~7~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

I oto jestem. Po raz drugi stoję przed budynkiem wydawnictwa Je suis lu. Tym razem jednak cała, aż drżę.
Próbuje poukładać sobie w głowie co powiem panu pięknemu.

Głęboki wdech i wchodzę.

- Dzień dobry pani O'donel - głos kobiety dudni mi w uszach. Tego się właśnie obawiałam. Jej się obawiałam.

- Dzień dobry - Odpowiadam.

- Już myślałam, że pani o nas zapomniała - żartuje, ale ja istotnie próbowałam to zrobić. - Była pani umówiona?

- Właściwie to nie, ale...

- Już sprawdzam czy pan . Servano ma wolną chwilę.

Mimo, iż gadulstwo kobiety lekko mnie przytłacza jest ona niezwykle pomocna.

Rozglądam się po wnętrzu, którego poprzednio nie zdążyłam dokładniej obejrzeć i muszę przyznać, że robi wrażenie.
Bogate i imponujące to słowa, którymi mogłabym opisać je w tej chwili. Jednak wszystko z umiarem i w dobrym guście.

- Pani O'donel! Pani O'donel

Dopiero za drugim razem odwracam się do kobiety.

- Słucham.

- Pan Servano przyjmie panią, zapraszam za mną. - Mówi i wręcz w podskokach prowadzi mnie do odpowiedniego biura.

Im bliżej tym bardziej drżę, każdy krok wydaje się sprawiać większą trudność, a moje dłonie wręcz trzęsą się jakbym była chora na chorobę Parkinsona.

Docieramy do drzwi, kobieta obdarza mnie jeszcze raz ciepłym uśmiechem, po czym odchodzi. Ja zaś drżącą ręką pukam w drewniana płytę.
Zaproszenie do wejścia słyszę prawie natychmiast.
No tak przecież się mnie spodziewa.
Najostrożniej jak potrafię otwieram drzwi i chociaż to absurdalne, to takie zachowanie w pewien sposób mi pomaga.

I oto jest.
Pan piękny, siedzi za dużym, masywnym biurkiem.
Jego poważna twarz i magnetyczne spojrzenie sprawiają, że drżę jeszcze mocniej, ale tym razem nie tylko w wyniku stresu. To coś więcej, jakby ekscytacja i podniecenie?

Wolnym krokiem podchodzę do jego biurka. Nawet na sekundę nie spuszcza mnie z oka.

- Dzień dobry - mówię i jestem cholernie dumna z siebie , bo udało mi się zapanować nad głosem.

- Dzień dobry - Odpowiada mrużąc oczy. Tak bardzo chciałabym poznać teraz jego myśli. - Nie wiem czy bardziej cieszę się, że panią widzę, czy mam większą chęć panią ...- robi pauzę jakby zastanawiał się czy może dokończyć to zdanie - ukarać.

Przez moje ciało przebiega dreszcz na jego słowa, a zwłaszcza to ostatnie i bynajmniej nie ma to nic wspólnego ze strachem.

Zagryzam wargę, co na chwilę przyciąga jego uwagę i pozwalam sobie usiąść na fotelu naprzeciw jego biurka.

- Zacznę od tego, że chcę pana przeprosić.

- Przeprosić ? A to ciekawe. Za to, że nie przyszła pani podpisać umowy, czy że zwodziła mnie pani, że to uczyni?
A może ja już nie chce jej z panią podpisywać?

Muszę przyznać, że skutecznie zgasił mój zapał tym pytaniem. W ogóle nie brałam pod uwagę takiej możliwości. Jeśli przez moje kłamstwo wycofa się z umowy z panią Robertą to sobie tego nie daruje.

- Jeśli tak, to pani O'donel będzie nie pocieszona.

Zdziwienie na jego twarzy jest nawet komiczne jednak nie mam zamiaru się śmiać, żeby mu wszystko wytłumaczyć muszę zachować pełną powagę.

- Proszę wybaczyć, ale nie rozumiem

- Gdy byłam tu poprzednio wprowadziłam pana w błąd.
Nie nazwami się Sofija O'donel. Nie jest to nawet mój pseudonim..

- Oszukała mnie pani?- mężczyzna zrywa się z fotela.

- Nie - Odpowiadam szybko. Za szybko. - Jestem figurantką pani O'donel. To starsza kobieta, woli być anonimowa i dlatego ja ją reprezentuje.
Pokazuje mu szybko zaświadczenie od Roberty, co skutecznie go uspokaja. Przynajmniej na razie.

- Poprzednio uznali mnie państwo za Sofije O'donel, nie zdołałam niestety tego wytłumaczyć i ..

- Miała pani tę szansę, gdy byłem u pani w domu - jego ton jest zimny i oschły.

- Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. - Spuszczam głowę.
To prawda. Chce powiedzieć prawdę, a nawet przy tym muszę kłamać.

Mężczyzna mierzy mnie wzrokiem, czuję to. Dalej milczy.

- Myślę, że to jedno wielkie kłamstwo - zaczyna, a ja unoszę na niego wzrok. - To - macha zaświadczeniem - jest tylko pretekst. Tak bardzo boi się pani ujawnienia, że wymyśliła bajeczkę o starszej kobiecie i tym całym figurowaniu, żeby chronić dalej swoją prywatność.

Jestem zdumiona. Powiedziałam prawdę, a on nie uwierzył.
Nie będę się jednak kłócić, bo sprawia wrażenie nieugiętego.
Moje sumienie jest czyste, no prawie, skoro chce wierzyć, w kłamstwo nie mogę mu tego zabronić.

- Co robimy z umową?

- Pani O'donel chce ją podpisać oczywiście jeśli pan nadal tego chcę.

- Pani O'donel hmm...Nadal pani się upiera przy swoim tak?

Kiwam głową potwierdzając.

- Niech pani będzie. - Wzdycha i wyciąga jakąś teczkę.
Kładzie przede mną tę samą umowę, którą mu odesłałam.

- Mogę..

- Zabrać ja ze sobą? - przerywa mi wyprzedzając moje pytanie.

Ponownie kiwam głową, na co on kręci swoją z lekkim uśmiechem.

- W porządku, ale ostrzegam, że jeśli tym razem ją pani odeśle. Nie będzie kolejnej oferty - Przestrzega.

- Rozumiem. - Mówię i chowam dokument do torebki. - Do widzenia panie ...

- Do widzenia pani O'donel.

*
Po jej wyjściu jestem ... właśnie sam nie wiem co myśleć. Nie wiem już co z tą dziewczyną nie tak. Czy to możliwe, że tak bardzo chcę być anonimowa, dlatego wymyśliła tą bajeczkę?
Nie widzę innego wytłumaczenia.
Jest skryta, a jednocześnie wydaje się być pewna siebie.
Jej zmiany zachowania są dziwne, ale też takie intrygujące. Ona cała jest niezwykle intrygująca. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro