24. Definitywny koniec

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Od rana miałam dziwne wrażenie, że lepiej będzie nie iść na ten piąty, ustalony z Dante bal. Dziś mijał miesiąc od kiedy poznałam księżniczkę Aleynę i ta data wydawał się niemal magiczna. Złowróżbna. Do tego stopnia, że nawet po dojechaniu na miejsce do rezydencji hrabiego Bruks'a byłam niespokojna.

Hrabia był bogatym mężczyzną faworyzowanym przez ojca Kiry - króla Thomasa. Jednak nie był ulubieńcem cesarza - dziadka Kiry - z powodu jego bezwstydności. Bruks słynął ze swoich wielu kochanek (oficjalnych i tych mniej oficjalnych) oraz zbędnej rozrzutności, głównie przy wydawaniu bali, na których szukał panien gotowych zostać jego nowymi ofiarami.

Mimo to był to człowiek, którego nie warto było ignorować. Wobec czego, tłamsząc złe przeczucia, musiałam przyjechać na bal, by się mu nie narazić.

O dziwo przyjęcie trwało, a nic szczególnego się nie wydarzyło. Dante eskortował mnie wszędzie, pozwalając przysłuchiwać się jego rozmową z przyjaciółmi, dżentelmenami oraz wielbicielami. Od czasu do czasu pytał, czy czegoś nie potrzebowałam, prosił do tańca (doskonale wiedząc, że mu odmówię) lub proponował odpoczynek w specjalnie przygotowanym pokoju (jako, że bal miał trwać do rana). Zachowywał się perfekcyjnie, jak na narzeczonego przystało, co tylko wzbudziło mój niepokój. Bałam się coraz bardziej tego, co mogło nastąpić lada chwila.

Rozejrzałam się po pobieżnym przywitaniu z wielbicielem Dante. Na tym przyjęciu nie było Malty, która źle się czuła, ani Elmiry zamkniętej w domu z jakiegoś tajemniczego powodu. Z kolei Kira nie znosiła podmiotowego traktowania kobiet przez hrabiego Bruks'a, wobec czego odmawiała przychodzenia na jego bale, ku wielkiej uciesze swojego dziadka. Przez co można powiedzieć, że byłam sama. Nie mogłam przecież lecieć do matki przy najdrobniejszej okazji! Choć to niezwykle mnie kusiło. Ona z pewnością pomogłaby mi się uspokoić.

Zerknęłam na zegar wiszący na środku sali prosto z sufitu, cały złoty i lśniący. Wskazywał drugą nad ranem. Ku mojemu zaskoczeniu czas płynął szybciej, pomimo moich zmartwień. Byłoby cudownie, gdyby tak spokojnie było do samego końca.

- Dante! - rozległ się męski krzyk.

Chwilę później zobaczyłam rycerzy, z którymi współpracował Dante. Poznałam ich na poprzednim przyjęciu i polubiłam za otwartość, brak oceniania oraz poczucie humoru. Ci zabawni mężczyźni sprawiali, że czas płynął dwa razy szybciej. Mogłam się jedynie cieszyć, iż znaleźli nas w tym olbrzymim tłumie.

Jednak moje szczęście nie trwało długo. Jedynie kilka minut, ponieważ kątem oka dostrzegłam księżniczkę kierującą swoje kroki w naszą stronę. Dziś postawiła na pomarańczową sukienkę przypominającą ogień płonący w kominku. Taki nieposkromiony, gotowy skrzywdzić każdego, kto podejdzie zbyt blisko. W dodatku jej szare oczy zdawały się triumfować, jak gdyby czekała aż się odprężę nim zaatakuje.

Widząc Aleynę straciłam resztki nadziei, pozwalając obojętności spłynąć na mnie po raz kolejny w tym miesiącu. Szykowałam się na to, że bal stanie się pobojowiskiem. Tak samo, jak na to, że chciałam się poddać, wreszcie przestając walczyć o miejsce przy boku Dante. Miejsce w ogóle nie należące do mnie.

Rozluźniłam się, przestając ściskać ramię narzeczonego palcami. Lepiej było pokazać młodej panience, że przestało mi zależeć. Byłam chętna ustąpić całkowicie. Zresztą rozmawiałam już o tym z ojcem. Oboje zgodziliśmy się co do tego, że ten cały związek był marnym pomysłem. Ojciec obiecał, że jeśli będę mieć dość, pomoże w zerwaniu zaręczyn. Pomimo tego, że może to przynieść ogólne zamieszanie i rekompensatę dla rodziny West. W końcu tata chciał, żebym miała dobre małżeństwo. Dlatego zamierzałam odpuścić. Po tym balu. Albo za kilka dni, chociaż serce bolało mnie na samą myśl o tym. Jednakże nie było warto ranić się lub żyć z kimś, kto mnie nie chciał i zmarnować lata życia.

Dygnęłam przed księżniczką, której Dante nie zauważył, dalej zajęty rozmową ze swoimi przyjaciółmi. Była to dobra okazja do ostatniej konfrontacji.

- Księżniczko.

- Jesteś doprawdy wytrwała - parsknęła ze zirytowaniem. - Tyle razy kazałam ci zostawić Dante, ale ty niczym skunks, czepiasz się tego, co uważasz za swoje.

Pozwoliłam sobie przemilczeć tą uwagę, jako że byłam przezywana gorszymi wyzwiskami. Niemal podziwiałam Aleynę za określenie, którego jeszcze dotąd nikt nie użył. Choć nie wiedziałam co "skunks" miał robić w tym wszystkim.

- Muszę przyznać, że poniekąd uważałam Dante za kogoś, kto do mnie należał - oznajmiłam spokojnie. - Owszem nie łączy mnie więź tak mocna i silna, jak was oboje, ale jakaś...

- Dawałam ci tyle wskazówek, ale ty nie chcesz przestać - przerwała mi, zaciskając mocno szczękę. - Uważasz się za tak ważną, by trwać w czymś do końca? Dlatego w ogóle starasz się stać tam, gdzie nie powinnaś? Z jakiej racji?

- Z samej chęci stania? - spytałam sarkastycznie, wręcz nie mogąc oprzeć się potrzebie podkopania księżniczki. Było to nasze ostatnie spotkanie, więc warto było się z nią podroczyć. - Udzieliłam sobie sama pozwolenia, więc stoję...

- Cię tu nie powinno być! - krzyknęła dziecinnie tupiąc nogą o ziemię. - To miejsce należy do kogoś innego! Daj wreszcie spokój i zejdź nam obojgu z oczu!

To co wydarzyło się w następnej kolejności, stało się zbyt szybko bym mogła odpowiednio zareagować. Było też czymś, dzięki czemu ostatecznie obiecałam sobie odejść. Choćbym musiała wyrwać sobie serce przez ból, jaki czułam.

Aleyna ze złości popchnęła mnie do tyłu z zaskakującą siłą, której nie spodziewałam się po kimś tak młodym. Moja ręka wyślizgnęła się z uścisku ramienia Dante. Mężczyzna nawet przechylił się tak, by nie udało mi się złapać choćby skrawka jego ubrania. Dopiero wtedy, całkowicie tracąc równowagę, stanęłam na własnej sukience, drąc ją i upadając na służącego niosącego tacę z szampanem. Służący utrzymał się na nogach przez przytrzymanie się ściany, ale upuścił tacę. Tak, że kieliszki rozbiły się tuż przy siedzącej na ziemi mnie, z kolei ich zawartość rozlała na mnie. Zostałam oblana i poraniona przez odłamki.

Roześmiałam się z absurdu sytuacji. Czułam się dokładnie tak, jak te rozbite kieliszki kaleczące moją skórę. I choć bardzo chciałam się rozpłakać, nie mogłam sobie na to pozwolić, bo wokół nas zebrał się tłum czekający na cokolwiek, co mogliby użyć przeciwko mnie. A tylko to mogłam kontrolować.

Podniosłam zmęczony wzrok. Księżniczka zdawała się zszokowana rozwojem sytuacji. Na jej twarzy malowały się wyrzuty sumienia i brak wiedzy o tym co powinna teraz zrobić. A przecież należało się cieszyć z rozwoju wydarzeń! Poniżyła swoją rywalkę. Zrobiła dokładnie to, co każda inna panna zrobiłaby z satysfakcją. Więc dlaczego prawie płakała? Dlaczego nachyliła się niepewnie, jakby chciała mi pomóc?

Zerknęłam na Dante. Mężczyzna jedynie patrzył na mnie ze zbielałą twarzą. Zapewne przez wzgląd na krew cieknącą z ran. Mimo to nie ruszył się pomóc mi wstać. Nikt się nie ruszył, zostawiając mnie samą sobie.

Rozległy się pierwsze szepty, chichoty, okrzyki i rozmowy.

Wstałam nie zważając na panikującego służącego, ani na obecność szkła wokół mnie. To nie było ważne. Jedyne co się liczyło to wyjście z sali, doprowadzenie się do porządku i powrót do domu. Tam poproszenie ojca o pomoc w zakończeniu tych śmiesznych zaręczyn.

Nie oglądając się za siebie wyszłam z sali z wysoko uniesioną głową i wyprostowanymi plecami. Ignorowałam tym samym ból spowodowany skaleczeniami oraz odłamany przez upadek obcas. Dumnie wychodząc na korytarz.

*****

W wyznaczonym pokoju znalazłam Sarę, która zrobiła raban, widząc w jakim stanie wróciłam. Pośpiesznie oczyściła rany i je zabandażowała (te wciąż krwawiące). Dopiero wtedy - na moją prośbę - pomogła mi, przebrać się w luźniejszą sukienkę, którą zabrała w razie wypadku. Prawdopodobnie nie przewidywała czegoś takiego, niemniej cieszyłam się, że miałam możliwość zrzucenia z siebie czegoś, co dotykało Dante. I było we szkle.

- Przywołasz powóz? - spytałam słabo, bawiąc się pierścionkiem zaręczynowym. - Rodzice przyjechali trochę później, więc to nie powinien być problem.

- Tak, oczywiście panienko - Sara powstrzymała się przed poklepaniem mnie po ramieniu i przytuleniem, które z pewnością wycisnęłoby mi łzy z oczu. - Zaraz będę z powrotem - obiecała posyłając mi ostatnie współczujące spojrzenie.

Drzwi się za nią zamknęły, a ja dalej zastanawiałam się czy nie wyrzucić pierścionka przez okno. Chciałam się go pozbyć, całkowicie zapomnieć o tym co zaczęło się wraz z tymi feralnymi zaręczynami. Wiedziałam, że nie będzie to tak proste, ale liczyłam, że nie zajmie mi to całego roku, jak w wypadku Makarego. Szczególnie, że to nie był pierwszy raz.

- A wszystko zaczęło się od pocałunku przy fontannie - wymamrotałam dalej bawiąc się pierścionkiem. Parsknęłam. - Kto by pomyślał...?

Zacisnęłam przedmiot w dłoni, przyciskając pięść do czoła. Głowa zaczynała mnie boleć, zaś woń szampana mdlić. Za bardzo chciałam wrócić do domu, by zdecydować się na umycie klejącego się trunku z ciała. Teraz, jednak uciążliwe było wdychanie tego zapachu.

Niespodziewanie drzwi się otworzyły i ktoś wszedł do środka. Zaraz potem usłyszałam dźwięk zwiastujący ich zamknięcie.

- Sara? - spytałam wzdychając z ulgi - Przygotowałaś po...

- Jesteś cała?

Zamarłam, sztywniejąc. Ten głos nie należał do mojej kochanej pokojówki, a do mężczyzny, którego wolałam nie widzieć. Dante uparł się uprzykrzać mi życie do samego końca.

- Teraz udajesz, że się troszczysz? - spytałam odwracając się ze zmęczonym wyrazem twarzy - Spokojnie, twoja nadzieja na całkowite pozbycie się mnie, właśnie się spełnia. Mam dość.

- O czym ty teraz mówisz? - Dante ruszył w moją stronę z zaniepokojonym wyrazem twarzy - Sara cię opatrzyła? Boli cię coś? Wezwać lekarza? - mężczyzna szybko pokręcił głową - Oczywiście, że trzeba wezwać...

- Nie trzeba - parsknęłam chłodno, cofając się. - Kiedy wrócę do domu mój lekarz się tym zajmie.

- W takim razie, wrócę z tobą - zadecydował, nie pytając mnie o zdanie.

- Nie - zaprzeczyłam uśmiechając się delikatnie. - Nie rozumiesz? To koniec. Jestem zmęczona tym wszystkim. Także tym, że jedyne co od ciebie dostaję to właśnie takie sytuacje - podbródek mi się zatrząsł, przez co zacisnęłam szczękę. - Nawet mi nie pomogłeś - wyszeptałam odwracając wzrok ze zrezygnowaniem. - Jedynie tam stałeś, gdy twoja panna mnie wyzywała, posłała na ziemię, a kieliszki poraniły. Stałeś i patrzyłeś.

- To stało się tak nagle! - próbował się bronić.

- Dante... chcę to zakończyć - wyznałam spokojnie, czując że podejmuję dobrą decyzję. - Brakuje mi sił na ciągłe staranie się zadowolić ciebie i twoją matkę. Oboje chcecie się mnie pozbyć, pragnąc mieć przy sobie księżniczkę. Oboje ją kochacie, więc przestanę być tym, co stoi wam na przeszkodzie - wsunęłam w zaciśniętą dłoń Dante pierścionek. Wepchnęłam mu, go na siłę.

Zapadła cisza. Brew mężczyzny drgała nerwowo. Jego palce zacisnęły się na pierścionku, jakby Dante starał się zrozumieć co się właściwie działo. Byłam pewna, że nie tego się spodziewał.

W zasadzie byłam mu wdzięczna za przyjście do mnie. Dzięki temu szybciej mogliśmy przejść do końca tej sprawy i zacząć skupiać się na czymś innym. Dante będzie miał więcej czasu dla swojej ukochanej; ona przestanie mnie nachodzić. Również problem Reginy zniknie.

- Od samego początku wiedziałam, że nie chcesz mnie widzieć przy swoim boku - rzuciłam wpatrując się w mężczyznę, w którym się zakochałam, obojętnie. - Nie byłam pewna dlaczego mnie odpychałeś i co takiego ci zrobiłam. Ale teraz... Teraz myślę, że może to i lepiej? Gdybyś zachowywał się, jak na dżentelmena przystało, poczułabym się bardziej zraniona po przyjeździe księżniczki. W końcu z powodu jej przybycia, cieszyłeś się tak bardzo, że stałeś się dla mnie miły. Lecz... uważam, że umowa ojców jest mniej ważna od bycia z osobą, którą się kocha. Ty i Aleyna kochacie się. Chcecie ze sobą być. Nawet myślałeś nad uczynieniem jej dziecka swoim dziedzicem, co jest... - pokręciłam głową. - Cóż, przyjazd księżniczki pozwolił mi zrozumieć wiele spraw - wzięłam głęboki wdech. - Dlatego uwalniam cię, Dante. Jako, że przyjmę winę za zerwanie zaręczyn na siebie, nie musisz się bać, że Aleyna zostanie obarczona winą. Będziecie mogli żyć szczęśliwie, bez złej opinii i krzywych spojrzeń. Życzę wam - poklepałam ramię mężczyzny, którego mijałam - dużo szczęścia i miłości.

Następnie szybko wyszłam z pokoju, zostawiając zszokowanego byłego narzeczonego w środku. Na zewnątrz zastałam księżniczkę, która widocznie pobiegła za Dante, ale nie miała odwagi wejść do środka. Albo to on powiedział jej, by została na korytarzu. Musiał przecież sprawdzić, czy będę pragnęła zemsty za krzywdę dokonaną przez jego ukochaną.

- Ty... ty! - wyjąkała widząc moje obandażowane ciało.

- Księżniczko - przesunęłam wzrokiem po jej koleżankach i przyjaciołach Dante zgromadzonych w korytarzu. - Gratuluję. Daję ci dokładnie to, czego chciałaś - zagryzłam wargę, starając się nie brzmieć złośliwie. - Moje zaręczyny z twoim ukochanym, zostały właśnie zerwane. Nie zobaczysz mnie już nigdy więcej przy Dante... A, przepraszam. Przy panu West. Ja... nie chciałam stać między wami. Między osobami, które kochają siebie nawzajem - potarłam czoło. - Oddałam pierścionek zaręczynowy, więc - dolna warga mi zadrżała - teraz pewnie ci się oświadczy.

- Co?

- Och! Tak, przecież nie będziesz chciała pierścionka, który należał do mnie - rozbiegane spojrzenie skupiłam na ramieniu księżniczki, które ściskały jej palce. - Nie chciałam cię obrazić. Chodziło mi... - przymknęłam oczy - życzę wam szczęścia. Wasze małżeństwo z pewnością będzie udane.

- Mer! - Dante wypadł z pokoju, ale go zignorowałam.

Odwróciłam się do czekającej z boku Sary, która wyraźnie nie chciała przeszkadzać mi w mojej ostatniej konwersacji z tymi ludźmi. Wyglądała na zdyszaną, jakby biegła do stajni i z powrotem. Byłam jej za to wdzięczna. Dzięki temu, gdy dojdziemy do drzwi wyjściowych, powóz powinien już czekać na zewnątrz.

- Do widzenia - dygnęłam, ruszając do wyjścia, przytrzymywana przez pokojówkę. Bez niej zapewne szybko bym upadła przez obitą kostkę.

- Cz- czekaj, co ona powiedziała? - wymamrotała Aleyna, kiedy byłam już dużo dalej.

- Meridian! Mer, czekaj! - Dante ruszył za mną, ale został zatrzymany przez rycerzy mojego ojca, którzy najwyraźniej przyszli z Sarą.

Właśnie to uwielbiałam w mojej kochanej pokojówce najbardziej. Zawsze wiedziała czego potrzebowałam, bez potrzeby wymówienia tego na głos. A szarpanina z Dante była ostatnim na co miałam ochotę.

Poczułam jak po policzkach płyną mi łzy, gdy tak wsłuchiwałam się w odgłosy za sobą. Łzy pojawiające się przez złamane serce i bolesną przysięgę unikania widoku Dante.

- To przez kurz - wymamrotałam, gdy Sara podała mi chusteczkę ze smutnym wyrazem twarzy.

- Zauważyłam, że źle tu sprzątają - rzuciła ściskając mnie mocniej. - Powinni byli wziąć się za swoją robotę, wiedząc o balu.

- Prawda? - wyszeptałam słabo, dławiąc się płaczem.

- W domu nigdy nie było tak brudno, jak tu - kontynuowała Sara zbolałym głosem, w który starała się wpleść radosny ton. - Chyba należy wysłać im wskazówki poprawnego sprzątania.

- Też tak myślę.

Za nami rozległ się głośny, przeszywający krzyk. Znajomy głos wołał moje imię, które starała się zagłuszyć Sara, opowiadając o czymś. Nie mogłam się, jednak skupić. Widok przed moimi oczami zupełnie się rozmazał przez obecność łez.

Chusteczka przestała pomagać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro