Rozdział 17 - Mugolska część Londynu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Patronus rozmył się po wypowiedzeniu ostatniego słowa.

Aurorze i Alexandrowi krew odpłynęła z twarzy. Latona poczuła się wyjątkowo nieswojo. Nie wiedziała, kim Black jest, ale wiedziała za to, czym był Azkaban — więzieniem dla czarodziejskich przestępców, którzy popełnili najcięższe zbrodnie, łamiąc magiczne prawo.

Wiedziała też, że to wręcz niemożliwe, aby z niego uciec.

Aurora nie ruszała się przez bardzo długą chwilę, a kiedy podniosła głowę, Latona również zbladła, przyćmiona jej wyrazem twarzy; żyła na jej czole pulsowała jak nigdy dotąd, nozdrza ruszały się w górę i w dół, a usta zamieniły się w wąską kreskę. Latona jeszcze nigdy nie widziała swojej matki tak wściekłej, nawet wtedy, gdy zobaczyły się po raz pierwszy od czasu jej przydziału do Slytherinu.

Alexander wyglądał nie lepiej.

— Wracamy do domu, natychmiast — powiedziała, a w jej głosie wybrzmiała przemożna chęć mordu.

— Co? — sapnęła Latona. — Nie! Przecież mieliśmy spędzić tu cały tydzień! Przecież...

— Nie rozumiesz powagi sytuacji — sarknął Alexander. — To coś... ten człowiek... Siedź cicho i słuchaj się matki. Aurora, bierz Latonę i wracajcie do hotelu. Za godzinę chcę was widzieć spakowane i gotowe do drogi.

— Latona, do mnie — zażądała Aurora, a Latona, która ze zdumieniem spoglądała na swojego ojca, który jeszcze nigdy od dwóch lat nie podniósł na niej głosu, ostatni raz spojrzała na grób wuja Johna i podeszła do jej boku. — Dawaj rękę.

W chwilę później były już w Diabelnym Młynie i wrzucały swoje rzeczy do walizek i plecaków na załamanie karku. Latona nie rozumiała wielu rzeczy i nie wiedziała nawet, od czego zacząć zadawanie pytań. Co więcej, konieczność współpracowania ze swoją matką wytrącała ją z równowagi. Dlaczego wszyscy tak bardzo przejęli się jakimś Blackiem? Czy miał coś wspólnego z jej rodziną, skoro sam Dumbledore poinformował ich o jego ucieczce?

Alexander przybył pół godziny później i od razu wymeldował całą trójkę w recepcji. Kiedy upewnił się, że Latona i Aurora wszystko zapakowały, sięgnął do walizki i wyjął tę samą, papierową torbę, z której wcześniej wyciągnął świstoklik. Tym razem drogę powrotną miał im zafundować stary, zniszczony but.

— Zaraz zlecą się sowy z ministerstwa, o ile już nie czekają pod naszym oknem — powiedział nerwowo Alexander, poprawiając koszulę przed lustrem. — Ari, jak się czujesz?

— Nie denerwuj mnie — wydukała Aurora. Była cała roztrzęsiona, a zawiązanie butów sprawiło jej wiele trudności przez bardzo trzęsące się ręce.

Latona obserwowała ich sprzed drzwi. Cała ignorancja, którą była obrzucana, szargała jej nerwy. Czy oni naprawdę nic nie rozumieli? Latona czuła, że zaraz wybuchnie, że rozwali swoją matkę na tysiąc obślizgłych kawałeczków... Czy teraz nikt nie był już po jej stronie? Nawet ojciec?

Głowa rozbolała ją na dobre.


Latona liczyła, że Aurora i Alexander uspokoją się po powrocie do Anglii, ale bardzo się myliła. Mogłaby rzec, że zestresowali się jeszcze bardziej. Był środek dnia, kiedy wrócili do domu i od razu zalała ich fala listów z Ministerstwa Magii, kilka wyjców i najnowsze wydanie "Proroka Codziennego". Latona dorwała się do niego jako pierwsza, mając nadzieję, że natknie się na jakieś wartościowe informacje o Blacku. 

Z pierwszej strony mrugnęła do niej podobizna wynędzniałego mężczyzny z długimi, czarnymi, splątanymi włosami sięgającymi aż do pasa, z chudą, woskową twarzą i oczami szaleńca. Nagle wydał się Latonie dziwnie znajomy, jakby gdzieś go już wcześniej widziała. Nie mogła sobie tylko przypomnieć, gdzie, lub kiedy. 

Przerzuciła stronę i przeczytała:

SYRIUSZ BLACK NA WOLNOŚCI

Ministerstwo Magii potwierdziło, że Syriusz Black, jeden z najgroźniejszych przestępców, uciekł z Azkabanu i zostaje nieuchwytny do dnia dzisiejszego.

Syriusz Black to zwyrodniały morderca, który jednym przekleństwem pozbawił życia trzynaście osób. Pomimo zapewnień Korneliusza Knota, ministra magii, iż ministerstwo wszczęło natychmiastowe poszukiwania, społeczeństwo czarodziejów obawia się, że masakra sprzed dwunastu lat może się powtórzyć.

Mugolom przekazano, że Black jest uzbrojony w broń palną (coś w rodzaju metalowej różdżki, która strzela ołowianymi pociskami, którą mugole używają, aby zabijać się nawzajem).

— Nigdy nie wiadomo, czy Black właśnie nie przechadza się naszą ulicą.

Latona podskoczyła, słysząc głos swojej matki nad uchem. Odwróciła się. Aurora stała tuż za nią, z kamienną miną i założonymi za plecy rękoma i wpatrywała się prosto w jej oczy.

— Czy on ma z nami coś wspólnego? — zapytała Latona siląc się na uprzejmy ton.

— Owszem, ma — odpowiedziała Aurora. — Dlatego nie wystawisz nosa poza mury tego domu do aż do końca wakacji. Łącznie z podwórkiem.

— CO?!

— Dobrze słyszałaś — warknęła, marszcząc czoło. — To dla twojego bezpieczeństwa. Może to wydawać się dziwne, ale naprawdę nie chcę, abyś zniknęła mi sprzed oczu.

Latona zaniemówiła, z niedowierzaniem patrząc się na swoją matkę. Wtenczas jej zaskoczenie przemieniło się we wściekłość, chciała rzucić się Aurorze do gardła, rozszarpać ją. Tego było już za wiele.

— Nie będę siedziała w domu przez bity miesiąc, możesz o tym zapomnieć.

— Więc chcesz, żeby Black znalazł cię i poderżnął ci gardło, tak? A więc droga wolna. No idź, może przy okazji zapoznasz się z jakimiś mugolami, to razem pójdziecie do piachu.

— To na pewno lepsze, niż gnicie z tobą pod jednym dachem — wypluła Latona. 

I tym razem nie uniknęła siarczystego ciosu w policzek. Tym razem Draco nie zjawił się z bransoletką w prezencie, a Alexander nie usłyszał płaczu, którym Latona zaczęła się dławić.

Przyłożywszy dłoń do czerwonego policzka, Latona spojrzała w górę, na Aurorę, której twarz przypominała facjatę wampira rodem z podręcznika do obrony przed czarną magią.

— Pójdziesz teraz do swojego pokoju i przemyślisz to, czy nadal chcesz pyskować i wywieszać zdjęcia Ślizgonów na ścianach — szepnęła jadowitym tonem, nachylając się nad nią — a później posłuchasz się i przysięgniesz, że nie wyjdziesz z domu.

Latona posłusznie kiwnęła głową i zniknęła na klatce schodowej.

W oczach Aurory zebrały się łzy. Rzuciła okiem na swoje przedramiona, przypomniała sobie ten jeden, szczególny rok i przyrzekła sobie, że zrobi wszystko, aby Syriusz Black z powrotem trafił do Azkabanu i nigdy z niego nie wyszedł. Albo, że wykończy go, tak jak on wykończył ją dwanaście lat temu.

⁂ 

Latona nie mogła spać. Nie zmrużyła oka nawet na minutę, usilnie trzymając się za policzek, z którego zniknęły już ślady pięciu palców. I pomyśleć, że gdyby nie jej niewyparzony język, prawdopodobnie wiedziałaby już o Blacku wszystko. 

Nie pozostawiało wątpliwości to, że Latona nie wytrzyma w tym domu dłużej, niż paru dni. Nie po tym, co stało się kilka godzin wcześniej.

To, co zrobiła, było jednocześnie bardzo odważne i bardzo głupie. Upewniwszy się, że jej rodzice śpią, Latona przebrała się w codzienne ubrania, wślizgnęła się do kuchni i zajrzała do szafki. Chwyciła sakwę z mugolskimi pieniędzmi, które trzymali na wszelki wypadek i wcisnęła ją do kieszeni.

Już postanowione. Napędzi Aurorze takiego stracha, że pożałuje, że podniosła na nią rękę.

Wściekłość tliła się w niej i tliła, a kiedy wyskoczyła przez okno swojej sypialni na związanych prześcieradłach poczuła, że w końcu jest wolna. Nie wiedziała, dokąd pójść. Miała przy sobie kilkadziesiąt funtów, ale nie znała się na ich wartości, więc nie miała pojęcia, czy wystarczą jej na chociażby suchą bułkę. Jedno było pewne — zrobi wszystko, aby nie wracać tam jak najdłużej.

Po kilku minutach drogi, zapluciu chodnika kilka razy i kopnięciu śmietnika Latona dotarła do centrum Londynu, które powoli budziło się do życia.

Bądź co bądź Latona czuła się nieswojo w otoczeniu tylu niemagicznych ludzi i miejsc, już chciała się wracać, ale zaraz przypomniała sobie, dlaczego tam była i z determinacją wypięła pierś do przodu.

Latona jeszcze nigdy nie była w mugolskiej części Londynu więc starała się zapamiętać drogę, którą przyszła, ale co rusz jej uwagę przykuwały coraz to inne obiekty, więc szybko straciła i rachubę czasu, i orientację w terenie. Zaczął też doskwierać jej głód, więc starając się pod żadnym pozorem nie wpaść, a w zasadzie przypadkowo nie otrzeć się, o żadnych mugoli rozglądała się w poszukiwaniu piekarni. 

Dostrzegła jedną na rogu ulicy. 

— Dasz radę — powiedziała do siebie, biorąc się pod boki i pchnęła drzwi, które zadzwoniły uwieszonym u góry dzwoneczkiem.

Jedząc czosnkową bagietkę, którą udało jej się kupić u bardzo miłej, starszej pani, Latona znów wyruszyła w drogę. Z każdym krokiem była jeszcze bardziej zdecydowana na kolejny krok. Teraz musiała tylko znaleźć do tego odpowiednie miejsce...

Wielki szyld z napisem "Fryzjer damski, męski i dziecięcy" ukazał się jej w samą porę. Latona pewnie weszła do środka. Do jej nozdrzy wdarł się ostry zapach specyfików do włosów. 

— Dzień dobry, młoda — rozległ się głos. Zza foteli dla klientów wyłonił się młody mężczyzna zgolony na łyso. Latona uśmiechnęła się i kiwnęła głową. — Rezerwacja była?

— W zasadzie to nie — odpowiedziała, nie wiedząc, czy mugole rozumieją czarodziejów tak samo, jak oni siebie, ale najwidoczniej tak było, gdyż mężczyzna odwzajemnił uśmiech.

— Miałem zrobić sobie przerwę, ale tak ci z oczu patrzy, że boje się, czy nie wbijesz mi nożyczek w tętnicę, jeśli cię nie obsłużę — zażartował. — To co? Siadaj! Tylko końcówki, czy robimy coś nowego?

— Sama nie wiem. Może... może mi pan doradzić? 

— Jasna sprawa! Podaj ino słowo-klucz, a ja zrobię, co trzeba.

— Bunt — powiedziała bez zastanowienia Latona, a chwilę później siedziała już na fryzjerskim fotelu.

⁂ 

Za niecałą godzinę Latona nie rozpoznała siebie w lustrzanym odbiciu. Wcześniej, jej kruczoczarne włosy były proste i sięgały niemalże pasa, były najzwyczajniej zwyczajne. Teraz mierzyły za łopatki, były pokręcone, ale największą zmianą okazała się zniewalająca, buntownicza grzywka rzucona równo na obie strony jej smukłej, diamentowej twarzy.

Pierwszą myślą Latony było krótkie "matka mnie zabije".

Podekscytowana Latona zapłaciła uradowanemu fryzjerowi za usługę piętnaście funtów i wyszła z salonu, ciesząc się nową fryzurą. Nie wiedziała jeszcze, że za chwilę ma przeżyć prawdziwą próbę charakteru.

 — Hej, laluniu! 

Latona odwróciła się przez ramię. Kroczyła ku niej grupa chłopców ubranych po szyję w skórę, jeden prowadził pokaźnej wielkości motocykl. Włosy zjeżyły się jej na karku. Odruchowo sięgnęła za pazuchę... i serce podskoczyło jej do gardła. Zostawiła różdżkę na biurku, kiedy wiązała prześcieradła! Uspokój się, powiedziała sobie w duchu, to nic takiego. Pewnie chcą się zapytać o drogę.

— Tak? — odrzekła, teatralnie unosząc podbródek. 

— Co taka drobna panna robi sama w takiej dzielnicy? — zagaił jeden z nich, barczysty, brązowowłosy, w wyjątkowo świecących się glanach. Kiedy zrobił jeszcze jeden krok, Latona cofnęła się. — Hej, nie bój się, przecież nic ci się nie stanie... chyba że nie będziesz współpracować.

— Mam swoje sprawy do załatwienia, nie mam czasu, muszę iść — powiedziała Latona, czując świdrujące pary oczu z pewnością nie tam, gdzie chciałaby, aby się znajdowały. 

— Dobrze wiemy, że widziałaś Williama z Bertą — sarknął, wskazując podbródkiem na chłopaka z motorem. — Oraz to, że jesteś najlepszą przyjaciółką Robin, a Robin to największa plotkara w naszej szkole. Z pewnością dorównujesz jej intelektem. Czas, żebyś zrozumiała, że jeśli piśniesz Bercie, albo co gorsza Tiffany, cokolwiek, spotka cię coś gorszego, niż to.

Coś długiego błysnęło w jego prawej pięści. Latona pomyślała, że chłopak wyciąga różdżkę.

Po chwili zrozumiała, że to ostry jak brzytwa scyzoryk.

— Michael, Henry, Chris, łapcie ją!

Latona instynktownie rzuciła się do ucieczki. Istotnie wylądowała w nieciekawym miejscu, bowiem wszędzie walały się śmieci, domy były obskurne i pomazane wulgarnymi graffiti. Ale teraz mało ją to obchodziło. Goniła ją banda przerośniętych chłopaków, w dodatku z nożem, bo pomylono ją z przyjaciółką jakiejś Robin! 

Latona czuła, jak oprawcy depczą jej po piętach. Skręciła w alejkę pomiędzy blokami, przeskoczyła trzy żółte pachołki i ominęła taśmę, o mały włos nie wpadając w świeżo wylany cement. Cała czwórka razem wzięta była niezwykle szybka, ale Latona nie okazała się gorsza. Uganianie się za tłuczkiem sprawiło, że była zwinna, zaś obdarzona sprytem szybko znalazła prosty plan ucieczki.

Ale w piersiach brakło jej tchu.

Latona rzuciła się biegiem w najbardziej zatłoczoną uliczkę, co nie powstrzymało motocyklowego gangu przed ściganiem jej. Michael wsiadł na motor i usłyszała warkot silnika. Gdy tylko było to możliwe, gwałtownie zatrzymała się i zmieniła kierunek biegu, dezorientując nastolatków i wpadając pomiędzy ich grupę. Myślała, że okaże się to skuteczne. Pomyliła się.

We trójkę złapali ją i wciągnęli w ślepą uliczkę. Chwilę później dołączył do nich Michael. Zaparkował motocykl i dobiegł do nich. Latona była przerażona, wierzgała się i starała się krzyczeć... a potem to się stało.

Jej czaszka eksplodowała bólem, wrzasnęła. Cała świta również wrzasnęła, a ci, którzy jakkolwiek ją trzymali, odskoczyli od niej jak poparzeni. Latona poczuła w sobie pulsujące pokłady energii oraz niekontrolowane mrowienie w ramionach i chociaż ból głowy zaślepiał jej zmysły, dźwignęła się na nogi i na oślep puściła się biegiem. Gdy obejrzała się przez ramię, zobaczyła, jak chłopcy trzymają się za opuchnięte dłonie, za to miejsca, które dotknęła stopami, mieniły się złotem.

Upewniwszy się, że gang już jej nie znajdzie, Latona zatrzymała się i ciężko dysząc, oparła się plecami o pobliski płot. Nie docierały do niej żadne bodźce bądź sygnały otoczenia, trzymała się kurczowo za głowę, błagając, aby ból ją opuścił, zmniejszył się do minimum...

Odwróciła się, aby zobaczyć, gdzie jest i zaniemówiła. Przed Latoną rozciągał się widok na jej podwórko, otoczone płotem i żywopłotem oraz powiewające na wietrze, splecione razem kilka prześcieradeł. To było zbyt nierealne, aby mogło być prawdziwe...

Latona przysięgła sobie w duchu, że jej noga nigdy więcej nie postanie wśród mugoli. Ostatkami sił, zlana potem, przeskoczyła na podwórko i najciszej jak się dało, wślizgnęła się do domu tylnym wejściem od strony kuchni. W środku panowała cisza, jakby nie było tak nikogo. Świetnie, pomyślała Latona, pewnie mnie szukają.

Wybiła trzecia. Latona jak gdyby nigdy nic wzięła kąpiel i zaszyła się w swojej sypialni. Wtem przypomniała sobie połyskujące ślady jej stóp... Co to miało znaczyć? W końcu Latona była czarownicą, to fakt, ale jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyła czegoś podobnego. Zaraz potem przywołała myślami chwilę, w której obudziła się z półrocznej petryfikacji oraz to, jak zwykłym ruchem dłoni strąciła wazon, stojący nieopodal jej łóżka. To wszystko nie miało najmniejszego sensu.

Później przypomniała sobie, że złamała klątwę średniowiecznego czarnoksiężnika i że słowo "sens" nie figuruje w jej słowniku.

— Tak się martwię... Sprawdzę jeszcze raz jej... NA BRODĘ MERLINA! LATONO AURORO WARELL, WPADŁAŚ W BAGNO PO PACHY!

Latona podskoczyła w miejscu. W drzwiach stał Alexander, blady i z worami pod oczami. Wyglądał, jakby nie spał kilku nocy, a przecież smacznie drzemał w swojej sypialni jeszcze kilka godzin temu. 

— GDZIEŚ TY BYŁA?! POSTAWILIŚMY PRZEZ CIEBIE NA NOGI POŁOWĘ MINISTERSTWA, A TY TERAZ SIEDZISZ SOBIE TUTAJ, W SWOIM POKOJU?! CO MAJĄ ZNACZYĆ TE PRZEŚCIERADŁA, I JAK TY DO CHOLERY WYGLĄDASZ?!

— Tato, ja...

— MAM JUŻ DOŚĆ CYRKÓW, KTÓRE ODSTAWIASZ! — ryknął, czerwieniąc się ze złości. — NA POCZĄTKU BRONIŁEM CIĘ PRZED MATKĄ, MÓWIŁEM JEJ, ŻE JESTEŚ PRZEWRAŻLIWIONA TĄ CAŁĄ SYTUACJĄ Z PRZYDZIAŁEM, ALE NAJWIDOCZNIEJ NIC SOBIE Z TEGO NIE ROBISZ. KONIEC TEGO, MASZ KATEGORYCZNY ZAKAZ RUSZANIA SIĘ Z TEGO DOMU GDZIEKOLWIEK! NA WOLNOŚCI SZALEJE MORDERCA, A TY POSZŁAŚ SZLAJAĆ SIĘ PO MIEŚCIE?! PO PROSTU NIE WIERZĘ, JAK HOGWART CIĘ ZMIENIŁ, NIE WIERZĘ!

Latona zamilkła i spuściła wzrok. Spodziewała się, że to jej matka wparuje do jej pokoju i to od niej otrzyma lanie, podczas którego zaśmieje jej się w twarz i jeszcze bardziej wytrąci ją z równowagi. Nie taki był plan, nie przewidziała, że wszystko może obrać całkowicie inny kierunek.

Alexander wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami. Usłyszawszy z dołu dźwięk tłuczonego szkła, Latona opadła na łóżko. Teraz nie było już odwrotu. Znalazła się pomiędzy młotem a kowadłem. Rozpoczęła wojnę, której nie sposób było zapobiec...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro