Rozdział 26

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Aleksa's POV

"Chcę pokazać ci świat, Aleksa. I przysięgam ci, że to zrobię."

Te słowa Vincenta huczały mi w głowie.

Gdy usłyszałam wyznaczony termin ślubu, poczułam jakbym spadała w niekończącą się przepaść. To tak, jakbym poznała datę swojego wyroku.

Ostatnimi czasy próbowałam jak najbardziej uciec od tematu ślubu i idącej za nim koronacji. Chciałam okłamywać siebie, że jeszcze zostało mi dużo czasu.

Ale prawda jest taka, że stoję teraz w wodzie ubrana w sukienkę balową i wypłakuję się w ramię chłopaka, któremu zaufałam.

I chociaż mu zaufałam, to pierwszy raz tej nocy skłamałam mu w twarz. Nie było to jednak dobre kłamstwo. Umiem przecież kłamać o wiele lepiej. Ale nie lubię okłamywać Vincenta. Zresztą on i tak czyta ze mnie jak z otwartej księgi.

I może dlatego powinnam trzymać się od niego z daleka, zanim wszystkiego się dowie.

Ale zarazem to właśnie Vincent poszedł za mną.

To właśnie on stoi ze mną teraz w oceanie, chociaż mamy na sobie ubrania z balu.

To właśnie on, chociaż go odpychałam, postanowił zostać ze mną do samego końca.

Przytuliłam się mocniej do niego.

Deszcz lał się z nieba i jednostajnie uderzał o taflę wody. To był jedyny dźwięk. Żadnych ludzi ani samochodów wokół. Tylko ja i Vincent.

I chociaż nie wiem jak wiele razy musiałabym powiedzieć samej sobie, że nie powinnam się do niego przywiązywać, bo i tak za niecały rok nie będziemy mogli się widywać, to nie byłam w stanie odsunąć się od niego. Tkwiłam w tym uścisku jakby z nadzieją, że tak długo, jak on trzyma mnie w ramionach, to czas stoi w miejscu.

Ale minuty biegły nieubłaganie szybko. I jeżeli chciałam zrobić cokolwiek, to trzeba zacząć jak najszybciej.

Odsunęłam się od niego i popatrzyłam w te zielone tęczówki.

"Wyjedź ze mną."

Gdy Vincent powiedział to wcześniej, zaśmiałam się gorzko w środku. Ale im dłużej ta myśl tkwiła w mojej głowie, tym bardziej pragnęłam, aby stała się rzeczywistością.

- Zgadzam się - powiedziałam, na co Vincent zmarszczył brwi. - Zgadzam się pojechać z tobą - wyjaśniłam. - Nie wiem jeszcze jak, ale postaram się zrobić wszystko, aby wydostać się z tego pałacu, chociaż na dwa dni.

Wzięłam głęboki wdech.

- Nawet jeśli znowu będę musiała uciekać przez okno, chociaż wolałabym jak już to przez normalnie drzwi - dodałam, na co Vincent prychnął. - Wyjadę z tobą, Vincent.

Vincent zaśmiał się, ukazując rząd równych zębów. Podszedł do mnie i chociaż przed chwilą dopiero co skończyliśmy się przytulać, wziął mnie w swoje objęcia i obrócił mnie wokół własnej osi. Śmiałam się głośno, gdy Vincent zamiast odstawić mnie na ziemię, wykonał jeszcze parę obrotów.

Nie wiedziałam, jak spełnię moją obietnicę i czy w ogóle Vincentowi uda się dotrzymać jego własnej, ale wiedziałam jedno:

Chcę mieć tego chłopaka obok siebie jak najdłużej, bo w momentach, gdy czuję jak spadam, on mnie podtrzymuję, abym nie opadła na samo dno.

***

Trochę się bałam.

Całą noc i kolejny dzień myślałam, jak zapytać rodziców o wyjazd na festyn w Rosetone. Wieczorem uznałam, że nie ma co dłużej czekać.

Nigdy wcześniej nie prosiłam ich o nic. Zawsze bowiem trzymałam się tego, co dla mnie zaplanowali.

Mam założyć właśnie tę sukienkę na bal? Dobrze, powiedz mi, jakie buty powinnam do niej dobrać.

Mam zaprzyjaźnić się z tą dziewczyną? Jasne, powiedz mi tylko, jak wygląda, abym mogła ją znaleźć.

Mam zamieszkać w całkiem innym miejscu? Dam radę, powiedz mi jedynie, jak tam dojechać.

Mam wyjść za mąż za chłopaka, którego mi wybierzesz? Okej, powiedz mi tylko, jaką sukienkę powinnam założyć na nasze pierwsze spotkanie.

Zawsze przytakiwałam na wszystko, bo to było po prostu łatwiejsze. W tym ciągłym przytakiwaniu rzadko miałam czas pomyśleć, czego ja chcę. I teraz pierwszy raz naprawdę zapragnęłam zrobić coś, czego nie było w planach moich rodziców.

Chociaż za dzieciaka błagałam ich straszliwie często, żebyśmy tam pojechali, to nigdy nie uznawali mojej prośby za ważną. Dlatego parę lat temu całkowicie przestałam ich o to prosić.

Aż do teraz.

Przed przekroczeniem progu drzwi, wzięłam głęboki wdech i dopiero po tym weszłam do salonu. Moi rodzice siedzieli na kanapie - mama z książką, a tata z gazetą.

Stanęłam przed nimi, z trzepoczącym sercem. Może nie powinnam się tak bardzo obawiać? Ale w końcu przez osiemnaście lat mojego życia nie poprosiłam ich o samodzielny wyjazd z terytorium Lightflame i Darkflame.

- Mam pytanie do was - powiedziałam.

Popatrzyli na mnie pytająco.

- W Rosetone za dwa tygodnie odbywa się festiwal, na który zawsze chciałam pojechać - zaczęłam. - Pomyślałam, że skoro mam już osiemnaście lat i że zaraz wyjdę za mąż, to... To chciałabym po prostu spełnić swoje małe marzenie, zanim zostanę królową.

Patrzyli na mnie w ciszy. Zaczęłam wymyślać, jak przeprosić Vincenta, że jednak się nie udało.

- Aleksa... - zaczął mój tata. - Nie wydaje mi się, żeby był to dobry pomysł.

Poczułam ciężar opadający na moją klatkę piersiową.

Przecież spodziewałam się odmowy, więc dlaczego tak mi z tym ciężko?

- Victor, a może jednak... - zaczęła moja mama, zwracając się do męża. - Ta okazja może nigdy już się nie powtórzyć.

- Evelyn, to może być niebezpieczne - odparł mój ojciec. - Nie może tam pojechać sama.

- Nie muszę być sama - powiedziałam szybko.

Nie mogłam powiedzieć: "pojadę tam z chłopakiem, którego przypadkowo poznałam w kuchni". Wyśmialiby mnie, gdyby to usłyszeli. Dlatego musiałam zacząć kłamać.

A na moje szczęście, w tym byłam całkiem dobra.

- Pojadę z Cassiusem - powiedziałam. - Jak ostatnio rozmawialiśmy, to powiedział, że bardzo chętnie, by tam pojechał.

Mam nadzieję, że Cassius w ogóle kiedykolwiek słyszał o tym festynie.

- Zabrałabym jeszcze ze sobą Lisę.

Moi rodzice popatrzyli na siebie nawzajem. Prowadzili niemą rozmowę, a ja tylko stałam przed nimi i w duchu błagałam, aby się zgodzili.

- No dobrze... - zaczęła kobieta. - Ale co, jeżeli tłumy ludzi się rzucą na was? Przecież jesteście przyszłymi władcami.

- Możemy założyć jakieś ubranie, żeby zmniejszyć szanse na rozpoznanie nas - odpowiedziałam od razu.

- Skąd niby ta pewność, że to zadziała?

"Bo raz już zadziałało." - nie mogłam jednak tego powiedzieć.

- Jeżeli będziecie czuli się bezpieczniej, to mogę zabrać ze sobą dwóch strażników. Ale sama ich wybiorę.

Rodzice znowu popatrzyli na siebie. Porozumiewali się bez słów. Nareszcie odwrócili głowy w moją stronę.

- Zgadzamy się.

Miałam ochotę zacząć skakać i od razu pobiec do Vincenta, aby mu o tym opowiedzieć. Ale zamiast tego uśmiechnęłam się i podziękowałam.

- Będziemy musieli jeszcze ustalić szczegóły - dodał mój ojciec.

Pokiwałam głową i opuściłam pomieszczenie, patrząc wcześniej na zegar.

Kucharze powinni skończyć pracę dwadzieścia pięć minut temu.

Nie wiedziałam czy Vincent będzie jeszcze w kuchni - zazwyczaj zostawał najdłużej i z cichą nadzieją, że tego dnia też tak było, udałam się tam.

Ostatnimi czasy chodziłam do kuchni jeszcze częściej niż kiedyś - wcześniej przychodziłam tu przed snem, aby podgrzać sobie mleko.

Teraz każdego dnia chodzę tu z nadzieją, że spotkam Vincenta.

Uchyliłam delikatnie drzwi i wejrzałam do środka pomieszczenia. Ku mojej radości Vincent stał plecami do mnie i sprzątał blat.

Cichymi krokami podeszłam do wyspy kuchennej i usiadłam na jej blacie. Wciąż byłam poza zasięgiem wzroku chłopaka. Nogawki czarnych jeansów opadały mi na dwie różne skarpetki. Poprawiłam kaptur czarnej bluzy, założyłam swoje białe włosy za uszy i dalej wpatrywałam się w Vincenta.

On wciąż nieświadomy mojej obecności, nie przerywał sprzątania.

Gdy skończył, nareszcie się odwrócił.

Jego spojrzenie spoczęło na mnie i w tym samym momencie krzyknął przerażony.

Zaczęłam się strasznie śmiać, a on jedną ręką trzymał się za serce, a drugą podpierał się o blat.

- Aleksa!

- Cześć, Vincent.

- Zawsze tak przychodzisz i straszysz przypadkowych ludzi?!

- Straszę tylko wybrańców - posłałam mu chytry uśmiech. - Powinieneś czuć się doceniony.

Vincent też zaczął się śmiać i podszedł do mnie. Położył ręce na blacie, tak, że moje nogi znajdowały się pomiędzy nimi. Nasze twarze były na tej samej wysokości.

- Mam dobre wieści - zaczęłam.

- Twoi rodzice postanowili dać mi awans?

Prychnęłam.

- Nie, ale jeżeli będziesz dla mnie miły, to mogę im wspomnieć o pewnym Vincencie Chambersie.

- Zawsze jestem dla ciebie miły, Aleksa.

- Masz rację - powiedziałam, przybliżając swoją twarz do jego. - W końcu nie każdy wszedłby za mną do oceanu w nocy w wieczorowych ubraniach.

Vincent uśmiechnął się, nie odrywając zielonych tęczówek od mojej twarzy.

- Nie chciałem żebyś utonęła. - Wzruszył ramionami, jakby była to najzwyklejsza codzienna sytuacja.

Przewróciłam oczami.

- Nie chcesz usłyszeć tej dobrej wiadomości? - zapytałam.

- Jeżeli jest naprawdę dobra, to chcę - powiedział i przeczesał palcami swoje włosy, doprowadzając je do tego dobrze znanego mi nieładu.

- Wyjadę z tobą, Vincent. - Jego brwi uniosły się. - Dostałam pozwolenie na wyjazd na festiwal do Rosetone.

- Naprawdę? - zapytał z tak wielkim i pięknym uśmiechem, że aż ścisnęło mi się serce.

- Naprawdę!

Ujął moją twarz dłońmi, przybliżył się do mnie i pocałował mnie w czoło.

Vincent pocałował mnie w czoło!

Gdy poczułam jego usta na moim czole, uśmiechnęłam się jeszcze bardziej - chociaż wątpiłam, że jest to możliwe.

Poczułam ciepło rozpływające się po całym moim ciele i radość - niezwykle mocną, obezwładniającą radość.

Vincent stanął na nowo przede mną, a w jego oczach widziałam ogromne szczęście.

- Jedyne co, to musi jechać z nami Cassius i Lisa oraz dwóch strażników, ale łatwo będzie ich wszystkich zgubić. Rodzice zgodzili się, abym sama wybrała ludzi ze straży i jest tam dwóch takich fajnych, w naszym wieku. A Lisa i Cassius przyjaźnią się, więc mam nadzieję, że spędzimy razem jak najwięcej czasu, tylko ty i ja.

Na całe szczęście chłopak wcale się nie zmartwił dodatkowym towarzystwem. Cieszył się cały czas tym, że po prostu jadę tam z nim. To było dla niego najważniejsze.

- Pokażę ci wszystkie moje ulubione miejsca w Rosetone - zaczął mówić z entuzjazmem. - Pokażę ci wszystkie atrakcje festynu. Są tańce, kino, różne budki z grami i jedzeniem i ostatniego dnia festynu wszyscy puszczają lampiony. Atmosfera, która tam panuje, jest nie do zastąpienia! Na pewno ci się tam spodoba!

Naprawdę nie mogłam się tego wszystkiego doczekać, a jak tylko spoglądałam w te zielone tęczówki Vincenta, każda moja obawa odchodziła w niepamięć.

***

Hejka!

Jeżeli czytaliście naszą pierwszą książkę, to znacie już pewnie Rosetone! To tam właśnie działo się wszystko w "Złączeni nienawiścią" i z wielką radością powrócimy do tego miejsca!

Mamy nadzieję, że wszystko u Was dobrze!

Miłego dnia/nocy <33

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro