Rozdział 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Po pradziadku? — powtórzył zdezorientowany.

— Moim ojcu. Też miał na imię Theodor — poinformowała go. — A mój syn, Friedrich, uciekł z domu wiele lat temu. Razem z mężem próbowaliśmy go szukać, myśleliśmy nawet o przeprowadzce do Berlina, bo podejrzewaliśmy, że tam zamieszkał. Niestety wtedy na miasteczko nałożono klątwę i już nie mogliśmy nic zrobić. Możliwość kontaktu z naszym synem przepadła na zawsze. Mój mąż nie potrafił sobie z tym poradzić, poświęcił cały swój czas pracy, a po kilku latach zmarł. Tak też straciłam i syna i partnera życiowego.

— A więc jesteś moją babcią. — Theo musiał wypowiedzieć te słowa na głos. Kobieta spojrzała na niego, a jej oczy zabłyszczały od łez. Powstrzymała je i delikatnie się uśmiechnęła.

— Najwyraźniej.

Za to po policzku czternastolatka mimowolnie popłynęły słone krople.

***

Dużo czasu zleciało, zanim Mina zrozumiała, jak blisko zamku byli. Chciała przekonać Moritza, by zawrócili, lecz udawał, że nie usłyszał tej propozycji i dalej prowadził ją w kierunku parku Gerharda.

Okolica nie sprawiała tak przyjemnego wrażenia, jak podczas spaceru z mieszkańcem majestatycznej budowli. Mina obarczała winą słońce, które nieustępliwie dostarczało światu nadmiar gorąca. Nawet cień rzucany przez drzewa nie przynosił odpoczynku. Chociaż dziewczyna wciąż miała energię, by w miarę żywo rozmawiać z Moritzem i chodzić, nie towarzyszyło temu najlepsze samopoczucie. Oddałaby wiele za gałkę lodów, lecz w miasteczku nie widziała żadnej lodziarni. Gdy zapytała o to blondyna, zmarszczył brwi, twierdząc, że coś kiedyś o lodach słyszał, jednak nigdy ich nie widział.

Syn burmistrza w pewnym momencie lekko zboczył ze ścieżki i poprowadził ich między drzewa.

— Gdzie idziemy? Do jakiegoś tajnego miejsca? — spytała, myśląc o parku z niebieskimi świetlikami i altaną.

— Żadnego szczególnego — parsknął śmiechem. — Po prostu uznałem, że miło byłoby mieć nieco więcej prywatności.

— Prywatności? — powtórzyła podejrzliwie. Spacerowali po lesie na względnym odludziu, a za jedynych światków mieli ptaki i ewentualnie jakieś inne leśne zwierzęta. Prywatność była ostatnią rzeczą, która powinna go martwić.

— No wiesz, ludzie potrafią być wścibscy, więc tak dla pewności. — Popatrzył jej prosto w oczy, a nastolatka mimowolnie zrobiła krok do tyłu i natrafiła na drzewo. W tym czasie Moritz pokonał dzielącą ich odległość i oparł rękę na szorstkiej korze.

— Tak, ludzie potrafią być wścibscy. — Nic innego nie przyszło jej do głowy, ale zaraz uznała, że niepotrzebnie potwierdziła jego wcześniejszą wypowiedź.

On chyba nawet nie zauważył, że cokolwiek powiedziała.

— Nie mówiłem ci wcześniej, ale od początku bardzo cię polubiłem — stwierdził niespodziewanie. — Jesteś taka... inna niż wszystkie dziewczyny w miasteczku w moim wieku. Bardziej niezależna. Z własnym zdaniem. Masz w oczach błysk inteligencji, a zarazem trochę niewinności. To bardzo pociągające. — Czuła jego oddech na swojej twarzy.

— Dzięki? — Myślała nad tym, jak ładnie kontynuować, by nie popadli w niezręczną ciszę, lecz chłopak przejął dowodzenie i przycisną swoje wargi do jej.

Pocałunek był bardzo intensywny, nastolatka nie miała nawet czasu na złapanie oddechu. Na moment całkowicie oddała się chwili, lecz szybko poczuła, że ręce chłopaka zaczęły błądzić po jej ciele, niebezpiecznie schodząc w dół.

Spróbowała delikatnie go odepchnąć i powiedzieć, że na razie wystarczy, lecz, ku jej zdziwieniu, Moritz jedynie mocniej przycisnął ją do drzewa.

— Hej, przestań — Nie dała rady krzyknąć, z ust nastolatki wyszedł jedynie cichy jęk.

Blondyn nie zareagował na prośbę, co więcej, włożył rękę pod jej bluzkę. Wtedy Mina z desperacją podjęła próbę unieszkodliwieni go poprzez kopnięcie w krocze, lecz on zblokował nogę dziewczyny. Następnie przyciągnął do siebie nastolatkę, po czym silnie odepchnął tak, by uderzyła potylicą w trzon drzewa.

Na chwile straciła kontakt ze światem. Nic nie słyszała i jak przez mgłę widziała Moritza, rozrywającego jej bluzkę i próbującego zdjąć spódnicę. Wiedziała, że musiała jakoś walczyć, nie mogła mu na nic pozwolić. Choć otumanienie ustępowało, zostawało zastąpione przez pulsujący ból głowy, który całkowicie ją obezwładnił. Ponadto uścisk chłopaka był dla niej zbyt mocny.

Rozpaczliwie próbowała zmusić się do myślenia nad ucieczką, lecz w tamtym stanie nie potrafiła wymyślić niczego konkretnego. Ostatkiem sił jeszcze szamotała swoim ciałem, ale i to nie przeszkadzało chłopakowi.

Wybawił ją dopiero krzyk znajomej osoby. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro