Światło na Północy - rozdział 1 - Sansa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tego ranka prószył delikatnie śnieg. Każdy dzień był chłodniejszy od poprzedniego. Na całe szczęście, w Winterfell podczas dnia było jasno. Światło było szare ale było. Z cytadeli przyleciały kruku - zima nie nadchodziła. Zima już nadeszła.
Sansa i Jon przebywali w zamku nie dłużej, niż tydzień. Księżniczka z rodu starków i jej bękarci-brat król wracając do domu przywiedli z sobą zimę. Dnia bitwy obserwowała, jak zabierali ciało Rickona do krypt. To nasz obowiązek, pomyślała. Mój i Jona, aby oddać mu należny hołd w formie honorowego pogrzebu. Jakkolwiek było to ciężkie, musiała to zrobić. Zbyt długo to odkładała.
Jon został ogłoszony królem dwa dni po bitwie. Po tym bez chwili zwątpienia dał jej tytuł Pani na Winterfell, księżniczki na Północy. Wasale zostali wysłani do swoich siedzib z instrukcją, aby palić umarłych. Zmarli Boltonów zostali spaleni kilka dni temu.
Teraz Sansa stała na krytym moście, patrząc się na trenującego Jona. Płatki śniegu wirowały dookoła niej. Nie mogła sobie wyobrazić jakim cudem jej brat, ciągle z niedoleczonymi po bitwie ranami i siniakami jest w stanie wyprowadzać pchnięcia pełne furii, gniewu i ogromnej siły. Mimo tego był pełny gracji, w której nie mogła porównać do nikogo. Może dlatego, że go wcześniej nie widziała w walce? Jako dzieci, spędzała większość czasu ze swoimi igłami, kiedy Arya paliła się do walki jakoby była chłopcem. I co mi teraz po moich igłach?  Nigdy nie zaznała smaku krwi, ale kiedy oglądała, jak rycerze z doliny jadą w pole zapragnęła nagle nosić miecz, tak jak Brienne albo jej siostra. Gdy widziała, jak psy Ramsaya rozrywają mu twarz, wyobrażała sobie jako zmartwychwstałą Damę, która odrywa krwawe kawałki z lica mężczyzny.
Jednak jedyne co jej pozostało to pilne obserwowanie ruchów Jona. Chciała czuć się bezpieczna u jego boku, jednak wiedziała, że to tylko mrzonka. Nie są i jeszcze długo nie będą. Z littlefingerem w Winterfell, Cersei na południu i czymkolwiek o czym mówił Jon za murem.
Pozostawiając ćwiczebne dziedzińce za sobą udała się do wielkiej sali, gdzie jadali razem poranny posiłek zanim zejdą się inni. Zanim przyjdzie Littlefinger, Lord Davos czy inni lordowie. Bądź Damy, takie jak Lyanna Mormont, która przypominała jej Aryę tak bardzo. Wolała tą formę posiłku ze względu na brak uszu, które mogłyby ich podsłuchać. Ceniła wskazówki ich doradców, jednak pewne sprawy wolała omawiać z bratem sama. Dzisiaj taką sprawą był Rickon. Musiała to zrobić.
Jon przeszedł pod kamiennym łukiem drzwiowym tuż po tym, jak zajęła swoje miejsce. Śniadania były jej ulubioną częścią dnia. Szare światło zaczęło wpadać przez wysoko umiejscowione okna i pozostawiło błysk na ciemnych lokach Jona. Przypominał ich Ojca tak samo jak mała niedźwiedzica przypominała jej siostrę. Czy to było jak matka widziała ojca, kiedy byli młodzi? 
- Czy wygrałem dzisiaj bitwę? - uśmiechnął się do niej ciepło.
- Widziałeś mnie?
- Ciężko przeoczyć rude włosy - zaśmiał się - są jaśniejsze niż słońce o tej porze roku. Mogło mnie oślepić, jeśli nie byłbym ostrożny.
- Upewniam się, że nie pomylisz jakiegoś wasala z manekinem ćwiczebnym.
- Pomylę, jeśli mnie oślepisz.
Serdeczny śmiech wypełnił pomieszczenie mimo jego rozmiarów. Z powodu jego wielkości trudno było je ogrzać, jednak ich uśmiechy były wystarczająco ciepłe.
Siedząc razem przy stole udawała, że nic okropnego nie spotkało jej w życiu. Że byli jak matka i ojciec, zanim wyjechała z domu jako narzeczona księcia. Myśląc o rodzicach przypomniała sobie o martwym bracie. Jego ciało leżało w zimnych kryptach obok jamy, która będzie jego miejscem spoczynku. Jego posąg znajdował się obok tych przedstawiających Eddarda Starka i jego najstarszego syna, Robba, młodego wilka. Obok pustych wgłębień zostało również pozostawione miejsce dla Brana.
- Jon, musimy uhonorować Rickona. Jesteśmy wszystkim, co miał. - kontynuowała - to nasz obowiązek.
- Wiem. - odpowiedział, widocznie strapiony. Cała radość wyparowała z jego oblicza.
- Jest w kryptach. Jego ciało zostało umyte, a dzisiaj po południu przyjdzie kamieniarz, aby wykonać jego posąg.
- Wiem.
- Dzisiaj.
- Wiem.
- Nie możemy czekać na znalezienie Aryi i Brana, nawet jeśli żyją. To nasza rodzina - zatrzymała się. Patrzył się na nią bez słowa, grzebiąc widelcem w talerzu. Prawie nic nie zjadł, ale jego posiłek już od jakiegoś czasu był papką. Sansa nie była już dzieckiem i zdawała sobie sprawę, że nie tylko ona przeszła wiele. Jednak jak bardzo nie chciał, to i tak musiał zejść do krypt.
- Dzisiaj - powiedział cicho.
Sansa uświadomiła sobie, że bał się tego miejsca. Kiedy bawili się tam jako dzieci, to ona była tą, która wybiegała z nich z krzykiem. Ciężko znosiła momenty, gdy ich pan ojciec kazał im zejść ze sobą pod ziemię, aby oddać cześć przodkom. Zazdrościła Jonowi, że nigdy z nimi tego nie robił. Myślała, że to dlatego, iż jest bękartem. Gdy byli dziećmi nigdy się nie bał ciemnych korytarzy, a teraz jako odważny pod każdym względem mężczyzna nie był w stanie tam wejść.
- Nie lubiłam krypt, kiedy byliśmy mali. Byłam zazdrosna, bo ojciec nigdy nie kazał Ci schodzić razem z nami - starała się, aby jej głoś brzmiał delikatnie, gdyż chciała złagodzić napięcie.
Zmarszczyła brwi wskutek smutnego uśmiechu, jaki posłał jej mężczyna. Wstawał z miejsca, gdy do komnaty weszli Petyr Baelish i Davos Seaworth. Podszedł do niej i ujął jej twarz w szorstkie dłonie, po czym ucałował jej czoło.
- A co jeśli krypty zdecydują, że chcą Cię z powrotem? - wyszeptała, gdy się odsuwał. Jego ręce zatrzymały się na policzkach Sansy.
- A co byś zrobiła, gdyby chciały?
- Poszczułabym sforą psów każdego, kto próbowałby Cię zabrać.
Uśmiechnęli się do siebie.
- Dzisiaj - pogładził jej twarz, zanim jego uwaga przeniosła się na pojedyncze pasemko włosów, które wymsknęło się z misternego upięcia na tyle głowy. Zakręcił je między palcami.
Gest trwał moment, jednak jak dla niej mógłby trwać całą wieczność. Mimo wszystko ryzyko było zbyt wielkie - nie mogła pozwolić Baelishowi zobaczyć, że czuje się bezpiecznie i komfortowo w otoczeniu swojego brata. Bała się, co mógł uczynić jeśli zorientuje się, że jest bliżej Jona niż jego. Jednakże nie miała już nikogo innego. Jeyne Poole odeszła już dawno, Królowa Margaery też była jej przyjacółką. Dobrze, może nie przyjaciółką ale kimś, z kim mogła przyjaźnie porozmawiać. Bolała ją myśl o tym, co stało się z młodą królową i jej bratem. Ale to nie stanie się z nią i jej bratem, prędzej zamarzną w śniegach długiej zimy niż spłoną.
Littlefinger podszedł do stołu i obserwując Jona zajął miejsce na przeciw dziewczyny. Z jego mowy ciała i wzroku była już w stanie powiedzieć, jak bardzo go nienawidzi. Jak bardzo nienawidzi rodu Starków. Każdego kto nie był jej matką, każdego Starka, który zabrał lady Catelyn od niego. Z tego powodu pomyślała, że gdyby jej matka zobaczyła koronację Jona, który został królem, kiedy dwóch jej synów było martwych, wpadłaby w szał. Bądź obwiniała by siebie. Są dni, podczas których Sansa rozmyślała czy to nie nienawiść Catelyn sprowadziła to wszystko na ich rodzinę. Gdyby Jon był wtedy z Robbem, jej starszy brat mógłby nie stracić głowy. Wtedy zauważa jak Littlefinger przełamuje chleb nad swoim talerzem i przypomina sobie, że nie wszystko jest tak proste.
- Lordzie Baelish, Lordzie Davosie. Dzisiaj odbędzie się pogrzeb mojego brata, Rickona.
- To dobrze, księżniczko. Twój brat zasługuję na honorowy pochówek obok lordów i królów Północym, po tym wszystkim co widział - głos Davosa wyrażał sympatię.
- Miejsce pochówku królów, lordów i Lyanny Stark - Littlefinger przypomniał o swojej obecności - zawsze zastanawiałem się, dlaczego Ned Stark uważał, że dziewczyna zasługiwała na miejsce tam. Nie była królową ani nawet księżniczką - gdy mówił patrzył się na bratanicę wspomianej niekrólowej i nieksiężniczki - a i tak spoczywa obok wielkich królów zimy.
Sansa nie odezwała się słowem, gdy podnosiła się z krzesła. Nie chciała tego przyznać, ale miał rację. Jakie prawa miała Lyanna Stark, aby zostać uhonorowana swoją własną statuą? Nie, on ją tylko prowokował i nastawiał przeciwko świętej pamięci jej ojca. Cersei i Joffrey również usiłowali to uczynić. Rodzina, obowiązek, honor - dewiza jej matki dudniła głośno jej w głowie. Ale to ciągle była dewiza jej matki, nie jej własna. Nigdy nie czuła się Starkiem bardziej niż teraz, gdy byli już na progu zimy. Stado przetrwa nawet śmierć, a Lyanna jest częścią stada. I dlatego ojciec tam ją umieścił.
Ranek mijał boleśnie wolno. Przechadzała się po korytarzach i dziedzińcach zamku obserwując na własne oczy, jakie postępy budowniczowie poczynili w naprawie zamku. Gdy ona przemierzała bezkresne połacie twierdzy, jej brat Jon nadzoruje siły ich własne oraz siły ich wasali. Brat i Siostra musieli razem zadbać o finanse i zaopatrzenie zamku, mimo że to nigdy nie było jej mocną stroną. Idąc dalej pomyślała o tym, co myślała że zastanie w dorosłym życiu. Wszyscy wpajali jej, że jej rolą będzie ładnie wyglądać, dobrze prezentować się na przyjęciach i rodzić dzieci. A ona właśnie była panią, nie, księżniczką na północy. W jej obowiązkach leżało dbać o ludzi nie tylko w zamku, ale na całym terenie od Nowego Daru aż do przesmyku. Popołudniami dyskutowała z Lady Mormont i Lordem Davosem, jakie kroki należy poczynić w celu ochrony regionu. Rzadziej, ale ciągle rozmawiała z Littlefingerem i Tormundem Zgubą Olbrzymów, aczkolwiek tego dnia zamiast snuć plany bitewne, będą grzebać Rickona.
Wypełniwszy swoje obowiązki udała się do samotni Jona. Na drodze minęła Lorda Davosa, który zdecydował się ją zatrzymać.
- Czy mogę prosić Cię o przysługę, księżniczko?
- Tak, oczywiście.
- Krypty Winterfell są dla królów, lordów i dam. Czy mogłabyś znaleźć co nieco miejsca dla księżniczki, której nikt nigdy nie pogrzebał?
- Dla Twojej przyjaciółki, księżniczki Shireen?
- Umarła tutaj, na północy. Boje się, że nigdy nie wrócę na Smoczą Skałę, gdzie powinna mieć pogrzeb ze wszystkimi honorami - wyjął spomiędzy pół płaszcza drewnianego jelenia - to wszystko, co z niej zostało.
W oczach Sansy wezbrały łzy, myśląc jaki okrutny jest świat, w którym ojciec pali żywcem własną córkę.
- Oczywiście. Była księżniczką, która zginęła na naszych ziemiach. Pamięć o niej jest święta. Mój ojciec chciał połączyć rody Baratheonów i Starków, więc zostaną połączone. Przez śmierć, ale zostaną. Poszukam jej odpowiedniego miejca, zejdź proszę do krypt jutro wieczorem - powiedziała, gdy ułożyła dłoń na ramieniu Cebulowego Rycerza.
Schodziła już do krypt z Jonem i Duchem.
- Wolałbyś zejść do krypt czy ściąć włosy? - spojrzał się tylko na nią i zaśmiał. Po chwili złapał ją za dłoń. Jego ciepła ręka sprawiła, że poczuła ten sam gorąc rozlegający się po ciele, który pojawił się gdy pocałował ją w czoło czy bawił się jej włosami. Nie powinnaś nawet myśleć o takich uczuciach do brata, nawet jeśli jest przyrodni. Starała się jak mogła wyprzeć to razem z pozostałościami małej idiotki, która marzyła o ślubie z królem i zostaniu królową.
Tłumaczyła się tym, że byli od siebie bardzo oddaleni jako dzieci. Trzymała się daleko od niego z powodu matki, z powodu septy i było jej teraz tak cholernie przykro. Teraz jej matka już nie żyła, a Jon był wszystkim co miała. 
Krypty były ciemne, jedynie pochodnie wychodziły im na wskroś. Mijali kolejnych królów i panów na Winterfell, dochodząc finalnie do pustych wnęk. Na piedestale jeszcze chwilę temu leżało ciało ich małego braciszka, teraz zasłonięte już przez kamienne wrota. Umieścili świece, które uprzednio nakarmili ogniem, aby świeciły jasno w mrokach podziemnego cmentarzyska na kamiennej posadzce w miejscu, gdzie wkrótce umieszczona zostanie statua. Przemieścili się do posągu ojca, gdzie również umieścili świece, mimo że jego kości nigdy nie dotarły do Winterfell.
- Błagałam kiedyś ojca, żeby nie kazał mi tu schodzić, bo moja suknia mogła się pobrudzić - spojrzała się na brata - teraz przychodzę tu, aby go zobaczyć mimo, że nigdy tu nie spoczął. Chciałabym móc pogrzebać też tu moją pani matkę, tak, aby ją też móc odwiedzać. Jon?
- Tak, Sanso?
- Nigdy nie zrozumiałam, jak udało Ci się do znieść. Kiedyś myślałam, że to Twoja wina, że nie masz matki, a moja Cię nienawidzi. Potem obwiniałam oboje, teraz za jednym i drugim tęsknię.
- Też za nimi tęsknie - nie wiedziała, czy jej się wydaje, czy jego głos zadrżał gdy złapał ją za ramię.
- Przepraszam Jon, nawet nie wiesz jak bardzo przepraszam - powiedziała, gdy doszli do posągu Lyanny.
- Za co?
- Za wszystko, co nam się przydarzyło.
Jej twarz znalazła się w jego dłoniach sprawiając, że jej wzrok spoczął na jego oczach. Oczach tak podobnych do tych Ojca lub Aryi, a jednak tak innych. Gdyby tylko mógł tak robić całą wieczność. Co było tym uczuciem? Konfundowało ją to, był jej przyrodnim bratem. Gdyby byli odrobinkę bliżej, mogłaby go pocałować.
- Nic z tego nie było twoją winą - powiedział, pewny swego - byliśmy po prostu dziećmi. Nasz ojciec dokonał wyboru, Twoja matka też. Moja też - nie złamał kontaktu wzrokowego. Nagle ją puścił, jakoby przypomniał sobie o ich pokrewieństwie.
Gdy udawali się na powierzchnię, odwróciła się w kierunku statuy Lyanny. Coś złapało błysk ognia, mieniąc się w jego świetle. Maleńkie krople przypominające łzy spływały po twarzy kamiennej statuy. Z głębszych części krypt doszedł do nich dźwięk upadającego kamienia.
- Co to było? - Jon był wyraźnie zaniepokojony, tak samo jak ona.
Sansa udała się w kierunku miejsca, z którego dobiegł dźwięk. Mimo nawoływania Jona szła dalej, aż doszła do pojedynczego kamienia leżącego na ziemi. Pozostawił w ścianie kamienną półkę, przez którą dało się podejrzeć wyłom w konstrukcji. Dalej w ciemności coś leżało, jednak pominęła to.
- Sanso, błagam. Musimy stąd iść.
Odkręciła się napięcie i pobiegła z powrotem do niego. Tej nocy zasnęła w komnacie niegdyś należącej do jej pani matki i pana ojca, nie mogąc pozbyć się myśli dotyczących Jona. Jego ciepłych dłoni na jej policzkach, w jej włosach, a także jego pocałunków złożonych na jej czole. Obudziła się dysząc ciężko, czując pot spływający po czole. Jon robił te same rzeczy, które ongiś robił Ramsey, z tą różnicą, że to jej się podobało. Łaknęła tego jak sucha studnia wody.
Tego ranka pozwoliła sobie poleżeć dłużej w łóżku, idąc na śniadanie później niż zazwyczaj. Dotarła do Wielkiej Sali w momencie, gdy Jon ją opuszczał.
- Któż to, śpiąca królewna - zażartował z iskierką w oczach.
- Bardzo zabawne.
- Ah, księżniczka musi dać odpocząć swojej urodzie. Dałem dzisiaj lepszy wycisk tym skurwysynom przez Ciebie, myślałem, że przyjdziesz - uśmiechnął się do niej i wyszedł.
Zostawił ją aby mogła samotnie spożyć posiłek. Gdy to ona wychodziła, natknęła się na Davosa.
- Panie, znalazłam wczoraj ubytek w ścianie. To całkiem spora półka skalna, gdzie może spocząć pozostałość małej Shireen - wyszeptała delikatnie - idź, uhonoruj ją.
- Dziękuję, wasza wysokość. Jesteś dla mnie za dobra - odpowiedział. Tak, będę dobra. Nawet najmniejsza dobroć jest w stanie zagarnąć największą lojalność. Sprawię, że mnie pokochają.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro