Rozdział 23

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hejka! Możecie się teraz spodziewać, że do dwóch tygodni już zakończę książkę :)) więc teraz robię maratonik i postaram się publikować każdy nowy rozdział codziennie, co dwa lub max trzy dni (zależy od ilości materiału :D) Dziękuję, że czytacie i miłej lektury! <3  

***

— Dajcie go tutaj. — Babcia skierowała swój palec na pokryty trawą obszar pod jednym z najdorodniejszych drzew w jej ogródku, który pod wpływem księżycowego blasku sprawiał wrażenie magicznego.

Mina i Theo jak najdelikatniej ułożyli mdlejącego Gerharda we wskazanym miejscu i spojrzeli na babcię w oczekiwaniu na dalsze polecenia. Mina podziwiała spokój staruszki, która nie wyglądała na nawet trochę spanikowaną.

— Theo pobiegnij do domu po nóż. Tylko szybko. Widziałeś w mojej biblioteczce taką grubą książkę, oprawioną w skórę?

— Nóż jest w kuchni... książka? Nie, nie wiem, nie widziałem takiej... — Theo niemalże mamrotał. Miał wrażenie, że nigdy w swoim życiu nie był równie zestresowany i zdezorientowany jak w tamtym momencie.

— Dobra, nieważne, pędź po nóż. Miejmy nadzieję, że dobrze pamiętam zaklęcie.

Czternastolatek pobiegł najszybciej jak mógł. W tym samym czasie babcia kucnęła przy czarodzieju i popatrzyła na ranę. Następnie delikatnie uniosła jego koszulkę. Bez wahania zignorowała ciche jęknięcie. Musiała zyskać lepszy widok na brzuch chłopaka i miejsce, w które Moritz wbił mu nóż. Zauważając wciąż cieknące szkarłatne strumienie, delikatnie przyłożyła rękę do czułego punktu, mrużąc przy tym oczy.

— Chyba nie uszkodził żadnych organów wewnętrznych. Rozpuszczony bachor burmistrza, ktoś powinien ustawić go do pionu. Za czasów jego dziadka w tamtym domu panowała jeszcze jakaś dyscyplina, ale po jego śmierci ten młody psychopata zaczął odprawiać jakąś farsę... — Mina nie przypominała sobie, by widziała wcześniej babcię tak zirytowaną czyjąś personą. Choć z całego miasteczka Moritz był najprawdopodobniej jedną z pierwszych osób, która mogłaby kogoś zdenerwować. Szczególnie po ujawnieniu swojego prawdziwego charakteru.

— Babciu... jak to nasza rodzina też potrafi czarować? Dlaczego nam o tym nie mówiłaś? — spytała szesnastolatka, przy okazji dokładnie analizując każdy ruch kobiety, licząc, że się czegoś nauczy.

— Od pokoleń posiadamy pewne nadnaturalne umiejętności. Przez wieki twoje prababki i pradziadkowie służyli za lokalnych uzdrowicieli. Nigdy nie byliśmy szczególnie silni czy obeznani w magii, szczególnie w porównaniu do rodu Trofimov, ale w miasteczku i tak zawsze nas podziwiano. Póki nie przybyła babcia tego młodzieńca i nie wywołała strachu i nienawiści do czarów wśród mieszkańców. Od tego czasu moi rodzice i ja musieliśmy ukrywać nasze umiejętności.

— Co takiego zrobiła? — Nawet Gerhard nagle wydał się nieco oprzytomnieć i spojrzał na staruszkę jakby z ciekawością.

Zanim babcia zdążyła udzielić im odpowiedzi, wrócił Theo, trzymając w rękach jeden z większych noży kuchennych. Podał go babci i stanął obok niej, gotowy do dalszego działania.

— Idealnie. — Kobieta wstała i podeszła do drzewa. Wymruczała kilka słów w jakimś dziwnym języku, by po chwili wbić ostrze w gruby trzon. Po chwili wyciągnęła nóż, po którym pozostał niewielki ślad. Jednakże wystarczał staruszce, jako że od razu dotknęła uszkodzonego miejsca i zastygła.

Dopiero po kilku sekundach wypełnionych nerwowymi oddechami, ponownie kucnęła przy rannym i przyłożyła obie ręce do zakrwawionego miejsca. Zarówno Mina jak i Theo mieli wrażenie, że spod palców ich babci błysnęło białe światło,

Przez kilka sekund staruszka trwała w bezruchu, a potem delikatnie zabrała swoje ręce z brzucha chłopaka, przetarła krew rękawem swojej koszuli i przeanalizowała swoje dzieło.

— Będziesz żył — stwierdziła, a następnie zwróciła się bezpośrednio do swoich wnuków. — Będziemy musieli go przenieść na łóżko, żeby wypoczął. Zlikwidowałam największe zagrożenie, ale wciąż jest osłabiony. Potrzebuje dobrego snu.

Rodzeństwo spróbowało podnieść czarodzieja, a on, powoli odzyskując przytomność, zaczął mamrotać, że musi wracać do domu. Na szczęście nie miał na tyle siły, żeby jakkolwiek z nimi walczyć, dlatego też wzięli go pod ramiona i zdołali przetransportować do pokoju Miny.

Babcia kazała nastolatkom przypilnować, by Gerhard odpoczywał, a potem poszła do swojej sypialni, dodając, że na resztę pytań odpowie dopiero rano.

— Mam już swoje lata, a magia wyczerpuje, nawet kiedy nie zużywa się swojej energii życiowej — poinformowała ich przed wyjściem z pomieszczenia.

Rodzeństwo popatrzyło po sobie, a następnie, zsynchronizowani, spojrzeli na Gerharda, który wciąż był na pograniczu jawy i omdlenia.

— Dużo jak na jeden dzień, prawda? — nastolatka szturchnęła brata.

— Też chyba potrzebuję trochę snu — westchnął, nie przejawiając najmniejszej chęci na rozmowę. — Muszę odpocząć. Jeśli ci to nie przeszkadza.

-Idź. I dzięki za ratunek. To ty obudziłeś babcię, prawda?

— Nie mogłem już znieść twojego krzyku — zaśmiał się. — Dobranoc.

Kiedy została sama z czarodziejem, nie wiedziała zbytnio, co mogła ze sobą zrobić. Niezbyt nadawał się on do rozmów, a ją samą, po spadku adrenaliny, zaczynało dopadać zmęczenie.

Pomimo że było to dla dziewczyny ździebko niekomfortowe, postanowiła zająć miejsce obok chłopaka na łóżku i zamknęła oczy. Chociaż oczekiwała kilku godzin przytomnego leżenia w bezruchu, sen nadszedł w przeciągu niecałej minuty, porywając ją w swoje silne objęcia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro