10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Weszłam z chłopakiem do windy i od razu wcisnęłam guzik ma trzecie piętro. Później skierowałam się na salę numer 239, a stojąc przed drzwiami miałam moment zawahania. Mimo wszystko wypuściłam powietrze i weszłam do środka. Kobieta leżała na łóżku i ledwo co przypominała siebie. Uśmiechnęłam się delikatnie do niej i podeszłam bliżej.

-Cześć babciu.Jak się czujesz?-pocałowałam jej policzek, a po mnie zrobił to blondyn.

Usiadłam na taborecie i czekałam na odpowiedź staruszki.

-No wiesz dobrze.Mimo wszystko chciałabym już wrócić do domu.-złapała moją dłoń.

-Z tego co mówiła mama został ci tutaj jeszcze tydzień.

-Tak.Ale sama wiesz jaka jestem. Nie lubię jak ludzie się nade mną litują.

-Babciu nikt się nad tobą nie lituję.-zmarszyłam brwi.-Po prostu się martwimy.

-Pięknie razem znowu was widzieć dzieci.Bałam się, że już się nie będziecie spotykać, a tu taka niespodzianka.-uśmiechnęła się delikatnie.

-Życie lubi czasami płatać figle babciu.-powiedział niebieskooki.

-Tak to fakt.

-Niczego ci tutaj nie brakuje?-zapytałam.

-Nie.Wszystko w porządku.Cieszę się, że was widzę.Czekałam na was.
Zabierzecie kolczyki z szafki dobrze?

-Której?-spytał i wstał.

-Tej o tutaj.-pokazała prawą ręką na szafkę obok.-Druga szuflada.

Po godzinie przyszła pielęgniarka z obiadem i nalała do kubka babci żurku. Siedemdziesięciolatka piła go powoli, a kiedy skończyła odłożyła naczynie na bok.

-Babciu będziemy się zbierać.-powiedziałam.-Przyjadę jutro wtedy przyjadę sama to pogadamy.-spojrzałam na blondyna, a on westchnął.

-W porządku.Jestem trochę zmęczona, może drzemka dobrze mi zrobi.-oznajmiła i uśmiechnęła się delikatnie.

-Bardzo cię kocham.-wstałam i nachyliłam się, aby ją przytulić.

-Ja ciebie też słoneczko.Nie zapominaj o tym.-ucałowała mój policzek i później pożegnała się z Charliem, szeptając mu coś na ucho przez co on się zaśmiał.

~~~

-Nie zgadniesz kto przyjedzie!-krzyknęła mama wchodząc do kuchni, a ja spojrzałam na nią jak na wariatkę.

-Kto?-upiłam łyk herbaty.

-Colin z Brittany

-Jonathan i Austin też?!-zerwałam się z krzesła, a Charlie spojrzał na mnie jak na idiotkę.

-Tak.

-Kiedy?

-Za jakieś piętnaście minut.

-O boże..-uciekłam na górę.

Szybko przebrałam swoje dżinsy na białą spódniczkę, a pomarańczową koszulkę zamieniłam na błękitną. Założyłam czarny sweter i rozpuściłam swoje włosy. Rozczesałam je i poprawiłam tuszem rzęsy. Zgarnęłam telefon z szafki i zeszłam z powrotem na dół.

-Już.-powiedziałam poprawiając swoje włosy za ramiona, a Charlie spojrzał na mnie z uniesioną brwią.

-Świetnie.Za chwilę powinny przyjechać nasze zguby z galerii, więc powiadom ich kto się zjawi.

-Tak mamo.

Zrobiłam to gdy tylko przyjechali, a później usiadłam koło Charliego. Patrzył na mnie dziwnie, ale póki się nie odzywał nic nie mówiłam.

-Dobra kto to jest?

-Przyjaciele rodziny. Colin to..nie wiem jak to wytłumaczyć.

-Normalnie?

-Colin to chrześniak babci, syn jej przyjaciółki. Bardzo dobrej zresztą. Britanny to jego żona.

-Jonathan i Austin?

-Ich synowie, nie musisz być zazdrosny.-spojrzałam na niego i pogłaskałam jego policzek.

-Wcale nie jestem, chociaż dziwi mnie twoje podejście do nich.

-Później będę jechać z Jonathanem i Austinem do szpitala prawdopodobnie. Nie będziesz zły?

-Nie raczej nie.-wzruszył ramionami.

-Okej.-musnęłam jego usta i usłyszałam dzwonek do drzwi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro