Rozdział 22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Światło księżyca rzucało na syna burmistrza złowrogi blask. Jego jasne oczy lśniły niczym dokładnie wypolerowane ostrza gotowe, by kogoś zadźgać. Posłał Gerhardowi i Minie niewinny uśmiech, chociaż samej aurze, jaką wytwarzał, daleko było do niewinności.

Szesnastolatka od razu spanikowała. Pamiętała ostatnie spotkanie blondyna z mieszkańcem zamku. Cofnęła się o krok w stronę domu, a Gerhard od razu wskoczył pomiędzy nią, a Moritza.

— Odejdź — warknął czarodziej, zarazem zadziwiając dziewczynę agresją w swoim tonie. Nie znała tej strony chłopaka.

— Kim ty w ogóle jesteś? Nie mieszkasz w miasteczku, wtedy bym cię przynajmniej kojarzył. — Syn burmistrza z drwiną spojrzał na Gerharda. — Muszę przyznać, że szybko zmieniasz przyjaciół Mino, mamy w miasteczku określenie na takie dziewczyny, jak ty. Nazywamy je, hmmm, jak szło to słowo? Ladacz...

Nie zdążył do kończyć, gdyż czarodziej rzucił się na niego z prędkością światła i uderzył pięścią w twarz. Blondyn wyglądał na zaszokowanego, stał przez kilka sekund z nieobecnym wyrazem twarzy, by potem splunąć krwią. Następnie popatrzył na mieszkańca zamku z obrzydzeniem pomieszanym z nienawiścią i sam go zaatakował.

Nastolatka miała wrażenie, że wtedy czas zaczął biec w zwolnionym tempie. Zdołała wszystko dokładnie zobaczyć, lecz nie była w stanie zareagować w żaden sposób. Zdążyła jedynie głośno krzyknąć z przerażenia.

W prawej ręce Moritza błysnął niewielki nóż, który w ułamku sekundy wylądował w brzuchu czarodzieja. Blondyn z pośpiechem wyciągnął broń z ciała Gerharda, a z rany pociekła krew. Minę ogarnęła jeszcze większa panika. Wstydziła się tego nawet przed sobą, jednak w głębi duszy wiedziała, że stres został głównie spowodowany przez egoistyczne pobudki, a nie rzeczywistą troskę. Zdawała sobie sprawę, iż jeśli mieszkaniec zamku umrze, najprawdopodobniej straci jedyną szansę na powrót do domu.

— Moritz, zostaw go ty skurwielu! — Chciała brzmieć ostro i zdecydowanie, lecz nie potrafiła powstrzymać drżenia w głosie.

Syn burmistrza popatrzył na nią dziwnym wzrokiem. Na pierwszy rzut okaz sprawiał wrażenie spojrzenia zwycięzcy, jednak szesnastolatka była pewna, że dostrzegła w nim szczyptę szaleństwa. Bezwzględnego okrucieństwa.

— Wcześniej ładniej się wysławiałaś. — Zmarszczył brwi i zaczął iść w jej kierunku. Osłabiony Gerhard, trzymając jedną rękę na zranionym brzuchu, spróbował go powstrzymać, lecz Moritz bez problemu odepchnął młodzieńca. Czarodziej upadł na ziemię. Wiedząc, że nie dałby rady pokonać przeciwnika swoją słabnącą siłą fizyczną, chciał zaatakować go magią. Jednakże razem z krwią ubywała jego energia, więc z każdą sekundą coraz trudniej było mu rzucić jakiekolwiek silne zaklęcie.

Mina szybko to wydedukowała, słysząc pośpieszne mruczenie i widząc nieudolne próby machania rękoma. Była również świadoma, że nie ma szans w starciu z blondynem, więc zrobiła jedyną rzecz, jaką mogła zrobić dama w opresji — zaczęła się głośno drzeć, tak długo, na ile starczyło jej sił w płucach.

— Naprawdę myślisz, że ktoś ci pomoże? — Moritz wybuchł histerycznym śmiechem. — W tym popieprzonym miejscu każdy pilnuje swojego nosa. Nikogo nie obchodzi, co się z tobą stanie, dla ludzi tutaj jesteś niczym więcej niż egzotycznym zwierzątkiem. W najlepszym wypadku.

Był już tak blisko, że czuła jego oddech na swojej twarzy. Nie wiedziała, co zamierzał, ale na pewno nie miał dobrych intencji.

Na szczęście dziewczyny okazało się, iż jej krzyki jednak przyniosły skutki. Theo dotrzymał słowa i cierpliwie czekał na swoją siostrę. Dzięki temu usłyszał przez otwarte okno wołanie o pomoc i obudził ich babcię, a po chwili razem ze staruszką wybiegli z domu.

— Zostaw moją wnuczkę ty psychopato! — wrzasnęła staruszka, a szesnastolatkę zadziwił jej bezwzględny ton. Kolejna osoba tej nocy pokazała swoje inne oblicze, lecz w tamtym momencie nic nie mogłoby bardziej ucieszyć dziewczyny.

Dopiero kiedy razem z Moritzem odwrócili głowy w stronę przybyłych, Mina dostrzegła strzelbę w rękach kobiety, wymierzoną prosto w ich kierunku. Posłała swojej babci przerażone spojrzenie, nie chcąc zostać przez przypadek postrzeloną.

— Spokojnie kochanie, mam wprawę w obchodzeniu się z bronią palną. Od piętnastego roku życiu chodziłam na polowania i nie przywykłam do pudłowania — stwierdziła staruszka bez wahania.

Mortiza ewidentnie wystraszyły te słowa, gdyż podniósł obie ręce do góry i postanowił odejść kilka kroków.

— Ty cholerna, stara wariatko! Rada już dawno powinna przeszukać twój dom i zarekwirować broń. I ograniczyć twoją pozycję społeczną. Powiem o tym wszystkim mojemu ojcu! Może i dziadek miał do ciebie jakąś głupią słabość i pozwalał na więcej, niż powinien, ale teraz ojciec...

W powietrzu rozległ się przeraźliwie głośny hałas wystrzału. Mina myślała, że siła odrzuci babcię do tyłu, jednak kobieta stabilnie stała na nogach i ponownie wymierzyła w syna burmistrza.

— To było ostrzeżenie. Następnym razem już nie będę taka miła. Wracaj do domu chłopaczku. I to już.

Moritz z bezradności wydał z siebie dźwięk przypominający warknięcie, odwrócił się i zaczął biec.

Mina zrozumiała, że cały czas wstrzymywała oddech, ale wreszcie mogła odetchnąć z ulgą. Po chwili jednak przypomniała sobie o rannym Gerhardzie, skulonym kilka metrów od niej.

Od razu podbiegła do chłopaka i z przejęciem go objęła.

— Mocno cię zranił? — spytała, z przejęciem spoglądając na plamę krwi na jego ubraniu.

— Jest w porządku... po prostu potrzebuję zaklęcia... — próbował udawać żwawego, lecz jego skrzywiona twarz pokazywała, że każde słowo sprawiało mu ból.

— Zabierzmy go do domu, tam będę w stanie mu pomóc. — Nagle usłyszeli pewny głos Johanny Herschel. Dziewczyna nawet nie zauważyła, kiedy babcia i Theo do niej podeszli. Dopiero wtedy też spojrzała na brata, który nigdy nie wyglądał na tak zagubionego w sytuacji.

— Nie powinniśmy go wziąć do szpitala? Stracił dużo krwi, nie wiem, czy zwykłymi bandażami będziemy w stanie mu pomóc.

— A kto mówi o bandażach? — zapytała babcia, pokazując zarazem gestem wnukom, by wzięli rannego pod ramiona.

— To... co chcesz zrobić? — Mina popatrzyła na nią ze zdziwieniem. — Nie możemy pozwolić, żeby umarł!

— Spokojnie kochanie — westchnęła staruszka. — Jego rodzina nie jest jedyną w tym miasteczku, która potrafi używać czarów. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro