𝟻𝟹 ᴅɴɪ

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

53 dzień. Ponad siedem tygodni. Prawie dwa miesiące. Tyle czasu minęło, odkąd Light dobrowolnie poddał się aresztowi, aby przekonać policjantów i L'a, że nie jest Kirą. Minęło tak wiele czasu, odkąd niemal sam włożył na swoje ręce ciężkie kajdany i dał się zawieść do tej paskudnej celi. Tak wiele czasu, aby udowodnić wszystkim, że jest niewinny, a tymczasem według informacji, jakie przekazywał mu L, po jego zamknięciu niewyjaśnione zgony większych i mniejszych przestępców ustały. Innymi słowy, pewny swojej niewinności zapędził się prosto w paszczę lwa. Wkopał się. A świadomość tego wszystkiego dobitnie go wykańczała, doprowadzając do tak żałosnego stanu, że nikt nie powiedziałby, że ten skulony, leżący bez ruchu w małej celi chłopak, wpatrujący się pustym wzrokiem w jeden punkt naprawdę był tak bezdusznym mordercą.

Jednak kto by przypuszczał, że to wszystko nie odbiera resztek rozumu tylko jemu?

L siedział jak zwykle przed stertą monitorów, bacznie obserwując Lighta i obgryzając nerwowo paznokcie u kolejnych palców. Tym razem miał jedną z dłuższych, w swojej karierze, przerw od snu. Gdy tylko zamykał ciężkie powieki, widział tę nędzną postać Lighta, a świadomość, że to on go tam więził, ciążyła mu na sercu jak bardzo ciężki kamień, z rodzaju tych, jakie Syzyf musiałby dźwigać na wysoką górę.

Dlatego nie spał, mimo że zegar wskazywał już grubo po godzinie trzeciej w nocy, mimo że był wyczerpany. Po prostu nie mógł. A najgorsze było to wciąż nie miał należytej pewności. Walczył z samym sobą. Walczył z chęcią uwolnienia Lighta — byleby nie musieć patrzeć na jego cierpienie — a chęcią rozwiązania zagadki Kiry. Z jednej strony chciał zwolnić Yagamiego, oczyścić z zarzutów, a z drugiej to on był jego jedynym podejrzanym, więc powinien go sprawdzić najlepiej jak może, prawda? Przecież o to właśnie chodziło w pracy detektywa, więc dlaczego tak wiele go to kosztuje?

L nie mógł się ugiąć, a przynajmniej nie powinien, jednak mimo myśli, które krzyczały i przeklinały go na wszystkie możliwe sposoby, wstał od biurka i próbując je zignorować, ruszył prosto na dół, do dobrze znajomej z nagrań, celi.

— Niech cię szlag, Light — mruknął pod nosem, zeskakując z ostatniego stopnia schodów. Chłodna posadzka przypominała o sobie, drażniąc jego stopy, a to tylko jeszcze bardziej go rozzłościło. Był zły na siebie. Zły, że zamknął tutaj młodego Yagamiego. Zły, że nie pozbył się wszystkich wątpliwości i że przez niego ten cholerny, być może niewinny, chłopak marznie tutaj już 53 dzień.

Wyjął z kieszeni spodni pęk z jedynie dwoma kluczami, umieścił jeden z nich w zamku i przekręcił po jakiejś sekundzie (która mogła być dlań godziną) wahania.

Otworzył niepewnie drzwi i zajrzał do środka. Niby nie powinno go zdziwić, że zobaczył dokładnie to samo, co na kamerach kilka minut wcześniej, bo szatyn już od kilku dobrych dni leżał we właśnie takiej pozycji, jednak widząc ten obraz na żywo, L poczuł się tak, jakby ktoś właśnie wymierzył mu siarczysty cios w policzek. Ból w najczystszej postaci.

Przełknął ciężko ślinę i wślizgnął się do pomieszczenia, zamykając za sobą ciężkie, stalowe drzwi.

— Light — mruknął gorzko, stając centralnie przed zwiniętym na podłodze więźniem. Nic. Zero jakiejkolwiek reakcji. Tym razem L kucnął przy chłopaku i potrząsnął nim nie delikatnie za ramię. — Light! Przyznaj się, do cholery jasnej, a wszystko się skończy.

Obserwował, jak ciemne źrenice powoli zwracają się do niego, jak w końcu zaczynają go dostrzegać.

— Nie jestem kirą — wymamrotał Yagami. Jego głos był tak ochrypnięty, że jakiś stolarz mógłby używać go jako papieru ściernego do szlifowania krawędzi nowo wykonanych, poniekąd wciąż surowych, mebli. A L nie miał pewności czy to dlatego, że tamten dawno nie korzystał ze swoich strun głosowych, czy raczej zaczynało łapać go jakieś przeziębienie.

Brunet zacisnął mocno szczękę i siłą podniósł Lighta za ramiona do siadu, opierając go przy tym o ramę łóżka. Więziony nastolatek wykrzywił twarz w grymasie, kiedy został brutalnie zmuszony do ruszenia obolałych kości.

— Nie przyznam się — powtórzył jak mantrę, niby uparcie, choć bez krzty emocji w zniekształconym, jak przy mutacji, głosie. Pociągnął nosem i podkulił palce bosych stóp, odwracając głowę gdzieś na bok. Wiedział, że powinien czuć się niekomfortowo, iż ktoś ogląda go w takim stanie. I że tym ktosiem jest właśnie L. A z drugiej strony cieszył się, że to właśnie L tutaj jest, a nie nikt inny.

— Cholera, Light — syknął zirytowany Ryuzaki, który z kolei patrzył uparcie w twarz Yagamiego, nie mogąc się nadziwić, do czego to doprowadził. Miał ochotę uderzyć więźnia, za to, że ten nie chce się przyznać, przez co tym samym traci jedynego podejrzanego, a potem miał jeszcze większą ochotę uderzyć samego siebie dwa razy mocniej, za to, że gdzieś podświadomie miał nadzieję, że to właśnie Light jest tym przeklętym Kirą.

W głowie wyrzucił jeszcze całą litanię przekleństw pod każdym możliwym adresem, a kiedy już skończył, ostrożnie puścił ramiona Lighta, nie wiedząc jeszcze, czy chłopak będzie mógł sam utrzymać równowagę z rękoma skutymi za plecami. Dopiero kiedy miał należytą pewność, że szatyn nie wyląduje z powrotem na podłodze, wstał, żeby sięgnąć po butelkę wody, leżącą na małym stoliku przy łóżku i ponownie ukląkł przy chłopaku.

Odkręcił butelkę i przysunął się jeszcze odrobinę bliżej Lighta.

— Napij się — powiedział, czy raczej poprosił, a następnie przyłożył ostrożnie szyjkę przedmiotu do spierzchniętych warg przyjaciela, chcąc pomóc mu tym samym nawodnić organizm.

Na początku szatyn brał małe, niepewne łyki, ale gdy tylko zyskał pewność, że agent nie planuje jakiejś nieprzyjemnej sztuczki, zaczął połykać napój dużo łapczywiej i tak chwilę później opróżniony plastik leżał gdzieś na podłodze.

L delikatnie otarł usta Yagamiego rękawem swojej białej bluzki, a kiedy poczuł się trochę pewniej w jakimś kontakcie fizycznym z szatynem, pozwolił sobie nawet na ostrożne odgarnięcie już nieświeżych włosów z czoła chłopaka tak, aby ich końcówki nie wchodziły mu do oczu.

— Lepiej? — zapytał, uśmiechając się nieznacznie, trochę pocieszająco, choć zupełnie nie miał pojęcia, kogo miałby czymś takim pocieszyć. Mimo to Light pokiwał twierdząco głową, a chwilę później po prostu opadł do przodu tak, że jego czoło opierało się na ramieniu L'a. I sam już nie wiedział, czy zrobił to dlatego, żeby detektyw nie musiał dłużej patrzeć na jego żałosną, w obecnym stanie, twarz czy raczej chciał poczuć się choć trochę pewniej, bezpieczniej po raz pierwszy od wielu dni.

A L zdołał zapanować nad zaskoczeniem i mięśniami, które odruchowo spięły się, kiedy tylko oddech Lighta omiótł skórę jego szyi.

— Nie jestem Kirą... — powiedział już po raz kolejny szatyn, ani myśląc, żeby choć na moment odrywać się od Ryuzakiego, który na tę chwilę wydawał mu się kimś niezwykle bliskim, jedyną nadzieją czy potrzebnym wsparciem. Zupełnie zapomniał przy tym, że to właśnie on więził go przed ostatnie 53 dni. I zapewne kiedy doszedłby do siebie, pierwsze co by zrobił to solidne uderzenie bruneta z pięści prosto w twarz, jednak teraz nie miał głowy, żeby o tym myśleć. Teraz chciał po prostu móc trwać tak nawet przez kolejne 53 dni.

— Przepraszam — wyszeptał L, jednak będący tak blisko niego Yagami doskonale usłyszał każdą głoskę. — Nie chciałem, żebyś przeze mnie cierpiał. Wybacz, Light — dodał równie cicho, a potem po prostu poddał się wszystkim emocjom i pokusom, jakie targały nim ostatnimi czasy.

Mocno przytulił Lighta do siebie, obiecując sobie w duchu, że nie pozwoli, aby ten jeszcze kiedykolwiek musiał tak cierpieć. Bo dla niego on już od dawna nie był zwykłym przyjacielem. A na całe szczęścia dla Lighta ten drugi już dawno nie był jedynie wrogiem, którego trzeba się pozbyć. A że to dla nich oboje było za szybko, żeby wyznać sobie cokolwiek za pomocą słów, po prostu trwali tak ze sobą, wspierając siebie nawzajem. I na razie to im w zupełności wystarczyło, i znaczyło więcej, niż ktokolwiek z nas mógłby sobie wyobrazić. Oni po prostu byli razem.
_________________________________________

Pierwszy one shot Lawlight! Już od jakiegoś czasu chodziło mi to po głowie, aż w końcu przelałam myśli na "papier".

Mam nadzieję, że Wam się podobało. Docelowa liczba one shotów to 5, ale z góry ostrzegam, że nie planuję dawać ich regularnie. Tak jak mi wena dopisze, tak się będą pojawiać.

Dlatego do usłyszenia, jeszcze nie wiadomo kiedy!

PS Miłych ferii wszystkim, którzy je zaczynają i powodzenia w szkole wszystkim, którzy je właśnie skończyli <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro