Patrzę na zegarek, północ, godzina duchów. Granica między naszym a ich światem się zaciera lecz najbardziej odczuwa się to pod czas przesileń i święta dziadów. Czasami zazdroszczę śmiertelnikom ich błogiej nieświadomości...

Podchodzę do okna, otwieram je na oścież i wdycham nocne powietrze. Delikatnie wnika do moich płuc niosąc aromat nocy, to połączenie chłodu, roślin i śmierci. Ostatni tak delikatny iż ledwie wyczuwalny. Ten aromat jest tak orzeźwiający. Moje oczy śledzą taniec błędnych ogników. Ciekawe czy tej nocy ktoś skusi się by pójść w ślad za ich tanem, czy żuci wyzwanie śmierci?

Słyszę pukanie, w tym samym momencie przechodzi mnie nieprzyjemny dreszcz. Czegóż on chce o tej nieludzkiej porze?

-Wejdź Sebastianie.

-Widzę, że panienka nie śpi, dobrze się składa.Otóż panicz ma problem z zaśnięciem i trzeba mu przygotować jakiś napar który by ułatwił mu pogrążenie się we śnie.

-I mam to zrobić ja, ponieważ ty...

Odwracam się w jego stronę i widzę wielka krwawą ranę biegnąca przez jego pierś i żebra. Takie rany demonom potrafi zadać tylko chakram nasmarowany wrotyczem.

-Czyżby twoja nocna wizyta miała drugie dno? Ktoś się próbował, jak widać skutecznie, bronić przed demonem?

-Może- i ten błysk w oku który nie jedną niewiastę doprowadził do zguby. Proponuje mu iść w konkury z rusałkami kto więcej osób utopi, wszak one też maja ten błysk w oczach...

-Przygotuje Ci maść ale najpierw odwar z owoców arcydzięgla paniczowi.

Schodzę do kuchni, z chwyconym po drodze podręcznym koszykiem na zioła (czyt. duży kosz piknikowy wypełniony po brzegi papierowymi torebkami z ziołami).

Na miejscu zabrałam się z przygotowanie odwaru, delikatnie nakryłam go porcelanowym talerzykiem. Niech się parzy. Cały czas czuje na sobie wzrok demona, może boi się, iż pokrzyżuje jego plany zdobycia duszy dzieciaka. Odwracam się i bez słowa zaczynam oględziny rany. Zawodowa szczerość nakazuje mi przyznać, iż nie wygląda to dobrze. Osoba która zrobiła tę ranę wiedziała co robi, są tu nawet resztki wrotyczu. Trzeba będzie ja oczyścić. Może i Sebastian jest demonem ale ta rana sama się nie zabliźni. Widziałam już wiele demonów mających nadzieję iż poradzą sobie same z tą mieszanką. Gdy zwracały się po pomoc było najczęściej za późno. Widać ten należy do mądrzejszych. Tylko, do cholery, skąd tu wrotycz?! Przecież tu nie rośnie, nawet nie da się go kupić. Moje zapasy są w stanie nienaruszonym, więc to nikt z mojego otoczenia. Wracam do stołu i biorę się za przygotowanie maści, co jakiś czas sprawdzając napar.

-Zanieś go paniczowi i niech wypije 3/4 szklanki.

-Czemu tyle?

-Bo ma się wyspać a nie przespać cały dzień, wszak jutro odwiedza nas panienka Elizabeth.

Bez słowa wziął kubek a ja mogłam w spokoju dokończyć maść. Nagle poczułam się nieswojo, no dobra zważywszy na fakt iż mieszkam pod jednym dachem z demonem zawsze czuje się nieswojo ale teraz poczułam się bardziej nieswojo. Wyjrzałam przez okno, wszystkie ogniki zniknęły a do świtu jeszcze daleko. Coś tu nie gra...

Wróć, zastanowisz się nad tym jutro, teraz musisz skończyć maść i przygotować wszystko co będzie potrzebne.

***** 20 minut później*****

Siedziałam na blacie czekając na Sebastiana, w całej kuchni unosił się aromat lawendy. Dobry znak, maść gotowa. Delikatne ciarki na plecach oznajmiły mi iż pacjent zmierza w moją stronę. Nie myliłam się. Bez słowa usiadł na krześle, ściągając koszule. Wreszcie mam pełny obraz sytuacji. Zabierajmy się do roboty.

-Najpierw muszę oczyścić ranę, więc nie drzyj się za bardzo, bo całą rezydencję pobudzisz.

-Wytrzymam- powiedział z uśmiechem.

-Zobaczymy- odpowiedziałam z uśmiechem słodszym niż panienki Elżbiety, jednocześnie wyciągając z koszyka czystą słowiańską wódkę. Nie dość iż dobra na imprezy do jeszcze można nią rany zdezynfekować. Nagle mina mu zrzedła, chyba chciał coś powiedzieć, niestety, nie zdarzył gdyż na jego ranie wylądowało ćwierć litra trunku. Marnotrawstwo, ale cóż poradzisz?

W akompaniamencie jego syków, a momentami nawet przekleństw, oczyściłam mu ranę. Druga tura alkoholu i szycie, alkohol i wytarcie do sucha szwów. Teraz maść i bandaż. Patrzę na zegarek 2 w nocy.

-O szóstej przyjdź zmienić opatrunek, a to-podsunęłam mu po stole mu resztkę trunku w kieliszku- pomoże Ci zasnąć.

-Przyznaj się, że mój ból sprawił Ci radość i...

Nim zdarzył dokończyć na jego policzku z plaśnięciem wylądowała moja dłoń.

-Uważaj na to co teraz Ci powiem. Nigdy ból u drugiej istoty nie sprawił mi przyjemności czy satysfakcji, nieważne czy u człowieka, gada, topielicy, czy demona. Jestem znachorką moim obowiązkiem jest nieść pomoc, nawet takim istota jak ty, nawet za cenę życia- odwróciłam się i ruszyłam do drzwi, w których się odwróciłam- szkoda mi tylko wódki.

Na jego twarzy zagościł szok. Ruszyłam do swej komnaty. A, że mam sklerozę to dopiero tu zorientowałam się iż zapomniałam koszyka. No nic wezmę go rano. Teraz muszę się zastanowić czemu ogniki tak nagle zniknęły. Przez okno wdarł się zapach tuberozy. Tak, ta posiadłość jest pełna jej aromatu...

Nawet nie wiem kiedy przyszedł sen...

Sebastian

-Szkoda mi tylko wódki- Byłem w szoku. Policzek jeszcze piekł po ciosie. Chyba przegiąłem. Nie mogę mieć w niej wroga, jest zbyt cennym sprzymierzeńcem, zwłaszcza w tej rozgrywce.

Jednym haustem wypiłem trunek i to był błąd. Miałem wrażenie jakby ktoś mi wypalał wnętrzności. Kaszląc ruszyłem do swojej kwatery. Chyba mam nienawykły organizm to takich trunków. Jak oni mogą to pić?

*************************************************

To chyba najdłuższy rozdział, patrzcie jak "Dżuma" Alberta Camusa może natchnąć. Tak rozdział powstał po przeczytaniu fragmentu tejże książki i  zeszyt w którym pisze rozdziały miałam położony (w trakcie tworzenia) na niej.

i jak zwykle wyjaśniam o co chodzi z kwiatem. Tuberoza oznacza rany nie tylko cielesne ale też te na duszy. Wrotyczem naprawdę Słowianie odpędzali demony.

I to by było na tyle z kwiatów które mają większe znaczenie w tym rozdziale :)

A teraz śmiechowe coś: imię Sebastian pochodzi z języka greckiego i oznacza czcigodny. Jak to przeczytałam zaczęłam się śmiać i nie mogłam przestać.

A teraz czekam na wasze teorie: czemu nagle zniknęły błędne ogniki, co za tym idzie czemu nasza bohaterka odczuła większy niepokój i o jakiej rozgrywce mówił Sebastian?

Nie wiem kiedy powstanie kolejny rozdział, ale pewnie coś tam powstanie.

Miłych wakacji

Proxy wracaj już z tych swoich bo mam dziwne pomysły o.0

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro