Rozdział 7 cz.2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Na końcu ścieżki znaleźli marmurową altankę, z drewnianą ławką w środku. Obok nastolatka dostrzegła średniej wielkości staw, pokryty mnóstwem białych lilii wodnych.

Młodzieniec wprowadził dziewczynę do altany. Ona stwierdziła, że nadszedł najwyższy czas, by coś od niego wyciągnąć, więc spojrzała na chłopaka z niewinnym uśmiechem.

— A więc Gerhardzie... nasza ostatnia rozmowa została przerwana w połowie, a ja bardzo chciałabym... a nawet więcej, muszę wiedzieć, o co chodzi w tej klątwie. I mam wrażenie, że jesteś jedyną osobą, która może mi udzielić jakichkolwiek rzetelnych informacji.

— Oczywiście, klątwa — zawahał się.

— Powiedziano mi, że mogę ją jakoś zdjąć. I z chęcią to zrobię, tylko muszę wiedzieć jak — spróbowała go zachęcić do kontynuowania. Dodatkowo położyła dłoń na jego ramieniu, co prawdopodobnie ostatecznie przeważyło szalę.

— Muszę cię zmartwić Wilhelmino...

— Mino — przypomniała szybko.

— Mino — posłusznie powtórzył. — O ile mi wiadomo, nie możesz nic uczynić, by uwolnić to miasteczko. Tak potężną klątwę jest w stanie zdjąć jedynie ktoś, kto ją nałożył.

— A wiesz, kto to był? — zapytała z nadzieją.

— Ja... — Odwrócił wzrok, a po chwili zmienił temat. — Popatrz w stronę stawu!

Mina wywnioskowała, że nie zdradzi jej tożsamości tej osoby, a przynajmniej nie w tamtym momencie. Spojrzała więc bez zaangażowania na zbiornik wodny, a tam, ze zdziwieniem, ujrzała latające światełka. Wzięłaby je za świetliki, jednak emanowały nie żółtym, a niebieskim blaskiem.

— Co to jest? — zadała pytanie, nie spuszczając oczu z dziwnych owadów.

— Księżycowe duszki. Codziennie pojawiają się tutaj na godzinę około północy, z wyjątkiem nowiu — poinformował ją z błogim uśmiechem. Zapewne to one miały być niespodzianką.

— Czy wszystkie nienaturalne rzeczy, które mi dzisiaj pokazujesz, mają księżyc w nazwie? — Dziewczyna zmarszczyła czoło.

— Księżyc jest niezwykle ważną częścią naszej egzystencji. Powinien być odpowiednio uhonorowany.

— Jasne. Masz całkowitą rację.

Przez następne kilka minut obserwowała księżycowe duszki, które krążyły spokojnie nad niezmąconą taflą wody. Wpasowywały się w otoczenie, które całe sprawiało wrażenia wręcz nienaturalnie cichego, niezmąconego przez żadne czynniki zewnętrzne. Nie odczuwała nawet wiatru.

— Mam nadzieję, że nie cię nie zawiodłem — zagadnął. Nastolatka zauważyła, jak bardzo był spięty.

— Nie, nie, jest super — zapewniła go.

— To wspaniale.

— Tylko że tyle rzeczy mnie zastanawia. — Ponowiła próbę wyciągnięcia informacji, tym razem dodając swojemu głosu nutkę dramatyzmu. — Nie wiem, jak znieść klątwę, by móc pomóc mojej mamie. Nie wiem, jak wrócę do domu przed rozpoczęciem szkoły, nie wiem, komu mogę ufać w tym mieście...

— Mnie możesz ufać — stwierdził, chwytając ją za rękę.

— Kiedy nawet nie wiem, kim jesteś. — Gwałtownie odwróciła głowę w drugą stronę, przypominając sobie zajęcia teatralne, na które chodziła w szkole. Nikt ze znajomych nie wziąłby na poważnie tego typu gestów, czy przewrażliwionego tonu głosu, ale na Gerharda działały idealnie.

— Och. Masz rację. — Gdy na niego spojrzała, jego twarz wyrażała poczucie winy. — Wybacz mi. Chciałbym, naprawdę, ale... ja... nie wiem, czy powinienem...

— Więc, jak mam zaufać komuś, kto nie ufa mi? — zapytała, udając ogromny zawód.

— Och Mino! Ależ ufam ci całym swoim sercem! Po prostu chcę cię chronić.

W normalnych okolicznościach wybuchłaby śmiechem, lecz przerażał ją fakt, iż chłopak nie udawał, lecz najprawdopodobniej mówił szczerze. A widział ją dopiero drugi raz w życiu. Podejrzewała, że główną przyczyną mogło być dorastanie w izolacji, jednak wciąż cała sytuacja wydawała się zbyt groteskowa, aby być prawdziwą.

— No nie wiem Gerhardzie. Muszę... pomyśleć. Proszę, zaprowadź mnie do miasteczka — westchnęła i pokręciła głową.

— Oczywiście. — Wyraźnie posmutniał, jednak nie próbował namawiać jej do zmiany zdania.

Specjalnie unikała kontaktu wzrokowego i nie pozwoliła mu zacząć żadnej konwersacji. Chłopak nie miał pojęcia, że ona tylko grała, chcąc wywołać poczucie winy, prowadzące do ujawnienia czegokolwiek przydatnego. Czuła się trochę jak potworna manipulantka, lecz wciąż powtarzała sobie, że nie ma innego wyjścia. Poza tym Theo pochwaliłby jej akcje.

Dlatego też nawet na niego nie spojrzała podczas pożegnania. Mimo to wiedziała, że on wygląda, jakby łamała mu serce. Być może nawet to robiła. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro