Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mina miała przedziwny sen tamtej nocy. Jako bezcielesny byt obserwowała w nim niezwykle podobnego do Moritza chłopaka, lecz z nieco ostrzejszymi rysami twarzy i ciemniejszymi oczyma. Z przebiegłym uśmiechem zaszedł od tyłu niską, dwudziestokilkuletnią kobietę o mysich włosach. Objął ją, a gdy obróciła do niego swoją głowę, pocałował namiętnie. Dopiero gdy oderwał od niej swoje usta, Mina mogła dobrze zobaczyć twarz kobiety. I zobaczyła siebie samą.

— Mam dla ciebie wieści. — Jej kopia posłała prawie-Moritzowi uradowany uśmiech.

— Liczę, że jakieś dobre. — Nawinął sobie kosmyk jej włosów na palec.

Kobieta w odpowiedzi położyła obie ręce na swoim brzuchu i sugestywnie spojrzała na swojego ukochanego. Gdy dotarło do niego, co miała na myśli, nie wyglądał na szczęśliwego.

***

Obudziła się później niż zwykle, gdyż gdy zeszła na śniadanie nikogo już nie zastała. Weszła do kuchni w poszukiwaniu jedzenia, a tam pani Schmalz łypnęła na nią groźnie.

— Czego chcesz, gówniaro? — rzuciła ostro.

— Coś zjeść. — Mina przybrała smętny wyraz twarzy, by pokazać, jak bardzo głodna była.

— Nie ma tu nic dla ciebie. Chyba że wreszcie zmądrzałaś i jednak uwzględniasz mięso w swojej diecie. — Ostatnie słowo wymówiła tak prześmiewczo, jakby specjalnie chciała zdenerwować szesnastolatkę.

— Wegetarianizm to nie kaprys — mruknęła. — Nie ma nawet kromki chleba? Albo jajek?

— Idź do ogródka nazbierać sobie truskawek. Nic więcej nie dostaniesz. Może to nauczy cię wczesnego wstawania i normalnego jedzenia — uznała twardo właścicielka sierocińca, a następnie wróciła do swojego wcześniejszego zajęcia, czyli obierania ziemniaków.

Dziewczyna wyszła na zewnątrz, a tam spotkała Gretę, która męczyła jej brata swoimi radosnymi sprawami.

— I dzisiaj rano, przybiegła do mnie wiewiórka. Taka ruda jak ja! Chyba załapałyśmy jakąś więź, tak inteligentnie na mnie patrzyła, jakby też poczuła te duchowe połączenie! — szczebiotała radośnie, a mina Theo wyrażała całkowite załamanie.

— Świetnie, Greto, świetnie. — Gdy tylko zauważył siostrę, spojrzał na nią niemal jak na ratunek zesłany od niebios. — Przepraszam, ale muszę coś obgadać z Miną. Obiecałem jej to. Prawda?

— Tak, tak — potwierdziła szesnastolatka, kręcąc głową.

Zawędrowali w milczeniu do ogródka i dziewczyna zebrała z krzaka swoje śniadanie, przeklinając panią Schmalz. Kobieta obrała sobie za punkt honoru dręczenie nastolatki z powodu tak trywialnego, jak niejedzenie mięsa.

— To kiedy wyruszasz na poszukiwania rodziny? — zagadnęła swojego brata.

— Jak najszybciej. Już by mnie tu nie było, gdyby nie nasza irytująca lokatorka. Nie mogłem bez powodu sobie od niej pójść, bo zaczęłaby zadawać pytania i jeszcze może, by mnie śledziła. Z nią nigdy nie wiadomo, a wolę nie ryzykować. To zbyt prywatne.

— Racja — westchnęła Mina. — Więc zostałam idealną wymówką, szczególnie że niedługo też wychodzę.

— Właśnie. Dlatego do zobaczenia później siostrzyczko — powiedział wesoło i skierował się ku wyjściu.

Ona sama tylko na chwilę wpadła pokoju, zmieniła ubrania na dżinsową spódnicę do kolan oraz czerwoną bluzkę, która dodała jej trochę witalności. Wyciągnęła walizkę matki, licząc na znalezienie czegoś przydatnego i, ku jej zadowoleniu, wyłowiła z kosmetyczki czerwoną szminkę, puder i tusz do rzęs. Dziękowała losowi, że Barbara Vogel nigdy ich nie wyjmowała.

Po raz pierwszy od tygodnia Mina nałożyła na siebie makijaż i od razu poczuła, jak przybywa jej pewności siebie. Zastanawiało ją, czy nie będzie wyglądać zbyt wyzywająco jak na standardy miasteczka, jednak przeczuwała, że Moritzowi się spodoba.

Schodziła po schodach, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Szybko zbiegła, by dotrzeć do nich, zanim ktokolwiek zdąży zawitać w korytarzu. Wyskoczyła na dwór i stanęła twarzą w twarz z Moritzem.

— Witaj Mino. — Jego oczy błyszczały niebezpiecznie.

— Hej. — Poprzedniego dnia przeszło jej przez myśl, że być może znowu straci zdolność mówienia przy blondynie, lecz pomalowane rzęsy i usta naładowały ją odwagą.

— Mam nadzieję, że jesteś gotowa zobaczyć najpiękniejsze miejsca w okolicy. Muszę ci powiedzieć, że cudownie dzisiaj wyglądasz. — Bez wahania wziął ją za rękę i poprowadził w tylko sobie znanym kierunku.

***

Theo spędził godzinę na wypytywaniu ludzi, gdzie może znaleźć adres podany w aktach. Dla potwierdzenia jeszcze dociekał, czy aby na pewno mieszka w nim ktoś o nazwisku Herschel. W końcu poprowadzony odpowiedziami nieznajomych trafił do zaniedbanego domu na uboczu, otoczonego spróchniałym, drewnianym płotem.

Ceglany, jednopiętrowy, ginął za majestatycznymi jabłoniami, posadzonymi przed nim. Prawą stronę budynku obrósł bluszcz, przykrywając częściowo jedno z okien. Wszędzie w ogrodzie rosły kwiaty w najróżniejszych, żywych kolorach, wydzielające cudowną, słodką woń.

Theo niepewnie przeszedł przez otwartą furtkę. Wokół niego latały wielobarwne motyle, słyszał brzęczenie pszczół i śpiew ptaków. Jeszcze żadne miejsce w miasteczku równie mocno nie oddziaływało na jego zmysły. Poczuł, że tutaj mógłby naprawdę spędzić wakacje i sprawiłoby mu to przyjemność.

Czternastolatek podszedł do drzwi, odliczył do trzech i, z sercem walącym jak dzwon, zapukał. Przez moment nic się nie stało i zaczął rozważać, czy spróbować jeszcze raz, czy zrezygnować, jednak wtedy usłyszał kroki po drugiej stronie.

Po chwili starsza, niska kobieta otworzyła drzwi. Od razu, kiedy ujrzała Theo, zmarszczyła czoło i wytężyła wzrok.

Chłopak z wrażenia nic nie powiedział. Być może widział przed sobą swoją babcię, o której istnieniu do niedawna nie wiedział, więc odjęło mu mowę na kilka sekund. Dlatego to kobieta musiała przemówić jako pierwsza.

— Dzień dobry? — powiedziała niepewnie.

— Dzień... dobry. Ja... nazywam się Theodor Vogel. I chciałbym z panią porozmawiać.

— Theodor? — Gdy wypowiedział swoje imię, staruszka wyglądała na jeszcze bardziej zdziwioną. — Oczywiście... zapraszam do środka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro