Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następnego dnia Mina wstała skoro świt, obudzona przez pianie koguta. Poszła do łazienki i po porannej toalecie szybko nałożyła na siebie stare jeansy i zieloną, lnianą bluzkę. Następnie zeszła na parter, a tam, złapana przez panią Schmalz, została wkręcona w przygotowywanie śniadania.

Theo, Greta oraz Agatha przyszli dopiero trzydzieści minut później. Jedno spojrzenie na brata i Mina od razu zgadła, że spał dość krótko. Podkrążone oczy i częste ziewanie mówiły same za siebie.

Wszyscy pośpiesznie zjedli posiłek, a po wspólnym sprzątaniu ze stołu, wrócili do pokoi, by zająć się swoimi obowiązkami. Theo zaciągnął siostrę do siebie i streścił informacje, które przeczytał w ciągu nocy.

— Ciężko rozszyfrować pismo ojca, więc jak na razie przejrzałem dopiero czterdzieści pierwszych stron, ale jest coś, co mnie niepokoi. I w sumie Greta zwróciła na to moją uwagę — zaczął, wręczając nastolatce rękopis.

— Mianowicie? — zachęciła go do kontynuowania, obracając w rękach powieść ojca.

— Książka opowiada o dwójce przyjaciół, żyjących w okolicach lat osiemdziesiątych. Opisywane w niej miasteczko trochę przypomina to miasteczko. Zamek na wzgórzu jest niemalże identyczny. Wypisałam też kilka innych charakterystycznych miejsc, wspomnianych w tekście i zamierzam spytać Gretę, czy rzeczywiście takie tu są. Dodatkowo ojciec po raz pierwszy użył w jakiejkolwiek powieści narracji pierwszoosobowej!

— Tak jakby pisał pamiętnik — dokończyła Mina, podekscytowana nowymi wiadomościami. — Theo, a może on tu dorastał? I naprawdę w tym miasteczku mieszkają jacyś nasi krewni!

— Nie wyciągaj pochopnych wniosków — zganił ją czternastolatek. — Jak już mówiłem, wypisałem lokacje, a teraz szukamy Grety, która pewnie z chęcią pomoże nam je znaleźć. Jeżeli istnieją.

Wziął z biurka kartkę, zawierającą jego listę i wyszedł z pokoju, kierując się do Grety. Mina z westchnięciem podążyła za swoim bratem.

Rudej nie trzeba była długo przekonywać, od razu przystała na prośbę Theo. Pełnym energii krokiem wyprowadziła rodzeństwo na ulicę i ruszyli do centrum.

Podczas drogi czternastolatka przejrzała wypisane lokacje i z uśmiechem oznajmiła, że prawdopodobnie wszystkie znajdują się w okolicy. Zapytała również dyskretnie, czy znaleźli je w książce. Theo niechętnie przytaknął.

Po kilku minutach Mina zauważyła, że czternastolatka prowadzi ich w nieznane dotąd regiony. Przed rynkiem skręcili w węższą, zaskakująco zadbaną uliczkę. Otaczające ją wysokie budynki całkowicie zasłaniały słońce, więc wybór drogi przypadł rodzeństwu do gustu — cień chronił ich przed upałem, który powoli zaczynał dawać o sobie znać.

— Gdzie właściwie teraz zmierzamy? — zapytała ich przewodniczki, nie chcąc w najbliższym czasie porzucać przyjemnego chłodu.

— Pierwszy na liście jest biały kościół. Nasz już co prawda nie jest taki biały, raczej szary, ale gdyby tu przyjść dwadzieścia lat temu, na pewno by wpasowywał się w opis — wyjaśniła ruda i po chwili weszła w kolejną uliczka. Następnie wyprowadziła ich na mały placyk, wyłożony kostką brukową. Za nim stał niewielki, prosty budynek z ogromnym, drewnianym krzyżem na dachu.

Greta zaproponowała wejście do środka, lecz rodzeństwo grzecznie odmówiło. Pomimo nieskrywanego zaciekawienia lokacjami związanymi z książką ojca, zostali wychowani na ateistów, więc nie czuli potrzeby modlitwy. Ponadto, z powodu upału, chcieli jak najszybciej mieć z głowy zwiedzanie.

Następnym miejscem na ich liście była szkoła. Tutaj już nastolatkowie wyrazili większe zainteresowanie i wypytywali czternastoletnią towarzyszkę, jak wyglądała edukacja w odseparowanym od świata miasteczku, zważając na izolację oraz brak dostępu do nowej wiedzy.

Ruda dość ich zaskoczyła, gdy opowiedziała, że nauka trwała jedynie do czternastego roku życia. Dzieciom wtedy przedstawiano podstawy języka niemieckiego, matematyki, przyrody, historii, stolarstwa, gotowania czy garncarstwa. Następnie każdy przechodził specjalne testy i, z uwzględnieniem predyspozycji, dostawał wybór kilku możliwych zawodów, w których mógł pracować w przyszłości. Wybór musieli dokładnie przemyśleć, jako że był ostateczny i władze miasta nieprzychylnie patrzyły na próbę zmiany. Czternastolatkowie mieli około miesiąca, a potem zaczynali specjalne szkolenie pod okiem doskonale zaznajomionego z profesją dorosłego. Trwało ono od trzech do sześciu lat, zależnie od przyszłej pracy.

Theo słuchał z uwagą, przerażony jak szybko młodzież w tej społeczności była zmuszona decydować o swojej przyszłości. On sam widział tyle możliwości swojego przyszłego zawodu, że nie był pewien, czy gdy przyjdzie mu iść na studia, będzie już wiedział, co chce robić. Tutaj jego rówieśnicy już dokonywali tego ważnego wyboru.

W międzyczasie Greta wskazała im szkołę, która niezbyt wyróżniła się na tle innych budynków. Była może trochę wyższa i miała więcej okien. Obok niej stały stary plac zabaw wyposażony w dwie huśtawki, zjeżdżalnie i piaskownicę oraz zarośnięte boisko do piłki nożnej, lecz oba kompleksy sprawiały wrażenie nieużywanych od lat.

— Ogólnie fajne miejsce. Ale dobrze, że już mam ten etap za sobą — stwierdziła dziewczyna.

— A co wybrałaś jako zawód? — spytał Theo ze szczerym zainteresowaniem.

— Ogrodnictwo. Nie ma na to zbyt wielu chętnych, a ja bardzo lubię roślinki — powiedziała z szerokim uśmiechem. — Będzie mnie uczyć taka starsza pani, której wszyscy się boją. Zaczynam już w następnym tygodniu.

Energicznym krokiem dziewczyna zaprowadziła rodzeństwo do kilku kolejnych lokalizacji, zapisanych na liście. Poszli na rynek, by zobaczyć ratusz, a na końcu skierowali się do parku niedaleko sierocińca.

Wystarczył jeden rzut oka, by zrozumieć, że jakoś specjalnie o to miejsce nie dbano. Kamienne ścieżki zarosły mchem, ozdobne kwiaty zostały przykryte przez chwasty, a kamienną fontannę, stojącą na środku, pokrywały przeróżne pęknięcia oraz amatorskie rysunki, wykonane jakimiś farbami.

— Jak ukończę szkolenie u tej pani, to zostanę naczelną ogrodniczką miasta, zobaczycie. Zarządzę wtedy, żeby wznowiono opiekę nad parkami — uznała Greta, widząc skrzywione miny towarzyszy.

— Naczelna ogrodniczka? I teraz nikt nie zajmuje się parkami? — Mina zmarszczyła czoło.

— Każdy zawód ma jakiegoś naczelnika w miasteczku, który podejmuje najważniejsze decyzje i ma wpływ na pracę innych. Obecnie wśród ogrodników jest to taki nieprzyjemny mężczyzna i zniósł obowiązkowe dbanie o parki, żeby sam mógł pielęgnować tylko ogród burmistrza oraz dostawać więcej pieniędzy. Sami widzicie, jak to się skończyło.

Przechadzając się po zaniedbanym miejscu, Theo z niesmakiem oglądał nieprzystrzyżone krzewy oraz zdewastowane ławki, rozmyślając zarazem o słowach Grety. Opowieści rudej o sytuacji w miasteczku zaciekawiły go o wiele bardziej, niż się spodziewał. Jego rówieśniczka była również o wiele stosunkowo zorientowana w sytuacji. Dlatego postanowił przerwać ciszę, by wypytać ją o inne ciekawiące go aspekty.

— A wiesz, jak to jest z tą barierą? Czy naprawdę całkowicie nic nie może przez nią przeniknąć? Bo przecież nie macie ciągle takiej samej pogody. — Kątem okaz zauważył, że Mina kiwa z zainteresowaniem głową.

— Słyszałam, że przez pierwsze miesiące ludzie przetestowali praktycznie wszystko — powiedziała czternastolatka. — Podobno rzucali różnymi przedmiotami, roślinami, wypuszczali ptaki. Z czego mi wiadomo płyny, zapachy czy promienie słoneczne przenikają. Dzięki temu mamy z naszej rzeki płynącej niedaleka za miasteczkiem czystą wodę.

— Czyli ciała stałe nie przechodzą — szepnął Theo bardziej do siebie bardziej niż swojej rozmówczyni.

— A próbowaliście zrobić jakiś podkop czy tunel pod ziemią? — wtrąciła Mina.

— Wydaje mi się, że próbowano wszystkiego — westchnęła ruda.

— Greto, w sumie wspomniałaś, że rzeka jest za miasteczkiem. My w barierę też uderzyliśmy dopiero po jakimś czasie. Gdzie dokładnie są granice? — spytał jej rówieśnik.

— Bariera ma promień około czterech kilometrów. W cały nasz obszar wchodzą miasteczko, nasze pola uprawne, rzeka, las... no i zamek wiedźmy. — Do rozmowy niespodziewanie włączył się jakiś staruszek o przyjaznej twarzy. Nie zauważyli nawet, kiedy do nich podszedł. Ten, widząc ich skonfundowanie, pochylił głowę w geście powitania. — Hermann Wagner, jeden z myśliwych.

— Miło nam poznać — odpowiedział Theo. Spojrzał na Gretę, która nie wydawała się speszona mężczyzną. Posłała mu promienny uśmiech.

— Pan Wagner czasem przynosi mi pyszne jagody po wyprawach do lasów. Jest super! — powiedziała swoim towarzyszom.

— To naprawdę nic takiego — stwierdził mężczyzna ze śmiechem. — Poza tym miło wreszcie poznać naszych wybawców. — Puścił im oczko. — Przyszedłem jedynie się przywitać i życzyć wam powodzenia. Liczymy na was.

Mina i Theo pożegnali go z pozornym spokojem, jednak gdy mężczyzna zniknął im z oczy, wymienili zmartwione spojrzenia. Oboje przytłoczył fakt, iż mieszkańcy rzeczywiście liczyli, że rodzeństwo ich uwolni. A żadne z nich nie widziało siebie w roli wybawiciela.

***

Wrócili do sierocińca idealnie, by zdążyć na obiadokolację. Pani Schmalz zganiła ich za brak pomocy przy przygotowaniu, więc kazała całej trójce posprzątać po posiłku, a następnie również pozamiatać oraz umyć podłogi w całym domu.

Nastolatkowie nie próbowali już rozpoczynać kłótni, tylko pokornie zrobili, co im kazano. Następnie, gdy dobijała już dziesiąta, zmęczeni, udali się do swoich pokoi.

Mina postanowiła od razu iść spać, dlatego też szybko narzuciła na siebie piżamę swojej mamy i podeszła do biurka, by zgasić świeczkę. Wtedy usłyszała uderzenie.

Odwróciła się w kierunku okna i do niego podeszła. Na początku niczego nie dostrzegła, lecz po paru sekundach jakieś stworzenie wleciało prosto w szybę, wywołując podobny hałas jak wcześniej.

Serce miny przyśpieszyło z obawy przed kreaturą. Na początku całkowicie jej nie rozpoznała, lecz po chwili uważnego studiowania sprawcy uderzeń, zorientowała się, że ma do czynienia z nietoperzem. I to jeszcze takim, który najwyraźniej nie zamierzał ustąpić.

Z wahaniem otworzyła okno i wpuściła zwierzę. Ono krążyło nad jej głową przez chwilę, by ostatecznie osiąść na łóżku dziewczyny oraz zacząć wydawać nieprzyjemne, wysokie dźwięki.

Mina podeszła do nietoperza i z uwagą przestudiowała go wzrokiem, dzięki czemu zauważyła kawałek papieru przymocowany do jego kończyny. Delikatnie odczepiła karteczkę, a wtedy ssak wzbił się w powietrze i wyleciał przez okno do swojego królestwa nocy.

Dziewczyna nie musiała sprawdzać. Wiedziała, kto przysłał jej wiadomość. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro