Rozdział 7 cz.1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Powolnie rozwinęła karteczkę, a jej treść zbytnio dziewczyny nie zaskoczyła. Tak jak przypuszczała, autorem był Gerhard. Dokładnie przeczytała całość.

Droga Mino!

Chciałbym się ciebie zapytać, czy zgodziłabyś się spędzić ze mną ten jakże przyjemny wieczór. Zaplanowałem specjalnie dla ciebie niespodziankę, która zapewne przypadłaby ci do gustu. Byłbym również wielce rad bliżej cię poznać. Dlatego też proszę, rozważ moją propozycję. Będę czekał pod wzgórzem od strony miasteczka.

Twój Gerhard

Szczególnie zaniepokoił ją zaimek „twój". Polubiła chłopaka, w jakimś stopniu ją fascynował, jednak wątpiła, by kiedykolwiek przerodziło się to w głębsze uczucie. Dodatkowo zamierzała jak najszybciej wracać do Berlina, więc szukanie miłości w miasteczku byłoby co najmniej idiotyzmem. Musiała jakoś chłopakowi dać do zrozumienia, że nie jest zainteresowana żadną relacją.

Zarazem, oprócz ogólnej sympatii, Gerhard stanowił cenne źródło informacji o lokalnej społeczności czy nawet samej klątwie. Nastolatka planowała wykorzystać jego wiedzę i udowodnić bratu, że sama również potrafi wiele zdziałać, więc musiała się trochę przymilić nowo poznanemu młodzieńcowi. Nawet jeśli ryzykowała zranienie jego uczuć.

Z tego powodu poczekała, aż wszyscy zasną, zarzuciła wełniany sweter swojej mamy i wyszła na korytarz.

Stare drewno skrzypiało pod krokami Miny jeszcze głośniej niż zwykle, a portrety przodków pani Schmalz rzucały jej nienawistne spojrzenia. Dziewczyna poczuła ulgę, dopiero kiedy zamknęła za sobą drzwi wejściowe i stanęła na świeżym powietrzu.

Wtedy również dotarło do niej, iż stoi na dworze, poza nieprzyjemnym, choć bezpiecznym sierocińcem, w praktycznie nieznanym miejscu w środku nocy. Nie wiedziała, jakie zagrożenia mogą czaić się w mroku.

Ruszyła niepewnie ulicami uśpionego miasteczka, za jedynego towarzysza miała półksiężyc, emanujący srebrną poświatą. Nie spotkała żywej duszy, świece w większości domów zostały już pogaszone, co potęgowało poczucie samotności.

Z duszą na ramieniu mijała ostatnie budynki i wkroczyła na ścieżkę pomiędzy polami uprawnymi. Na jej końcu, przy lesie, zauważyła męską sylwetkę wśród drzew. Pomimo że wiedziała, kto wysłał zaproszenie, zalała ją fala ulgi, gdy ujrzała przyjazną twarz Gerharda, zamiast jakiegoś nieznajomego.

Podeszła do niego, a kiedy i on ją ujrzał, jego oblicze natychmiastowo się rozpromieniło.

— Przyszłaś — powiedział, jakby doświadczył cudu.

— Dlaczego miałabym nie przyjść? — zapytała, unosząc brwi. — Może pomijając okropną porę. Już wybiła północ, a miasteczko nie wyglądało o tej porze najprzyjemniej.

— Musisz mi wybaczyć, niestety nie mogłem osobiście cię oprowadzić. Mam zakaz wchodzenia do miasteczka, a ponadto nie byłem pewien, czy zechcesz przyjąć moje zaproszenie. Ale tu jesteś! Ah, nie potrafię nawet wyrazić mojego szczęścia!

— Okej... — zamilkła na chwilę, zawstydzona przez jego admirację. — Więc... co to za niespodzianka, o której wspomniałeś w liście?

— Oczywiście! Mam nadzieję, że nie będziesz zawiedziona.

Podał nastolatce ramię, a ona ze zmieszaniem je przyjęła. Nie przywykła do chodzenia w ten sposób z ludźmi. Razem ruszyli przez las, jak Mina przypuszczała, obchodząc wzgórze i kierując się na jego drugą stronę.

— To tak naprawdę nie jest zbyt duża niespodzianka — zaczął po chwili, a jego głos przepełniały wyrzuty sumienia. — Raczej taka... normalna. Przeciętna. Ale za to bardzo urokliwa. I nie chciałbym, żebyś miała zbyt wielkie oczekiwania, jednakże stwierdziłem, że życzyłabyś sobie to zobaczyć, gdyż ja osobiście...

— Pewnie będzie fajnie — przerwała, widząc, że przytłacza go stres.

Następnie przeszli do neutralnych rozmów o pogodzie czy otaczającej ich przyrodzie. Mina szukała idealnego momentu, by ponownie poruszyć temat klątwy, lecz żaden z nurtów ich konwersacji nie był odpowiednim punktem zaczepienia.

W pewnym momencie oboje całkowicie zamilkli, a nastolatka skierowała swoją uwagę na otoczenie. Drzewa rosły dość blisko siebie, dziewczyna przypuszczała, że gdyby zboczyła ze ścieżki, zgubiłaby się w ciągu kilku minut. Na jej szczęście szli wyraźnie wydeptaną ścieżką, a dodatkowo jej towarzysz prawdopodobnie dość dobrze znał teren.

Po kilkunastu minutach dotarli do niewielkiej rzeki, nad którą postawiono drewniany most. Skorzystali z niego, a gdy tylko stanęli po drugiej stronie, nastolatka poczuła, że otaczająca ją przyroda uległa zmianie. Kolory stały się bardziej intensywne, zapachy intensywniejsze, srebrna poświata okalała niemalże wszystkie rośliny.

Dalsza część ścieżki została wyłożona kamiennymi płytkami. Wokół rosły jasnoniebieskie kwiaty, przypominające chabry, lecz większe i bardziej okazałe. Widząc zainteresowanie Miny, Gerhard zerwał dla niej jednego i wręczył z uśmiechem.

Mina powąchała go i, ku jej zaskoczeniu, zapach przywiódł jej na myśl karmel, który co prawda uwielbiała, jednak całkowicie nie pasował do wyglądu rośliny.

— Co to jest?

— Nigdy nie pamiętam łacińskiej nazwy, lecz potocznie nazwano go kwiatem księżycowym. Kwitnie tylko podczas księżycowych nocy, jednak największy majestat osiąga podczas pełni. Teraz możemy podziwiać jedynie połowę jego piękna. Ma cudowny zapach, nieprawdaż? Zdradź mi, co ci on przypomina. — Intensywnie wpatrywał się w jej oczy.

— Yyy karmel. Albo mordoklejki. Wiesz, co to jest?

— Niestety nie. — Spochmurniał na ułamek sekundy. — Jednakże mam głęboką nadzieję, iż kiedyś mi je pokażesz.

— Może kiedyś. — Posłała mu uśmiech, w myślach współczując chłopakowi tej naiwności. Wszystko, co mówił, prawdopodobnie było szczere, a ona nie miała serca uświadamiać mu, że te plany raczej nigdy nie dojdą do skutku. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro