Rozdział 7: Koniec

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

MK:

- Hej, nie macie nic przeciwko, jeśli pojedziemy objazdem?


To było jasne i słoneczne popołudnie w Megapolis. MK pomyślał, że to idealny czas na spotkanie z przyjaciółmi. On i Mei spotkali się z Bai He i Sandy'm i cała czwórka zaplanowała wyjście na serową herbatę, a następnie udanie się do antygrawitacyjnego salonu gier (dosłowna nieważkość atmosfery salonu ułatwiła Bai He poruszanie się bez kuli). MK był definitywnie podekscytowany możliwością spotkania; uwielbiał spędzać czas ze swoimi przyjaciółmi!


Ale chociaż miał przed sobą wspaniały, pełen wrażeń dzień, wciąż zaprzątała go jedna myśl:


Macaque.


Nie widział ciemnowłosej małpy od czasu spotkania u Pigsy'ego. A Macaque nie wyglądał zbyt dobrze, kiedy MK widział go ostatnim razem. Było oczywiste, że małpa cierpiała na jakąś chorobę lub uraz, mimo że nie chciał się do tego przyznać. MK nie wiedział, jak mu pomóc. Na jakie choroby zapadały niebiańskie małpy? A nawet gdyby próbował pomóc, wiedział, że Macaque był odporny na jakąkolwiek pomoc i opiekę ze strony kogokolwiek; cienista małpa była tak frustrująca.


MK jednak nadal troszczył się o Macaque. Oczywiście. Byli w końcu przyjaciółmi ... poniekąd? MK uważał, że są przyjaciółmi; ale nie był pewien, co Macaque o nim myśli. Mimo to MK nadal się nim przejmował i martwił się.


Kilka dni temu chciał podrzucić trochę jedzenia dla Macaque, ale MK był zawalony pracą. Podczas rozmowy z Małpim Królem (tak, MK w trakcie rozmowy jechał, ale wszystko jest w porządku! Jest dobrym kierowcą), ubolewał nad swoim dylematem i ku swemu zaskoczeniu Małpi Król zaproponował, że podrzuci mu jedzenie.


MK wahał się, ale... tak naprawdę dwie małpy nie walczyły zbyt wiele od czasu pokonania Lady Bone Demon, więc... może znowu próbowali zostać przyjaciółmi. MK bardzo chciał, żeby zostali przyjaciółmi! Więc oczywiście się zgodził.


Małpi Król pojawił się, aby odebrać zamówienie dla Macaque, i poleciał, aby je dostarczyć.


Od tamtej pory MK nie miał od niego żadnych wieści.


Kilka razy wysłał do małpy SMS-a z pytaniem, czy podrzucił jedzenie i jak radzi sobie Macaque, ale Małpi Król nigdy nie odpowiedział.


Macaque również nie odpowiedział na wiadomosci MK. Ukradł numer małpy z telefonu Sandy'ego, ale mimo że w swoich wiadomościach wspomniał, kim jest, Macaque nie odpowiedział ani słowem.


Od tego czasu MK martwił się i walczył z silną potrzebą zatrzymania się i sprawdzenia, co u Macaque, żeby się upewnić, że wszystko jest w porządku.


- Dokąd? - Zapytała go Mei.


- Cóż... jesteśmy już blisko domu Macaque i... - MK potarł kark, odwracając wzrok z zakłopotaniem. - Chcę tylko sprawdzić, co u niego. Upewnić się, że wszystko u niego w porządku.


- Jasne, mały człowieczku. - powiedziała Sandy z uśmiechem. - Nie mamy nic przeciwko.


Bai He w milczeniu skinęła głową, siedząc na ramieniu Sandy'ego, a Mei wzruszyła ramionami.


MK uśmiechnął się; jego przyjaciele byli najlepsi.


- Dobra. To zaraz za rogiem tej ulicy. To nie potrwa długo.


🌸🍑🌸🍑🌸🍑🌸🍑🌸


Kilka minut później znaleźli się na progu dużego, zniszczonego budynku, który Macaque uważał za swoje dojo. MK wyszedł naprzód, zapukał do drzwi i czekał.


- Jeeeny. To miejsce jest trochę... przerażające wizualnie. - Mei skomentowała z grymasem, wpatrując się w wysoką ceglaną fasadę, która w niektórych miejscach zaczęła się rozpadać.


- Yyh. - MK wzruszył ramionami. - Myślę, że jemu to odpowiada.


Mała grupa ucichła i po minucie braku reakcji po drugiej stronie drzwi, MK zapukał ponownie. Wiedział, że nie miał większego powodu do zmartwień - Macaque ostatnio rzadko otwierał drzwi - ale nadal był.


...


Nie było odpowiedzi.


- Może powinniśmy spróbować otworzyć drzwi? - Zasugerował Sandy, gdy zdjął Bai He z ramienia i postawił na ziemi. - Może nas nie słyszy.


MK uznał ten pomysł za wysoce nieprawdopodobny, ale i tak sprawdził klamkę, a ta puściła. Drzwi otworzyły się z głośnym skrzypieniem, co natychmiast uruchomiło dzwonek alarmowy w głowie MK. Macaque nie zostawiał już otwartych drzwi wejściowych. Nie robił tego od tygodni.


Może to dobry znak, próbował siebie przekonać. Może po prostu chowa się w cieniu i planuje znowu mnie przestraszyć.


Jednak w głębi duszy MK w jakiś sposób wiedział, że tak nie jest.


Wejście do domu Macaque było ciemne i ciche. MK wszedł do środka, a pozostali podążyli za nim, wszyscy ostrożni i zdenerwowani, gdy wchodzili do ciemnego i strasznego budynku.


- Macaque? - Zawołał MK, a jego głos odbił się echem po korytarzu.


...ale nie było odpowiedzi.


- Uhh! Co to za zapach? - Mei jęknęła.


MK na początku nie zauważył tego zapachu, ale po komentarzu Mei wziął głęboki oddech. Zjełczały smród uderzył go w nozdrza, a MK skrzywił się, gdy jego oczy zaszły łzami. Cuchnęło, jakby coś się zepsuło. Jakby coś gniło.


MK odwrócił się w stronę, skąd wydobywał się zapach: kuchnia. Podszedł do końca lady i odwrócił się, a jego but natychmiast wylądował w...


Krew?


Na podłodze w kuchni była kałuża krwi, która zaczęła wysychać, ale nadal przykleiła się do podeszwy tenisówki MK, gdy zaniepokojony cofnął się z powrotem. Zapach był ostry i siarkowy, a MK miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje.


Co się tutaj wydarzyło? I gdzie był Macaque?


Czyjaś dłoń chwyciła MK za ramię, zaskakując go tak bardzo, że podskoczył przynajmniej na trzydzieści centymetrów w powietrze. Odwrócił się i zobaczył, że za nim stoi tylko Sandy, ale zwykle wesoła postawa wodnego demona zupełnie zniknęła.


- Zostańcie tutaj. - Rozkazał uroczyście, ale cicho, jakby próbował nie przerazić MK. - Pójdę go poszukać.


Serce MK zaczęło bić przerażającym rytmem w klatce piersiowej. Co? Dlaczego Sandy chciała, żeby zostali z tyłu? Czy coś było nie tak?


Czy... Macaque był...?


MK odwrócił się i pobiegł, ignorując głos Sandy'ego wołającego go, gdy wbiegł do sali treningowej. Światła były wyłączone, zakrywając pokój cieniem. MK nie mógł nic zobaczyć w ciemności, ale udało mu się znaleźć włącznik światła na ścianie i włączył go. Światła zamigotały, gdy MK wszedł głębiej do pomieszczenia, rozglądając się wokół. Wydawało się puste, ale wciąż bał się tego, co może znaleźć. Od wielu dni nie miał żadnej wiadomości od Macaque - nikt nie miał. A co jeśli... co jeśli Macaque nie ży...


Nagle, gdy MK się odwrócił, jego wzrok padł na ciemną, zmiętą stertę u podstawy schodów.


- Macaque!


Odgłos kroków wypełnił uszy MK, gdy Mei i Sandy podbiegli do niego, z Bai He w ramionach Sandy'ego. Sandy od razu zauważyła Macaque i zamarł tylko na ułamek sekundy, zanim postawił Bai He na nogi, szybko upewniając się, że z małą dziewczynką wszystko w porządku, zanim odwrócił się i podbiegł. Mei poszła za nim i oboje zamierzali sprawdzić, co z leżącą małpą.


Ale MK nie mógł się ruszyć. Zamarł w miejscu; miał wrażenie, że zapomniał, jak się oddycha. Co się stało? Wiedział, że Macaque jest chory, ale... nie wiedział, że jest aż tak źle. Martwe ciało Macaque leżało w kałuży czegoś, co wyglądało na świeżą krew i... róż. W kałuży rozsypane było coś różowego, ale MK nie mógł rozpoznać, co to było.


Sandy ostrożnie przewrócił Macaque na plecy, i MK zbladł, gdy zobaczył, że twarz Macaque była pokryta bliznami. Czy został zaatakowany?


Nie, nie... uraz prawego oka małpy był stary. Ale jak? Jego oczy wyglądały dobrze, kiedy MK widział go ostatnim razem i za każdym razem wcześniej.


I wtedy MK zauważył uszy Macaque. Małpa miała ich trzy po obu stronach głowy - w sumie sześć. Co? Od kiedy? MK nigdy nie widział go z sześcioma uszami.


Wtem przez głowę MK przemknęło słabe wspomnienie z pierwszego spotkania z cienistą małpą:


- Eeee, przepraszam, kim jesteś?


- Macaque. Właściwie, eeee, Six-Eared Macaqu to, no wiesz, moje pełne imię.


Czyli jego imię jest dosłowne? MK zastanawiał się przez chwilę, po czym ze złością potrząsnął głową. To nie było teraz istotne. Tylko co się do cholery stało? I dlaczego...?


I dlaczego MK nie zrobił więcej? Powinien był bardziej wytrwale sprawdzać, co u Macaque. Powinien był bardziej naciskać i nie słuchać, gdy Macaque twierdził, że wszystko z nim w porządku.


Ale tego nie zrobił. Wycofał się i dał małpie przestrzeń, a teraz...


MK zrobił krok do przodu, ale zawahał się, gdy usłyszał za sobą ciche kwilenie. Oglądając się przez ramię, zobaczył Bai He; dziewczynka trzęsła się jak osika, a jej nogi wyglądały na gotowe do poddania.


MK odwrócił się i chwycił ją za ramiona, zanim zdążyła upaść, a dziewczynka wzdrygnęła się pod jego dotykiem.


- Hej. - Powiedział słabo MK, próbując obdarzyć dziewczynkę uspokajającym uśmiechem (ale był pewien, że mu się to nie udało). - Usiądźmy, dobrze?


Bai He nie odpowiedział, ale pozwoliła MK, aby pomógł jej usiąść pod ścianą. Jej oczy były szeroko otwarte, a twarz biała jak prześcieradło; wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć. MK chciał ją pocieszyć, ale wtedy zauważył, że jego ręce drżą. Zamrugał i zaskoczyło go uczucie łez spływających po jego twarzy. Dlaczego... dlaczego on...?


Dreszcz przebiegł po plecach MK, a oddech uwiązł mu w gardle, gdy ciężar sytuacji w końcu na niego spadł. Macaque... Macaque jest... On...


Co miał zrobić MK?


Choć myśli MK kłębiły się wokół jego głowy jak pszczoły w zadymionym ulu, udało mu się wyciągnąć telefon. Ręce mu się trzęsły, gdy otwierał kontakty i klikał pierwsze imię, które przyszło mu do głowy.


Telefon zadzwonił tylko kilka razy, zanim Małpi Król odebrał.


- Hej, kolego. - Powiedział wesoło Wukong, całkowicie nieświadomy paniki MK. - Co słych...


- Macaque nie żyje! - MK zapłakał i był zaskoczony głośnością własnego głosu.


Czuł, jak jego serce bije w klatce piersiowej, jego oddech jest szybki i nierówny, a ręce mu się trzęsą, gdy czekał na reakcję Małpiego Króla. Żeby powiedział MK, że wszystko będzie dobrze, że Macaque jakoś sobie poradzi. Żeby powiedział MK, co ma robić.


Jednak po drugiej stronie spotkała go tylko cisza. Nie było słychać nawet oddechu i po chwili MK zaczął się zastanawiać, czy nie stracił połączenia, kiedy w końcu Małpi Król przemówił, a jego głos się załamywał, gdy po prostu wypowiedział:


- ... co?


MK wziął głęboki oddech, usiłując nie wybuchnąć płaczem, gdy chciał powtórzyć, ale wtedy Mei krzyknęła za nim.


- MK!


MK podniósł wzrok i zobaczył, że Sandy położył głowę Macaque na swoich kolanach. Mei wskazała na coś, a MK prawie upuścił telefon, gdy zobaczył płytkie unoszenie się i opadanie klatki piersiowej Macaque. Oddychał.


On żył.


- MK? - W telefonie rozległ się głos Wukonga. - Co się dzieje?


- On żyje. - Wychrypiał MK, czując, jak uginają się pod nim kolana z ulgi. - On nie umarł. Ale musisz tu przyjechać teraz. - MK zsunął się po ścianie i opadł obok Bai He, a dziewczynka oparła się o jego bok i zaczęła cicho płakać. - Jest chory. Naprawdę chory.


- Będę tam tak szybko, jak to możliwe. - Zapewnił go Małpi Król, po czym natychmiast się rozłączył.


MK odsunął telefon od ucha i wpatrywał się w ekran przerwanego połączenia, zastanawiając się, co ma teraz zrobić. Czy powinien zadzwonić na policję? Karetkę pogotowia?


Całkowicie zagubiony, MK postanowił zadzwonić do najbardziej odpowiedzialnej dorosłej osoby, jaką znał: Pigsy.


🌸🍑🌸🍑🌸🍑🌸🍑🌸


Macaque:

Słyszał jakieś dźwięki.


Mamrotania. Ciche głosy. I słaby, trzepoczący dźwięk, podobny do wiatru w liściach drzewa, ale bardziej miękki i stłumiony.


Coś dotykało jego futra. Czuł, jak się porusza, skubie i czesze, i w końcu zdał sobie sprawę, że to dłoń. Ktoś iskał jego futro.


Bogowie, kiedy ostatni raz ktoś zrobił to dla niego?


Macaque próbował otworzyć oczy, a kiedy w końcu to zrobił, natychmiast powitało go ostre światło, które sprawiło, że syknął z bólu i ponownie je zamknął. Ktoś włączył światła w jego dojo. Wiedział, że na pewno nie on sam. Wolał ciemność.


Ręka w jego futrze zniknęła na chwilę, po czym kontynuowała czesanie.


Macaque ponownie otworzył oczy, mrużąc je na osobę, która czyściła jego futro. Dlaczego? To nie było tak, że ktokolwiek go naprawdę lubił lub troszczył się o niego na tyle, żeby to zrobić.


Jego wzrok powoli się rozjaśniał i zobaczył prawdopodobnie ostatnią osobę, którą chciał w tej chwili widzieć.


Sun Wukong.


Złotowłosa małpa wyglądała na zmartwioną. Jego oczy były czerwone - nie taka naturalna czerwień, nie. Były przekrwione na czerwono, jakby płakał. Zmarszczył delikatnie brwi, patrząc na Macaque, kontynuując pielęgnację futra ciemnej małpy, a Macaque zdał sobie sprawę, że jego głowa spoczywała na kolanach Wukonga. Macaque chciał wstać i odejść, ale był tak słaby, że nie mógł nawet poruszyć palcami. Nie mógł zrobić nic więcej niż po prostu leżeć i cicho łapać powietrze.


Dłoń Wukonga dotknęła szyi Macaque, a kiedy się odsunął, Macaque zobaczył zakrwawiony płatek kwiatu ściśnięty między opuszkami palców małpy.


Oczy Macaque rozszerzyły się. Szlag. Chciał je ukryć. Nie mógł ryzykować, że Wukong je zobaczy i dowie się, czym były... co one oznaczały...


Gardło Macaque paliło jak kwas, gdy słaby kaszel wydostał się z niego. Nie mógł nawet podnieść ręki, żeby zakryć usta, gdy wypluł kilka płatków kwiatów, które delikatnie uniosły się w powietrze, zanim wylądowały na jego piersi.


Oczy Wukonga zwęziły się ze zmartwienia, a jego brwi zmarszczyły się, gdy sięgnął w dół i przesunął kciukiem po dolnej wardze Macaque. Kiedy odsunął rękę, opuszek jego kciuka pokrywała czerwona błyszcząca powłoka.


Krew.


Zanim Macaque zdążył przemówić - choć nie był pewien, czy w tym momencie rzeczywiście mógł - do jego uszu dotarł dźwięk brzęczących naczyń, i Sandy znalazła się w jego polu widzenia. Niebieski olbrzym trzymał filiżankę ze spodkiem, które brzęczały w jego drżących dłoniach, gdy uklęknął obok Macaque.


- H-hej, panie Maquack. - Sandy posłała mu słaby uśmiech, a jego oczy błyszczały od niewylanych łez. - Przyniosłem trochę więcej tej herbaty cytrynowej, którą lubisz. Ja... - Sandy odchrząknął i odstawił filiżankę na podłogę, po czym wstał i cofnął się o krok. - Ja... - Głos mu się załamał i ukrył usta w dłoniach. - Przepraszam...!


Sandy odwróciła się i szybko odszedł, a Macaque patrzył, jak znika, i zdał sobie sprawę, że wszyscy inni też tam byli. Tang i Pigsy stali razem w wejściu do sali treningowej i przyglądali mu się ponuro, podczas gdy MK stał nieco bliżej, a jego policzki były mokre od łez. Mei stała obok niego, trzymając rękę na jego ramieniu, podczas gdy jej wzrok był uparcie wbijany w podłogę. Bai He siedziała na kanapie z Mo chodzącym nerwowo u jej stóp, a ona w milczącym przerażeniu wpatrywała się w Macaque; był pewien, że w tym momencie nie był to przyjemny widok.


I ku jego zaskoczeniu, wszyscy patrzyli na niego z różnym stopniem smutku.


Dlaczego oni wszyscy tu byli? Chyba nie mogli się o niego troszczyć, prawda? On... nie zasłużył na to. Nie był godzien ich przyjaźni ani życzliwości, biorąc pod uwagę wszystko, co przez niego przeszli...


Jednak na tę myśl ciepłe uczucie zalało pierś Macaque. Pomysł, że im zależało, choćby trochę. Nawet jeśli wszyscy byli tu tylko jako emocjonalne wsparcie dla MK (dzieciak go lubił z jakiegoś dziwnego powodu - chociaż tyle wiedział), fakt, że poświęcili czas, żeby wpaść... Nawet Wukong tu był, po tym, co Macaque mu tak nienawistnie powiedział...


Macaque skrzywił się z bólu, a powietrze zaświszczało mu w nosie, gdy próbował oddychać. Swoim nieludzkim słuchem słyszał szeleszczące w płucach płatki kwiatów, i ten dźwięk przyprawił go o mdłości, gdy uświadomił sobie, że to było to trzepotanie, które usłyszał, kiedy się obudził. Zamknął oczy i zamiast tego spróbował skupić się na innych dźwiękach w pomieszczeniu. Skrzypienie desek podłogowych, ćwierkanie ptaka za oknem, oddech każdej osoby w pokoju razem z nim...


- Macaque.


Ciemnowłosa małpa wzdrygnęła się, słysząc głos Wukonga, który był zdecydowanie zbyt blisko i głośno jak na jego gust. Otworzył ponownie oczy i zobaczył, że druga małpa wpatruje się w niego z góry, a na jego twarzy widać było... niepokój.


Macaque wzdrygnął się i użył tej odrobiny siły, jaką miał, aby odwrócić wzrok. Nie chciał tego widzieć. Nie chciał widzieć bólu, jaki sprawiał ukochanej osobie.


Wukong odezwał się ponownie.


- Co się z tobą dzieje?


Macaque nie odpowiedział. Nie był pewien, czy mógłby, nawet gdyby chciał. Po prostu ponownie zamknął oczy i skupił się na oddechu. Wiedział...


Wiedział, że nie zostało mu już wiele czasu.


- Liu'er...


Zaskoczony, Macaque otworzył oczy i zamrugał. Nie słyszał tego imienia od bardzo, bardzo dawna. Nie odkąd...


Wukong położył dłoń na brodzie Macaque i delikatnie odwrócił jego głowę do tyłu, tak że ponownie byli twarzami do siebie. Ku zaskoczeniu Macaque, oczy Wukonga były pełne łez, a na jego twarzy pojawił się wyraz złamanego serca, gdy ujął twarz Macaque w dłonie. Jego głos był napięty i gotowy się załamać, gdy szepnął:


- Proszę...


Macaque nie był pewien, jak zareagować ani nawet jak się czuć. Dlaczego Wukong płakał? Nie dbał o Macaque. W każdym razie nie powinien. Nie po tym, jak Macaque go potraktował. Nie po tym, co mu ostatnio powiedział. Uszy Macaque drgnęły, gdy usłyszał skrzypienie podłogi pod czyjąś stopą i Tang szepnął:


- Nie wiem, ile mu jeszcze zostało. Kwiaty są gorsze, niż myślałem.


Westchnienie pełne przerażenia opuściło świńskiego demona obok Tanga, co zaskoczyło Macaque. Był pewien, że Pigsy go nie lubi. Demoniczny szef kuchni dał to jasno do zrozumienia za każdym razem, gdy byli w pobliżu siebie. Dlaczego więc brzmiał na zdenerwowanego?


MK głośno pociągnął nosem, a uszy Macaque zatrzepotały słabo na ten dźwięk, podczas gdy jego serce zabolało. Poczuł się źle, że dzieciak widzi go w takim stanie, ale nie mógł nic zrobić...


Zaraz. Jego uszy.


Jego sześć uszu było na widoku, co oznaczało, że urok zniknął. A to oznaczało, że jego ślepe oko też było teraz widoczne. I szczerze mówiąc, Macaque poczuł się trochę zawstydzony tym faktem. Ale czy naprawdę można go winić? Oto on, w najbardziej bezbronnym momencie, pozbawiony wszelkiej magii i siły, tulony w ramionach Wukonga jak ranne zwierzę... i miał całą widownię.


Artysta teatralny czy nie, i tak było to zawstydzające.


- Co to jest? - Zapytał Wukong, podnosząc jeden z zakrwawionych płatków, aby Macaque mógł go zobaczyć. - Ja... pamiętam je. Sprzed...


Małpa urwała, ale Macaque wiedział dokładnie, o czym mówi: sprzed podróży Wukonga. Dawno temu, kiedy nie mieli nic lepszego do roboty, niż skracać dni, jedząc dojrzałe owoce i śpiąc pod wiecznym letnim niebem.


Macaque był wzruszony, że Wukong wciąż pamiętał. Nawet po tym wszystkim, co wydarzyło się między nimi dwoma, i stuleciach po śmierci Macaque... Wukong wciąż pamiętał płatki.


Naprawdę mu zależało. Nawet teraz, u kresu wszystkiego, Wukong nadal się o niego martwił.


A Macaque bardzo martwił się o Wukonga. Bardziej niż robił to dla kogokolwiek innego. Jednak nie dał tego po sobie poznać. Nie przez bardzo, bardzo długi czas. A teraz, gdy Wukong opiekował się nim na łożu śmierci, czy Macaque nie mógł po prostu dać mu jedynej odpowiedzi, której szukał?


Czy Macaque nie mógł po prostu powiedzieć mu prawdy?


Nie obchodziło go, co się z nim stanie, gdy wróci do Zaświatów. Przetrzyma karę. Przetrzyma ogień, noże i gryzące psy. Nie obchodziło go, jaki ból go czeka.


Ponieważ dla Macaque, właśnie teraz, ból na twarzy Wukonga był o wiele bardziej nie do zniesienia.


Pierdolona godność.


Macaque otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nie wydobyło się z nich nic poza sapnięciem powietrza. Poczuł, jak kwiaty zatykają mu płuca i gardło. Poczuł ich smak na języku i szelest przy każdym płytkim oddechu, jaki udało mu się złapać. Próbowały go uciszyć. Chcieły, żeby zabrał ten sekret - to niewypowiedziane wyznanie - do grobu i zabić go, aby tak się stało.


Ale nie pozwoli, żeby go teraz uciszyły.


Macaque bulgotał, czując krew w gardle, gdy próbował coś powiedzieć, a jego głos był jedynie nierównym szeptem.


- Ja... kocham... cię...


Nie był pewien, czy Wukong rzeczywiście był w stanie zrozumieć, co powiedział, ale wyglądało na to, że złota małpa go zrozumiała, jeśli zmiana jego wyrazu twarzy z ponurego na wyraz całkowitego i głębokiego szoku była czymś, czym można by za to uznać. Wukong odchylił się do tyłu i patrzył na Macaque, jakby wyrosła mu druga głowa, a okropny ból w sercu Macaque tylko się nasilił. Jego płuca płonęły, gdy wdychał tę niewielką ilość powietrza, jaką mógł, i znowu przemówił, a jego głos był jeszcze cichszy niż wcześniej.


- Ja... kocham cię...


I po tych słowach Macaque opuściły ostatki sił. Wbrew woli jego powieki zamknęły się. Czuł bąbelki krwi poruszające się w gardle, gdy oddech uchodził z płuc, i zastanawiał się, czy to będzie jego ostatni... czy to będzie jego koniec...


Tylko po to, by zostać zaskoczony uczuciem, że coś uderza go w twarz.


Oczy Macaque otworzyły się szeroko i natychmiast załzawiły z bólu spowodowanego czymś, co uderzyło go w nos i usta. I to, co zobaczył, było twarzą Wukonga, nawet nie o centymetr od jego własnej. Oczy złotej małpy były zaciśnięte, oddech z jego nozdrzy był gorący na skórze Macaque, gdy jego wargi niezdarnie złączyły się z wargami Macaque.


... Co.


To... się nie działo. Nie mogło. Macaque najwyraźniej miał halucynacje spowodowane brakiem tlenu. Albo zemdlał. Co więcej, może już nie żył i był to jakiś dziwny sen na jawie, którego przez chwilę doświadcza, zanim powróci do głębin Zaświatów, aby odbyć swoją niedokończoną karę.


Po prostu nie było mowy, żeby to się działo naprawdę.


A jednak tak było. Po sali rozległy się głośne westchnienia i piski, a twarz Macaque zapłonęła, gdy przypomniał sobie, że obserwowała go publiczność.


Oh, bogowie. Po prostu pozwólcie mi umrzeć, dziękuję.


Ale jak to zwykle bywa, Macaque nigdy nie dostał tego, czego chciał. Kiedy tak leżał, na skraju śmierci w ramionach Wukonga, czuł energię zalewającą jego żyły. Serce w piersi zaczęło mocno bić, i czuł się bardziej żywy niż kiedykolwiek, odkąd po raz pierwszy wyczołgał się z grobu. Lekkie, ciepłe, brzęczące uczucie zdawało się płynąć od miejsca, w którym jego usta dotykały warg Wukonga, aż do czubków jego palców u rąk i nóg oraz ogona. Macaque miał wrażenie, że mógłby biegać, tańczyć i skakać...


Ale teraz, był rozdarty pomiędzy chęcią pozostania tam, gdzie był, a chęcią zniknięcia w cieniu i nigdy nie wychodzenia.


Po czasie, który wydawał się wiecznością, ale jednocześnie był o wiele za krótki, Wukong w końcu się odsunął. Z trudem łapiąc powietrze, a Macaque instynktownie zrobił to samo, chociaż wiedział, że nie otrzyma tlenu, którego tak desperacko potrzebował. Jego gardło było zamknięte od kwiatów i w każdej chwili on... on będzie...


Jednak ku całkowitemu niedowierzaniu Macaque, jego gardło mrowiło od strumienia chłodnego powietrza, które swobodnie przepływało aż do płuc. Macaque potrzebował krótkiej chwili, aby w końcu móc znów oddychać. Zapomniał już, jakie to było cudowne uczucie. Nie zauważył, jak bardzo upadł, i był wdzięczny, że w końcu mógł odetchnąć z ulgą.


Albo chociaż spróbować. Odrobina powietrza utknęła w gardle, i Macaque ogarnęła przemożna potrzeba kaszlu. Ale kiedy to zrobił, poczuł, jak powódź kwiatów wdarła się do jego dróg oddechowych i Macaque przewrócił się w samą porę, by zwymiotować na całą podłogę.


Róż zalał wzrok Macaque, pokrywając jego dłonie i twarde drewno pod nim, gdy z jego otwartych ust wylewały się kwiaty brzoskwini. Ledwie zdążył zaczerpnąć powietrza, gdy z jego organizmu wydostało się więcej płatków. Macaque kręciło się w żołądku jak statek na wzburzonym morzu, a on czuł się tak samo nieswojo jak marynarz na pokładzie, gdy wymiotował i charkał kwiaty, których wystarczyłoby na zaopatrzenie całej kwiaciarni.


Ręka dotknęła ramienia Macaque, i zdał sobie sprawę, że Wukong delikatnie klepał go po plecach. Ten uspokajający gest został doceniony, ale niewiele pomógł, ponieważ przy następnym oddechu Macaque, wymioty wypchnęły się z wystarczającą siłą, aby wydostać się przez nozdrza. Macaque krzyknął z bólu, a oczy zaszły mu łzami od okropnego pieczenia w zatokach.


- Pigsy? - Przez odgłosy własnych wymiotów Macaque słabo usłyszał głos Tanga. - Gdzie idziesz?


- Po trochę wody dla niego. - Odpowiedział Pigsy, a Macaque usłyszał kroki świni, gdy wychodził z pokoju.


Macaque chciał zaprotestować - Pigsy nie musiał tego dla niego robić, naprawdę - ale kiedy otworzył usta, znowu zwymiotował.


Z kopca śluzu, na podłodze utworzyły się krwawe kwiaty brzoskwini, które przesiąkały przez nogawki spodni dresowych Macaque. I wtedy Macaque zauważył, że Wukong również klęczał w kałuży wymiocin. Złota małpa nie opuściła jego boku, zamiast tego zdecydowała się zostać i wesprzeć Macaque, gdy pozbywał się kwiatów ze swojego organizmu. Oni wszyscy tam byli. Dla niego.


Macaque nie mógłby być bardziej wdzięczny za wsparcie.


Na szczęście, po kilku minutach agonii ze skręcającego się żołądka z mdłości, potok kwiatów w końcu ustał i Macaque mógł wziąć głęboki, drżący oddech, bez natychmiastowego wymiotowania. Usiadł z powrotem na kolanach i westchnął drżąco, i spojrzał na kwiecistą rzeź, którą wywołał.


Pomimo obrzydliwej natury sytuacji, Macaque był pod chorobliwym wrażeniem tego, ile kwiatów w nim było. Wyglądało, jakby cała brzoskwinia została pozbawiona kwiatów, które następnie przepuszczono przez zakrwawioną pralkę, a później rzucono na oślizgłą kupę na podłodze przed Macaque.


Macaque odchylił się z żałosnym jękiem, a Wukong zachichotał, poklepując go po ramieniu.


- Och, daj spokój. Pocałunek nie był aż tak zły?


Wukong najwyraźniej spodziewał się odpowiedzi na swój (szczerze mówiąc okropny) żart, ale Macaque tylko spojrzał na niego z niedowierzaniem i ciężko oddychając, gdy udało mu się cicho zapytać:


- ...dlaczego?


Dlaczego Wukong go pocałował? Nie było mowy, żeby Wukong lubił go. Żadnej.


... prawda?


Wukong nie odpowiedział, a zamiast tego posłał Macaque smutny uśmiech. Serce Macaque natychmiast zamarło. Czy Wukong miał zamiar go odrzucić? Nawet po tym pocałunku, a h-hanahaki; zniknęło, prawda? Ale Sandy powiedział...


Macaque został nagle wyrwany z zamyśleń, gdy ktoś w niego uderzył i pozbawił go oddechu. Macaque padł na podłogę z świszczącym bólem, a kiedy zamrugał wyostrzając wzrok, zobaczył MK, który go przytulał, jakby bał się, że jak tylko go puści, to umrze.


- Dlaczego nic nie powiedziałeś? - MK zawołał, a jego głos boleśnie dźwięczał w uszach Macaque. - Wiedziałem, że nie czujesz się zbyt dobrze, ale...


Jakby okropne fizyczne uczucie nie wystarczało, serce Macaque zamarło i boleśnie skręciło się w wnętrznościach. Na bogów, nie wiedział, że MK będzie tak zrozpaczony. Nie sądził, że... że kogokolwiek naprawdę, szczerze, będzie to obchodzi. Chciał przeprosić dzieciaka, ale... nie wiedział jak. Miało się wrażenie, że po wszystkich zmartwieniach, w jakie ich wszystkich wpakował, jakiekolwiek przeprosiny spełzną na niczym.


Oraz MK, który przytulał go tak mocno, że Macaque martwił się, że dzieciak połamie mu żebra. A to z pewnością nie pomagało mózgowi Macaque w procesie przepraszania.


Wukong wstał i delikatnie chwycił MK za ramiona, próbując ostrożnie odciągnąć dzieciaka od Macaque.


- Hej, kolego, daj mu trochę przestrzeni.


MK potrząsnął głową, jego uścisk na Macaque zacieśnił się boleśnie, a z płuc Macaque wydobył się żałosny świszczący oddech. O tak, to było to. Po tym wszystkim, co przeszedł, miał umrzeć z rąk emocjonalnego, super silnego dzieciaka. Wspaniale.


Wtedy wkroczył świński demon, chwycił MK za ramię i delikatnie pociągnął.


- No dalej, dziecko. Pozwól mu odetchnąć. Jest w złym stanie.


Wspólnie Wukong i Pigsy zdołali odciągnąć MK od Macaque, a MK natychmiast odwrócił się i przylgnął do Pigsy'ego ze łzawym zawodzeniem (co sprawiło, że Macaque poczuł się okropnie). Po szybkim upewnieniu się, że Pigsy ma wszystko pod kontrolą, Wukong ponownie skierował swoją uwagę na Macaque i natychmiast się skrzywił. Motyle niepokoju natychmiast ożyły w jego brzuchu, ale zniknęły równie szybko, gdy Wukong sięgnął do twarzy Macaque.


Wukong syknął przez zęby, delikatnie dotknął nosa Macaque, który już zaczął puchnąć i sinieć od ich... „pocałunku" z wcześniej. Macaque wzdrygnął się, a jego oczy załzawiły się od bólu, jaki wywołał dotyk. Wątpił, czy ma złamany nos, ale z pewnością był wrażliwy. Chociaż biorąc pod uwagę, jak uparty był Wukong, może udało mu się coś złamać.


- Raany... przepraszam za to... - Wukong wymamrotał cicho.


Z gardła Macaque wydobył się chrapliwy, bolesny śmiech. Wukongowi było przykro? Proszę. Po tym wszystkim, co przydarzyło się Macaque, posiniaczony nos był niczym.


Nagle obie małpy zostały zaskoczone, gdy ich duży niebieski przyjaciel, Sandy, zwalił je z nóg. Wodny demon wziął ich oboje w ramiona i zaczął głośno szlochać.


- Tylko nie ty też... - Macaque jęknął.


Najpierw MK, a teraz Sandy? Wyglądało na to, że Macaque był mistrzem w doprowadzaniu ludzi do płaczu, czy tego chciał, czy nie.


- Hej, wielkoludzie. - Wukong delikatnie poklepał Sandy'ego po ramieniu. - Nie smuć się! Wszystko już jest dobrze, widzisz?


Sandy głośno pociągnęła nosem.


- Och, po prostu mi ulżyło! - Wybuchnął, ściskając mocno obie małpy, po czym spojrzał na Macaque oczami pełnymi łez. - Wiem, że obiecałem ci, że nic nie powiem, ale... - Sandy czknął, a ten ruch podrzucił małpy w jego ramionach. - Było już prawie za późno! I tak się przestraszyłem, kiedy znaleźliśmy cię nieprzytomnego! Myślałem, że jesteś...


- Woah. Czekaj, czekaj, czekaj. - Pigsy (który obejmował pocieszająco ramieniem nieszczęśliwego MK) rzucił Sandy'emu surowe spojrzenie, natychmiast uciszając wodnego demona. - Ty wiedziałeś?


Sandy zamrugała, zdezorientowany.


- Hę? C-czekaj, ty wiedziałeś?


Macaque nie był zbytnio zaskoczony odkryciem, że świński demon wiedziała o jego chorobie. Tang prawdopodobnie powiedział mu, kiedy człowiek sam się domyślił.


- Wiedziałeś co? - MK pociągnął nosem. Jego łzy wyschły, ale oczy nadal były czerwone i opuchnięte, gdy Macaque zmarszczył brwi. - Co się dzieje?


Cóż, wyglądało na to, że po zawodach. W związku z zaskakującym obrotem wydarzeń nadszedł czas, aby Macaque wyznał prawdę.


Aby w końcu powiedzieć prawdę.


- Ja mam... - Zaczął Macaque, ale zawahał się, gdy jego wzrok wylądował na Wukongu, który obserwował go uważnie. Macaque szybko odwrócił wzrok i poczuł rumieniec pojawiający się na jego policzkach. - Miałem hanahaki.


Zmarszczka na czole MK wzrosła, i kątem oka Macaque zauważył, że Wukong również wyglądał na dość zdziwionego.


- Hana-co-y? - Zapytał MK. - Co to jest?


Macaque otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale wtedy dotarło do niego, ile osób go obserwuje. MK, Sandy, Wukong, Pigsy i Tang. Nawet Mei i Bai He, która siedziała z Mo na kanapie Macaque. Były tu dzieci, na litość Buddy. Co, powinien poczekać, aż pojawi się ekipa filmowa? Rozgłosić całemu światu swój haniebny, zawstydzający stan?


- To choroba układu oddechowego. - Wtrącił Tang, gdy stało się jasne, że zarumieniona cienista nie odpowie. - Magiczna. Osoba dotknięta chorobą ma sekretne romantyczne uczucia do drugiej osoby, a choroba powoduje, że w jej układzie oddechowym zaczynają rosnąć kwiaty. Choroba postępuje z biegiem czasu i ostatecznie kończy się śmiercią, jeśli dana osoba nie przyzna się do winy lub jej uczucia nie zostaną odwzajemnione przez drugą stronę.


- Czekaj.


Macaque podniósł wzrok, słysząc głos Wukonga, i zobaczył małpę o złotym futrze, wpatrującą się w niego z zakłopotaniem.


- Ale masz te płatki od jakichś wieków. - Zauważył Wukong. - Odkąd, uhh...


Wukong zaczął liczyć na palcach, a palące zawstydzenie na twarzy Macaque tylko się nasiliło. Tak... Wukong nie miał dość palców, żeby policzyć, ile stuleci Macaque chorował na te magiczne kwiaty brzoskwini.


I wtedy w oczach Wukonga kliknęło i uświadomił sobie coś, więc zwrócił się do Macaque z wyrazem czystego niedowierzania.


- Nie ma mowy. KOCHAŁEŚ SIĘ WE MNIE PRZEZ TEN CAŁY CZAS???


Macaque westchnął ponuro.


- Tak, wiem. Ależ głupio z mojej strony. - Mruknął sucho.


Zszokowany wyraz twarzy Wukonga natychmiast zmienił się w obrazę, ale Macaque posłał mu jedynie szyderczy uśmiech, podczas gdy reszta grupy wybuchła śmiechem. I chociaż było głośno, miło było to usłyszeć. Lepsze to, niż pociąganie nosem i zmartwione szepty, które Macaque usłyszał po raz pierwszy po przebudzeniu.


- Wow. - Bezczelny głos Mei był szczególnie ostry dla uszu Macaque, podobnie jak jej powolne, sarkastyczne klaskanie. - Więc obaj jesteście głupi jak skała. A ja sądziłam, że to tylko Małpi Król.


- Hej! - Warknął Wukong, wpatrując się w smoczą dziewczynę, próbując wyrwać się z uścisku Sandy'ego. - Nie pozwalaj sobie!


Ale wtedy MK przemówił, i wesołe przekomarzanie ucichło.


- Dlaczego nic nie powiedziałeś?


Macaque posłał dziecku puste spojrzenie, niepewny, jak powinien zareagować.


Było oczywiste, że MK nadal był zdenerwowany, gdy podniósł ręce do góry.


- Dlaczego po prostu... nie powiedziałeś Małpiemu Królowi, zanim zrobiło się tak źle? Prawie umarłeś, Macaque!


Dzieciak miał rację. Macaque wiedział, że tak było. Można byłoby uniknąć całego tego bólu i smutku, gdyby Macaque wyznał swoje uczucia dawno, dawno temu. Tak wiele rzeczy mogło wyglądać inaczej. Może Wukong nigdy nie skupiłby się na Niebie; może byłby zadowolony, gdyby został na Górze Kwiatowo-Owocowej. Może Wukong nigdy nie wyruszyłby w tamtą podróż. I może nigdy by nie zabił Macaque.


Wiele mogło wyglądać inaczej.


Ale Macaque był przerażony. Głęboko w środku, nadal był, nawet teraz. Mimo że w końcu się przyznał, a Wukong w cudowny sposób odwzajemnił jego uczucia, Macaque wciąż obawiał się, że to wszystko było tylko snem.


Ponieważ... jak Sun Wukong mógłby go kochać?


Szczerze mówiąc, w głębi duszy Macaque wciąż nie do końca wierzył, że tak właśnie było.


- Czasami to nie jest takie proste, dzieciaku. - Powiedział Pigsy, lekko klepiąc MK po ramieniu. - Kiedyś zrozumiesz.


MK nie wyglądał na usatysfakcjonowanego tą odpowiedzią, ale na szczęście porzucił temat. Wukong wyrwał się z ramion Sandy'ego i wylądował na podłodze, po czym obdarzył MK swobodnym uśmiechem.


- Nie martw się tym, kolego. Teraz wszystko już jest w porządku. - Podszedł i potargał włosy MK. - Będzie dobrze.


- Więc, eee... - Wszyscy spojrzeli na Tanga, który wpatrywał się uważnie w bałagan zakrwawionych kwiatów na podłodze. - Kto będzie sprzątał? Jestem, yyy... alergikiem, więc...


Pigsy prychnął drwiąco.


- Nie, nie jesteś, ty wielki bachorze! Jedyne na co masz alergię, to ciężka praca!


Mei zachichotała, słysząc ich interakcję.


- No nie wiem, myślę, że kwiaty są ładne! Może powinniśmy zrobić bukiet dla nowej szczęśliwej pary!


Fuj. Absolutnie nie. I gdy Macaque rzucił smoczej dziewczynie spojrzenie z obrzydzeniem, Wukong zdawał się podzielać jego odrazę.


- Emm... zwykle jestem wielkim fanem brzoskwiń, ale, yyy... - Wukong szturchnął samotny kwiat czubkiem tenisówki i skrzywił się. - Nie tym razem.


Macaque zachichotał zmęczony, opierając się plecami o Sandy'ego.


- Nigdy więcej nie dotknę tego przeklętego owocu.


- Hej. - Zaprotestował Wukong z lekko zranionym wyrazem twarzy. - Daj spokój, nie są takie złe.


Macaque tylko się na niego spojrzał.


- ... żartujesz, prawda?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro