25. Wywiezienie z domu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ojciec zdawał się coś przewidywać, gdyż tej samej nocy zostałam wywieziona z domu wraz z matką i dziewczynkami. Nie wiedziałam gdzie jedziemy, ale też mało mnie to interesowało. Mogłam jedynie apatycznie przyglądać się ciemnością za oknem, przysłuchując śpiącym oddechom sióstr i znosząc smutne, przepraszające spojrzenie matki.

Powinnam płakać lub wrzeszczeć, lecz nic nie czułam. Ten spokój i obojętność zdawały się objąć mnie swoimi ramionami, wprowadzając w stan, z którego nie chciałam wychodzić. Póki mogłam tak zostać, było mi całkiem dobrze. Mogłam myśleć o wszystkim co się stało w mojej relacji z Dante bez większych, głębszych emocji. Pomimo tego, że wspomnienia same w sobie niosły pewien ból, to jednak żadne łzy nie spłynęły po moich policzkach.

- Powinnaś się przespać, Mer - powiedziała matka głaszcząc ramiona przytulonych do niej dziewczynek.

Mer.

- Tak mamo - przytaknęłam opierając głowę o okienko.

Ostatnimi czasy Dante często zwracał się do mnie "Mer". To zdrobnienie brzmiało tak miło i inaczej w jego ustach. Nosiło także urocze wspomnienia. Zwłaszcza jedno. Po powrocie Dante udaliśmy się ponownie do mojego ulubionego miejsca na to olbrzymie pole, które tak bardzo lubiłam. Przechadzając się wśród kwiatów, Dante wypytywał mnie o różne rzeczy, w przerwach między moimi pytaniami. Prawdopodobnie to właśnie wtedy ostatecznie moje serce zabiło mocniej w jego stronę. Dobrze pamiętałam jego szeroki, szczery uśmiech, kiedy udało mi się go rozbawić.

- Mer? Jakie są twoje ulubione kolory? - zapytał mnie wtedy.

- Ulubione? - postukałam palcem po ustach, zaraz potem się uśmiechając. - Ubóstwiam niebieski i fioletowy! - złączyłam ręce za siebie i przekrzywiając głowę na lewo, spojrzałam na Dante. - Wcześniej lubiłam też żółty, ale za dużo robactwa się na nim zbiera.

Mężczyzna zrobił dziwny wyraz twarzy, zaraz potem zaczął chichotać, jakby sobie o czymś przypominając. Pociągnął mnie lekko za warkocz, posyłając żartobliwy uśmieszek w moim kierunku.

- Panno Evans, jakie robactwo? Kto nauczył cię tego słowa?

- Pewien dzieciak - parsknęłam, powstrzymując się przed wypowiedzeniem słowa "ty". - Od kiedy powiedział, że robaki lubią kolor żółty i mi to udowodnił, uznałam że bezpieczniej będzie go unikać. Szczególnie, że w tamtym czasie miał pewne trudności w wypowiadaniu niektórych słów. I to było jedno z nich...

- Cóż za poświęcenie!

- A jakże! - przytaknęłam szturchając Dante - Bardzo mi na nim zależało, więc to oczywiste kto wygra między kolorem a nim - w tamtej chwili w oczy rzuciła mi się przebiegająca sarna. - Dante! Patrz! - wskazałam zwierze z podekscytowaniem. Łapiąc nieświadomie za rękaw koszuli mężczyzny.

Sarenka z gracją przeskoczyła przez gałęzie leżące na ziemi, biegnąc dalej. Nie wydawała się bać ludzi, jako że przebiegła dość blisko nas. Widok był na tyle pochłaniający, że nie udało mi się zobaczyć wyrazu twarzy Dante. Wiedziałam jedynie jedno - powietrze wokół mężczyzny zmieniło się diametralnie.

Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza, którą pośpiesznie starłam z niezadowoleniem. Ponieważ podjęłam słuszną decyzję! Dante będzie szczęśliwszy mogąc połączyć się ze swoją ukochaną. Zaś ja nie zmarnuję swojego życia na związek bez przyszłości. Więc należało wziąć z niego przykład i poszukać kogoś, kto kochałby mnie tak samo, jak on Aleynę. Albo przynajmniej dostatecznie, by nasz związek miał przyszłość. Wtedy ja... ja też obdaruję go...

Przymknęłam oczy.

Było za wcześnie na takie myślenie. Teraz powinnam się skupić na tym wyjeździe przypominającym ucieczkę przed burzą.

- Czy tata...?

- Wszystko się ułoży, skarbie - mama ścisnęła moją rękę z łagodnym uśmiechem na ustach. - Tata o to zadba. A teraz się prześpij, Mer. Jesteś wyraźnie zmęczona, a sen dobrze ci zrobi.

******

"Kochana Mer,

tęsknimy za wami. Bez Ciebie i Twoich pomysłów, jest tu okropnie cicho i pusto. Twa nieobecność jest dla nas utrapieniem, a jednocześnie błogosławieństwem (ze względu na ciszę. Mój asystent jest bardzo zadowolony, że nie musi obawiać się Twojego nagłego przybycia do MOJEGO gabinetu). Sądzę jednak, że wuj podjął dobrą decyzję, wywożąc was tydzień temu. Zrobiło się głośno w stolicy. Ludzie rozdzielili się na tych, którzy z Ciebie kpią (kierowani przez tą głupiutką dziewczynę na "A") i tych, którzy ci współczują, Mer. Ci drudzy uważają, że nie zrobiłaś nic złego, w końcu byłaś narzeczoną tego durnia. Wobec czego to księżniczka jest złoczyńcą, który wepchnął się w Wasz związek.

Nawet bez tego plotki rozeszły się tak szybko i zmieniły w taki sposób, że ciężko się ich słucha. W dodatku nie da się ich pozbyć! Próbowałem wszelkich dostępnych środków, aby je zminimalizować, ale nic nie daje skutku. Jestem z tego powodu bardzo wściekły. Ludzie plotkują o moich kochanych kuzynkach, które nie zrobiły niczego złego! Szkoda, że nie mogę im tego wykrzyczeć...

Wuj zakazał mi o tym pisać, ale... Myślę, że powinnaś o czymś wiedzieć Mer. Był tu. Kilkukrotnie. Czasami siedział do późna, upierając się, że musi się z Tobą spotkać. Nikt, jednak nie chciał słuchać tego, co mówił, więc zostawiliśmy go przed domem w spokoju. W końcu ktoś się zlitował i powiedział mu, że wyjechałaś, bo nie chcieliśmy, żeby pojawiły się kolejne plotki. Od tego czasu (dokładnie dwóch dni) przychodził tu jego asystent, więc nie wiem, czy ostatecznie się poddał, czy coś planuje. Uważam, jednak że jest naprawdę bezczelny, aż chciałbym wyzwać go na pojedynek. Powstrzymuje mnie fakt, że najpewniej bym przegrał i jedynie skomplikował sprawę. Zresztą wiem, że byś tego nie pochwaliła. Pewnie usłyszałbym od Ciebie: "Po co to zrobiłeś? Teraz oboje jesteśmy skompromitowani! Weź ty się zabierz za coś, co umiesz!". Albo coś podobnego.

Ach! Byłbym zapomniał. Twoje nawiedzone przyjaciółki także przychodziły, ale powiedziałem im, że lepiej będzie jeśli nie dowiedzą się, gdzie jesteś. Przyznały mi w tym rację, choć były zaniepokojone i żądne krwi (zwłaszcza Elmira, jej mina była doprawdy przerażająca. Już się bałem, że mój biedny asystent zemdleje z nerwów!). Mimo to kazały mi przekazać Tobie najgłębsze ubolewanie, że nie mogą tam z Tobą być, życzyć Ci wspaniałego wypoczynku i napisać byś szybko wracała do Siebie. Tak, aby mogły niedługo znów się z Tobą zobaczyć, wyściskać Cię lub też wyjść na miasto (cokolwiek to znaczy). Prócz tego przykazały mi powiedzieć Ci, że na świecie jest wielu dobrych i lepszych mężczyzn (w tym ICH kuzynów).

Z tym listem wysyłam również prezent dla Ciebie, Mer. Uznałem, że poprawi Ci on humor. Aż nie mogę się doczekać zobaczenia Cię w tym naszyjniku, bo jest w sam raz dla mojej ładniutkiej kuzyneczki.

Wysyłam także mnóstwo całusów i uścisków!

Trzymaj się i wypocznij, Mer.

Z życzeniami zdrowia,

Twój ulubiony, najukochańszy, najlepszy kuzyn,

Konrad."

Uśmiechnęłam się odkładając list na bok i chwytając pudełeczko. Konrad miał doskonały gust w wyborze prezentów dzięki ciotce (swojej matce), której zależało na tym, by jej syn był poprawnym dżentelmenem. Szczególnie przez wzgląd, że niestety jego ojciec zmarł, gdy ten miał pięć lat. Wtedy też ciotka przeprowadziła się bliżej nas, a ojciec wziął Konrada za swojego następcę. Ze względu na swojego zmarłego, starszego, bliskiego kuzyna, którego tak uwielbiał. W ten sposób utworzyliśmy jedną wielką rodzinę. Zaś ciocia mogła całkowicie oddać się zadaniu przyszykowania Konrada na ideał i doskonałość.

Otworzyłam wieczko i uśmiechnęłam się z rozczuleniem. W środku znajdował się delikatny, srebrny naszyjnik ze złotymi gwiazdkami, we wnętrzu których dostrzegłam drobne diamenciki.

- Jest prześliczny - wymamrotałam dotykając prezentu.

- Też dostałaś coś od Konrada? - Teodora zajrzała mi przez ramię. - Och! Pasuje ci!

- Prawda? - Zoja wyszczerzyła się - Konrad to, jednak ma głowę do wybierania prezentów. Ja dostałam bransoletkę! - pochwaliła się wyciągając ze swojego pudełeczka ciemnofioletową bransoletkę wykonaną ze sznureczków, do których przyczepione były drobne szafiry łącząc sznureczki ze sobą.

- Mnie wysłał pierścionek - powiedziała Teodora z uśmiechem. - Taki z kwiatuszkiem. Napisał, że jest otoczony zaklęciami, więc dopóki go sama nie ściągnę, nie uda mi się go zgubić!

- Konrad to wspaniały facet - przytaknęłam chichocząc. - Zna nas tak dobrze - przytuliłam dziewczynki do siebie. - Co wy na to, żeby odpisać na jego listy? I kupić mu prezenty?

- Tak!

- Coś co mu się przyda - powiedziała Zoja.

- Coś co będzie mu pasować - dodała Dora.

- Coś co go ucieszy - zgodziłam się śmiejąc wraz z siostrami. - W takim razie będziemy potrzebowały całego dnia na poszukiwania!

- Ale będzie zabawa - rzuciła mama wchodząc do bawialni, w której siedziałyśmy. - Jeszcze obrzucicie go prezentami i nie uda się go odkopać.

- E! Za to, co robi to chyba więcej niż pewne, że mu się należy - zauważyłam strzelając palcami w stronę matki. - W takim razie tacie również będzie trzeba coś kupić. Inaczej będzie się boczyć do końca dnia.

- Dopiero teraz sobie o nim przypomniałyście?! - zawołała mama z udawanym oburzeniem. - Wstydźcie się!

Parsknęłyśmy śmiechem przyglądając się sobie nawzajem. Chwilę później dziewczynki pobiegły po przekąski, zostawiając mnie sam na sam z mamą, która siadła naprzeciwko mnie z przyborami do szycia. Wykorzystując nastała ciszę, schowałam list z powrotem od koperty, postanawiając go sobie zostawić. Był to dobry sposób na poprawienie sobie humoru. Przynajmniej konkretnymi partiami listu.

Jako, że matka miała wyraźnie coś do powiedzenia, nie brałam pod uwagi pisania teraz odpowiedzi i podziękowań. Chociaż bardzo chciałam wyrazić swoją tęsknotę za kuzynem, który zawsze wiedział jakich słów użyć, by pocieszyć mnie w najlepszy możliwy sposób. Ciocia wspomagałaby go przygotowując ciasto truskawkowe, które tak bardzo lubiłam. Przy okazji spędzilibyśmy czas opowiadając sobie żarty, całkowicie zapominając o mężczyźnie imieniem...

- Jak się czujesz? - spytała mama wyrywając mnie z zamyślenia.

- Trochę lepiej? - spytałam wzruszając ramionami. Odłożyłam list na stoliczek, przy którym siedziałam z frustracją przeczesując włosy. - Czemu mi nie powiedziałaś? Że Dante West to ten chłopiec, z którym bawiłam się w dzieciństwie - uściśliłam.

- Czemu? - zapytała skupiając się na przyszywaniu frędzli do wydzierganego szalika. Robiła go od tygodnia dla taty, dlatego brakowało na nim ozdób, których nam by nawciskała tyle ile by się dało. Tata ich nie lubił, więc to uszanowała. - Razem z ojcem uznaliśmy, że tak będzie dla ciebie lepiej. Właśnie dopuściłaś się skandalu w tak młodym wieku na oczach wszystkich. Było to dobre widowisko - dodała uśmiechając się pod nosem. - Zapewne uszłoby ci to płazem, gdyby nie to, że Regina zażyczyła sobie rekompensaty za zszarganie reputacji jej kochanego synka. Dlatego lepiej było, byś nie poznała jego imienia i o nim zapomniała, kiedy Zachary próbował złagodzić sytuację. Pomogło także to, że rodzina West zdecydowała się wyjechać. To, jednak nie znaczyło, że ojciec dalej nie był zły, że dopuściłaś się czegoś takiego - mama zachichotała. - Trochę go rozumiałam, ale trochę... Mer, widziałam jak patrzyłaś na tego chłopca i teraz i wtedy - spojrzała na mnie lekko zaciskając wargi. Ciemne oczy matki zabłysły. - To tak, jakby nie było świata poza nim, prawda? Może o tym nie wiesz, ale ilekroć go widziałaś - nie ważne co zrobił - rozpromieniałaś się i oczy błyszczały ci podekscytowaniem. Pewnie większość czasu spędzaliście na kłótniach, ale wyraźnie uwielbiasz jego towarzystwo, czyż nie?

- Teraz to mało istotne - westchnęłam pocierając czoło.

- Prawdopodobnie masz rację. Mimo to chcę dać ci radę, Mer. Zapamiętaj sobie to uczucie - powiedziała matka odwracając się w stronę drzwi, zza których dobiegły nas dźwięki kroków dziewczynek. - Zapamiętaj je, bo właśnie to oznacza bycie całkowicie zakochanym w drugim człowieku. Póki będziesz pamiętać, jak to było, będziesz chciała doświadczyć tego ponownie i odróżnisz zwykłe zauroczenie od prawdziwego uczucia - chwyciła mnie za dłoń przez stół. - To bardzo ważne, skarbie.

Nie zdążyłam odpowiedzieć, ani zareagować, bo w tym samym momencie do środka weszły Teodora, Zoja i dwie pokojówki z wózeczkami. Wszystkie cztery chichotały, rozmawiając o tym, co miało być podane na obiad. Później przekazały nam, że ogrodnik wyciągnął łódkę, więc mogłyśmy skorzystać z okazji i popływać nią po pobliskim jeziorze. Na to powstały entuzjastyczne okrzyki podekscytowanych dziewczynek.

Pomimo tego, że sama chętnie przystałam na propozycję, nie mogłam zapomnieć słów matki. To tak, jakby utkwiły mi w pamięci, decydując się zostać ze mną do samego końca. Zaś po zadowolonym wzroku matki, wiedziałam że właśnie na to liczyła, kiedy mi o tym mówiła.

Uśmiechnęłam się.

- Zapamiętam - wymamrotałam do niej, gdy ruszyłyśmy z bawialni, chcąc popływać łódką.

Przy okazji zastanawiałam się, czy do końca życia nie będę żałować jednej rzeczy. Mianowicie braku wyznania uczuć Dante. A z jakiegoś powodu bardzo chciałam, żeby wiedział o moich uczuciach względem niego. Nie po to, by poczuł presję, ale dlatego, żeby samej poczuć się lepiej. Aby przestać żałować, że czegoś się nie zrobiło, chociaż mogło.

Teraz, jednak było odrobinę za późno.

A nawet, jeśli nie, nie było szans na spotkanie się w cztery oczy. Zaś tak byłoby lepiej - wyznać mu uczucia prosto w twarz, a nie za pomocą listu, który może do niego nie trafić. Zresztą nie miałam pewności, czy go przeczyta. Jednak... Czy nie lepiej będzie zrzucić z siebie ten ciężar?

- Mamo - chwyciłam rękę matki, zatrzymując się na korytarzu. - Zaraz do was dołączę, muszę tylko coś szybko zrobić!

Ruszyłam biegiem bez czekania na odpowiedź. Nie było czasu do zmarnowania - należało zrobić to teraz, kiedy miało się siłę i chęci. Kiedy wiedziało się, czego tak naprawdę się chce.

Wpadłam do swojego pokoju w domku letnim na wsi. Szybko podeszłam do biurka wydobywając z szafki pióro, atrament, kartki i kopertę. Siadłam zamaczając jednocześnie pióro.

"Drogi Panie Dante West,

pewnie powinnam powiedzieć Ci to osobiście, ale nie chcę niczego więcej komplikować. Zresztą nie wiem, czy listo odczytasz, czy w ogóle trafi w twoje ręce. Jednak chcę Ci to powiedzieć, bym mogła ruszyć do przodu, tak jak zawsze to robiłam.

Kocham Cię.

Nie wiem, kiedy zaczęłam czuć do Ciebie miłość, ale muszę powiedzieć, że to najpiękniejszy prezent jaki mogłam od Ciebie otrzymać. Jestem Ci za to bardzo wdzięczna. Za pokazanie mi czym jest móc obdarować kogoś prawdziwym, pięknym uczuciem.

Oczywiście nie chcę obarczać Cię odpowiedzialnością! Liczy się dla mnie to, że mogłam ci o tym powiedzieć, a raczej napisać. Teraz, kiedy zdałam sobie ostatecznie sprawę ze swoich uczuć, czuję że mogę spokojnie zrobić pierwszy krok ku odnalezieniu osoby, która to uczucie odwzajemni. Tak, jak Ci udało się znaleźć Twoją księżniczkę Aleynę, liczę iż mi również uda się odnaleźć mężczyznę mojego życia.

Pozwól, że napiszę to jeszcze raz. Kocham Cię Dante West. Zawsze i na zawsze pozostaniesz w moim sercu, jako ten, który pokazał mi czym jest miłość (pomimo Twojej paskudnej osobowości). Pozostanę Ci również wdzięczną, wierną dłużniczką.

Życzę Ci szczęścia na Twojej drodze z Twą ukochaną.

Pozdrawiam,

Meridian Evans."

Zamachałam kartką, by tusz wysechł. Z lekkim sercem, zgrabnie poskładałam kartkę i wsadziłam ją do koperty starannie ją podpisując.

- Tak, to właściwa decyzja - wymamrotałam odzyskując dobry humor.

Następnie wyleciałam z pokoju kierując się do tylnego wyjścia, po drodze przekazując kamerdynerowi list i przykazując mu go wysłać. Teraz mogłam prawdziwie wypocząć przed wyruszeniem do stolicy.

Czułam się lekka i wolna. Taka zupełnie inna od tej będącej przez ostatni miesiąc.

- Mamo! Teodora! Zoja! - krzyknęłam biegnąc przez ogród zdyszana. Zamachałam do nich entuzjastycznie - Już jestem!

Wróciłam. Prawdziwie wróciłam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro