Rozdział 25 - Świecące oczy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Podczas ferii wielkanocnych raczej nie dane im było odpocząć. Jeszcze nigdy nie zadano im tyle prac domowych, a należało też dodać naukę do egzaminów, które zbliżały się wielkimi krokami, oraz mecz Ślizgoni kontra Gryfoni, który miał wyłonić tegorocznego zwycięzcę Pucharu Quidditcha.

Okazało się, że Hagrid przegrał rozprawę i Hardodziob miał zostać stracony. Jak wcześniej Latona miała to w nosie, tak teraz, kiedy dotarło do niej, że przez głupi wybryk Malfoya niewinna istota miała stracić życie, serce pękło jej na tysiące małych kawałeczków.

Treningi odbywały się codziennie, podczas których Flint zażarcie tłumaczył im, że należy jak najszybciej złapać znicza i zrzucić z miotły jak najwięcej graczy. Oznaczało to, że reprezentacja Slytherinu musiała po raz kolejny nagiąć zasady gry. Mecz miał odbyć się w pierwszą sobotę po feriach wielkanocnych. Ślizgoni prowadzili w tabeli dwustoma punktami, co oznaczało, że Gryfoni nie będą chcieli tak szybko zakończyć meczu, jeśli chcą wygrać puchar.

Największą przeszkodą Ślizgonów w zdobyciu pucharu był Harry, który otrzymał na święta najnowszą i najlepszą miotłę na świecie, czyli Błyskawicę. Wygrał dzięki niej mecz z Ravenclawem.

Jeszcze nigdy, jak sięgała pamięć uczniów i nauczycieli, oczekiwaniu na mecz nie towarzyszyła tak napięta atmosfera. Pod koniec ferii napięcie pomiędzy drużynami i ich domami sięgnęło zenitu. Na korytarzach dochodziło do bójek i przepychanek i w wyniku nieszczęśliwego wypadku Latona znalazła się w centrum jednej z nich.

Spokojnie szła do klasy historii magii, kiedy jej drogę zagrodzili trzej Gryfoni z siódmej klasy. Byli od niej o dwie głowy wyżsi i o wiele szersi niż ona. Latona spojrzała na nich z obojętnością i już chciała ich wyminąć, kiedy jeden z nich ponownie stanął przed nią.

— Suń się, nie widzisz, że idę? — syknęła i mocno uderzyła go barkiem, chcąc zrobić sobie przejście. Niestety, chłopak odbił ją z paraliżującą siłą, tak, że wylądowała na ziemi a jej torba i różdżka wyleciały jej z rąk.

— Widać, że nadajesz się tylko na ławkę rezerwowych — zarechotał jeden z nich, najwyższy, z brązowymi lokami i twarzą wysypaną pryszczami. — No, zemścij się, dajesz! Pokonaj nas!

Gryfoni zachichotali usłużnie. W Latonie wezbrała się wściekłość — dźwignęła się na nogi, podwinęła rękawy, zacisnęła pięści i zanim chłopcy przestali się rechotać, zamachnęła się i trafiła jednego z nich w środek nosa.

Gryfon odleciał do tyłu. Jego przyjaciele natychmiast złapali go za ramiona, aby nie upadł. Tuż za jego ramieniem Latona, która nie pomyślała nawet konsekwencjach swoich działań, zobaczyła zmierzającą ku nim drużynę Slytherinu.

— Ty mała smarkulo! — wrzasnął Gryfon, z jego nosa lała się krew.

Siódmoklasiści rzucili się w jej kierunku, nie mając pojęcia, że, raz, zawodnicy Slytherinu pruli ku nim z zaciśniętymi pięściami, a dwa, że Latona umknie pod ich ramionami. Chwyciła swoją różdżkę, odwróciła się i wrzasnęła:

Protego!

Gryfoni odbili się od niewidzialnej tarczy, którą Latona oddzieliła od nich siebie i pozostałą część drużyny, wściekle dyszącą i łypiącą na nich spode łba. Gdy upadli, boleśnie roztrzaskując sobie pośladki, na ich twarzach wymalowało się przerażenie. Nie mówiąc nic, wzięli nogi za pas i pognali w przeciwną stronę, zostawiając po sobie tylko krople krwi na kamiennej posadzce.

Latonę natychmiast otoczyła zatroskana szóstka chłopców.

— Ci gnoje nic ci nie zrobili? — zapytał gorączkowo Malfoy, łapiąc ją za ramiona.

— Jestem cała — odrzekła Latona — ale... trochę rozbiłam sobie kostki. Chłop miał twardy nos...

Ślizgoni wybuchnęli śmiechem. Od tego czasu zawodnicy Slytherinu wszędzie chodzili razem, co wiązało się z tym, że Latona musiała rozmawiać z Draconem, a nie miała na to najmniejszej ochoty. Podszedł do niej w przeddzień meczu z promiennym uśmiechem na ustach.

— Jak tam nastawienie? — zagaił, opierając się plecami o ścianę korytarza. — Ooo, nosisz tę bransoletkę, którą ci dałem?

Latona zerknęła na swój nadgarstek. Ogólnie rzecz biorąc, nigdy nie zdjęła prezentu urodzinowego, który od niego dostała. Z czasem przyczepiła do niej kilka dodatkowych literek.

— Podoba mi się — odrzekła zdawkowo, wachlując się otwartą dłonią; pogoda na zewnątrz była coraz piękniejsza, a słońce każdego dnia przypiekało coraz mocniej.

— Wiesz, głupio wyszło z tym całym Blackiem i w ogóle — przyznał, drapiąc się po karku. Latona nawet nie musiała się wysilać, aby mówił dalej. — Wierz mi lub nie, ale kiedy ojciec powiedział mi, że Black uciekł, aby cię dopaść, nie mogłem pozwolić, abyś się o tym dowiedziała... Wyobrażasz to sobie? Wiedziałeś, że wpadniesz w panikę.

Latona westchnęła. Nie rozmawiała z Draconem od długiego czasu i znacząco odczuła jego brak w swoim życiu. Nie znosiła się z nim kłócić, bądź co bądź byli najlepszymi przyjaciółmi i nienawidzili się tak samo, jak uwielbiali.

— Ale nie wpadłam — powiedziała Latona. — Powinieneś był mi powiedzieć. Wiesz, wolałabym dowiedzieć się tego od ciebie, niż od przypadkowych ludzi albo z "Proroka"... Ja nie panikuję, Draco — powtórzyła, a w jej głosie wybrzmiał chłód. — Tylko cholernie pragnę zemsty. Nawet nie wiesz jak bardzo... Ale co ja poradzę, muszę siedzieć tutaj i czekać, aż Ministerstwo go złapie i wsadzi do Azkabanu ponownie.

— Black już nie doczeka więzienia — oznajmił z mściwą satysfakcją. — Po świętach Knot wydał dementorom pozwolenie na wykonaniu na nim Pocałunku Dementora, który pozbawia człowieka duszy... Z chęcią bym to zobaczył, podobno wrażenia są niesamowite.

— Jeśli tak, to ja też.

Kiedy następnego dnia drużyna Slytherinu weszła do Wielkiej Sali na śniadanie, przywitały ich gwizdy i buczenie; nikt nie chciał ich wygranej, wszyscy mocno kibicowali Gryfonom, którzy nie zdobyli Pucharu od czasu, kiedy ich szukającym był sławny Charlie Weasley. Żołądek Latony wnet napełnił się ołowiem, a Flint zrzędził im nad uchem pomimo tego, że sam nie zjadł niczego. Latona z uciechą dostrzegła przy stole Gryfonów chłopaka z zaklejonym plastrem nosem.

Kiedy opuszczali salę, znów rozległy się gwizdy.

Warunki były znakomite, nie było żadnego wiatru, a boisko nieźle utwardzone. W końcu zobaczyli, że wrota szkoły otwierają się i zmierza ku nim cała szkoła.

— Do szatni — powiedział Flint.

W szatni atmosfera była niezwykle napięta. Latona wyjrzała na zewnątrz i dostrzegła, że trzy czwarte widowni miało na piersiach szkarłatne rozetki, chorągiewki lub trzymało banery z wielkim lwem Gryffindoru. Za bramkami Ślizgonów zgromadziły się jednak dwie setki ubranych na zielono uczniów; tu na chorągiewkach powiewał herb Slytherinu, a w pierwszym rzędzie siedział Snape, również w zielonej szacie.

— A oto Gryfoni! — zawołał Lee Jordan, jak zwykle pełniący funkcję komentatora. — Potter, Bell, Johnson, Weasley, Weasley, Spinnet i Wood... chyba najlepsza drużyna, jaką dysponował Gryffindor od dobrych kilku lat...

— Dobra, wychodzimy — powiedział Flint.

— A teraz wchodzi drużyna Slytherinu prowadzona przez jej kapitana Flinta... Montague, Warrington, Warell, Bole, Malfoy, Bletchley i Flint. Oj, kapitan nie postawił w tym sezonie ani na umiejętności, ani na rozmiar...

Latona przysięgła w duchu, że jeśli tylko spotka Jordana, wsadzi mu witkę jej miotły w oko.

Flint i Wood uścisnęli sobie dłonie tak mocno, jakby chcieli sobie połamać ręce. A potem wystartowali! Latona wzbiła się w powietrze, mocno ściskając pałkę i już za chwilę musiała bronić Kasjusza przed tłuczkiem George'a Weasleya — wybiła go w kierunku Johnson, która przejęła kafla, który wypuścił Warrington. Angelina zdobyła dziesięć punktów dla swojej drużyny, aż tu nagle Flint uderzył w nią z rozpędu.

— Przepraszam! — zawołał, kiedy na dole rozległy się gwizdy. — Przepraszam, nie widziałem jej!

Fred Weasley "przypadkiem" zawadził piłką o jego głowę. Rozległ się gwizdek pani Hooch i w następnej chwili każda z drużyn dostała po rzucie wolnym. Spinnet ograła Bletchleya, zdobywając kolejne dziesięć punktów dla Gryffindoru.

Złość i determinacja zahuczały Latonie w uszach, kiedy Gryfoni po raz kolejny ograli Milesa i postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Podleciawszy wystarczająco blisko, posłała tłuczka na Harry'ego, a Lucjan Bole, widząc to, cisnął w jego kierunku kolejnego i pomknęli w jego kierunku z uniesionymi pałami...

Ale Harry szarpnął trzonek swojej miotły i wzbił się w górę. Latona i Lucjan z trzaskiem wpadli na siebie, a Latona poczuła, jak siła uderzenia rozcina jej wargę.

Przez adrenalinę burzącą się w niej nie dostrzegła, że jej głowa pęka z bólu, że z jej ust zajadle cieknie krew. Gryfoni znów byli przy piłce, ale Flint sprawnie odbił kafla i strzelił gola. Z końca trybunów zajętych przez Ślizgonów wzbił się ryk radości, a Lee zaklął tak brzydko, że profesor McGonagall próbowała wyrwać mu z rąk magiczny megafon.

Gra stawała się coraz bardziej brutalna i zacięta; Latona jeszcze nigdy nie uczestniczyła w tak zaciętym meczu. Rozwścieczeni tak szybkim przejęciem prowadzenia przez Gryfonów Ślizgoni stosowali wszystkie chwyty, byle tylko przejąć kafla. Latona i Lucjan już za chwilę nabawili się paru nowych ran i siniaków, ale nie narzekali, napędzając się kolejnymi wybijanymi tłuczkami; potem kolejno strzelili Woodowi w brzuch, przyprawiając panią Hooch o białą gorączkę...

W parę minut później, kiedy Latona wybijała tłuczka w kierunku szukającego Gryfonów, rozległ się ryk Malfoya:

— LATONA! UWAŻAAAAJ!

Latona odwróciła głowę aż tu nagle... ŁUUP!

Fred Weasley przelatujący obok niej z całą siłą zawadził swoją pałką o nos Latony. Rozległo się głośne chrupnięcie, a wtem ból zaślepił jej zmysły. Poczuła, jak krew tryska jej z nosa na szmaragdową szatę i jak powoli ześlizguje się z miotły...

Pani Hooch przyznała Ślizgonom rzut wolny. W tym samym czasie zapłakana i zakrwawiona Latona, która dostała pędu przed nagłe i mocne uderzenie Weasleya pruła prosto na lożę nauczycielką — zahamowała w ostatnim momencie, tuż przed obliczem profesora Lupina oraz profesora Dumbledore'a...

— Pfeprafam... — wykrztusiła. Lupin patrzył na nią z niedowierzaniem.

Gryfoni i Ślizgoni ryczeli, a Latona nie chciała nawet słuchać o przerwie. Ze złamanym nosem też dało się grać, była tak zdeterminowana, że prawie nie czuła bólu.

— ZAMHNIJ MORDĘ, FLINT! — wrzasnęła, jak gdyby nigdy nic odbijając kolejnego tłuczka, kiedy Marcus zapytał z drugiego końca boiska, czy aby na pewno dobrze się czuje. — ZMKHNIJ MORDĘ I GRAAJ!

Gra toczyła się dalej. Gryfoni zdzierali sobie gardła, bo ich drużyna prowadziła już sześćdziesięcioma, więc jeśli Harry złapałby znicza, wygraną mieli w kieszeni. I wtem go zobaczyli. Potter i Malfoy gwałtownie przyspieszyli. Draco wyciągnął rękę... i złapał Błyskawicę Harry'ego za ogon.

Zagranie Malfoya rozjuszyło wszystkich zebranych na boisku. Gryfoni tracili koncentrację, a Ślizgoni mieli z tego uciechę i zaatakowali z nową energią. Po chwili jednak Angelina Johnson przejęła kafla i trafiła do bramki, chociaż wszyscy zawodnicy Slytherinu tam pognali, chcąc ją zablokować...

A potem okrzyki radości Gryfonów przeszły wszelkie miary. Latona usłyszała gwizdek. Odwróciła się i zobaczyła, jak Harry szybuje dookoła stadionu, a w dłoni połyskuje mu mała, złota piłeczka...

Ogarnęła ją wściekłość, jakiej jeszcze nie czuła. Gwałtownie weszła w pikowanie, zeskoczyła z miotły pół stopy nad ziemią i z nienawiścią cisnęła swojego Nimbusa, ale on uparcie do niej wrócił, niczym zrugany zwierz. Stadion oszalał. Gryffindor zdobył Puchar Quidditcha, odbierając go Slytherinowi po raz pierwszy od ośmiu lat.

Gdy przez barierki zaczęły przelewać się szkarłatne fale kibiców, zawodnicy Slytherinu wylądowali na ziemi, zawistnie plując sobie w brodę. Usiedli na trawie, ogłuszeni wiwatami reszty szkoły, która zebrała się wokół płaczącej ze szczęścia i wznoszącej wysoko Puchar Quidditcha drużynie Gryfonów.

— Nosz ja pierdole — warknął Flint. Spojrzał na Latonę, aby upewnić się, czy trzyma się po spotkaniu z pałką Freda Weasleya... i przeraził się.

Jej oczy, wcześniej urocze i błękitne, teraz emanowały złotem i błyszczały się, chociaż słońce jeszcze nie zachodziło. Zaschnięta krew rozmazana po całej jej twarzy też błyszczała złotem. Usta miała szeroko otwarte i chyba próbowała coś mówić, zastygła, jak sparaliżowana... a potem upadła gwałtownie na plecy, tracąc przytomność.

— Jak do tego doszło?

— Nie mam pojęcia! Siedziała i nagle widzę, że zaczęła się świecić. Nie patrz tak na mnie, Greengrass! Mówię, jak było!

— To słońce się od niej odbijało, pajacu!

— W ciągu tego semestru zemdlała już kilka razy...

— I ani razu nikt jej do mnie nie przyprowadził?

Latona słyszała te szepty, ale nic z nich nie rozumiała. Nie miała pojęcia, gdzie jest, ani skąd się tu wzięła. Wiedziała tylko, że było jej niezmiernie gorąco, a ból złamanego nosa magicznie zniknął.

Otworzyła jedno oko, potem drugie i zobaczyła kilka twarzy majaczących nad nią.

— Latono! — zawołała Tracey, okropnie blada pod warstwą zielono-srebrnych malunków na twarzy. — Jak się czujesz?

Latona rozejrzała się dookoła i zrozumiała, że leżała w skrzydle szpitalnym. Postaciami majaczącymi przed nią byli zawodnicy Slytherinu, Dafne, Tracey oraz madame Pomfrey.

— Nic mi nie jest... — mruknęła i chciała podnieść dłoń, aby otrzeć twarz z potu, ale... nie mogła. Nie mogła unieść dłoni, co gorsza, wcale jej nie czuła. — O Merlinie, ja nie czuje ręki! Nie czuję ręki! Nie czuję!

— Tylko bez paniki! — zawołała ostro madame Pomfrey, kiedy wszyscy zerwali się z miejsc. — Przyleżałaś ją sobie, spokojnie!

Pomimo wielkim protestom Ślizgonów madame Pomfrey wygoniła ich ze skrzydła szpitalnego, twierdząc, że Latona potrzebuje odpoczynku. W rzeczywistości zamiast faktycznie zostawić Latonę w spokoju, podeszła do niej z bardzo poważną miną.

— Panno Warell. Doszły mnie słuchy, że skarżysz się na częste i silne bóle głowy oraz że niezmiernie często omdlewasz — powiedziała. — Chorujesz na coś? A może leczyłaś się na coś w dzieciństwie?

— Nie — odpowiedziała Latona, bardzo zaskoczona tymi wszystkimi pytaniami. — Głowa boli mnie tylko, gdy targają mną emocje, to wszystko. A zemdlałam przez dementorów. To nic wielkiego. Kilka chwil i wszystko wraca do normy.

— Tutaj nic nie jest w normie, Warell — żachnęła się madame Pomfrey i usiadła na skraj jej łóżka. — Jeśli nie wiesz, czy na coś chorujesz, z pewnością tak jest. Takie bóle głowy, tracenie przytomności... Warell, to z pewnością nie są zdrowe odruchy organizmu. Powiedz mi, od kiedy tak cię boli.

— Nie wiem — mruknęła Latona, marszcząc brwi. — Chyba, od kiedy wróciłam do domu po pierwszej klasie, pamiętam, że nie pomagały mi nawet najsilniejsze eliksiry.

— Twoi rodzice wiedzą o tym?

Przez chwilę Latona wahała się pomiędzy słusznością a świętym spokojem.

— Tak — skłamała gładko. — Naprawdę, wszystko mam pod kontrolą.

A potem jej się przypomniało, ale było już za późno, aby wszystko pielęgniarce opowiedzieć. Błyszczące ślady jej stóp, puchnące dłonie jej mugolskich oprawców... Pamiętała tylko tyle i nawet wytłumaczenie, że to z pewnością dlatego, że władała nieodgadnioną mocą łamiącą średniowieczne klątwy, było tu bez sensu. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro