3. Przyjęcie zaręczynowe

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po całym królestwie chodziły plotki, że matka była pierwszą, która zainteresowała się ojcem. Sam Zachary Evans był popularny wśród kobiet, pomimo swojej chudej figury. Tym czym przyciągał uwagę był przystojny wygląd, błyskotliwość i bogactwo, ale to pierwsze ściągnęło na niego matkę. Matylda była córką diuka, jednakże zarzuciła swe sidła nie na kolejnego diuka, ale właśnie na młodego hrabię Evans. Sam delikwent był nieświadomy - i taki pozostał - że to nie on rozpoczął zaloty. Nie został też poinformowany, dlaczego inne panny przestały za nim biegać. A wszystko to właśnie przez damę Matyldę.

Z tego powodu (jako, że byłam czystą mieszanką ich genów) zapowiadano mój wielki życiowy sukces. Byłam całkiem ładna, z dobrego domu, uzyskałam tytuł "Lady Wschodzące Słońce". A przede wszystkim mogłam pochwalić się inteligencją i szybkim wygryzaniem konkurencji, kiedy mi na czymś zależało. W zasadzie dlatego uznano, że szczytem moich osiągnięć było zaręczenie się z Dante West, który stronił od zalecających się mu kobiet.

To nie był mój sukces, lecz nikt tego nie wiedział.

To było moje nieszczęście!

Do rozpoczęcia przyjęcia zostały minuty, a Dante pozostawał nieobecny, choć powinien stać tuż przy mnie. Mimo to ani on, ani jego rodzina nie zaszczyciła nas swoją obecnością. Aż miałam ochotę się roześmiać i ściągnąć tą śmieszną ciemnogranatową sukienkę opinającą mnie od piersi do bioder. Źle przyszyte błękitne kamienie szlachetne i inne ozdoby ocierały mi skórę. Jedyne za co mogłam być wdzięczna to rozkloszowany dół.

Zerknęłam na matkę opierając się nagim ramieniem o ścianę, by ochłodzić ciało. Stała dumnie przy ojcu, jak gdyby wygrała największy zakład w życiu. Oboje wyglądali przy sobie cudownie, szczególnie w dopasowanych strojach o kasztanowo- czarnych barwach. Ale to matka i jej uroda przyciągała wzrok. Ta ciemnowłosa, ciemnooka hrabina była okazem perfekcji, uroku i wyniosłości. Zapewne właśnie z tego powodu nikt nie chciał zrobić sobie z niej wroga, bo nie dość, że miała za sobą księstwo Aidin, to i do szaleństwa zakochanego w niej męża z jego bogactwem.

Ktoś pociągnął mnie za wymyślną fryzurę składającą się z mnóstwa warkoczy oplatających mi głowę i opuszczonych na plecy. To w nich znajdowały się zielone tasiemki mające symbolizować oczy Dante. Zielony we włosach, niebieski na sukni. Przy czym nie trzeba było pytać czyj był to pomysł. Matka wiedziała co zrobić, żeby zadowolić (przede wszystkim) siebie, moich przyszłych teściów, a dopiero potem otoczenie.

Przede mną stała dwunastoletnia dziewczynka, która była damską wersją ojca o fiołkowych, skrzących się oczach, łagodno- ostrych rysach twarzy i szczupłej sylwetce. Szatynka w rozpuszczonych włosach i w biało- fiołkowej sukience, wpatrywała się we mnie, jak gdyby miała zaraz głośno ziewnąć. W ten właśnie sposób wyrażała znużenie.

- Zoja, co tam? - spytałam.

- On musi cię naprawdę nie lubić - oznajmiła, współczująco klepiąc mnie po zaciśniętych w pięści dłoniach. - Ale nie przejmuj się, jak to babcia mówi - jak nie ten to inny.

- Wiesz, że w tej chwili ją ośmiesza, prawda? - zapytał inny dziewczęcy głos.

Teodora była kopią matki o ciemnych oczach i krótkich, czarnych włosach. Ta jedenastoletnia dziewczynka tak samo, jak ja odziedziczyła po matce cięty język, sarkazm we krwi i paskudny charakter. Inaczej nie dało się tego nazwać.

- Za pięć minut musimy wejść, a ani jego, ani państwa West nie widać - ciemne oczy skrzyżowały się z moimi. Było w nich widać wyzwanie. - Mam zrobić scenę, żeby odwrócić uwagę tłumu?

Tak, to ona była największym wyzwaniem wychowawczym, jakie istniało przed moimi rodzicami. Pomimo tego należała do osób, które wpatrywały się we mnie, jakbym była przykładem godnym naśladowania. Obydwie tak mnie traktowały, bo byłam ich starszą siostrą. Bo byłam dokładnie taka, jakie one chciały być.

- Nie - pokręciłam głową, ciężko wzdychając. Chciałabym potrzeć dłońmi twarz, ale na ten wieczór wymagane ode mnie było umalowanie się. Właśnie przez to czułam się dziwnie i to to irytowało mnie bardziej niż nieobecność Dante. - To nic z czym bym sobie nie poradziła.

- Tak, poślij ich wszystkich na mnie - przytaknęła matka, przybierając chłodny wyraz twarzy, który mógłby odstraszyć zmarłego. - Zajmę się nimi.

- Kochanie, brzmisz za agresywnie - zauważył ojciec, próbując uspokoić swoją żonę poprzez delikatne poklepywanie po dłoni. - Jestem pewny, że się zjawią.

I właśnie w tej chwili rozległy się kroki na korytarzu, zagłuszające słyszaną za drzwiami muzykę. Z zapartym tchem wpatrywałam się w zbliżających się ludzi, jednocześnie odpychając od ściany.

Dante (zapominając o zwyczajach arystokracji) szedł szybko na czele grupy. W ramionach trzymał swoją jedenastoletnią siostrę, która z zadowoleniem przytulała się do starszego brata i gawędziła z roześmianym ojcem idącym za nimi. Jej ciemnoblond włosy związane były w proste kitki fioletową tasiemką. Nie widziałam jej oczu ani twarzy, ale po samym głosie odniosłam wrażenie, że jest tak samo urocza, jak tuptający za Dante ośmioletni chłopiec w czarnej koszuli, którą poprawiał raz za razem. Miał on jasnobrązowe oczy, kasztanowe włosy i ten sam, urokliwy wyraz twarzy co zawsze, kiedy go widziałam. Z jakiegoś powodu miałam wrażenie, że kiedyś widziałam coś podobnego u zupełnie innej osoby.

Mój wzrok przeskoczył na Dante. Młody mężczyzna odgarnął z twarzy kasztanowe włosy, ukazując światu swoje przystojne oblicze. Z jego kształtnych ust nie schodził uśmiech, gdy tak tarmosił włosy zachwyconego młodszego brata. W dodatku wyglądał bosko w czarnej koszuli i garniturze z fioletowymi guzikami i spinkami. Jedynie na mankietach dostrzegłam te same wzory, które miałam na sukience, ale tyle mi wystarczyło, by odetchnąć z ulgą.

Nie wystawił mnie.

Co więcej przyszedł z rodzeństwem i ubraną w jasnobrązową sukienkę matką, która razem z markiem szli wolno, coraz bardziej zwalniając tempa. Raz na jakiś czas - przynajmniej miałam takie wrażenie, że - Bastian West pragnął wziąć swoją żonę na ręce i zanieść ją do nas, lecz duma Reginy pozbawiała go tego rodzaju przyjemności.

Matka rozłożyła wachlarz, by niezauważalnie rzucić do mnie:

- Wyglądają uroczo, choć markiza West wcale się nie zmieniła. Dalej jest taka niemiła?

- Dlaczego pytasz, skoro znasz odpowiedź? - spytałam prostując plecy - Wyraźnie mnie nie lubi w takim samym stopniu co Dante.

- Och.

Wreszcie dwukolorowe oczy osiemnastoletniego rycerza padły na mnie. W tym właśnie momencie zamrugał i prawie potknął się o własne nogi, jakby to, co zobaczył mu się spodobało. Co było wręcz niemożliwe, chociażby z powodu jego olbrzymiej sympatii skierowanej w moją osobę.

- Och! - chłopięcy głos krzyknął, zaraz potem ośmioletni chłopiec podbiegł do mnie z szeroko otwartymi oczami. - Jesteś strasznie piękna!

- Strasznie? - zdziwiła się Zoja, zaraz potem chichocząc.

- Tak! - krzyknął w odpowiedzi, pośpiesznie kłaniając się. Chłopiec wskazał swoją koszulkę z dumą. - Specjalnie ją wybrałem, kiedy usłyszałem, że masz czarne włosy! Abigail poprosiła o twój portret i spodobały jej się twoje oczy, więc założyła specjalnie na tę okazję te sznurki we włosach!

- Sznurki? - zdziwiła się Teodora, ale i ona została zignorowana.

Uśmiechnęłam się, kucając przed chłopcem w tej niewygodnej sukience. Tak, jak sądziłam - był rozkoszny. Gdyby jeszcze Dante przypominał go choć w połowie...

- Aż tak wam się spodobałam? - spytałam.

- Tak! - krzyknął przytakując z entuzjazmem. - Mogę cię dotknąć? Żeby przekonać się, że nie jesteś jakimś magicznym stworzeniem, które...

- Theo!

Silna ręka chwyciła chłopca za ubranie i przetransportowała za siebie, zasłaniając przede mną. Od razu poznałam właściciela ręki oraz głosu. Dante widocznie nie chciał, żebym w jakiś sposób "zepsuła" jego brata. Lub nasłuchał się plotek o tym, jak to w mojej rodzinie było więcej chłopców, dlatego łatwiej było mi się z nimi komunikować. Mógł obawiać się wszystkiego. W tym tego, że przekupię jego cudownego brata na swoją stronę.

- Proszę wybaczyć - Dante wyciągnął rękę w moją stronę, blokując Theo ciałem. - Theo brakuje manier.

Przyjęłam rękę, pośpiesznie wstając. Mężczyzna od razu cofnął dłoń, jakby moja była czymś skażona, albo dłuższy kontakt mógł zrobić mu aktualną krzywdę. Nawet na mnie nie spojrzał, obracając się do moich rodziców i się z nimi witając. Zaraz potem to samo zrobił w kierunku moich sióstr, kompletnie o mnie zapominając.

Wykorzystałam to, żeby pomachać do zawstydzonej dziewczynki o jasnobrązowych oczach. Abigail chowała się, ale nie przestawała na mnie zerkać. Na mnie i na moje siostry z tym wyrazem zainteresowania oraz czymś na kształt zauroczenia. Od czasu do czasu cichutko pokasływała, lecz nie wyglądało to na coś poważnego.

- Panno Meridian - Dante odwrócił się ku mnie, szybko stawiając siostrę na ziemi. - Proszę o wybaczenie za spóźnienie. Niestety koło w naszym powozie nagle się zepsuło i musieliśmy poczekać na następny pojazd.

- Nic się nie stało, panie Dante - posłałam mu wymuszony uśmiech tak inny od tego, który widniał na mojej twarzy, gdy patrzyłam na dzieciaki. - Zostało trochę czasu, więc może odsapniesz, nim wejdziemy? Zresztą i tak musimy poczekać na państwa West - wychyliłam się w bok zerkając na wspomnianych, którym dotarcie do nas mogło zająć kolejne dwie minuty. Zastanowiłam się. - Nie chcę być niegrzeczna, ale gdyby zaistniała taka potrzeba posiadamy odpowiedni wózek.

- Właśnie! - wcięła się matka - Gdyby markiza West poczuła się gorzej, możemy go pożyczyć. Przygotowaliśmy również komnaty blisko sali.

- Och - oczy Dante skakały ode mnie do mojej matki. Błyszczało w nich jakieś uczucie. - Dziękujemy, jestem naprawdę wdzięczny. Później przekażę matce...

- Będę mógł zatańczyć z tobą i twoimi siostrami? - spytał chłopięcy głos, przerywając Dante. Theo wychylił się wpatrując we mnie z podekscytowaniem. - Mogę, prawda?

- Pierwszy taniec jest zarezerwowany przez pana Dante, ale myślę, że mój drugi może należeć do panicza - odparłam nie mogąc nic poradzić na uśmiech widniejący na mojej twarzy.

- Theo, rodzina mówi na mnie Theo.

- Meridian - odparłam chichocząc na "och-y" i "ach-y" sióstr. - Dla rodziny Mer.

- Mer - powtórzył wraz z Abigail.

Dante chrząknął, wznosząc oczy ku sufitowi. Zaraz potem klęknął i zaczął cicho szeptać do brata. Wyglądał, jakby go upominał, przypominając o tym, jak powinien się zachowywać lub mówiąc coś na zasadzie: "To twój wróg. Z wrogiem się nie przyjaźnimy, nie komplementujemy i nie prosimy do tańca". Jednak mój wdzięk oraz urok, o którym wspomina matka (ten powalający) nie mógł zostać zapomniany. Dante mógł mówić swoje, lecz jego brat musiał paść pod jego urokiem. Tak samo jego siostra.

*******

Po nużącej części z powitaniami, oświadczeniem zaręczyn, klęknięciem Dante i publicznymi oświadczynami, nastała wiekopomna chwila. Taniec. Ktoś taki, jak mój narzeczony, który z lubością unikał kontaktu fizycznego ze mną, był skazany zatańczyć trzymając mnie blisko siebie. Musiałam przyznać, że czułam pewnego względu satysfakcję. Przyjemnie było myśleć, że nie tylko on miewał nade mną przewagę.

Stanęłam na środku sali, przyglądając się masce, jaką przybrał na twarz Dante. Bez wahania, chwilę przed rozpoczęciem muzyki, podszedł do mnie. Mieliśmy zatańczyć walca, tego z rodzaju tych długich, acz prostych. Wymagających bliskiego kontaktu, dlatego przeznaczonego wyłącznie dla par małżeńskich, swawolnych dzieciaków (chcących się podeptać) oraz właśnie narzeczonych.

Intymność tańca i bliskość partnera miała pomóc w lepszym zrozumieniu siebie nawzajem.

Chyba nie muszę mówić, że w tym wypadku było zupełnie przeciwnie. Dante owszem przybrał odpowiednią pozycję, przyciągając mnie na odpowiednią odległość, ale nie miał dobrego wyrazu twarzy. Szczególnie oczu, które wbijały się w moje. Były całkiem zmrużone, jakby oczekiwał z mojej strony wszystkiego w każdym możliwym momencie. Włącznie z wydeptaniem.

- Zawsze jesteś tak sztywny, panie? - spytałam zręcznie za nim podążając w rytm spokojnej muzyki i uważnych spojrzeń. - Jeśli tak dalej pójdzie, obawiam się, że któreś z nas popełni błąd.

- To groźba?

Zamrugałam z zaskoczenia. Nigdy nikomu nie groziłam, zdając sobie sprawę, że to wcale nie pomaga. Zresztą dziecinnym panienkom wystarczyło jedno moje spojrzenie do zdecydowanego odwrotu.

Kto byłby tak głupi, żeby podpaść weteranowi arystokratycznych balów, czy rycerzowi? Ten drugi miał zbyt mocne ciało, by cokolwiek pragnęło się zrobić.

- To było zwykłe stwierdzenie faktu - oznajmiłam cmokając z niezadowoleniem. - Dostaję ciarek od intensywności twego spojrzenia, mój panie.

Dante zamrugał z zaskoczenia, zaraz potem chrząknął. Jego policzki zabarwiły się żywszym kolorem od tańca, choć mogłoby się śmiało uznać je za zawstydzenie. Jednak nie byłam na tyle naiwna, aby popełnić taki błąd.

- To przez ten taniec, panno Meridian.

- Hm?

- Matka mówi, że jest prosty, ale za dużo tu figur i wymagań - wyjaśnił próbując rozluźnić napięte ciało. - To zawsze był taniec, którego nie potrafiłem się nauczyć. Dlatego potrzebuję się skupić, panno Me...

- Po prostu Meridian - westchnęłam układając ciało tak, żeby zasłonić go ze wszystkich trzech stron za pomocą sukni. - Zbliż się odrobinę - rozkazałam. - Jeśli uda mi się zakryć twoje stopy suknią, nawet jeśli popełnisz błąd, nikt tego nie zauważy.

Dante przełknął głośno, ale spełnił moje żądanie bez większych sprzeciwów. Suknia miała tyle warstw, że z łatwością można było ukryć nogi mężczyzny i zadbać o jego reputację. Niemniej problem dalej pozostawał. A nawet dwa. Otóż znajdowaliśmy się zdecydowanie zbyt blisko.

Drugi- dłoń mężczyzny uciskała najgorsze miejsce. To, w którym materiał za bardzo ocierał się o moją skórę.

Niech tylko dorwę tego krawca co tak niechlujnie wykonał tę suknię... Albo matkę, która wymagała dzieła sztuki, zamiast czegoś wygodnego.

- Więc... - Dante chrząknął rozluźniając się odrobinę. Dzięki temu taniec wydał się bardziej naturalny. - Dziękuję za to co zrobiłaś wcześniej.

- Proszę? - przysunęłam twarz do Dante, ledwo go słysząc.

- Dziękuję za to, jak zachowała się pann... jak zachowałaś się przy moim rodzeństwu. Abigail była przestraszona waszym pierwszym spotkaniem, choć bardzo jej na tym zależało. Z kolei Theo uwielbia wszystko co jest śliczne, przez co jego zachowanie mogło uchodzić za niepoprawne.

- O, za to - mruknęłam zerkając gdzieś ponad jego ramię. - To przez siostry i kuzynów - wyjaśniłam. - Często się nimi zajmowałam, więc łatwiej mi się rozmawia z dziećmi i nie mam aż takiego problemu z tym w jaki sposób się zachowują. Ach! - zagryzłam wargi, nagle sobie coś przypominając. - Dziewczynki chciały założyć coś, żeby cię dobrze powitać, ale matka im zabroniła. Powiedziała, że możesz to źle odebrać, mój panie.

Dante przytaknął, omyłkowo depcząc mnie po nodze. Stęknęłam, starając się uśmiechnąć, by nikt tego nie zauważył.

- Przepraszam!

- To nic - zbyłam go, doświadczona w tym rejonie. - Został jeszcze kawałek do ukończenia walca, wobec czego proszę, żebyś... - z moich ust wymknął się bolesny jęk. - To zrozumiałe - uspokoiłam Dante. - Musiał pan wyrównać ból w obu stopach.

Dante zaczerwienił się, starając nie stanąć na mojej nodze do ukończenia piosenki. I mu się to udało. Wraz z kolejnymi wylewnymi przeprosinami, które zagłuszyły brawa oraz życzenia, czy szepty tłumu. Zaraz potem rozpoczęły się tańce, wobec czego zostałam rozdzielona z Dante. Byłam całkiem wdzięczna Theo za jego drobną budowę ciała i doskonałe umiejętności taneczne. Dzięki nim moje stopy mogły odpocząć.

Mimo to śmiało mogłam nazwać ten bal sukcesem. Na razie nie pożarłam się z Dante i wszystko szło całkiem sprawnie. To tańczenie z członkami rodziny, pogawędka ze znajomymi, przyjmowanie gratulacji, czy chichoty z przyjaciółkami. Od czasu do czasu swoją obecnością zdobiłam bok Dante rozmawiającego i poznającego mnie ze swoją rodziną lub przyjaciółmi.

Jedyne co pozostało to jego uciążliwe spojrzenie, uprzedzone przez "ten" wyraz twarzy, goszczący również u Reginy dzielnie stojącej przy Bastianie.

Jednakże był to całkiem spory sukces.

Przynajmniej na razie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro