2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Niech ktoś wyłączy słońce… – jęknęła Olivia, budząc się następnego ranka. Jej odsłonięte rolety wpuszczały światło, które paliło jej skórę. No, może nie dosłownie, bo miała swój przeciwsłoneczny naszyjnik, dzięki któremu mogła wychodzić w ciągu dnia. Mimo to promienie nadal wywoływały w niej aktualnie dyskomfort, przez który była zmuszona wstać. Kiedy jej stopy dotknęły ciepłej podłogi zadrżała. Jej wieczne chłodne ciało zawsze reagowało na takie temperatury. Dlatego sekundę później na jej nogach pojawiły się puchate kapcie, a sama owinęła się szlafrokiem, który wczoraj rzuciła na łóżko, a Rebekah postanowiła nie zabierać. Zresztą, nawet gdyby chciała, nie zdążyłaby. Dziewczyna która nie pamięta jak dostała się do łóżka wczoraj od razu się na nie rzuciła, nawet nie ściągając szpilek, które w nocy spadły z jej stóp na podłogę. Dzisiaj jeszcze na nie nie spojrzała, tak samo jak zignorowała resztę bałaganu w jej pokoju. Zamiast tego udała się do łazienki, gdzie podskoczyła ze strachu, widząc swoje odbicie w lustrze.

– o kurde…

Dziewczyna przetarła dłonią swoją twarz, na której była warstwa rozmazanego makijażu, który jeszcze wczoraj wyglądał tak dobrze… przez chwilę wahała się, czy sprobować go zmyć zwykłym płynem do demakijażu, ale ostatecznie zrzuciła z siebie szlafrok i sukienkę, żeby wejść pod zimny strumień wody w prysznicu. Uśmiechnęła się, kiedy po dziesięciu minutach poczuła, że w końcu zmyła z siebie cały brud. Jednocześnie odkryła, nowe, interesujące sprawy, takie jak ślady na jej szyi, których nie pamięta. Miała tylko nadzieję, że chłopak który jej to zrobił był tego warty. Wychodząc z prysznica owinęła się w puchaty ręcznik, sięgając po szczotkę do włosów. Jednocześnie wyszła z pomieszczenia, zabierając swój telefon. Niemal odruchowo weszła w galerię, żeby zobaczyć zdjęcia z wczoraj. Rozczesując włosy przeglądała selfies z Rebekah, na których w większości się wygłupiały. Ich zabawne miny poprawiły jej humor, więc kiedy się ubierała w czyste ubrania, miała szeroki uśmiech na twarzy. Dopiero kiedy zaczęła suszyć włosy, otworzyła czat z wiadomościami od dziewczyny. Zmarszczyła brwi, widząc tylko jedną wiadomość od blondynki, o treści: “Słoneczniki”.

“Hej?” - odpisała, czekając chwilę na jakąś reakcję. Rebekah zawsze miała telefon przy sobie, przez co odpisywała w ciągu trzech sekund. Minęły trzy minuty, nim Olivia zdała sobie sprawę, że ewidentnie coś jest nie tak. Przestraszona, ale i zdeterminowana żeby dowiedzieć się o co chodzi, zaczęła dzwonić do przyjaciółki. Kiedy ta nie odbierała, porzuciła pomysł zrobienia makijażu, i wyszła z mieszkania, obierając za cel dom rodziny Mikaelson. Znalazła się tam piętnaście minut później, już poważnie zaintrygowana. Najpierw zapukała w drzwi, ale kiedy nikt nie odpowiadał, sama weszła do środka, ciesząc się, że jest otwarte.

– Jest tu ktoś?! –  Krzyknęła, żeby w odpowiedzi dostać ciszę. 

Powoli skierowała się do pokoju Rebekah, uważając na wszystkie drogie rzeczy po drodze. Wchodząc do sypialni dziewczyny zastała idealny porządek. Pościelone łóżko wskazywało na to, że nikt na nim nie spał tej nocy. Odsłonięte rolety potwierdzały tę teorię. Olivia zajrzała także do garderoby i łazienki, po czym oficjalnie stwierdziła, że dziewczyny tu nie ma. Kiedy już miała wychodzić, zobaczyła na stoliku nocnym bukiet słoneczników. Były już praktycznie zwiędniete. Brunetka zabrała je na dół, do kuchni, gdzie podcięła ich końce, i wstawiła do wazonu z wodą. Liczyła, że może są jakieś  zaczarowane, i odezwą się gdy pozwoli im odżyć, ale nic takiego się nie stało. Z westchnieniem położyła je na parapet, opierając się o blat.  Patrzyła jak żólte kwiaty odwracają się w stronę słońca. Nagle mała, biała karteczka wypadła zza jednego z listków. Olivia wręcz rzuciła się do przodu, żeby ją zobaczyć. Ze zdenerwowaniem odkryła kolejną, zagadkową wiadomość, rozpoznając w niej pismo przyjaciółki.

“Miasto, w którym najbardziej zmokłyśmy” – głosiła treść karteczki, której Olivia zrobiła zdjęcie, na wypadek, gdyby zapomniała. Na myśl od razu przyszedł jej Londyn, w którym były wiele lat temu. Zapomniały zabrać ze sobą parasola, więc zawsze kiedy wychodziły z hotelu były całe przemoczone.

Co jednak to miało oznaczać? Olivia wiedziała, że napewno nic dobrego. Rodzina Mikaelson na ogół nie była znana z dobrych rzeczy, a bardziej z mordu, kłopotów, zapoczątkowania linii wszystkich wampirów, i jeszcze raz kłopotów. Ale czy to od razu musiało świadczyć o tym, że Rebekah jest w niebezpieczeństwie? Oczywiście, że tak. Brunetka nie widziała innej opcji.

W tym momencie w ciągu sekundy została rzucona na ścianę, a kiedy spojrzała zaskoczona na osobę, która ją do niej przycisnęła, zobaczyła Elijaha, z czarnymi żyłkami pod oczami, i wystawionymi kłami.

– Stary, Rebekah jest straszniejsza gdy jest po prostu wściekła, nawet nie musi się przemieniać.

W tym momencie mężczyzna ją puścił, od razu otrzepując swój garnitur z niewidzialnego kurzu.

– Proszę wybaczyć, panno Bush. Myślałem, że to ktoś inny.
– I to mnie martwi. Powiedz mi, w co wy się znowu wpakowaliście?
– To jest bardzo interesujące pytanie… na które jeszcze nie znam odpowiedzi.

Dziewczyna wyrzuciła ręce w góre, w geście poddania się.  To rodzeństwo naprawdę doprowadzało ją do szaleństwa.
– Chcesz mi powiedzieć, że Rebekah nagle zniknęła z domu, zresztą jak widzę tak samo jak twój brat, i nie masz bladego pojęcia co się stało?
– Liczyłem, że to panna mi odpowie.

Olivia ukryła twarz w dłoniach, załamana. Jak ona się cieszyła, że nie miała rodzeństwa… Teraz jednak nie miała czasu za to dziękować, a zamiast tego zaczęła się zastanawiać co zrobić. Blondynka ewidentnie chciała, żeby pojechała do Londynu. Czy to jednak napewno ona, czy, choćby osoba która potencjalnie mogła ją porwać zostawiła tę wiadomość?

– Dzwoniłeś do Klausa?
– Nie odbierał.

Olivia wyciągnęła z kieszeni telefon, i po sprawdzeniu po raz kolejny, czy Rebekah odpisała, wyszukała w kontaktach numer Klausa. Wystarczyły zaledwie dwa dźwięki, a odebrał.

– W czym Ci mogę pomóc? – Zapytał, a Elijah spojrzał oburzony na telefon, w myślach wyzywając swojego brata, do którego dzwonił jakieś tysiąc razy.
– Skąd wiesz, że chcę pomocy?
– Bo nie dzwoniłabyś żeby poplotkować o Marcelu. – Dziewczyna wywróciła oczami, słysząc imię swojego przyjaciela. – To dziwne kiedy dzwonisz.
– Wiesz co jest jeszcze dziwne? Że wchodzę do domu Mikaelsonów, a tam o dwóch wariatów za mało.
– Może poszukaj w piwnicy.
–  Klaus… nie wiem co zrobiłeś Rebekah, ale radzę Ci to odkręcić. Teraz.
– Nic jej nie zrobiłem. Jeszcze.
– Klaus…

W tym momencie mężczyzna się rozłączył, a dziewczyna potrzebowała dobrych pięciu sekund głębokich wdechów i wydechów, żeby się uspokoić i nie rzucić urządzeniem w Elijaha.
– Co planujesz? – Zapytał ostrożnie, czując jej wściekłość.
– Jechać za nimi, a co innego mogę zrobić?
– Skąd wiesz, że gdzieś pojechali?
– Rebekah zostawiła mi wiadomość. – Wyjaśniła, podając mu telefon, z otwartym czatem, żeby mógł ją przeczytać. – Znalazłam słoneczniki w jej pokoju, a w nich karteczkę z zagadką. Jedzie do Londynu.
– Jesteś w stu procentach pewna?
– Nie, po prostu chcę wybrać się na wycieczkę do Anglii…

Po tym zdaniu zapadła cisza. Dziewczyna powiedziała je takim poważnym tonem, że mężczyzna nie wiedział, czy wziąć to na serio, czy też nie.

– Pakuj się. Bądź za godzinę pod moim mieszkaniem.

Pierwotny się uśmiechnął. Czekał, aż brunetka mu to zaproponuje.
– Już się tak nie ciesz. Biorę Cię ze sobą tylko dlatego, bo jestem pewna, że gdybym tego nie zrobiła, pojechałbyś sam.
– Oczywiście.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro