Rozdział 3 cz.1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Około południa rodzeństwo zostało poinformowane, że zakończono ich leczenie. Ledwo zdążyli założyć dane przez lekarza przestarzałe ubrania oraz wyjść na korytarz, gdy stanęła przed nimi Agatha z wymuszonym uśmiechem wymalowanym na twarzy.

— Pani Schmalz poprosiła mnie, żebym was zaprowadziła do domu.

Wyszli ze szpitala i nowa przewodniczka poinformowała ich, że muszą się śpieszyć, więc wybrała najkrótszą drogę. Mina i Theo nie zamierzali narzekać. W obecnym stanie, wciąż osłabieni i obolali, woleli nie nadwyrężać swoich sił.

Miasteczko w świetle dnia przypadło Minie do gustu bardziej niż w nocy. Kiedy przyjechała do niego po raz pierwszy, nie zwracała zbyt dużej uwagi na infrastrukturę. Gdy okazało się, że będzie musiała w nim trochę pomieszkać, postanowiła lepiej je poznać.

Na początku przemierzali wąskie uliczki. Po obu stronach widzieli malownicze, lecz zaniedbane domki. Z niektórych okien ludzie przypatrywali się całej trójce, skupiając jednak swoją ciekawość na rodzeństwie. Parę razy przyczajeni obserwatorzy nawet krzyknęli ,,zabijcie wiedźmę!" bądź ,,zdejmijcie klątwę!".

Po jakiś pięciu minutach wyszli na niewielki rynek, czyli ten sam placyk, na który wjechał ich samochód przed paroma dniami. Wcześniej Mina nie zauważyła fontanny ze starannie wyrzeźbioną żabą. Z ust kamiennego płaza wypływała strużka krystalicznej wody i dziewczyna od razu poczuła pragnienie. Dostali z rana prowizoryczne śniadania, składające się z tłustego mleka oraz niewielkich bochenków chleba, jednak od tamtego czasu minęło już kilka godzin. Mimo to nastolatka nie odezwała się słowem o swoich potrzebach. Nie chciała kłopotać Agathy, wiedząc, że niedługo dojdą do nowego domu.

Oprócz fontanny rodzeństwo zauważyło również doniczki z różnokolorowymi kwiatami oraz stragany, a na nich wszelakie przedmioty użytku codziennego — od ubrań po narzędzia. Jako że mieszkańcy musieli sami wytwarzać swoje dobra, większość tych rzeczy wyglądała dość prowizorycznie. Zarazem dziewczyna zauważyła, że o niektóre najbardziej podstawowe przedmioty wybuchały sprzeczki pomiędzy klientami.

— Uroczo tutaj — szepnęła Mina do swojego brata.

— Jeśli rzeczywiście byli odcięci od świata zewnętrznego od początku lat osiemdziesiątych... jestem ciekawy, jak ci ludzie tutaj funkcjonują. Zapewne cofnęli się... — Theo popadł w swój naukowy trans i bełkotał pod nosem jakieś teorie. Jego siostra zrozumiała, że nie będzie miała z nim kontaktu przez następne kilka minut.

Agatha także nie należała do najbardziej rozmownych osób, więc Minie pozostało podziwianie widoków w samotności, aż zza jednej z uliczek nie wyłonił się brzydszy niż reszta, ciemnozielony budynek. Nastolatka od początku podejrzewała, iż okaże się sierocińcem, ale i tak odczuła lekkie rozczarowanie, kiedy jej rówieśniczka potwierdziła te przypuszczenia.

Pracownica szpitala otworzyła im drzwi.

— Pani Schmalz zapewne jest w kuchni. Pierwsze wejście po prawej. Ja już wracam, bo mogę być jeszcze potrzebna przy chorych.

Zanim zdążyli cokolwiek odpowiedzieć, Agatha szybko się wycofała, zostawiając ich samych przed nieznanym.

— Obstawiam, że będzie wredna i brzydka jak noc — stwierdziła Mina, wyciągając do brata rękę.

— Stoi. — Theo przyjął zakład z westchnięciem. — Przesadzasz. Nie może być tak źle. Wydaje mi się, że na świecie tak naprawdę nie ma zbyt wielu czysto wrednych ludzi. Często po prostu są tak kształtowani przez otoczenie, a to...

W czasie jego wykładu zdążyli wejść do środka oraz przekroczyć próg pierwszych drzwi po prawej. Tam powitała ich około pięćdziesięcioletnia kobieta, krzątająca się przy naczyniach.

Gdy odwróciła się w stronę rodzeństwa, ukazując swoje niezbyt atrakcyjne oblicze, przerwała monolog Theo.

Nie musiała przy nich stawać, by zrozumieli, że jest o wiele niższa. Miała dosyć krępą sylwetkę i pomarszczoną twarz, a na jej podbródku widniała ogromna kurzajka.

— Wciąż może być miła — szepnął Theo najciszej, jak potrafił.

— To są raczej zmarszczki od grymasów, a nie uśmiechów. — Mina założyła ręce na piersiach.

Pani Schmalz stanęła przed nimi i objęła dwójkę nastolatków surowym wzrokiem. Odchrząknęła, by po chwili przemówić ochrypłym głosem.

— Nie zamierzam wam niańkować, gówniarze. — Dziewczyna posłała swojemu bratu zwycięskie spojrzenie. Pani Schmalz była wiedźmą. — Greta! Zaprowadź nowych do ich pokoi! Potem macie zejść na obiad.

Po tych słowach starsza kobieta wróciła do krojenia warzyw, ignorując obecność rodzeństwa. Na ich szczęście, w ciągu dziesięciu sekund do pomieszczenia wbiegła około czternastoletnia burza rudych loków.

— Heeeeej! — krzyknęła radośnie, wywołując przy okazji niezadowolony pomruk właścicielki domu. — Jestem Greta.

— Tyle zdążyliśmy się dowiedzieć — westchnął Theo. — Masz nas zaprowadzić do naszych pokoi, prawda?

Greta spojrzała na chłopaka i zamarła. Wpatrywała się w niego z szeroko otwartymi, brązowymi oczyma.

— Też masz tak dużo piegów! — Niespodziewanie podskoczyła do nastolatka i go objęła, wkładając w tę czynność całą siłę. A trochę jej posiadała w swoim drobnym ciele. — A ile masz lat? Ja czternaście!

— Pokoje — przypomniała jej Mina, powstrzymując przy tym śmiech. Jej brat najwyraźniej bardzo przypadł do gustu nowej koleżance.

— A, no tak. Za mną! — rzuciła radośnie, po czym wyszła z kuchni i zaczęła wchodzić po schodach, nucąc przy okazji wesołą melodię.

Na piętrze na ścianach wisiały portrety różnych osób. Zazwyczaj przedstawiały one korpulentne kobiety w średnim wieku z grymasami na twarzach. Theo od razu zrozumiał, że musieli to być poprzedni właściciele budynku, najpewniej przodkowie pani Schmalz.

— Macie szczęście, że oprócz was jesteśmy tu tylko ja i Agatha — zagadnęła ruda dziewczynka z ekscytacją. — Dostaniecie własne pokoje. Naprzeciwko siebie! Fajnie, prawda?

Wskazała im odpowiednie drzwi, a następnie obiecała, że poczeka na zewnątrz.

Mina wkroczyła niepewnie do nowego lokum. Nie miał imponujących rozmiarów, zmieściły się w nim jedynie jednoosobowe łóżko, stara, drewniana szafa oraz biurko z krzesłem.

Nad biurkiem znajdowało się ogromne okno, ukryte za fioletowymi zasłonami. Nastolatka odsunęła je i wyjrzała na zewnątrz.

— Pokój z widokiem na ogród. Chyba mam szczęście — szepnęła sama do siebie.

Zajrzała do szafy i, ku zdziwieniu oraz przerażeniu, znalazła w niej pięć szarych sukienek o prostym kroju i z białym kołnierzykiem.

— To są chyba jakieś żarty. — Co prawda w tamtym momencie również nie nosiła najpiękniejszych ubrań. Luźna, zżółknięta koszulka oraz workowata spódnica nie należały do rzeczy, które normalnie by założyła, jednak zaakceptowała je, myśląc, że później dostanie coś lepszego. Westchnęła. Nadzieja matką głupich.

Dziewczyna ubrała się w jedną z sukienek, a palcami przeczesała mysie włosy. Zdecydowała, że powinna je jak najszybciej umyć.

Wyszła na korytarz, a Greta czekała, oparta o ścianę.

— Wpadnę jeszcze na chwilę do Theo — poinformowała ją Mina.

Ruda otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, prawdopodobnie zapytać, czy może do niej dołączyć, lecz ostatecznie porzuciła ten pomysł.

Mina szybko wślizgnęła się za drzwi pokoju Theo i zobaczyła swojego brata, gapiącego się na nowe ubrania. On też nie trafił najlepiej, jednak miał większy wybór, jako że posiadał zarówno odzież letnią, jak i przeznaczoną na zimniejsze czasy.

— Nieźle nas załatwili, co nie? — stwierdziła jego siostra.

— Nie wierzę, że trafiliśmy do tak stereotypowego sierocińca — westchnął. — Stary, brzydki budynek, zmarkotniała opiekunka, ubrania jak z horroru. To jak wygranie w Lotto. Choć my akurat przegraliśmy. Jeden przypadek na milion.

— A za drzwiami czeka twoja nowa, niepokojąco pozytywna wielbicielka. Może dzięki piegom zdobędziesz pierwszą dziewczynę. Prawie ci ich zazdroszczę.

Theo spojrzał na swoją starszą siostrę z politowaniem. Nie chciał kontynuować tak abstrakcyjnego dla niego tematu. W wieku czternastu lat miał na głowie inne problemy niż znalezienie sobie dziewczyny. Szczególnie teraz, kiedy utknęli w osobliwym miasteczku.

— Musimy zorientować się, gdzie można wziąć jakąś kąpiel, gdyż prysznic raczej nie wchodzi w grę — zmienił temat. — Wątpię, żeby w tamtym szpitalu przykładali dużo uwagi do higieny. Potem wypadałoby coś zjeść i dowiedzieć się, czy jakieś walizki ocalały z wypadku. Wypytamy też mieszkańców o tę całą barierę, odwiedzimy matkę w szpitalu... i spróbujemy poznać pochodzenie dziwnego listu. Raczej go nie odzyskamy, ale być może ktoś będzie coś wiedział o nadawcach.

Mina próbowała zapamiętać plan, jednak gdy jej brat skończył, zdążyła zapomnieć już połowy czynności.

Wyszli na spotkanie Grecie, a ona zaprowadziła ich do jadalni, tryskając entuzjazmem. Można by pomyśleć, że czternastolatka była studnią energii, a dobry humor nigdy jej nie przechodził.

Zamiast usiąść przy stole oraz wyczekiwać posiłku, musieli najpierw nakryć do stołu, postępując zgodnie z wyszukanymi instrukcjami pani Schmalz. Mina i Theo nie przypuszczali nawet, że przygotowanie sztućców będzie kiedykolwiek taką skomplikowaną sztuką.

Gdy wreszcie skończyli, pani Schmalz dumnie wniosła do pokoju ogromny garnek bulionu warzywnego.

Każdy nalał sobie po misce. Mina, pomimo nieufności w umiejętności kulinarne swojej nowej opiekunki, wzięła do ust pierwszą łyżkę. Zupa nie była równie dobra, jak te gotowane przez matkę dziewczyny, lecz głód poprawiał smak.

Greta skomentowała, że bulion jest przepyszny, a Theo i Mina jej przytaknęli. Nikt się więcej nie odzywał, a przynajmniej, dopóki pani Schmalz nie wróciła z drugim daniem, czyli kurczakiem.

Wszyscy, oprócz Miny, wzięli sobie po kawałku. Szesnastolatka patrzyła, jak reszta je, nie kryjąc zniecierpliwienia. Nagle pani Schmalz spojrzała groźnie na dziewczynę i przemówiła surowym głosem:

— Co ty sobie myślisz? Szybko, bierz tego kurczaka na talerz!

— Nie dziękuję. — Mina spróbowała posłać kobiecie uśmiech, ale ostatecznie wyszedł jej grymas.

— Jesteś chodzącym szkieletem, gówniaro. Masz to zjeść!

— Ale ja nie jem mięsa — westchnęła dziewczyna. — Jestem wegetarianką.

— Czym? Nie piernicz mi tutaj. Zjedz tego kurczaka i nie narzekaj! — Pani Schmalz nie dawała za wygraną.

Theo w tym samym czasie przyłożył dłoń do czoła. Czuł, że szykuje się ostra dyskusja. O siostrze mógł powiedzieć wiele złego, jednak musiał przyznać, że kiedy broniła swoich przekonań, potrafiła być uparta jak osioł. A wolał, żeby nie irytowała Pani Schmalz w pierwszy dzień ich pobytu w sierocińcu.

Zanim skończył myśleć, pomiędzy Miną oraz ich opiekunką wywiązała się spora kłótnia. Greta lawirowała oczami pomiędzy Theo oraz zaangażowaną w burzliwą konwersację dwójką.

— Ale kurczak to takie samo zwierzę jak pies lub kot. Zjadłaby pani swojego psa?

— Nie mam psa, gówniaro. Ale gdybym go miała, to pewnie tak, zjadłabym go.

Czternastolatek zobaczył, że jego siostrze właśnie zrujnowano najlepszy argument. Nie chciał, by poniosła bolesną porażkę, więc położył jej rękę na ramieniu i pokręcił głową. Przekazał w ten sposób Minie, że czas odpuścić.

Usiadła z powrotem na krześle z rękami założonymi na piersiach.

— I tak nie będę jeść.

— Rób, jak chcesz. Ale ja jeszcze dopnę swego, gówniaro.

Pani Schmalz przybrała pełną pogardy minę, wstała od stołu ze swoim talerzem, a potem, wychodząc z jadalnie, kazała młodzieży posprzątać brudne naczynia. Cała trójka odetchnęła z ulgą, gdy tylko usłyszeli, jak kroki kobiety cichną.

— A jak ty to robisz, że nie jesz mięsa? — Greta od razu przyczepiła się do Miny. — Ja bym tak nie mogła!

— Kiedy rodzice mnie poinformowali, skąd pochodzi mięso, podjęłam taką decyzję. Znalazłam zamienniki, suplementuję się też trochę odpowiednimi witaminami i jakoś żyję. I nie, nie brakuje mi tego smaku ani nie czuję potrzeby, żeby znowu je jeść.

— Wow. To takie dziwne! — Greta się wyszczerzyła, a potem spojrzała na Theo. — A ty jesz mięso?

— Właśnie zjadłem nogę z kurczaka. — Wskazał na kość, leżącą na jego talerzu. — Więc sama możesz wyciągnąć wnioski. W ogóle, gdzie możemy później wziąć kąpiel?

— Zaprowadzę was, jak pozmywamy! — zaoferowała ruda. Oczywiście, w pełen radości sposób.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro