Preludium Zimy - Jon

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdy dotarli do Deepwood Motte nikt nie odważył się odezwać. Jon omijał wzrokiem zarówno swoją przyrodnią siostrę jak i cebulowego rycerza, Lorda Davosa. Mimo tego był w stanie zauważyć, jak nieswojo czuje się Sansa. Nie dziwił się jej, gdyż sam był sfrustrowany całą tą sytuacją, ale spodziewał się, że Lord Glover odmówi wsparcia ich sprawie. Przez całe życie mówiono mu, że nie jest Starkiem a teraz za takiego się podawał.  Dla Sansy, której nazwisko zostało zabrane przez wymuszony ślub, a teraz zimne wiatry Północy nie sprzyjały jej w odebraniu tego, co jej się należało.
Jesteśmy dla nich niczym, bękart i kobieta.
Słowa Glovera dźwięczały w jego uszach "Ród Stark wymarł ". Ród Stark jest żywy i stoi przed Tobą głupcze. Winterfell należy się jej. Nie chcesz walczyć dla tej kobiety, nie chcesz pozwolić jej wziąć to, co jej się należy. Teraz nie widzisz jej siły, ale zobaczysz.
Jon zdecydował opuścić ziemię jak najszybciej się da, ponieważ bał się, że gospodarze wydadzą ich Ramsayowi Boltonowi. Polecił swoim ludziom strzelać do każdego kruka, którego zobaczą do momentu opuszczenia terenu Gloverów. Nie było ich dużo; Jon, Sansa, Lord Davos, dwoje ludzi Stannisa, którzy zdołali uciec Boltonowi, dwoje ludzi Lyanny Mormont i dziki o imieniu Stenn. Byłej wronie zależało na mniejszej grupie, żeby podróżować szybciej w razie pościgu, który mógł potencjalnie wysłać Ramsay.
Droga z Deepwood Motte zwężała się przez grubą warstwę śniegu, przez co jeźdźcy musieli się poruszać gęsiego. Jon widział, jak bardzo sfrustrowana jest Sansa. Jechali jeszcze tak przez blisko godzinę, zanim mógł ją dogonić i jechać u jej boku.
- Sanso, przepraszam za to, co powiedzieli Gloverowie - to było wszystko, co zdołał wymyślić.
- Czy myślisz, że oni mają racje?
- Jesteś pierworodną córką Neda Starka z prawego łoża.
Tak było jej jedyną odpowiedzią - ale czy ród naszego ojca wymarł?
- Nie, jeszcze nie. Ciągle żyjesz Sanso.
- Co z tego, jeśli czuję się martwa w środku.
Jon spojrzał się na nią, podtrzymując ciszę. Wszystko co przeżyła w królewskiej przystani i w dolinie Arrynów. Była tylko małą dziewczynką, gdy Illyn Payne ściął ich Ojca. Co jest gorsze, umierać na zewnątrz czy w środku?  Podczas swojej własnej śmierci nie czuł nic na zewnątrz. Kiedy wrócił do życia, czuł się wyprany z emocji. Czasami również czuł się martwy w środku.
Zauważył, że ich towarzysze podróży zostali znaczący kawałek z tyłu, dlatego postanowił przerwać podróż; odpocząć, pożywić się i zająć się duchem. Kazał zaczekać Sansie i zsiadł z wierzchowca. Oddalił się od niej, tylko po to, żeby wrócić z ogromną śnieżką. Dziewczyna była odwrócona do niego plecami, stojąc obok swojej klaczy. Podchodząc bliżej wykrzyczał jej imię. 
- Co? - odpowiedziała odwracając się, idealnie na czas, aby śnieżna kula trafiła ją w klatkę piersiową. Widząc spojrzenie świadczące o zaskoczeniu jego śmiałością, przez chwilę widział w niej dawną Sansę Stark, 12-letnią dziewicę z winterfell.
- Jonie Snow! - krzyknęła, gdy zaczęła biec w jego stronę. Zauważył, że schyla się po własną śnieżkę, toteż postanowił uciec.
- O nie, nie uciekniesz mi Jonie Snow - powiedziała, gdy zaczęła biec w jego stronę - jestem szlachetnie urodzoną damą.
Sprawiło to, że był jeszcze bardziej rozbawiony niż wcześniej. Tracił już dech nieustannie się śmiejąc i biegnąc. Była szybsza niż się spodziewał, dlatego po nieoczekiwanie krótkim czasie biała kula przemknęła obok niego. Prawie trafiła go w ramię. Nawet niezły rzut jak na kogoś, kto uważa się za damę.
- Nie trafiłaś - wykrzyczał sapiąc ciężko. Słyszał, że ona również jest już wycieńczona biegiem, gdyż jej dyszenie nie było cichsze od jego własnego. Wiedział, że się poddała.
- Będziesz musiał wrócić po swojego konia.
- Mogę iść - krzyknął. Zimne powietrze w płucach spowodowane biegiem niezwykle go orzeźwiało. Zawołał Ducha, który wkrótce do niego dołączył w wędrówce pomiędzy wielkimi, iglastymi drzewami. Odgłosy śnieżnobiałej sowy Sansy zwróciły jego uwagę. Ptak spojrzał na niego i odleciał w dal. Nie minęło dużo czasu, gdy usłyszał konie. Jego przyrodnia siostra prowadziła jego ogiera za sobą jadąc na swojej szarej klaczy. Lord Davos i reszta podążali za nią.
- Jon, wsiądź na konia proszę - próbowała go perswadować - czuję się samotna bez Ciebie.
Uśmiechając się pod nosem dosiadł wierzchowca.
- Sanso, przepra... - zaczął mówić, jednak po ledwo kilku słowach chmara śnieżek uderzała w niego z każdej strony.
- Agh, co się dzieje?!
- Chronię swoją panią, mój panie - Lord Davos przerywał swoją wypowiedź dźwięcznym śmiechem co słowo. Snow wbił pięty w boki konia, przystępując od razu do galopu. Zostawił Davosa, Sansę i resztę w tyle.
Odjeżdżając uprzednio parę jardów, Jon zostawił wierzchowca przywiązanego do drzewa i zaczął lepić górę śnieżek. Gdy zobaczył zbliżających się jeźdźców zaczął celnie rzucać w każdego z nich, rezerwując te najtwardsze i najbardziej lodowate dla ser Davosa. Począwszy od niego, każdy z przybyszy kolejno zsiadał ze swojego wierzchowca i rzucał śnieżną kulą w towarzyszy podróży. Nawet Sansa kilka razy trafiła Snowa, Davosa i ludzi Mormontów. Ostatecznie Jon odchrząknął i zwołał koniec bitwy. 
- Wystarczająco. Musimy dzisiaj oddalić się od Deepwood Motte jak najdalej, jak damy radę.
W bardzo krótkiej chwili wszyscy siedzieli już w siodłach. Były lord dowódca nocnej straży zaczął się martwić. Nie powinienem urządzać zabaw z moimi ludźmi, nawet z tak małą grupą. Muszę być dowódcą. Odwrócił się wtedy, aby spojrzeć na różową od walki twarz dziedziczki winterfell. Zdawała się być nieco bardziej orzeźwiona, pobudzona. Z kolei inni ludzie zdawali się siedzieć swobodniej w siodłach. W porządku, kilka śnieżek jest dobre dla przypomnienia sobie, że żyjesz. Nie potrafił odwrócić wzroku od zabarwionych policzków Sansy.
Jechał obok siostry i Davosa - znajdziemy innych ludzi - powiedział.
- Musimy.
Resztę dnia byli delikatnie zmęczeni, ale parli do przodu z dobrym humorem. Szare niebo zaczynało ciemnieć, gdy wyjeżdżali z lasu. Jon zwrócił uwagę na sowę krążącą nad nimi.
- Patrz - zwrócił się do rudowłosej - może to ta sama sowa?
- To ona - Jon obserwował ją uważnie, gdy uniosła podbródek w górę.
Nie wiedział, dlaczego jest tego taka pewna. Gdy przyjrzał się jej dokładniej, zobaczył jak zmęczona jest. Nie pytając się o odpoczynek ani razu sprawiła, że mężczyzna poczuł wstyd za nie zatrzymywanie się częściej. 
- Zatrzymamy się tu na noc.
- Tak, powinniśmy to zrobić - Davos zgodził się z Jonem.
Rozsiodłali konie i rozstawili namioty, a następnie rozpalili ogniska. Jon podszedł do cebulowego rycerza, nie - lorda. 
- Jeśli zależy Ci aż tak na honorze swojej pani, tak jak dzisiaj, rozstawisz jej namiot.
- Oczywiście panie - odchrząknął - nie chciałbym, aby żaden śnieg na nią spadł.
Przytakując, Jon zaczął szukać swojego wilkora. Podchodząc bliżej lasu, poczuł jak śnieżka trafia go w nogi.
- Z tego co pamiętam, powiedziałem wystarczająco... - zaczął mówić. Gdy zobaczył swoją siostrę, która siedziała na obalonym konarze drzewa. Jej melodyjny śmiech odbijał się echem.
- Myślałem, że jesteś damą? - gdy usiadł obok niej, zaczął ją drażnić.
- Dobrze, północna dama powinna umieć trafić śnieżką w to, co chce - odpowiedziała.
- Nie jesteś północną damą, Sanso. Jesteś północną księżniczką.
- Nie jestem.
- Robb był królem na północy. To sprawia, że jesteś księżniczką na północy. Po dłuższej chwili ciszy w powietrzu uniósł się głos księżniczki.
- Tęsknisz za nim?
- Za Robbem? Tak.
- Pomścimy go, obiecuję.
- A ja pomszczę Ciebie, północna księżniczko.
Jedli posiłek okryci płaszczem światła księżyca, siedząc obok ogniska. Namioty były ustawione w pierścieniu dookoła ognia. W każdym namiocie spały dwie osoby, a pozostała dwójka pozostawała na warcie. Jon przeklinał siebie za zabranie tak niewielu. Sansa była jedyną damą w obozie, a każdy namiot pasował na dwie osoby - trzy nie zmieściłyby się w jednym, toteż jedyną opcją było to, aby Jon spał z Sansą. Gdy myślał o leżeniu obok niej czuł coś, czego nie czuł odkąd spał z Ygritte za murem. Jego myśli wędrowały do poprzedniej nocy. Do jej ciepłego ciała. Do jej długich, pozbawionych bielizny nóg, od których za wszelką cenę starał się uciec myślą. Miała zły sen. Tylko ją uspokajałem. To wszystko.
Na szczęście wszyscy już poszli spać - mężczyzna postanowił wziąć pierwszą wartę. Pechowo Sansa postanowiła zostać z nim. Po prostu boi się zostać sama w nocy po tym wszystkim. Gdy ogień dogasł, kobieta zaczęła drżeć. 
Gdy Davos przyszedł go zmienić, Jon musiał ją niemalże nieść do namiotu. W środku pomógł jej zdjąć płaszcz, po czym położył ją na łóżko pod ciepłe futra. Kiedy wycofywał się, złapała go za ramię.
- Jon, proszę nie zostawiaj mnie. Co jeśli Gloverowie wysłali kruka do Boltonów?
- Sanso, może nie pomogli, ale nas nie zdradzą - wmawiał to również sobie - będę na zewnątrz.
- Proszę - powiedziała jeszcze raz. Spojrzał się w jej intensywnie błękitne oczy, koloru muru w słoneczny dzień. Nie mówiąc już nic wyszedł z namiotu. Skinął na ser Davosa i dzikiego stojących na warcie.
- Księżniczka musi być bardzo zmęczona. Jechała dziś bardzo dzielnie - cebulowy rycerz miał trafne obserwacje.
- Tak. Potrzebuje zdecydowanie więcej snu.
- Na pewno - Davos zgodził się - po tym, co przeszła, sen nie ma prawa przychodzić łatwo.
Jon skinął i zacisnął dłoń na rękojeści miecza.
- Gdybym mógł ich wszystkich zabić... Za wszystko, co zrobili. Dla mojej rodziny, mógłbym ich zabijać tysiące razy bez końca.
- Joffrey jest martwy, ale Ramsay Bolton nie. Masz jeszcze szansę.
Zanim zdążył odpowiedzieć usłyszał skrzypienie śniegu. Jon i Davos odwrócili się aby zobaczyć zbliżającego się Ducha.
- Tu jesteś staruszku - wilkor spojrzał się jednak tylko na niego czerwonymi ślepiami, a następnie kontynuował drogę do namiotu ze śpiącą Sansą - Duch, do mnie!
Pupil nie reagował dłużej na wołanie właściciela i zniknął po chwili za płatem wyprawionej skóry. Jon słyszał śmiech rycerza.
- Ha, wydaje się, że Twój wilkor preferuje towarzystwo dam - Jon odwrócił się do niego i jęknął - Ah, nie bądź zazdrosny panie. Po prawdzie, żaden z Twoich ludzi nie będzie miał przeciwko, jeśli przymkniesz oczy na parę godzin.
Jon nic nie odpowiedział, a tylko wpatrywał się dalej w płomienie. 
- Wszyscy potrzebujemy snu panie - Davos kontynuował - nie możesz dobrze pilnować księżniczki, gdy siedzisz tu i do mnie mówisz.
- Nie śpię dużo odkąd umarłem. Ale powiedziałem jej, że do niej wrócę. Dobranoc Davosie.
- Dobranoc panie.
Wchodząc powoli do namiotu, Jon poczuł się dziwnie spięty. Ona jest moją sio... przyrodnią siostrą. Nie siostrą.
- Jon - usłyszał jej szept, gdy wejście było już za nim. W ciemności prawie wpadł na ducha, gdy układał się pod grubymi futrami. Wilkor leżał między nim a Sansą. Dokładnie w taki sam sposób, w jaki leżałem z Ygritte.
- Czy na pewno nie marzniesz?
- Nie, w gruncie rzeczy jest mi za ciepło. Musiałam zdjąć suknię i pończochy.
Słysząc to Jon odetchnął z ulgą. Poczuł jej rękę dotykającą ramienia.
- Dziękuje, że w końcu wróciłeś.
Bez przemyślenia złapał ją za dłoń, aby ucałować jej delikatną skórę.
- Oczywiście. Tylko my. 
- Tylko my i Duch - zaśmiała się.
Jon uśmiechnął się w ciemności, trzymając ją za rękę przez resztę nocy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro