Rozdział 9 cz.1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ujrzeli większe pomieszczenie, pełne biblioteczek, a także z wielkimi oknami, które wpuszczały do pokoju naturalne światło.

Za stojącym na środku biurkiem na wygodnym, skórzanym fotelu siedział młody chłopak w wieku około osiemnastu lat. Jego niebieskie jak lód oczy, jasna cera oraz blond włos sprawiały, że przypominał wyjętego z obrazka Aryjczyka.

Zanim rodzeństwo zdążyło lepiej przyjrzeć się chłopakowi i przeanalizować sytuację, kobieta z burzą blond loków wbiegła do pomieszczenia, kipiąc gniewem.

— Co ty robisz Moritz! Nie powinieneś tu przesiadywać, kiedy nie ma twojego taty! — krzyknęła.

— To, że sypiasz z moim ojcem, nie daje ci prawa do rozkazywania mi — odparł blondyn bez emocji.

Kobieta spojrzała na niego groźnie oraz zacisnęła zęby, lecz ostatecznie wróciła do swojego pokoju, głośno trzaskając drzwiami.

— A więc — zaczął chłopak zwany Moritzem, uważnie lustrując stojącą przed nim dwójkę. — Jesteście tymi słynnymi przybyszami spoza miasteczka.

— Owszem... — potwierdził Theo i popatrzył w stronę siostry w poszukiwaniu wsparcia, jednak ona całkowicie zatraciła się w widoku blondyna. Nie potrafiła oderwać wzroku od jego postawnej budowy czy kwadratowej szczęki.

Czternastolatek zrozumiał, że nie będzie mógł zbytnio liczyć na nastolatkę, więc westchnął i kontynuował.

— Chcielibyśmy porozmawiać z burmistrzem o pewnej sprawie.

— Pewnej sprawie... — powtórzył Moritz, kiwając głową. — No cóż, niestety w najbliższym czasie możecie nie dać rady z nim porozmawiać. Unika spotkań.

— Oczywiście rozumiemy, jednak... to dość pilne. I zależy nam na czasie. Czy nie mógłbyś może... go jakoś przekonać? — zaryzykował Theo. Nie potrafił całkowicie rozgryźć blondyna o iście pokerowej twarzy. Zarazem fakt, że jeszcze ich nie oddalił, dość dobrze rokował.

— A co bym z tego miał? — zapytał, a kąciki jego ust lekko się uniosły.

— A co byś chciał? — Czternastolatek zmierzył syna burmistrza ostrożnym spojrzeniem.

— Dobre pytanie... — Jego wzrok spoczął na Minie, która wciąż wyglądała na mocno zauroczoną nowo poznanym chłopakiem. W jego oku Theo dostrzegł niebezpieczny błysk. — Myślę, że wiem, czego bym chciał. Ale gdzie moje maniery, zapomniałem wam się oficjalnie przedstawić! Moritz von Busch, przyszły burmistrz tego jakże cudownego miejsca. — Wstał i zaprezentował im elegancki ukłon.

— Theo Vogel — poinformował go czternastolatek, krzyżując ręce na piersi. — A to moja siostra Mina.

— Miło mi poznać. — Moritz wyszczerzył zęby, przez co przywiódł Theo na myśl drapieżnika.

— No cóż, niestety raczej nie zdołam przekonać ojca do spotkania z wami, jednak sam posiadam wiele kompetencji i dysponuję szeroką wiedzą na temat miasteczka. Dlatego też może ja będę w stanie wam pomóc.

Czternastolatek przechylił głowę. Nie polubił zbytnio swojego rozmówcy, lecz nie miał zbyt dużego wyboru. Postanowił zdradzić mu ich plany.

— Szukamy pewnych osób, które mieszkały w miasteczku jakiś czas temu. Jeszcze przed początkiem tej... klątwy. I chcielibyśmy poprosić o dostęp do spisu ludności. Mógłbyś to załatwić?

— Bez problemu. — Wzruszył ramionami. — Chodźcie za mną.

Wyciągnął pęk srebrnych i miedzianych kluczy o różnych rozmiarach z jednej z szuflad biurka i wyszedł z pokoju, a rodzeństwo za nim podążyło. Prowadził ich krętymi korytarzami, aż w końcu trafili na schody, którymi zeszli do podziemnych pomieszczeń. Musieli pokonać jeszcze kilka drzwi, zanim doszli do ostatnich, białych z czarnym napisem ,,archiwum".

— Zapraszam. — Moritz pewnie je otworzył, a następnie wszedł do środka.

Pomieszczenie nie należało może do największych, jednak cała przestrzeń została w nim skutecznie zagospodarowana. Wszędzie można było dostrzec rzędy półek zapełnionych skrzynkami, segregatorami i teczkami.

— Dużo tego macie — stwierdził Theo, już obliczając, ile mniej więcej zajmie im przeglądnięcie wszystkich papierów.

— Na nasze szczęście wszystkie akta są w jednym miejscu, posegregowane chronologicznie — westchnął syn burmistrza. — Czyli kogo szukamy?

— Dwóch chłopaków. Jeden miał na imię Friedrich, drugi Hans i wyjechali z miasteczka na początku lat osiemdziesiątych. Mieli wtedy... raczej nie więcej niż dwadzieścia lat.

— To jeszcze bardziej zawęża pole — odetchnął Moritz. — To co, zabieramy się do pracy?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro