Rozdział 17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hejka naklejka
w sumie lubię ten rozdział i mam nadzieje, ze wy tez go polubicie!
zostawcie opinie w komentarzu
all the love ❤️
olszi


***

DO: MAMA
nie martw się o mnie, pokłóciłam się z Sophie, wracam do domu.

***

Było późne popołudnie, padał silny deszcz, całe niebo zasłaniały ciemne chmury. Szłam szybkim krokiem, na tyle na ile mogłam zakrywałam się jeansową kurtką. Miało dziś nie padać, więc nie wzięłam żadnego płaszcza przeciwdeszczowego czego skutkiem było to, ze byłam przemoczona do suchej nitki. Po sytuacji w kawiarni wsiadłam w pierwszy lepszy autobus, kierujący się na północ - w stronę miasteczka. Wciąż miałam wrażenie jakby ktoś mnie obserwował, każdy mój ruch, to było przerażające tym bardziej, ze doskonale domyślałam się kto. Minęłam tabliczkę powitalną i nagle te dziwne uczucie zniknęło, pozostawiając swego rodzaju... ulgę. Chciałam pójść do Mike'a, on wiedziałby co zrobić, a poza tym nie byłabym sama, a tego się wtedy najbardziej obawiałam. Nie znałam jego adresu, nie wiedziałam, który to dom, a telefon rozładował mi się jeszcze w autobusie. Postanowiłam pójść do osoby, która na pewno wiedziała gdzie on mieszka. Do Erice. Mniej więcej pamiętałam gdzie jej dom, bo przecież to tam tak naprawdę wszystko się zaczęło, na ognisku.

Zaczynało co raz bardziej padać, więc przyspieszyłam. Dojście do Erice zajęło mi może z piętnaście minut. Miasteczko było niewielkie, wszędzie było blisko. Gdy byłam jakieś pięćdziesiąt metrów od jej domu, furtka się otworzyła i pojawił się... Mike. Za nim wybiegła Erice, krzycząc.

- Mike! Michael poczekaj! Porozmawiaj ze mną! Nie uciekaj! - Chłopak odchodził, a ona próbowała biec za nim, ale chyba uznała, ze to nie ma sensu. Widziałam jak zawraca i wchodzi z powrotem do domu. Była cała zapłakana.

Czułam, ze zobaczyłam coś czego nie powinnam... Musialo stać się coś poważnego. Rzuciłam się biegiem za Mike'em. Przez deszcz prawie nic nie widziałam.

- Mike! - krzyczałam, biegnąc. Gdy zobaczyłam go w oddali, przyspieszyłam.

- Mike, czekaj! - Złapałam go za ramię, a on się odwrócił.

To nie był Mike.

Proxy, którego widziałam w kawiarni, stał przede mną. Jego brązowe włosy były całe mokre, cały był mokry co nie było dziwne, biorąc pod uwagę pogodę. Serce podeszło mi do gardła. Gwałtownie zabrałam rękę i cofnęłam się. Czułam jak strach obiega całe moje ciało. Prawie nie mogłam się ruszyć, mój oddech przyspieszył, a dłonie zaczęły się trząść. Toby Rogers sięgnął do kieszeni i wyciągnął dwa toporki. Te same, które trzymał gdy widziałam go w Rooden, te same, które opisał mój wujek w swoim dzienniku.

- Nie, nie... proszę - szepnęłam. On jednak zaczął się nimi  bawić i powoli do mnie podchodzić. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy, które szybko zmieszały się z kroplami deszczu. Widziałam jak proxy się zbliżał i nie widząc innego wyjścia, rzuciłam się do ucieczki. Nie pamiętałam kiedy ostatni raz tak szybko biegłam. Biegłam przed siebie, nie oglądając się wstecz, nie patrząc w przód, bo przez deszcz i tak prawie nic nie widziałam. Serce biło mi jak oszalałe, czułam adrenalinę buzującą w moim ciele.

Skręciłam w stronę pola, mając nadzieje, że znajdę tam schronienie. Zanim jednak do tego pola dotarłam, potknęłam się o wystający korzeń i z całym rozpędem uderzyłam o ziemię. Zaklęłam głośno, łapiąc się za nogę i krzycząc z bólu. Spróbowałam wstać, ale... nie mogłam. Nie mogłam się podnieść. W oddali zauważyłam męską sylwetkę i zaczęłam się czołgać. Próbowałam za wszelką cenę dotrzeć do pnia drzewa, o którego korzeń się przewróciłam, żeby się za nim schować. Przerażona pomyślałam, że to ten moment. Że nadszedł mój czas. Że umrę. Doczołgałam się do drzewa i oparłam się o jego pień, oddychając ciężko. Zamknęłam oczy, mając nadzieje, że to tylko kolejny koszmar. Myliłam się. Łzy co raz gęściej spływały po moich policzkach,czułam ich słony smak. Nagle usłyszałam dźwięk łamanej gałęzi. Zagryzłam wargę i zasłoniłam usta dłonią. Nie wydawałam żadnego dźwięku, a mimo to miałam wrażenie jakby galop mojego serca można było usłyszeć nawet w Rooden.
Wysiliłam słuch, dźwięk kroków był co raz głośniejszy. Czułam, że to koniec.

Krzyknęłam kiedy jeden z toporków wbił się w drzewo tuż obok mojej twarzy, a chwile później pojawił się jego właściciel.

- Błagam nie... nie - prosiłam prawie dławiąc się łzami. Proxy tylko pokręcił głową jakby z rozbawieniem. Drugi toporek wylądował w moim brzuchu.
Wrzasnęłam.

- Mel! Melanie! - usłyszałam nawoływanie. Ostatnia łza spłynęła po moim policzku i straciłam przytomność.

***

Otworzyłam oczy, krzycząc i znów byłam na ulicy w miasteczku niedaleko domu Erice. Poczułam, że ktoś mocno trzyma mnie w objęciach, więc zaczęłam się wyrywać i jeszcze bardziej krzyczeć. Wtedy napastnik obrócił mnie ku sobie i zobaczyłam jego twarz.

Mike patrzył  się na mnie z przerażeniem w oczach. Widząc mój strach, mocniej mnie przytrzymał.

- Mike? - zapytałam, przestając krzyczeć i szarpać się.
- Tak, tak, to ja - odparł, a ja przestraszona rozejrzałam się wokół. Spojrzałam na swój brzuch i na nogę, wszystko było nienaruszone.
Wszystko co się wydarzyło... To były kolejne halucynacje, ale za to jak realistyczne. Deszcz wciąż padał, a ja znów zaczęłam płakać. Michael przyciągnął mnie do siebie i przytulił mocno, gładząc moje włosy.

- Już wszystko dobrze Mel... Jestem tu, wszystko dobrze, jesteś bezpieczna, nic ci nie jest...

***

Dom Mike'a  nie był ani duży ani mały. Był taki w sam raz. Dwa pokoje i łazienka na piętrze, a na parterze kuchnia, jadalnia, łazienka i salon.
Pokój chłopaka był całkiem przestronny. Duże łóżko stało na środku pokoju, ściany oblepione były plakatami takich wykonawców jak Black Veil Brides, Nirvana czy mój ukochany Green Day. W rogu stała gitara, na biurku znajdowało się mnóstwo najróżniejszych rzeczy, w tym ramka ze zdjęciem Mike'a i Jake'a. Przyglądałam się mu, gdy ogrodnik wszedł do pomieszczenia.

- Zrobiliśmy to zdjęcie pierwszego dnia liceum i to chyba moje jedyne dobre wspomnienie związane ze szkołą. - Uśmiechnęłam się, słysząc jego uwagę.

- Przyniosłem ci parę rzeczy - oznajmił.
- Mogą być za duże, ale to jedyne co mogę ci dać. Przebierz się, a ja zrobię ci jakiejś herbaty. Lubisz zieloną? - Pokiwałam głową i chłopak zniknął za drzwiami. Spojrzałam na rzeczy, które mi przyniósł. Moje ubrania były całe mokre, wiec musiałam się przebrać, a że do domu nie miałam kluczy, a pani Richardson miała wolne, to pozostawały mi tylko ciuchy Mike'a.
Wszystko było zdecydowanie za duże, ale lepsze to niż nic. Rozebrałam się i założyłam jego szare dresy (które ze mnie spadały, więc musiałam mocno zawiązać sznurki) oraz czarną bluzę z kapturem (która ze względu na mój niski wzrost sięgała mi prawie do kolan). Obie rzeczy musiały być niedawno prane, bo pachniały proszkiem do prania. Właściciel ubrań wrócił niedługo potem, niosąc mi herbatę.

- Na rozgrzanie, przyda ci się - powiedział, podając mi kubek. Podziękowałam mu i usiadłam na łóżku, a on usiadł obok. Po tym jak znalazł mnie podczas ulewy sporo czasu zajęło mi, żeby się uspokoić dlatego nie miałam jeszcze okazji, żeby mu o wszystkim opowiedzieć. Czułam, ze teraz jest odpowiedni moment. Opowiedziałam mu więc o halucynacjach, o krwi z nosa...

- Najgorsze było to, że to wszystko tak jak koszmary było... takie realne jakby naprawdę się działo. - zakończyłam. Michael długo nic nie mówił aż w końcu powiedział:
- Musimy coś zrobić, powiedzieć komuś, zareagować, nie wiem... walczyć  Mel.
- Komu chcesz powiedzieć? I co niby możemy zrobić? To nie ma sensu...
- Melanie, mamy dziennik twojego wujka. Wiem, że może ty nie jesteś w stanie, ale gdybym go przestudiował, to może znalazłbym jakiś sposób?
- Nie wiem. Teraz naprawdę nie wiem. Boję się, tak bardzo się boję... - spuściłam wzrok i utkwiłam go w kubku. Chłopak dotknął mojej ręki, mówiąc:
- Wiem, ja też się boję i nawet nie wiesz jak bardzo, ale... skoro najpewniej oboje umrzemy, bo slendersickness nie będzie czekać, to może powinniśmy wykorzystać jakoś czas, który jeszcze nam pozostał? Jak nie dla nas, to może dla tych, którzy będą następni? - Miał rację. Mi z pewnością nie zostało dużo czasu, a jemu wcale niewiele więcej. Gdy dowiedziałam się, że miał koszmar, postanowiłam sobie, że nie mogę się poddać nie ze względu na siebie, ale na niego. To z mojej winy w tym siedział.

- Dobrze... Spróbujemy. - odpowiedziałam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro