3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Olivia oglądała krople deszczu spływające po szybie taksówki, zamyślona. Znowu była w Londynie. Mieście, w którym nawet ciągły deszcz i zimno wydają się być romantyczne. A przynajmniej ona miała takie przekonanie, w przeciwieństwie do Rebekah, która uważała, że Big Ben lepiej prezentowałby się w słońcu. Jej brwi się nagle zmarszczyły, kiedy zdała sobie sprawę, że znowu myśli o blondynce. Chociaż tego nie pokazywała, bardzo się o nią martwiła. Może nie znała Klausa jak przyjaciela, ale wiedziała jak daleko jest w stanie się posunąć, i to wcale jej nie pocieszało. Gdyby jej przyjaciółka skończyła zasztyletowana w trumie, na dnie oceanu, to albo leżała by obok niej, albo kombinowała jak ją stamtąd wydostać. Nie widziała innej opcji, ale liczyła, że nie będzie musiała wybrać żadnej.
– Panno Bush? Wszystko w porządku?

Odwróciła się powoli w stronę Elijaha, posyłając mu słaby uśmiech.
– Czy moja siostra dała jeszcze jakąś… wskazówkę, co do tego gdzie jej szukać?
– Narazie nie, ale mam pewien pomysł.

Elijah nie wiedział, że pod słowem "pomysł" kryje się chodzenie w deszczu po najsłynniejszych zabytkach, ale gdyby wiedział, to zdecydowanie by się nie zgodził. Tym bardziej, że nie znaleźli żadnego znaku.

– Co teraz? – Zapytał ją, kiedy w końcu zrezygnowana usiadła na ławce, pozwalając, by deszcz spływał po niej niczym woda pod prysznicem. Nie odpowiedziała mu, wpatrując się przed siebie, w jakiś martwy punkt.
– Słoneczniki… – nagle wyszeptała. Zaraz powtórzyła to słowo, lecz niemal krzycząc i poderwała się z ławki.
– Panno Bush?

Elijah stał jeszcze chwilę w miejscu, obserwując jak dziewczyna niemal biegnie przed siebie, pozostawiając go bez odpowiedzi.
– Panno Bush! – Krzyknął jeszcze raz, zaczynając iść szybko za nią, po tym, kiedy prawie wpadła pod samochód. Olivia była tak skupiona na celu, że nie zwracała uwagi na nic dookoła. Coś mogłoby ją zabić, a jej dusza nadal szłaby przed siebie, w upatrzone miejsce.

Brunetka nagle gwałtownie zwolniła, otwierając drzwi małej kwieciarni. Nazywała się "słoneczniki", i to właśnie to przykuło uwagę dziewczyny.
– Dzień dobry! W czym mogę pomóc?! – Zapytała niska, ruda kobieta, wyrastając przed nią jak spod ziemi. Dziewczyna natychmiast okazała zakłopotanie, nie mając pojęcia, co odpowiedzieć. W końcu jednak postawiła na prawdę.

– Szukam przyjaciółki.
– Ah! A więc to pani. Proszę za mną – powiedziała, ruszając do lady, spod której wyciągnęła bukiet kwiatów. Oczywiście, jak można się spodziewać, były to słoneczniki. Była do nich doczepiona nie karteczka, ale kartka, taką jak daje się na urodziny z życzeniami.
– Miała nadzieję, że spodobają się pani.

Olivia uśmiechnęła się delikatnie, odbierając je od kobiety. Od razu zajrzała do dołączonego elementu, czytając krótką notatkę i kolejną zagadkę, jak można by się było spodziewać. Przed wyjściem podziękowała jeszcze kobiecie, po czym opuściła sklep i podeszła do Elijaha, który niby znudzony oglądał witrynę, moknąc.

– Chodź, trzeba znaleźć jakiś hotel.

Mężczyzna się zgodził, a już godzinę później siedzieli w ciepłym pokoju, grzejąc się w ubraniach, które wzięli na zmianę. Oczywiście, mieli osobne pokoje, ale potrzebowali się naradzić co dalej.

– Co moja droga siostra napisała tym razem?

Olivia najpierw spojrzała na niego trochę nieufnie, pewnie przez określenie "moja droga siostra" które Klaus często używał ironicznie. Zaraz jednak podniosła lekko rozmokłą od deszczu kartkę, czytając na głos jej treść.

– Olivo! Wybacz, że nie napiszę ci wprost gdzie jestem, ale nie chcę, żeby mój brat przechwycił te wiadomości, a śledzi mój telefon. Proszę dbaj o siebie, i nie martw się mną za bardzo. Poradzę sobie, jak zawsze. Twoja przyjaciółka, Rebekah. P.S. miasto, w którym marzyłyśmy o wszystkich rzeczach, których nie możemy mieć.

Po tym jak brunetka to przeczytała, zapadła dłuższa chwila ciszy. Mężczyzna myślał o treści wiadomości, kiedy Bush wgapiała się w ostatnie zdanie. Wiedziała, jaka jest odpowiedź. Paryż – jedyne miasto, które nasuwało jej się na myśl, kiedy była mowa o niespełnionych marzeniach. Bowiem Rebekah nadal nie miała męża ani dzieci, Olivia wymarzonej willi i żadna z nich nie została modelką ani aktorką. Nie było tu nic więcej do powiedzenia. Nagle uniosła wzrok, żeby zobaczyć minę Mikaelsona. Wydawał się być obojętny, ale nie znała go wystarczająco dobrze, żeby mieć pewność. Elijah, czyli ten, którzy z przerażeniem patrzy na to, co znowu wymyśliło jego rodzeństwo – właśnie tak o nim myślała przez większość czasu. Teraz podtrzymywał jej opinię, razem z nią goniąc Rebekah i obliczając swoje szanse na powstrzymanie Klausa. Ale były one nikłe. Blondyn był uparty i zawzięty. Nie dotrzymywał obietnic, a łamał je i zasady na każdym kroku. Śmiał się śmierci w twarz, ale współpracował z nią, przenosząc na jej stronę kolejne osoby. Był naprawdę okropny. Brunetka nie chciała mieć z nim nic wspólnego, lecz siłą rzeczy uznawała go za znajomego. Był jednak bratem jej przyjaciółki, i jaki by nie był, musiała go tolerować. Olivia słyszała, że mają oni także inne rodzeństwo, ale nie wnikała w tę informację. Trzech Mikaelsonów jej wystarczało, aż nazbyt.

– Wie panna jakie to miasto, prawda?
– Szybko się uczysz. – Zauważyła – to Paryż. Wygląda na to, że twoja siostra upodobała sobie stolice, w których byłyśmy.
– A więc jutro samolot do Francji… może powinienem zacząć się pakować?
– Nie kłopocz się. Trzeba wymyślić coś innego.

Mężczyzna zmarszczył brwi, oglądając jej twarz. Czyżby nie wiedziała, że tej dwójki nie da się od tak powstrzymać?

– Skoro ucieka przed Klausem, wystarczy, że zatrzymamy go a zatrzymamy całą tę gonitwę.
– Tak, to w istocie genialna myśl. Tylko jak panna ma zamiar powstrzymać mojego brata psychopatę?
– Jak radzicie sobie zazwyczaj w takich sytuacjach? Kiedy macie jakieś rodzinne problemy?

Elijah przez chwilę się zastanowił.
– Klaus nas sztyletuje, Rebekah wyjeżdża na wakacje lub coś podpala, ja wymazuje ludziom wspomnienia i zbieram trupy żeby posprzątać ślady.
– I to mnie nazywają psychopatką – wyszeptała pod nosem, kiwając głową. – Skoro Klaus was sztyletuje, to zapewne właśnie to planuje zrobić Rebekah. Proponuje zabrać mu sztylety, i po sprawie.
– Strzeże ich lepiej niż swojego lewego płuca.

Dziewczyna zagryzła wargi. A już przez chwilę pomyślała, że to będzie proste.

– Tak w ogóle, to jesteście bardzo przewidywalni, jeśli mówiłeś prawdę. Za każdym razem gdy macie problemy robicie to samo?
– Teoretycznie raz na jakiś czas zamieniamy się rolami, żeby było zabawniej.

Dziewczyna zaśmiała się cicho, kiwając głową na boki, jakby usłyszała najlepszy żart w swoim życiu. Zaraz wstała z kanapy, i otworzyła walizkę, z której wyciągnęła dwie torebki krwi. Jedną podała mężczyźnie, drugą wzięła dla siebie.

– Masz. Jeśli mamy walczyć z wielką złą hybrydą, musimy mieć siłę.
– Nie chcę z nim walczyć.
– Nie musisz. Możesz też go zdradzić lub udać głupiego, i niby przez całkowity przypadek go powstrzymać, ale wyjdzie na to samo. No, ewentualnie możesz też dołączyć do ciemnej strony mocy i walczyć zamiast z nim to z Rebekah. Twój wybór – zakończyła, rozkładając ręce, jakby chciała pokazać mu obojętność.
– Jesteś denerwująca – stwierdził nagle, wiercąc się w fotelu. Olivia uniosła zaskoczona brwi. Mężczyzna pierwszy raz odważył się tak do niej powiedzieć. Widocznie jej słowa musiały wytrącić go z równowagi.
– A ty jesteś bratem najbardziej denerwującej istoty na świecie. Brzmi jakby miał być z nas dobry duet.

Jego emocje natychmiast się zmieniły. Delikatnie się uśmiechnął, kontrolując nerwy.
– A więc jaki jest twój plan? Nadal masz zamiar odebrać Niklausowi jego sztylety?
– Oczywiście, że tak. Kolejna rzecz, którą musisz o mnie wiedzieć: jeśli mi czegoś zabronisz, zrobię to z podwójną przyjemnością.
– I w jaki sposób masz zamiar tego dokonać?

Mężczyzna wyglądał, jakby wyśmiewał się z dziewczyny. Tak też pewnie było, ale postanowiła to zignorować, dla dobra jego, swojego, sprawy i wszystkich w promieniu kilometra.
– Mogę, potrafię, zrobię. Koniec tematu. – Ucięła szybko, sama jeszcze nie znając odpowiedzi – ale na razie musimy dalej jeździć za Rebekah. Tym razem jednak oprócz niej szukamy też twojego brata. Weź to pod uwagę.

Elijah nie miał pojęcia, co ona chce zrobić, ale nie miał odwagi znowu pytać. Zamiast tego skinął głową, przystając na jej rozkazy, bo inaczej nie dało się tego nazwać.
– A więc jednak muszę się kłopotać z pakowaniem?
– Możesz też zostawić rzeczy tutaj, jeśli jeden garniturek wystarczy ci na resztę podróży.

Nie dodała nic więcej, trzaskając drzwiami, kiedy wyszła z pomieszczenia. Mikaelson uśmiechnął się do siebie, zdając sobie sprawę z kilku faktów. Po pierwsze, ta dziewczyna potrafiła znaleźć opcje tam, gdzie nikt inny by o nich nawet nie wspomniał. Po drugie, już wiedział, czemu przyjaźni się z Rebekah. Była tak samo złośliwa jak ona, zachowywała się jak nastolatka, i na pierwszy rzut oka wydawało się, że myśli tylko o dobrej zabawie. Po trzecie, miała poczucie humoru niezwykle podobne do Klausa, co powinno go zmartwić, ale zamiast tego rozśmieszyło.

Czyżby w ciągu jednego dnia doprowadziła go do szaleństwa?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro