Rozdział 26 - Morderstwo z zimną krwią

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Minął maj i Ślizgoni jakoś podnieśli się po wielkiej przegranej z Gryfonami. Byli zmuszeni zatopić smutki w książkach, gdyż egzaminy wieńczące kolejny rok szkolny miały odbyć się już niebawem.

Dom Slytherin hucznie obchodził urodziny Latony, wyprawiając jej cudowne przyjęcie. Balowali aż do nocy, podjadając słodycze i popijając kremowym piwem, które ktoś załatwił ze szkolnej kuchni. Bawili się dotąd, aż profesor Snape nie wparował do salonu w koszuli nocnej i szlafmycą na głowie i pogroził im wszystkim dożywotnim szlabanem.

Latona z bólem serce chodziła na wszystkie wlepione jej przez profesor Sprout szlabany. Madame Pomfrey nie uskarżała się na nią, wręcz przeciwnie, była zachwycona, jak szybko Latona opanowywała wiedzę z zakresu opatrywania ran lub leczenia drobnych urazów.

Draco, na którym rodzice ciągle wywierali presję bycia najlepszym w klasie, pewnego słonecznego popołudnia otrzymał list, po którego przeczytaniu uśmiechnął się paskudnie. Siedząca obok niego Latona zajrzała mu przez ramię (jej nos był już całkowicie zdrowy).

— Apelacja w sprawie Hardodzioba została wyznaczona na szóstego, tak pisze mój ojciec — wyjaśnił Malfoy. — Już nie mogę się doczekać! Wiesz, że mają przyjechać razem z katem? Ekstra, muszę to zobaczyć. Pójdziesz ze mną, nie?

— Eee — bąknęła Latona. — Pewnie nie... no wiesz, egzaminy... nauka...

Latona jakoś nie miała ochoty na oglądanie egzekucji niewinnego stworzenia; odkąd znów zaczęła odzywać się do Dracona, ten kipiał energią i nawet się rozchmurzył.

— To przecież ostatni dzień — powiedział nonszalancko i założył ramiona za głowę, odprężając się.

— Ale nadal obowiązują środki bezpieczeństwa — ciągnęła Latona. — Nie możemy wychodzić z zamku, a ja w szczególności. Co, jeśli Black nagle pojawi się na terenie szkoły, co? Nie mam zamiaru nadstawiać karku.

— Och, wymkniemy się na kilka chwil — jęknął Malfoy. — To tak, jakbyśmy szli do cieplarni. Hej, jestem dla ciebie miły — pokręcił palcem. — Doceń to.

W końcu rozpoczęły się egzaminy i nienaturalna cisza ogarnęła zamek. W poniedziałek o dziewiątej trzecioklasiści zmierzyli się z transmutacją, po obiedzie z zaklęciami, z których wyszli w świetnych humorach, ponieważ profesor Flitwick kazał im rzucić na swoich partnerów zaklęcie rozweselające. Po posiłku wszyscy wrócili do pokojów wspólnych w swoich domach, ale tylko po to, aby zabrać się za powtarzanie wiadomości z opieki nad magicznymi stworzeniami, eliksirów i astronomii.

W środę rano odbył się egzamin z historii magii. Tego samego dnia po południu mieli test z zielarstwa, podczas którego profesor Sprout dmuchała Latonie w kark. Przedostatnim egzaminem, w czwartek przed południem, była obrona przed czarną magią. Profesor Lupin wymyślił im całkowicie innowacyjny sprawdzian: tor przeszkód na świeżym powietrzu. Musieli przejść krętą ścieżką przez bagno, ignorując zwodnika, przebrnąć przez sadzawkę, w której ukrywał się druzgotek, pokonać kilka wykroków pełnych czerwonych kapturków, a na koniec wleźć do dziupli w starym pniu, aby zmierzyć się z boginem.

Riddikulus! — wrzasnęła Latona, kiedy bogin tylko przeobraził się w jej matkę. Aurora—bogin nie zdążył nawet porozrzucać zdjęć.

— Bardzo dobrze, Latono — powiedział profesor Lupin, kiedy wyłoniła się z pnia; od czasu ich ostrej wymiany zdań, Lupin niechętnie z nią rozmawiał. — Najwyższa ocena.

Latona bez trudu przebrnęła przez egzamin z wróżbiarstwa i starożytnych run, ale uskarżała się nieco na profesor Trelawney, która powiedziała jej, że jej aura słabnie coraz bardziej, a rzekoma moc, w której istnienie Latona nie dała sobie wmówić, rośnie i ewidentnie nie uwierzyła w jej naprawdę przekonujące stwierdzenie, że zobaczyła szlochającego mężczyznę siedzącego na ławce przed sklepem Zonka.

Kiedy wróciła do pokoju wspólnego, ten był prawie pusty, ponieważ wszyscy uczniowie udali się na błonia, aby odprężyć się po długim, stresującym tygodniu egzaminów. W kącie, przy stoliku do szachów, siedział jednak Malfoy, który ślęczał nad kartkami pergaminu.

— Myślałam, że zdałeś już wszystko — zdumiała się Latona, podchodząc do niego i zrzucając torbę z ramion.

— Nie uczę się — odrzekł Draco. — Czytam. Mój ojciec znów do mnie napisał i powiedział, że Hagrid przegrał apelację! Ścinają Hardodzioba! Dzisiaj! Knot właśnie jest w Hogwarcie, przysłali też kata!

— To obrzydliwe — mruknęła Latona, krzywiąc się. — Naprawdę tak cię to fascynuje? Okropne...

— Dobra, dobra... przynajmniej wyrwiesz się z zamku. Obiecuję, że nie będziesz musiała tego oglądać, tylko chodź ze mną.

Latona westchnęła, rzuciła okiem na Malfoya i kiwnęła głową. W końcu nie wychodziła z zamku przez bardzo długi czas, nie licząc lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami, zielarstwa, treningami quidditcha i dzisiejszym egzaminem z obrony przed czarną magią, a odrobina świeżego powietrza z pewnością by jej nie zaszkodziła.

Tak więc po pośpiesznie zjedzonej kolacji Latona i Draco sprawdzili, czy po sali wejściowej nie kręcił się żaden nauczyciel, uczeń lub prefekt i na palcach wymknęli się z zamku. Słońce już prawie zachodził, na ich twarze spływały jego jasne, pomarańczowe promienie. Zbiegli po kamiennych schodach na błonia i zaszyli się za trzecią cieplarnią, aby mieć dobry widok na chatkę Hagrida, w której paliło się światło.

Usiedli na trawie, dysząc ciężko. Letni wiatr rozwiał im włosy.

— Jeśli nas nakryją, będę miała poważne kłopoty — parsknęła Latona, opierając się plecami o ramię Malfoya, który czując ją na sobie, zmarszczył brwi. — Ty to tam pół biedy...

— Ej, zjeżdżaj mi stąd — syknął, strącając ją ze swojego barku, w wyniku czego Latona nie tylko nie usiadła prosto, ale skończyła z głową na jego kolanach.

Oboje znieruchomieli, spojrzeli sobie w oczy, ale ani Latona, ani Draco więcej się nie uskarżali. Zamiast tego pieczołowicie spoglądali na lepiankę gajowego. Wtem usłyszeli głosy i zobaczyli grupę ludzi zmierzającą w jej kierunku. Serce mocniej zakołatało Latonie w piersi.

— To ja może... pójdę stąd! — powiedziała niespodzianie, zerwała się na równe nogi i rzuciła się do biegu.

Zanim Malfoy zorientował się, co właściwie się stało, Latona była już za pierwszą cieplarnią.

— Wracaj, Warell! — usłyszała wściekły głos Malfoya. Mogłaby przysiąc, że chłopak jawnie powstrzymywał się od śmiechu.

Draco dogonił ją niespełna parę chwil później, kiedy nieudolnie próbowała wspiąć się na jedno z dwóch samotnie rosnących drzew. Złapał ją za kraniec szaty i mocno pociągnął. Latona nie zdążyła złapać się za gałąź, wrzasnęła i runęła w dół, tuż pod jego nogi, boleśnie rozbijając sobie pośladki..

Malfoy wybuchnął śmiechem... a zaraz później przed szkolne błonia przetoczył się najpierw świst, a potem głuche uderzenie topora. Latonie zawirowało w głowie.

— Zrobili to! — szepnęła z przerażeniem. Malfoy odetchnął i uśmiechnął się z dziką satysfakcją; ostatnie promienie słońca oblały mu bladą, podłużną twarz i Latona powstrzymała się, aby go w nią nie trzasnąć. — I czemu się szczerzysz, co? Jak cię zaraz...

Latona sięgnęła za pazuchę po swoją różdżkę, ale zamiast niej, poczuła, że łapie w dłoń samo powietrze. Natychmiast spojrzała na swoją kieszeń i zrozumiała, że w środku nie było różdżki.

— A ty co, chcesz mnie zabić, czy jak? — prychnął Malfoy, wkładając ręce do kieszeni.

— Chyba zostawiłam różdżkę — powiedziała Latona, w popłochu macając się po kieszeniach. — Idź do zamku, ja zaraz wrócę.

— Jak sobie chcesz. Tylko uważaj na członków Komisji!

Latona ucieszyła się w duchu, że Draco już sobie poszedł. Biegiem wróciła się do miejsca, w którym przed chwilą siedzieli i dokładnie przyjrzała się ziemi. Kilka minut później dostrzegła swoją wiśniową różdżkę leżącą w trawie i z powrotem wsadziła ją do kieszeni.

Już miała wracać do zamku, gdy usłyszała wysoki, przeraźliwy pisk dobiegający spod Bijącej Wierzby, a potem wściekły głos Hermiony:

— Ron, siedź cicho! Knot zaraz wyjdzie!

Harry, Ron i Hermiona niestrudzenie próbowali uciszyć szczura, którego Weasley trzymał w dłoniach. Harry dostrzegł czającą się Latonę i oczy mu rozbłysły.

— Co tutaj robisz? — zapytał, marszcząc brwi. Hermiona rzuciła na nią okiem i skrzywiła się.

— Już po nim, prawda? — mruknęła. — Już po Hardodziobie?

— Tobie to z pewnością na rękę — powiedziała Hermiona, a w jej oczach lśniły łzy.

— Ja LUBIĘ Hagrida, nigdy w życiu nie życzyłabym źle żadnemu z jego zwierząt! — oburzyła się Latona. Piski szczura stawały się coraz bardziej nieznośne. — Co mu jest? Weasley, dlaczego ta przerośnięta mysz jest taka... ach, wszystko jasne! — zawołała, wskazując palcem ponad ich ramionami. — Tam jest kot, on się boi!

Było już za późno. Szczur wyślizgnął się Ronowi i pognał przed siebie, natomiast wielki, rudy kot rzucił się za nim w pogoń.

Jak nigdy Latona nie zwracała uwagi na szkolne zwierzęta innych uczniów Hogwartu, tak teraz uważnie przypatrzyła się kotu Hermiony. Wyglądał bardzo znajomo, nawet jeśli takich kotów jak on Latona widziała już pełno.

Latona, Harry i Hermiona puścili się biegiem za Ronem, na którego prawie nie wpadli. Leżał na ziemi, dysząc ciężko, a szczur był już w jego kieszeni. Obiema rękami ściskał kota Hermiony.

— Ron, szybko — wydyszał Harry. — Minister... Dumbledore... oni zaraz...

Ale zanim zdążył wygrzebać coś spot swojej szaty, zanim zdążyli nabrać tchu, usłyszeli miękki odgłos wielkich łap... Coś biegło ku nim z ciemności, wielki, czarny pies o lśniących, bladych ślepiach.

Latona wyciągnęła różdżkę, ale kundel kłapnął szczękami, sprawiając, że zbladła ze strachu. Pies skoczył i uderzył ją przednimi łapami w pierś. Upadła na wznak, czując na sobie gorący oddech...

Pies przetoczył się przez nią i zanim Harry zdążył wykrzyczeć zaklęcie, Latona, obolała i oszołomiona, jednym sprawnym ruchem nogi zwaliła go z nóg, aby pies ponownie go nie zaatakował. Kiedy skoczył ponownie, obalił Rona, a jego potworne kły zatopiły się w wyciągniętej nodze Latony...

Ból był tak silny, jakby kły rozerwały jej łydkę na strzępy. Ron rzucił się na psa i chwycił go za kudłatą sierść, ale bestia była tak sprawna, że ciągnęła wrzeszczącą z agonii Latonę jak szmacianą lalkę.

— Warell, daj rękę! — krzyknął Ron. Latona w ostatniej chwili złapała go za wyciągniętą dłoń.

Pies powlókł ich do wielkiej jamy pomiędzy korzeniami. Latona i Ron miotali się i wili, ale pół ciała Latony zostało już wciągnięte do środka...

Ron zahaczył nogą o korzeń, broniąc ich rozpaczliwie przed wciągnięciem ich pod ziemię. A potem rozległ się przeraźliwy trzask łamanej kości.

Ron wrzasnął Latonie prosto do ucha. Kundel ciągnął ich dalej i dalej, po wilgotnej ziemi i kamieniach, kalecząc nogę dziewczyny jeszcze bardziej. Latona odwróciła się na plecy i drugą, sprawną nogę kopnęła bestię w pysk, ale na nic się to zdało, ponieważ stalowe szczęki zacisnęły się jeszcze mocniej...

Ostre kamienie kaleczyły im ciało. Zwierz uparcie ciągnął ich za sobą, pomimo kopniaków, które Latona odważnie mu zasadzała. Tunel był bardzo długi, zaczął się podnosić, a w chwilę później zakręcił i oboje z impetem wpadli na drewnianą podłogę. Pies warczał, jego ślina obryzgała im twarze.

Znaleźli się w ciemnym, obskurnym pokoju. Drzwi na prawo były otwarte; wiodły do mrocznego korytarza. Wszystkie meble, które się tam znajdowały, wyglądały tak, jakby ktoś tłukł nimi o ścianę.

Latona i Ron przylgnęli do siebie, ich różdżki leżały na drugim końcu pomieszczenia; Weasley dyszał ciężko, trzymając się na złamaną nogę. Był blady, po skroniach ciekła mu mieszanina krwi i potu. Łydka Latony też nie wyglądała najlepiej. Postrzępione rajstopy przesiąkły krwią, czuła, że jej plecy lepią się do koszuli...

W mrocznej czeluści, w jakiej się znajdowali, ponownie rozległo się charczenie.

— ACH, WARELL, TEN KUNDEL ZNOWU MNIE GDZIEŚ CIĄGNIE! AUUUU!

Latona w panice spostrzegła, jak wielki, czarny pies ciągnie chłopca po rozpadających się schodach ku drugiemu piętru. Znalazła w kącie pomieszczenia ich różdżki i kulejąc, rzuciła się za nimi w pogoń. Krew i pot zalewał jej oczy, znajdowała się w stanie wielkiego szoku, kurz wdzierał się jej do nozdrzy. Latona zaczęła się dusić.

Jakoś wdrapała się na piętro. Na podłodze przy wspaniałym łożu z czterema kolumienkami siedział Ron, głośno pojękując, trzymając się za nogę, która sterczała mu pod dziwnym kątem. Latona rzuciła się ku niemu, za zamarła w miejscu, widząc, jak czarny pies stoi wyprężony, gotów do ataku, a w pysku trzymał różdżkę Rona.

Latona bez słowa znalazła pod ręką kamień i cisnęła nim w psa, lecz nie trafiła w paskudny pysk, natomiast w brudne, człowiecze udo.

Wraz z głośnym pyknięciem pies zamienił się w mężczyznę z długimi, splątanymi sięgającymi prawie do pasa włosami. Gdyby nie stalowe oczy płonące w ciemnych oczodołach można by go było uznać za trupa. Żółte zęby obnażone były w uśmiechu.

— Latono, Latono... — przemówił ochrypłym głosem. — Chciałaś skrzywdzić wujka Syriusza?

Przed nimi stał Syriusz Black.

Choć Latona przysięgała sobie, że gdy tylko spotka Syriusza Blacka, dobierze mu się do skóry, teraz obleciał ją paniczny strach, przewyższający nawet kłębiącą się w niej nienawiść. Ron wrzasnął i pobladł w dwójnasób. Warell ostatkami sił przeczołgała się pod ścianę, wpatrując się w szaleńcze oczy mordercy. Przypomniała sobie o różdżce. Wyjęła ją, ale Black był szybszy.

Expelliarmus! — zawołał ochrypłym głosem.

Różdżka wyrwała jej się z rąk. Black złapał ją zręcznie, po czym zrobił krok w jej stronę. Latona wytrzeszczyła oczy. Chciała krzyczeć, płakać, wołać o pomoc, ale gardło zacisnęło się jej, aż zaniemówiła.

— Poczekajmy na waszych przyjaciół — powiedział Black. — Zaraz powinni do nas dołączyć... och, witaj, mój mały przyjacielu...

Na piętro wbiegł kot Hermiony — zakręcił się wokół nóg Blacka, znajomie prychnął na Latonę, po czym dumnie wskoczył na łóżko.

Black, całkowicie ignorując przerażonego Rona, znów spojrzał na Latonę, która gdyby mogła, osiwiałaby ze strachu.

— A więc macie to rodzinne... Jesteś taka podobna do swojej matki. Ty i Harry wyglądacie jak rodzeństwo.

Uwaga na temat matki zadźwięczała w uszach Latony tak, jakby Black ją wykrzyczał. Zapomniała wówczas, że ma tylko czternaście lat i zranioną nogę. Poczuła w sercu falę diabolicznej nienawiści, która wyparła strach. Wróciło do niej to, co usłyszała w Hogsmeade i po raz kolejny zapragnęła mieć różdżkę nie po to, aby się bronić, ale po to, żeby zabić.

Do środka wpadli Harry i Hermiona; Harry rzucił się ku Latonie, a Hermiona ku Ronowi.

— Nic ci nie jest? — wyszeptał Harry, drżącą dłonią ocierając krew sączącą się z jej skroni. — Gdzie jest ten pies?

Odpowiedź przyszła do nich sama. Latona i Ron, wpatrując się ponad ich ramiona, zachęcili Harry'ego i Hermionę, aby również tam spojrzeli. Na widok Syriusza Blacka, włosy stanęły im dęba.

Expelliarmus! — zawołał, wskazując na nich różdżką Rona, a po chwili ich własne wyrwały im się z rąk. — No, no, Harry, wiedziałem, że przyjdziesz ratować swoich przyjaciół. Twój ojciec zrobiłby to samo dla mnie. Dzielny chłopiec, nie pobiegłeś po nauczyciela... dziękuję ci, to wszystko ułatwi.

Latona i Harry w tym samym momencie, niesieni przez nienawiść, zerwali się z miejsca, Latona z pewnym trudem. Hermiona i Ron przytrzymali Pottera za ramiona. Do Warell wróciły resztki godności i odwaga, której jeszcze nigdy nie czuła tak, jak teraz.

— Warell, nie! — zawyła Hermiona. — Nie, proszę! HARRY!

Harry wyrwał się z uścisku swoich przyjaciół i zapalczywie rzucił się przed Latonę tak, że widziała twarz Blacka zza jego ramienia. Położyła tam swoją dłoń, mierząc mężczyznę zabójczym spojrzeniem. Coś w jego twarzy zmieniło się, jakby przypominał sobie niezwykle przyjemne wspomnienie.

— Jeśli chcesz zabić ją, najpierw musisz zabić mnie — wrzasnął, tryskając śliną. — Nas czworo!

— Tej nocy dojdzie tylko do jednego morderstwa — rzekł Black, szczerząc zęby.

— Tylko jednego? — prychnęła Latona. Harry napiął się, mówiła tuż przy jego uchu. Już chciała się na niego rzucić, ale Harry złapał ją w pasie i mocno przytrzymał. — Co się stało? Ostatnio nie sprawiło ci problemów zabicie dwunastu mugoli, chociaż zależało ci na śmierci małego Pettigrew... Co, Black, serce zmiękło ci w Azkabanie?

— Właśnie! — dodał Harry, puszczając ją. Natychmiast zbił pięści. Hermiona i Ron rzucili się ku nim, ale ci dostali zastrzyk nowej energii. — Sprawia ci to przyjemność, przyznaj! No co, pokaż, na co cię stać! Dalej, zabaw się z nami!

— Harry, Latono! — wrzasnęła Hermiona. — Uspokójcie się!

— ON ZABIŁ MOICH RODZICÓW! — ryknął Harry.

— Przez ciebie moja matka była w szpitalu przez rok — powiedziała Latona, kipiąc z wściekłości. Poczuła, jak jej głowa nabrzmiewa bólem, jak jej oczy pieką niemiłosiernie, a potem widziała jakby jaśniej. Black skulił się i spojrzał na nią z niedowierzaniem. — On stracił rodziców — wskazała podbródkiem na chłopca.

A więc już czas.

— Wyręczymy dementorów. Będziesz cierpiał męki, jak się do ciebie dostanę, Black. BĘDZIESZ MNIE BŁAGAŁ, JAK MOJĄ MATKĘ, ŻEBYM CIĘ ZABIŁA, JAK WTEDY, GDY PAKOWAŁA CIĘ DO WIĘZIENIA, JAK ZDRADZIŁEŚ RODZICÓW HARRY'EGO! A TWOJA KREW BĘDZIE WSZĘDZIE, ROZUMIESZ?! TERAZ, POTTER!

Szarpnęli się z całej siły, wyrwali się z ich uścisków i rzucili się do przodu...

Zapomnieli o czarach... Zapomnieli, byli chudzi i mieli trzynaście i czternaście lat, a Black był wysokim, dorosłym mężczyzną. W ich uszach szumiało, chcieli go dopaść, skaleczyć, obić, skrzywdzić go, nawet jeśli miało ich to kosztować życie...

Black być może nie przewidział, że chcieli zrobić coś tak głupiego. Ocknął się, kiedy Latona z całej siły przywaliła mu pięścią w nos, a Harry złapał go za szyję i we trójkę wpadli w ścianę. Z różdżki posypało się kilka iskier, które minęły Latonę i Harry'ego o kilka cali. Harry złapał Blacka za przegub, a drugą ręką tłukł go na oślep, ale nie trafił tyle razy, co Latona, która w pewnym momencie trafiła go w skroń...

Black wyrwał żylastą rękę z uścisku Harry'ego. Z niesamowitą siłą złapał ich dwoje za gardła i przycisnął do podłogi. Hermiona wrzeszczała, Ron wył jak opętany.

— Nie... — syknął, ściskając mocniej ich przełyki.— Za długo na to czekałem...

Widząc jak przez mgłę, Latona zdołała unieść nogę i kopnąć Blacka w brzuch. Puścił ich. Hermiona i Ron również rzucili się na niego, aż tu nagle, ni stąd, ni zowąd, kot Hermiony skoczył ku nim.

— NIE, KRZYWOŁAP, NIE WOLNO! — wrzasnął Harry i kopnął Krzywołapa, który prychnął gniewnie.

Latona sięgnęła po cztery różdżki na raz.

— ODSUŃCIE SIĘ! — krzyknęła do Harry'ego, Rona i Hermiony.

Nie trzeba było im kilka razy powtarzać. Harry zaraz pojawił się przy niej, oddała mu jego różdżkę. Black leżał pod ścianą z nabrzmiałą wargą i siniakiem pod okiem. Jego wychudła pierś wnosiła się i opadała, kiedy obserwował, jak Latona i Harry podchodzą ku niemu z wyciągniętymi różdżkami.

— Chcecie mnie zabić? — szepnął.

— Przez ciebie moi rodzice nie żyją...

— Przez ciebie moja matka cierpiała — powiedziała Latona lekko trzęsącym się głosem. — Albo zabiję cię ja, albo Harry, albo dementorzy wyssą z ciebie duszę.

— Nie przeczę — odrzekł cicho. — Ale gdybyście wiedzieli wszystko... Naprawdę nie wiedziałem o twojej matce — zwrócił się do Latony, patrząc jej w oczy. — Przysięgam.

— Sprzedałeś ich Voldemortowi, to nam wystarczy!

— Musicie mnie wysłuchać... Harry, Latono, będziecie żałować...

— To pan i pani Potter żałują — wypluła Latona — że wybrali kogoś takiego jak ty na swojego Strażnika. Nie wiem, co teraz robi moja matka, ani gdzie jest, ale wiem, że na wieść o tym, że uciekłeś... jeszcze nigdy nie widziałam jej tak wściekłej. A ja? Gdyby nie to, Czarny Pan nie zdołał wyplenić z ciebie człowieczeństwa tak szybko, jak by chciał, zabiłbyś mnie bez mrugnięcia okiem! 

— Mówisz tak, jakbyś... jakbyś... — dukał Black. Wtem jego wzrok padł poniżej ust Latony, tam, gdzie zaczynał się krawat. Black wytrzeszczył oczy, zamrugał, spojrzał w jej oczy. — Jakbyście się nie znali...

— Znamy całą prawdę! — przerwał mu Harry, głos drżał mu niemiłosiernie. — Nigdy jej nie słyszałeś, co? Mojej mamy... próbującej powstrzymać Voldemorta przed zabiciem mnie... i ty do tego doprowadziłeś... zdradziłeś ich... zdradziłeś nasze matki...

Krzywołap skoczył na Blacka tak niespodziewanie, że Latona cofnęła się o krok. Kto wbił pazury w resztki jego więziennego pasiaka, jakby chciał go bronić. I tym razem Latona miała wrażenie, że gdzieś go już widziała... a potem zrozumiała.

— To Frank! — wydyszała. — To mój stary kot Frank! Uciekł od nas kilkanaście lat temu, teraz go poznaję!

— Harry... — wydyszał Black. — Wiesz, że twoi rodzice mieli kota? Nazywał się Frank... co za przypadek...

I wówczas rozległ się dźwięk przytłumionych kroków. Hermiona zaczęła wrzeszczeć. Latona zacisnęła kurczowo palce na różdżce. Zrób to teraz, podpowiadał jej umysł, przecież to twoja ostatnia szansa na pomszczenie matki!

Serce nakazało jej się nie ruszać.

Buchnęły czerwone iskry, drzwi wyleciały z zawiasów. Do środka wpadł profesor Lupin, blady bardziej niż zwykle. Rzucił okiem na Rona, później na Hermionę, a na samym końcu na zakrwawionych Latonę, Harry'ego i Blacka leżącego pod ich stopami. To na nim najdłużej zawiesił swój wzrok.

Expelliarmus!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro