~2~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Co zrobiłaś?! Na Boga kobieto wsadzą cię za to! - wykrzykiwała Oliv. Dokładnie minutę po tym jak jej powiedziałam co zaszło w redakcji wpadła w szał.

- Oliv uspokój się. Jutro z rana wyśle z powrotem tą umowę i wszystko będzie dobrze. - Staram się ją uspokoić, bo ta jej paranoja zaczyna mi się udzielać.

- Dobrze?dobrze?! Czy ty się słyszysz? Dziewczyno jeśli ta kobieta, autorka przyszłaby tam wtedy mogliby cię oskarżyć o kradzież tożsamości. - Mówi i cholera ona ma rację! Czemu ja to zrobiłam.
Lubię kłamać to prawda, czasem to pomaga, ale tym razem przegiełam. I to bardzo. Do tej pory zwykle były to nie szkodzące nikomu kłamstewka.

- Masz rację - przyznaje. Oliv wygląda na zagubioną, ale po chwili na jej twarz wpływa delikatny, ciepły uśmiech.

- Przyznaję. Koniecznie to odeślij i módl się żeby nie wynikły z tego jakieś konsekwencje.- Upomina mnie już chyba setny raz. Mimo, iż ostentacyjnie przewracam oczami, zamierzam jej posłuchać.

*

Nazajutrz wcześnie rano. Z rozwianymi przez wiatr włosami i worami pod oczami, tak dużymi, że nawet Święty Mikołaj, by się ich nie powstydził biegnę na pocztę. Spałam zaledwie dwie godziny. Przez resztę mojej jakże burzliwej nocy, za każdym razem gdy tylko zamknęłam oczy widziałam jego - pana pięknego. Ja nawet nie pamiętam jak się nazywał. Jednak te jego hipnotyzujące spojrzenie, niebieskich oczu. Te usta, które, aż prosiły się o pocałunek.
Nie mogłam przestać o nim myśleć.
A to zupełnie, do mnie nie podobne. Nie żebym nigdy nie interesowała się mężczyznami, tylko on ...jest w nim coś...coś czego nie idzie opisać słowami. To przyciąganie. Nie jest zwyczajnie przystojny. On emanuje męskością. Kusi i ciekawi.

- Słucham panią

- Co? - kiedy ją do cholery znalazłam się na poczcie?Ten facet odbiera mi zdrowy rozsądek. O ile oczywiście kiedykolwiek go miałam. – A tak... chciałabym to nadać. Proszę. - Mówię i podaje kobiecie kopertę i odliczoną sumę.

Już po chwili, wracam z powrotem do mieszkania.
Coś mi mówi, że moje kłamstwa tym razem wpędzą mnie w kłopoty.

*
– Jestem! - wołam do Oliv już od progu.

– Kuchnia - odpowiada.

Chwilę później już siedzę przy stole i przyglądam się poczynaniom przyjaciółki.

- Wysłałaś? - pyta. Nadal odwrócona do mnie plecami.

- Oczywiście - Odpowiadam. Oliv odwraca się i przez chwilę mierzy mnie spojrzeniem.

- Serio wysłałam - mówię lekko obrażona, bo cholera jej przecież nie okłamuje. Nie potrafię. Nie chcę.

Oliv wraca do poprzedniej czynności. Milczymy chwilę, ale nie tak niezręcznie.

- Swoją drogą ciekawe czemu ta O'donel nie przyszła podpisać tej umowy- mówi Oliv stawiając przede mną kawę i sama zajmując miejsce na przeciw.

- Nie mam pojęcia - przyznaję i upijam łyk. - To była na prawdę korzystna umowa. Sporo by zarobiła. Musi być naprawdę świetna.

- Nie sprawdziłaś jej w internecie? - dziwi się Oliv. Sama się dziwię, że tego nie zrobiłam. No tak moje myśli były gdzieś przy seksownym szatynie o cudownych oczach.
W czasie gdy ja kolejny raz odpływam do krainy marzeń, Oliv przynosi swojego laptopa i go uruchamia.

- Zaraz sprawdzimy tą twoją autorkę - stwierdza i wpisuje nazwisko O'donel w wyszukiwarkę.

- O'donel Sara... O'donel Sidny? ...o jest O'donel Sofija - Oliv odwraca laptopa w moją stronę.

– Sofija O'donel, pisarka. Miejsce zamieszkania, data urodzenia - nie znane. Autorka takich powieści jak  " Żądza", "Upadły kochanek", " Pragnienie" - czytam.
Żadnych informacji, oprócz opisów książek. Co swoją drogą niezwykle ciekawe bo to same erotyki. No no...

Ta autorka jest naprawdę bardzo anonimowa.
Na całej stronie jest tylko jej twórczość i dwa zdjęcia.
Przyglądam się im uważnie.
Mały domek wśród łąk. Kamienny mostek. Dwa pokaźne dęby, no i podpis dom.
Coś mi ta okolica przypomina. Nie wiem tylko co.

- Mało tych informacji - kwituje Oliv.

Kiwam głową.
To prawda. Bardzo mało. Ciekawe dlaczego nie chce być rozpoznawalna.

*
Od rana mam urwanie głowy. Sekretarka co chwilę przekazuje mi nowe terminy spotkań.

- Dzień dobry panu - Do mojego gabinetu wchodzi Libby. Nawet nie wiem czy zapukała taki jestem zajęty.

- O co chodzi Libby? - pytam. Na moje pytanie podchodzi szybko do mojego biurka i z szerokim uśmiechem, kładzie na nim stos kopert. Skąd u tej kobiety tyle energii, to ja nie wiem.

- Przyniosłam panu korespondencję - Odpowiada i opuszcza moje biuro.
Przekładam leniwie koperty, aż natrafiam na nie podpisaną. Jest tylko adres i dopisek umowa.
Czyżby to od tej O'donel?
Jeśli tak to szkoda. Miałem nadzieję, że przyjdzie osobiście. Chciałem ją zobaczyć..znaczy porozmawiać z nią, bo powinienem cokolwiek wiedzieć o autorach.

Rozcinam kopertę i wyciągam kartki.
Tak to ta umowa, ale jest...kurwa co?!
Nie podpisała? Nie podpisała! Jak mogła nie podpisać? Niedowierzam.
Chodzę nerwowo od okna do regału. Czemu nie podpisała?
Sam osobiście załatwiłem takie, a nie inne warunki. To czemu do kurwy nie podpisała!?
Siadam z powrotem przy biurku. Jeszcze raz oglądam kartki, zupełnie jakby nagle miały się na nich pojawić podpisy, gdy z pomiędzy nich wylatuje mała karteczka. Biorę ja w rękę i odczytuje.
Jedno słowo- przepraszam.

- O nie ...nie odpuszczę- mówię na głos.

- Czego nie odpuścisz?- słyszę głos Yvonne. Tylko jej mi tu jeszcze brakowało.

- Co się stało słoneczko?- pyta podchodząc bliżej. Nawet tutaj przesadnie kręci biodrami i co chwilę odgarniając długie ciemne włosy uśmiecha się szeroko.

- Nie mów tak do mnie siostrzyczko- Odpowiadam z jadem w głosie. Dobrze wie, że nie znoszę tych jej głupich zdrobnień.

- Nie jestem twoją siostrą - teraz to ona się irytuje.

Jej matka i mój ojciec są małżeństwem od sześciu lat. To na część Edith, matki Yvonne ojciec nazwał wydawnictwo.
Jest jego chlubą, jednak praktycznie tu nie bywa. Wszystkim zajmuje się ja.
Umowa z O'donel miała nam przynieść duże zyski, oczywiście jej również. A tu coś takiego. Może ktoś zaproponował jej więcej?

- Odpowiesz czy nie? - Yvonne nie daje za wygraną, ale ja nie mam dzisiaj ochoty na przepychanki słowne. Bo tylko to nas łączy. Wieczne docinki i kłótnie.

- Nie mam czasu. - Odpowiadam.

- Tak tak, jak zawsze- zbywa mnie ręką i zaczyna krążyć po moim biurze. Ignoruję ją, bo cały czas zastanawiam się jak skontaktować się z tą O'donel. Poprzednim razem ona sama zadzwoniła, żeby się umówić. Teraz nie mam pojęcia jak ja znaleźć. Ta jej cholerna anonimowość. Kto nie chce żeby jego nazwisko było sławne?

- Mogli by tu lepiej sprzątać- stwierdza. - Kwity parkingowe się tu walają - dodaje i macha jakimś świstkiem przed moim biurkiem.

Kwity parkingowe?
I wtedy doznaje olśnienia. Wszystkie osoby umówione u nas na spotkanie dostają zwrot za parking.... Numer rejestracyjny.

Wyrywam kartkę z dłoni Yvonne i uważnie ją oglądam. Jest numer i nie wyraźne nazwisko.
Jednak ja jestem pewien, że to ona. Od wczoraj nie było tu nikogo.
Uśmiecham się sam do siebie i z radości, aż przytulam przyrodnia siostrę, po czym wychodzę z biura.

Drogę na parking pokonuje w mniej niż dwie minuty.

- Joe - mówię do telefonu, gdy tylko nawiązuje połączenie. Znajdź mi właścicielkę samochodu o numerze rejestracyjnym  MA 05 LHR na już.

- Jorge coś ty taki w gorącej wodzie kompany? - śmieje się Joe.

- Joe - warcze.

- Dobra. Będzie za pięć minut. - Odpowiada i kończy połączenie.

Joe to mój dobry przyjaciel. Poznaliśmy się w czasie studiów, na jakiejś imprezie i tak zostało. Ja pomagam jemu, a on mnie.
Czasem udaje nam się wyskoczyć na jakieś piwko i powspominać.

Siedzę w samochodzie i czekam na wiadomość od niego. Joe pracuje w wydziale Agencji rejestracji kierowców i pojazdów.
Znalezienie kogoś po numerach to dla niego bułka z masłem.

Mój telefon się rozdzwania.

Spoglądam na wyświetlacz i widzę imię Joe. O wilku mowa.

- Co masz dla mnie? - pytam.

- Leonie Watson, Charles St 5, Mayfair.

- Dzięki stary. Wiszę ci przysługę - oznajmiam zanim kończę połączenie i odpalam silnik.

Jadę do ciebie O'donel.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro