Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

a/n; zapraszam Was na to dość krótkie opowiadanie (5 rozdziałów), które udało mi się napisać po długiej przerwie,,

mam nadzieję, że wybaczycie mi tak długą nieobecność oraz skusicie się i przeczytacie tę historię z wątkiem fantastycznym (a takich w moim wydaniu nie ma jakoś bardzo dużo)

(i obiecuję, postaram się dopracować i skończyć kolejne projekty jak najszybciej, żeby jak wcześniej męczyć Was update'ami przez miesiąc czy dwa)

miłego czytania!~

***

Spróbował nabrać powietrza do płuc, czując, jak coś przygniata jego klatkę piersiową.

Nie mógł oddychać.

Intuicyjnie sięgnął dłonią w okolice mostka, gdzie ból był najsilniejszy, ale... ręka nie napotkała żadnego oporu. Co się działo? Umierał?

Powoli otworzył oczy, mrugając nimi szybko, jakby to miało mu pomóc w złapaniu oddechu. Czuł, jak panika narasta w jego brzuchu, z sekundy na sekundę ogarniając kolejne części ciała. Coraz trudniej było mu oddychać. Nie potrafił nawet utrzymać uchylonych powiek.

I być może właśnie dlatego wydawało mu się, że ktoś siedzi na jego torsie i patrzy na niego, świdrując go spojrzeniem czarnych jak smoła źrenic.

Czy to Ponury Żniwiarz?, przemknęło mu przez myśl w chwilowym przypływie świadomości. Zaraz potem znowu był niezdolny do robienia czegokolwiek, oprócz podejmowania kolejnych desperackich prób złapania oddechu.

Miał wrażenie, że ciężar jest coraz większy. Przez jego gardło przepływało coraz mniej powietrza; wydawało mu się, że nieznajomy zaciska dłonie na jego szyi. Te jednak leżały spokojnie na kolanach otulonej ciemnością postaci.

Umierał. Naprawdę musiał umierać. Dlaczego w innym przypadku czuł się tak bliski śmierci? Dlaczego jego ciało paraliżował ból, jakby ten przerywany i płytki oddech miał być ostatnim?

Nagle ciężar zniknął.

Hyunjin nabrał gwałtownie powietrza do płuc. Zaczął się krztusić i przekręcił się na bok. Stracił panowanie nad swoim ciałem, wciąż ogarniętym paniką i upadł na podłogę.

Nie mógł złapać tchu. Miał wrażenie, że zaraz wypluje płuca.

Trząsł się jak jesienny liść na wietrze. Jego ręce drżały. Ledwo udawało mu się utrzymać w pozycji półleżącej.

Powietrze przepływało przez gardło chłopaka z cichym świstem. Koszulka przykleiła się do jego ciała, tak samo jak roztrzepane włosy do czoła. Był oblany zimnym potem; czy śnił mu się kolejny koszmar?

— Nie — wychrypiał pod nosem. — Nie, to było zbyt realistyczne...

Jęknął, chowając twarz w dłoniach.

— Oszalałeś, Hyunjin, oszalałeś już do reszty — wymruczał, przeczesując włosy dłonią.

Był wykończony. Był tak cholernie wykończony. Nic dziwnego, że jego zmysły zaczęły wariować. Biorąc pod uwagę jego stan, to naprawdę nie było nic zaskakującego.

Szkoda tylko, że towarzysząca mu postać wcale nie była wytworem jego umysłu.

Chociaż pogrążony był w ciemności, Hyunjin był w stanie zobaczyć go wystarczająco wyraźnie. Nieznajomy stał wyprostowany, z głową pochyloną lekko w lewą stronę. Ręce miał schowane w kieszeniach czarnych spodni, które wyglądały, jakby były kompletem z równie ciemną marynarką o dużym dekolcie, odkrywającym jasną skórę aż do końca mostka.

Hwang podniósł wzrok wyżej, napotykając przeszywające spojrzenie postaci. Było wrogie i ostre jak brzytwa; u wielu osób musiało wywoływać strach.

Ale Hyunjin się nie bał. Nie bał się nawet, gdy wiatr zatrzepotał cienką zasłoną, przez którą do pokoju wpadło światło księżyca, a srebrny blask pozwolił mu dostrzec, że nieznajomy wcale nie miał tęczówek.

A jeśli miał, to tonęły one w czerni, która spoglądała na chłopaka spod przymrużonych ze znudzenia powiek.

Mężczyzna, który stał przed nim, miał oczy niczym czarne perły; patrząc w nie Hyunjin mógł zobaczyć bezgraniczną, pustą przestrzeń, a jednocześnie ledwo widoczny zarys własnej postaci, która odbijała się w ciemnej toni.

Mimo to się nie bał.

Jakkolwiek nierealnie musiało to brzmieć, Hwang Hyunjin naprawdę nie bał się tego, kto stał przed nim.

— Widzisz mnie? — nieznajomy przerwał ciszę. Jego głos był spokojny, jednak pozbawiony jakichkolwiek emocji.

Hyunjin przytaknął powoli.

Wow, naprawdę jest z tobą źle — powiedział rozbawionym tonem mężczyzna. — Miałem rację, to będzie prosta robota.

— Nie mam nic kosztownego. Nie opłaci ci się kradzież żadnej rzeczy. Nie mam też pieniędzy. Powinieneś spróbować włamać się do innego mieszkania — mówił cichym i dość sztucznym, jednak pozbawionym strachu głosem.

Nieznajomy zaśmiał się głośno, po czym westchnął.

Jego zachowanie zbijało Hyunjina z tropu.

Mężczyzna podszedł bliżej i, wciąż trzymając ręce w kieszeniach, pochylił się do przodu tak, aby twarz jego i chłopaka znajdowała się na tym samym poziomie. Gdy już to zrobił, uśmiechnął się do Hwanga i powiedział:

— Dobrze wiesz, że nie jestem włamywaczem, a ja wiem, że widziałeś moje oczy. Więc przestań udawać, że jestem człowiekiem, śmiertelniku — mruknął, przygryzając wargę.

Nieznajomy wyglądał teraz jeszcze bardziej przerażająco. Jedno jego spojrzenie mogło sparaliżować strachem, jednak... na Hyunjina to nie działało.

Oh, nie boisz się mnie? — zapytał, prostując się. Dopiero, gdy kilka kosmyków opadło na blade czoło mężczyzny, Hwang dostrzegł, że jego włosy są w kolorze jego oczu. Ten przeczesał je dłonią, uśmiechając się pod nosem. — Tu zaczyna robić się ciekawie. Wiesz, czym jestem?

Hyunjin pokręcił przecząco głową.

— Jak możesz nie wiedzieć? — spytał z niedowierzaniem nieznajomy. — Nigdy nie słyszałeś opowieści o demonach żywiących się ludzką słabością?

— Słyszałem — wymruczał chłopak, wbijając wzrok w jakiś punkt na podłodze. — Po prostu nigdy w nie nie wierzyłem.

— Nie wyglądasz na specjalnie przejętego moją obecnością — zauważył demon. — Jest z tobą aż tak źle...?

— Zapewne.

— Wow, istnieję już dobre dziesięć wieków, ale nigdy nie spotkałem człowieka, który by tak bezuczuciowo mówił o tym, jak zła jest jego sytuacja, skoro przyczepił się do niego demon — mówił, kręcąc głową z niedowierzaniem.

— Jesteś aż tak stary? — Hwang omiótł wzrokiem sylwetkę nieznajomego. — Wyglądasz, jakbyś był w moim wieku.

— Bo się nie starzeję, pacanie — mruknął demon. — Masz na imię Hyunjin, zgadza się? Masz osiemnaście lat?

Chłopak przytaknął.

— A ty jak masz na imię? — młodszy odbił pytanie.

— Możesz mówić mi Jeongin.

— Czyli... to nie jest twoje prawdziwe imię? — Osiemnastolatek zmarszczył brwi.

— Jest. Podobało mi się, to je sobie wybrałem — powiedział Jeongin, wywracając oczami, jednak młodszy nie był w stanie tego dostrzec.

— Fajnie — odparł wypranym z emocji głosem.

W pomieszczeniu zapanowała cisza. Nie była niezręczna i z pewnością nie wywoływała u młodszego strachu przed kolejnym ruchem demona.

Jednak Jeongin nie miał zamiaru trwać w milczeniu.

— Dlaczego taki jesteś? — zapytał, marszcząc brwi i krzyżując ramiona na piersi.

— Dlaczego pytasz?

— Moim zadaniem jest sprawienie, żebyś nie mógł spać, równie dobrze mogę z tobą pogadać, czyż nie?

— Nie mam nic przeciwko. — Hwang przytaknął głową jakby od niechcenia.

— Oh? A czemuż to? — zdziwił się demon. — Wszyscy, którzy byli w stanie mnie zobaczyć, zaraz po spojrzeniu w moje oczy desperacko próbowali zasnąć. — Uśmiechnął się półgębkiem i dodał: — nie zaprzeczę, śmiesznie było oglądać ich próby, wiedząc, że boją się zasnąć, kiedy na nich patrzę.

— Więc nie spali?

— Nie. Część z nich łykała leki garściami, ale mimo to nie mogli zasnąć — wytłumaczył, po czym zamilkł na chwilę. Wbił wzrok w sylwetkę siedzącego na podłodze człowieka i westchnął w zamyśleniu. — Za bardzo bali się spojrzenia, przez które ty nawet nie drżysz.

— W takim razie musieli mieć w sobie jakieś resztki chęci do życia — mruknął Hyunjin, patrząc na swoje dłonie, które teraz leżały nieruchomo na jego udach.

— Ty ich nie masz? — spytał nieco zdziwiony Jeongin.

Pokręcił głową.

— Dlaczego? — dopytywał demon, czując, jak iskierka ciekawości zaczyna rozpalać jego chłodne wnętrze.

Chłopak jednak milczał. Milczał uparcie przez kilka minut, które dla niego trwały dłużej, niż powinny, mając nadzieję, że pytanie przestanie być aktualne po upłynięciu pewnej ilości czasu.

Ale dla Jeongina czas nie grał roli. Miał cały czas świata, a osiemnastolatek posiadał zaledwie maleńki ułamek tego, ile istnieć mógł stojący przed nim demon.

Zdał sobie z tego sprawę, gdy minęła trzydziesta minuta odkąd ostatni raz któryś z nich zabrał głos.

— Pozwolisz mi się zdrzemnąć? — odezwał się w końcu, wciąż unikając spojrzenia demona.

— Czemu miałbym? — prychnął starszy z oburzeniem. Co ten dzieciak wyprawiał?

— Muszę iść jutro do szkoły — wytłumaczył osiemnastolatek.

— I? — Jeongin uniósł brew, odczuwając nieodpartą chęć pociągnięcia chłopaka za język, by wyciągnąć z niego więcej informacji.

— I jeśli pozwolisz mi spać bez siedzenia na mojej klatce piersiowej przez chociaż godzinę na dobę, spędzę resztę swoich nocy na rozmowach z tobą. I tak na niczym mi nie zależy.

Demon zamyślił się przez chwilę.

Czyż to nie był idealny układ?

— Okej. Zgoda.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro