Rozdział 28 - Lot na Hardodziobie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pettigrew wił się błagalnie przed każdym z nich, płacząc i zaklinając się na swoją niewinność, aż w końcu Black i Lupin podeszli do niego, złapali go za ramiona i cisnęli na środek pomieszczenia.

— Sprzedałeś Lily i Jamesa Voldemortowi, tak czy nie? — powiedział Black, który też cały się trząsł.

Trudno było patrzeć na płaczącego Petera, który wyglądał tak paskudnie, że Latona pomyślała, że zaraz zwróci kolację; spojrzała na profesora Snape'a. Nadal się nie ruszał.

— Nic nie mogłem poradzić! — wypiszczał Pettigrew. — Czarny Pan władał bronią... ty sobie nie możesz wyobrazić... Bałem się, Syriuszu... Nie chciałem tego... ale on mnie zmusił...

— PRZESTAŃ MI TU GADAĆ JAKIEŚ FARMAZONY! — ryknął. — SZPIEGOWAŁEŚ DLA VOLDEMORTA... JAK CIĘ ZARAZ TRZASNĘ, TERAZ SIĘ BOISZ?!... CAŁY ROK, ZANIM ZDRADZIŁEŚ LILY I JAMESA!

— Ach, Syriuszu! Gdybym odmówił on by mnie zabił!

— A WIĘC POWINIENEŚ UMRZEĆ! LEPIEJ UMRZEĆ, NIŻ ZDRADZIĆ SWOICH PRZYJACIÓŁ! WTEDY WSZYSCY ZROBILIBYŚMY TO DLA CIEBIE!

— Powinieneś był wcześniej o tym pomyśleć — rzekł Lupin, wyciągając swoją różdżkę. — Jeśli Voldemort cię nie zabił, my to zrobimy. Teraz. Do widzenia, Peter.

Latona z trudem nie odwróciła wzroku.

— NIE! Nie możecie go zabić! — wrzasnął Harry i zasłonił Petera własnym ciałem.

— Oszalałeś?! — krzyknęła ze wzburzeniem Latona. — Ten człowiek... to coś zdradziło twoich rodziców! To przez niego nie żyją!

— Niech rozprawią się z nim dementorzy — zaproponował Harry. Pettigrew zaszlochał i rzucił się chłopcu do nóg, ale Harry odtrącił go czubkiem stopy. — Spadaj! Robię to tylko dlatego, że mój tata i mama Latony nie chcieliby, aby ich przyjaciele zostali mordercami.

Lupin zabandażował nogi Latony i Rona, a Black wyczarował ciężkie kajdany, którymi przykuł Petera do siebie i Lupina. Prowadzeni przez beztroskiego Franka aka Krzywołapa. Black prowadził Snape'a na niewidzialnych noszach, później szli Harry i Hermiona, a na końcu Latona, której głowa z tego wszystkiego bolała jeszcze bardziej, niż rozszarpana noga.

Mozolnie szli przez tunel, pocąc się przy tym i pojękując z wycieńczenia.

— Nie chciałem cię tak mocno ugryźć — powiedział Latonie Black. — Jakoś wyszło... kurczę, tak mnie kopnęłaś, że chyba naruszyłaś mi kieł.

— Idź, a nie gadaj — warknęła. Nie rozumiała, jak Harry tak szybko mu zaufał. Wiedziała, że teraz, kiedy wszystko się wyjaśniło, Black mógł ubiegać się o bycie jego pełnoprawnym opiekunem, gdy tylko zostanie oczyszczony z zarzutów, co nie zmieniało faktu, że dosłownie kilka minut temu ten człowiek chciał zamordować kogoś na ich oczach.

Nie, żeby Latona nie miała w planach tego samego... chociaż teraz nie wiedziała już, czy naprawdę byłaby do tego zdolna.

W końcu wszyscy znaleźli się na zewnątrz. Szli w milczeniu przez błonia, kierując się w stronę zamku. Pettigrew czasami popiskiwał, ale Lupin posyłał mu wtedy mrożące krew w żyłach spojrzenie. I nagle...

Chmura minęła księżyc, całą ich grupę skąpało blade światło księżyca. Lupin zatrzymał się powodując, że wszyscy powpadali na siebie. Black zamarł i zatrzymał dłonią Latonę, Harry'ego oraz Hermionę.

— O nie! — zawołała Latona. — Dzisiaj jest pełnia! Lupin nie wypił eliksiru, może być niebezpieczny!

— Uciekajcie stąd! — szepnął Syriusz. — Biegiem!

Latona nie mogła się ruszyć. Wpatrywała się w profesora Lupina z przerażeniem — jego głowa zaczęła się ohydnie wydłużać, rozległo się warczenie. Ramiona mu zwisały, gęste włosy pokrywały już połowę jego ciała, a jego paznokcie rosły i rosły, zamieniając się w ostre jak brzytwa pazury...

— UCIEKAJCIE! — ryknął Black. — NO JUŻ!

Latona ocknęła się. Black rzemienił się w psa, skoczył do przodu. Wilkołak w końcu wyszarpał łapę z kajdanów. Black chwycił go za kark i odciągnął od niej, Harry'ego i Rona. Latona i Harry byli zbyt pochłonięci walką, by dostrzec cokolwiek innego. Zaalarmował ich dopiero przeraźliwy krzyk Hermiony.

Pettigrew złapał różdżkę, którą upuścił Lupin — błysnęło i Ron upadł na ziemię, a w następnej chwili Krzywołap wyleciał w powietrze.

Expelliarmus! — wrzasnął Harry. — Nie ruszaj się!

Ale było już za późno. Pettigrew zdążył się przemienić i zobaczyli szczurzy ogon śmigający przez łańcuch kajdanów. Wilkołak zawył i uciekł w kierunku Zakazanego Lasu. Natomiast Black leżał w trawie, z pysku i karku ciekła mu krew.

— Pettigrew uciekł! — zawołała Latona, szturchając go w masywny brzuch. — Słyszysz?! Black!

Black po chwili poderwał się i puścił się biegiem przez błonie. A potem do ich uszu wdarł się głośny skowyt. Skowyt zranionego psa...

— O nie... — mruknął Harry, wlepiając oczy w ciemność.

Zostawiwszy nieprzytomnych Rona i Snape'a, Latona, Harry i Hermiona, gnając ile sił w nogach, zranionych czy też nie, pomknęli w stronę jeziora. Poczuli chłód i chociaż Latona zdawała sobie sprawę, co on oznacza, biegła dalej. Sądząc po tym skowycie, Black był w opałach.

Dotarli do brzegu jeziora, a skowyt ucichł. Po chwili zobaczyli, dlaczego — Black przemienił się w człowieka i czołgał się na kolanach, mrucząc coś pod nosem i trzymając się za głowę.

I wtedy ich zobaczyła. Setka dementorów szybowała ku nim. Zimno przeniknęło ją aż do szpiku kości. Coraz więcej zakapturzonych postaci wyłaniało się z ciemności i okrążało ich. Tym razem jednak ani jeden dementor nie pomknął w kierunku Latony... wręcz przeciwnie. Z tuzin monstrów otoczyło ją, skutecznie oddzielając ją od Harry'ego, Hermiony i Blacka i Latona w mig pojęła, dlaczego — pewnie uznali, że Latona była swoją matką i odnalazła Syriusza Blacka, jak dwanaście lat temu.

— Myślcie o czymś szczęśliwym! — wrzasnął Harry. — Expecto patronum! Expecto patronum!

Latona chwyciła różdżkę. O czymś szczęśliwym? Pierwszy list z Hogwartu... nowa miotła... wyjście do Hogsmeade...

Expecto patronum! — zawołała. Wątła wstęga srebrzystego światła wystrzeliła z końca jej różdżki...

Nie była w stanie już nic zrobić, Dementorzy utworzyli zwarty szyk i ciągle zbliżali się do nich. Hermiona upadła na ziemię. Latona w panice zawyła i biorąc rozpęd, przebiła się przez mur dementorów. Runęła obok Syriusza, Harry trzymał go za rękę. Zanim straciła przytomność, dostrzegła jego twarz, tak odległą, a jednak znajomą. Wyglądał, jak wyjęty ze zdjęcia, które spoczywało na dnie szafy w jej domu, w opasłym, szkarłatnym albumie...

Przestała myśleć. Przestała cokolwiek czuć i rąbnęła głową o klatkę piersiową Blacka.

— Ta dwójka ma zdecydowanie za wysokie mniemanie o sobie. Za dużo im się pozwala.

— Ach, Snape... To przecież Harry Potter i Latona Warell, sam pan rozumie... Przymykamy oko na ich wybryki...

— Czy Warell zrobiła cokolwiek dla społeczeństwa czarodziejów? Nie sądzę. Jest znana z tego, że jest znana. Przyjęło się, że jest bohaterką numer dwa tylko dlatego, że ma dwa iksowe chromosomy. Uważam, że ta dwójka powinna zostać zawieszona... przynajmniej zawieszona...

Latona słuchała tego i zaciskała powieki. Wszystkie jej członki były jak z ołowiu, w głowie jej huczało i była zbyt słaba i oszołomiona. Chciała tylko leżeć w tym wygodnym łóżku i nie otwierać oczu, ale zrobiła to, słysząc pogardliwy głos Snape'a:

— Zakneblowałem Blacka i ściągnąłem całą piątkę do zamku. Coś przepędziło dementorów... tylko co? Inaczej nie musiałbym zamykać Blacka w wieży. Jest w gabinecie profesora Flitwicka. A Lupin biega po Zakazanym Lesie, miejmy nadzieję, że nie skrzywdzi żadnego jednorożca.

Leżała w ciemnym Skrzydle Szpitalnym. Pani Pomfrey stała obok niej i rozbijała wielki blok czekolady małym młoteczkiem, mówiąc coś do Harry'ego i Hermiony, którzy też już się obudzili. Głosy Knota i profesora Snape'a dobiegały z korytarza. Drzwi były otwarte.

— Ach, wstałaś już! — powiedziała raźnym głosem madame Pomfrey. — Wyleczyłam twoją nogę, kiedy byłaś nieprzytomna, ale zostaną paskudne blizny. Cała wasza czwórka zostanie tu, dopóki nie będę zadowolona z waszego stanu... Black został schwytany. Dementorzy zaraz złożą swój pocałunek.

— NIE!

Harry wyskoczył z łóżka, Hermiona i Latona zrobiły to samo. W tej samej chwili do skrzydła szpitalnego wpadli Korneliusz Knot i Snape, którzy na ich widok wyraźnie się obruszyli.

— Co to ma znaczyć, dzieciaki? — powiedział z przejęciem, patrząc na Latonę i Harry'ego. — Wracać mi do łóżek, ale już! Dostali czekolady? — zapytał patrząc z lękiem na madame Pomfrey.

— Syriusz jest niewinny, złapaliście niewłaściwą osobę! — zawołał Harry. — To Pettigrew, on żyje, upozorował własną śmierć! To szczur Rona, on jest animagiem!

Knot pokręcił głową i uśmiechnął się wyrozumiale.

— Och, dzieci, wszystko się wam pomieszało. Black was skonfundował, połóżcie się i odpocznijcie, przeżyliście ciężkie chwile...

— Nikt nas nie skonfundował! — krzyknęła ze złością Latona. — Panie ministrze, proszę nas wysłuchać...

Ale pani Pomfrey wsadziła jej do ust ogromny kawałek czekolady. Zakrztusiła się, a ona skorzystała ze sposobności i posadziła ją z powrotem na łóżku.

Drzwi sali ponownie otworzyły się i do środka wpadł Dumbledore, na którego widok Latona i Harry znów się podnieśli.

— Panie profesorze...

— Syriusz... on jest niewinny...

— To Pettigrew...

— Na miłość boską! — krzyknęła madame Pomfrey histerycznym tonem. — To jest szpital, nie kawiarnia! Panie dyrektorze...

— Wybacz, Poppy, ale muszę zamienić słówko z pannami Granger, Warell oraz panem Potterem — powiedział spokojnie Dumbledore. — Właśnie rozmawiałem z Syriuszem Blackiem.

— Pewnie wcisnął panu tę samą historyjkę o rzekomym zmartwychwstaniu Petera Pettigrew — warknął Snape. — Nie było go ani na błoniach, ani we Wrzeszczącej Chacie.

— Owszem, mówił mi o tym — odrzekł Dumbledore. — Poppy, nalegam.

Pani Pomfrey ściągnęła wargi, chwyciła Knota i Snape'a za fraki i pociągnęła ich do swojego gabinetu, zatrzaskując drzwi. Dumbledore natychmiast podszedł do nich, a minę miał sztywną i ponurą.

— Wysłuchajcie mnie — powiedział szybko. — Nie ma ani cienia dowodu na to, że Syriusz jest niewinny, a świadectwa trojga trzynastolatków będą dla ministerstwa zwykłym laniem wody. Ja sam potwierdziłem, że Black był Strażnikiem Tajemnicy Potterów. Jest już za późno, rozumiecie? Syriusz nie zachował się jak niewinny człowiek: napaść na Grubą Damę, wtargnięcie do Gryffindoru... ale wierzę wam. Potrzebujemy więcej czasu — dodał, a jego bladoniebieskie oczy powędrowały od Harry'ego, poprzez Latonę, aż natrafiły na Hermionę.

— OCH! — sapnęła, jakby zrozumiała coś, co było bardzo oczywiste.

— Posłuchajcie. Black jest zamknięty w gabinecie profesora Flitwicka na siódmym piętrze. Trzynaste okno na prawo, licząc od Wieży Zachodniej. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, być może uratujecie nie jedno, niewinne życie. Ale pamiętajcie... NIKT NIE MOŻE WAS ZOBACZYĆ.

Latona nie miała pojęcia, o co chodzi. Dumbledore odwrócił się, a kiedy podszedł do drzwi, spojrzał na nich przez ramię.

— Latono, twoja matka i ojciec są w drodze do Hogwartu, są bardzo przejęci. Aurora powiedziała, że osobiście zaprowadzi dementorów do Syriusza — powiedział. — Jest za pięć dwunasta. Panno Granger, trzy obroty powinny wystarczyć. Powodzenia.

— Powodzenia? — zdumiał się Harry, kiedy Dumbledore wyszedł. — Trzy obroty? Hermiono, o co w tym wszystkim chodzi? Co my mamy zrobić? I dlaczego twoi rodzice tu jadą? — zwrócił się do Latony.

— Żeby mnie wydziedziczyć — powiedziała Latona, nie kryjąc niechęci. Rzuciła okiem na biurko pani Pomfrey i zobaczyła swoją torbę, w której trzymała rzeczy przydatne podczas szlabanów. Niepostrzeżenie wsunęła ją do kieszeni.

Nagle, Hermiona chwyciła ich za ramię, przyciągnęła ku sobie i zarzuciła im na szyje misterny, złoty łańcuszek, z którego zwieszała się maleńka, błyszcząca klepsydra. Latona wytrzeszczyła oczy na Hermionę, czuła się kompletnie ogłupiała.

— Ty... skąd ty to masz?

— Co to jest?!

— Poczekajcie...

Hermiona obróciła klepsydrę trzy razy.

Ciemna sala magicznie się rozpłynęła. Migały im przed oczami zamazane kształty i barwy, w uszach im łomotało. Potem poczuli twardy grunt pod nogami, a kiedy Latona otworzyła oczy, zobaczyła, że stoją w opustoszałej sali wejściowej, przez której okna wlewały się do środka strumienie złotego słonecznego światła.

— Szybko! — zawołała Hermiona i pociągnęła ich do drzwiczek komórki na miotły i wepchnęła ich pomiędzy mioty i szczotki, a potem zatrzasnęła ich tam.

— Skąd ty to masz? — powtórzyła Latona, oniemiała.

— To zmieniacz czasu — wyjaśniła Hermiona. — Dostałam go od profesor McGonagall na samym początku roku. Wiecie, aby zaliczać te wszystkie przedmioty, które wybrałam. Jest o trzy godziny wcześniej... O tak, patrzcie, to my, idziemy do Hagrida pod peleryyyy... — przeciągnęła, ze strachem wpatrując się w Latonę, która teraz uniosła głowę.

— Ta peleryna niewidka jest wasza? — zapytała Latona z niedowierzaniem.

— Och, ale nawaliłam...

— Jest moja — odrzekł Harry. — To znaczy... wcześniej należała do mojego ojca.

— Należała do twojego... Potter, Granger! — wyszeptała Latona, drżąc z podniecenia. — Wiecie co to oznacza? Znacie baśnie barda Beedle'a? — Harry pokręcił głową, natomiast Hermiona skinęła nią. — Każdy czarodziej zna je od maleńkiego! Beedel napisał tam historię o trzech braciach, którzy... na Merlina, to ja! I Malfoy! Za nami nie było nikogo, możemy iść!

Odczekali chwilę, zanim wcześniejsze wcielenia Latony i Malfoya zniknął za cieplarniami i wyszli z zamku. Zbiegli po kamiennych schodach i puścili się biegiem na około cieplarni, tak, aby nikt ich nie dostrzegł. Skryli się w cieniu drzew Zakazanego Lasu; Hermiona dobiegła chwilę później, dysząc ciężko.

— Forma, Granger, forma! — prychnęła Latona. — Może zaczęłabyś grać w quidditcha, co?

Ruszyli brzegiem lasu, aż zobaczyli front chatki Hagrida. W otwartych drzwiach pojawił się Hagrid, a potem rozległy się głosy Harry'ego, Rona i Hermiony z przeszłości.

— Podejdźmy trochę bliżej — szepnęła Hermiona. — Chyba wiem, co Dumbledore kazał nam zrobić. Powiedział, że uratujemy więcej, niż jedno życie... chodziło mu o Hardodzioba!

Zaczęli się skradać pomiędzy drzewami, aż zobaczyli hipogryfa uwiązanego do płotu wokół grządki z ogromnymi dyniami.

— Nie możemy wykraść go teraz, faceci z Komisji jeszcze nie przyszli — zauważyła Latona. — Jeśli zobaczą, że go nie ma, pomyślą, że to Hagrid go wypuścił.

— Dobra, zaraz wyjdziemy z chaty, idą... no dobra, my już wyszliśmy... kurczę, nie słyszę, co tam gadają... ach, to Macnair, podpisują papiery...

— Mamy mniej niż minutę — powiedział Harry. — Teraz albo nigdy, Ja to zrobię, poczekajcie tu.

Kiedy znowu rozległ się głos Knota, Harry wyskoczył zza drzewa, przesadził płot i pomknął w kierunku Hardodzioba. Bardzo uważnie ukłonił się, a zwierzę upadło na zrogowaciałe kolana i ponownie wstało. Harry walczył ze sznurem, ale nie był wstanie rozwiązać supła, którym Hagrid zabezpieczył hipogryfa przed ucieczką.

— Użyj różdżki! — szepnęła Latona. — Użyj Diffindo, tylko uważaj, żebyś się nie skaleczył!

Lina puściła. Hipogryf ruszył za Harrym, nerwowo trzepocząc skrzydłami, aż w końcu chłopak wprowadził go w gęstwinę drzew, gdzie czekały już na nich Latona i Hermiona.

Drzwi otworzyły się z hukiem. Wszyscy troje stanęli w bezruchu, nawet Hardodziob zdawał się uważnie nasłuchiwać.

— Gdzie on jest? — dobiegł ich piskliwy głos członka komisji?

— Był tu przywiązany! — powiedział ze złością kat. — Tutaj, przecież widziałem!

Rozległ się świst a potem głuche uderzenie topora — kat ze złością rąbnął nim w płot. Zobaczywszy Hagrida Hardodziob zaczął się szarpać. Latona, Harry i Hermiona zaryli się stopami w ziemi, aby go utrzymać. W końcu usłyszeli trzaśnięcie drzwiami i kamień spadł im wszystkim z serca.

— Musimy się ukryć — powiedziała Hermiona, bardzo wstrząśnięta — i znaleźć takie miejsce, z którego widać bijącą wierzbę.

Ukryli się w kępie drzew, tej samej, po której Latona wspinała się, aby ukryć się przed Malfoyem — zobaczyli go, jak wracał do zamku. I wówczas pojawił się Ron, goniący Krzywołapa, oraz Latona, Harry i Hermiona.

— Jest Black! — mruknęła Latona.

Spod wierzby wyskoczył wielki czarny pies, który powalił ją, Harry'ego i zaciągnął Latonę i Rona do tunelu. Wierzba trzeszczała i chlastała dolnymi gałęziami.

— Uuu, ale was rąbnęło — powiedziała Latona, krzywiąc się. — Nie, to jest wprost niesamowite...

Krzywołap nacisnął narośl na pniu i drzewo zamarło. Wtem zobaczyli Lupina, który podniósł jakąś gałąź i szturchnął w nią w te samo miejsca, a później zrobił to Snape, który podniósł z ziemi pelerynę niewidkę i również pobiegł do wierzby.

— A więc to by było na tyle — westchnęła Hermiona. — Musimy czekać, aż znowu wyjdziemy.

Przywiązali koniec sznura do najbliższego drzewa i usiedli na suchej ziemi. Hardodziob w końcu też zgiął kolana i położył łeb na udach Harry'ego, który opowiedział im, co zobaczył, kiedy dementor zdjął kaptur i sięgnął ustami do jego ust: wielkie, srebrzyste zwierzę i osobę, która go wyczarowała.

— Harry... przecież wiesz... twój tata nie żyje, to nie mógł być on — powiedziała Latona tak delikatnie, jak tylko potrafiła.

— To był naprawdę potężny patronus... — ciągnął Harry. — Wiem, że to nierealne, ale kto inny mógłby go wyczarować? Przecież nie było tam żadnego nauczyciela... nikogo, a ta postać wyglądała tak podobnie do niego...

— Miałeś majaki i tyle — dodała Hermiona z mieszanką strachu i współczucia.

Siedzieli w milczeniu na trawie, na przemian głaszcząc Hardodzioba, który już się uspokoił. A potem, po kilkunastu minutach, Harry nieśmiało zaczął rozmowę, patrząc na wylegującą się na plecach Latonę i czerwieniąc się po uszy.

— Latono? Ostatnio w pokoju wspólnym... eee... doszły mnie słuchy, że, no wiesz... Po meczu z Krukonami zemdlałaś i wszyscy, którzy to widzieli twierdzili, że upadłaś, kiedy zobaczyłaś, jak Dumbledore niesie mnie na noszach. Każdy myślał, że nie żyję. Kilka dni temu Seamus Finnigan, pewnie go znasz, powiedział, że... — Harry pokraśniał jeszcze bardziej — podobam ci się.

Latona poczuła, że oblewa się rumieńcem i zerwała się do siadu. Hermiona zachichotała.

— C-co to za bzdury? — powiedziała Latona. Głos jej drżał. — Nie! W życiu! Fuj, Potter, nie!

— Ale wiesz, to przecież nic złego, nie musisz...

— Nie, Harry — przerwała mu, rumieniąc się jeszcze bardziej. — Nie podobasz mi się, rozumiesz? Nie, po prostu nie!

Hermiona z trudem powstrzymała się od wybuchnięcia śmiechem, aż tu nagle zobaczyli Lupina, Rona i Pettigrew wyłażących niezdarnie z dziury pomiędzy korzeniami, a później reszta. Kilka chwil później ukazał się księżyc.

— Potter, nie ruszasz się z miejsca — szepnęła Latona, wiedząc, o czym myślał. — Wszystko, co robimy, ma swoje konsekwencje. Musimy pozwolić, żeby Pettigrew uciekł. Nie złapiemy szczura w ciemności. Wróciliśmy tutaj, aby pomóc Blackowi. Tylko po to.

— Dobra, dobra, w porządku.

Lupin przemienił się w wilkołaka kilka minut później. Odwiązawszy Hardodzioba rzucili się w kierunku chatki Hagrida, aby schować się przed atakiem dementorów, który miał nastąpić już za chwilę. Brytan kieł zaczął ujadać.

— Cicho, Kieł, to my! — zawołała Hermiona, podbiegając do psa i drapiąc go za uszami. — Było blisko.

Hardodziob bardzo ucieszył się z powodu powrotu do chatki i potulnie zwinął się przed kominkiem i wyglądał, jakby szykował się do błogiej drzemki. Harry wyszedł na zewnątrz, aby lepiej widzieć, co się dzieję. Latona została sam na sam Hermioną.

— Więc... — zaczęła Latona, udając, że jej knykcie były bardzo interesujące. — Co się stanie, jeśli ktoś by nas zobaczył? Na przykład my sami?

— A co byś zrobiła, gdybyś spokojnie szła sobie przez błonia, dajmy na to z Malfoyem, i zobaczyła siebie samą z nami? — zapytała, starając się nie pokazywać, jak bardzo nie podobało jej się jej towarzystwo. — Profesor McGonagall mówiła, że tych, którzy nieuważnie przenosili się w czasie, zabiło ich wcześniejsze ja.

— Aha... — mruknęła.

— Nadal nie mogę uwierzyć, że mój Krzywołapek jest tak naprawdę twojej rodziny — westchnęła ze smutkiem Hermiona. — Tak się do niego przywiązałam...

— Frank uciekł od nas ponad dziesięć lat temu — powiedziała Latona. — To magiczny kot i z pewnością właśnie przeżywa swoją młodość. Jest już twój, Granger. Będzie mu lepiej u ciebie. Uciekł z domu tylko dlatego, że strasznie mu dokuczałam.

Hermiona zachichotała... a w chwilę potem zobaczyły oślepiające, białe światło w miejscu, do którego udał się Harry. Dziewczęta przycisnęły nosy do szyb i dostrzegły świetlistego jelenia, galopującego w kierunku Pottera, który wyciągnął ku niemu rękę.

— Idiota! — wrzasnęła Hermiona i chwyciła linę Hardodzioba, który rzucił na nią obrażone spojrzenie. — Zabiję go! Zabiję!

Hermiona wybiegła z chaty razem z Hardodziobem, a Latona tuż za nimi. Granger wypomniała Potterowi, że miał tylko rzucić okiem na to, co działo się z nimi z przeszłości, ale Harry zaperzył się, mówiąc, że to siebie zobaczył, kiedy tracił przytomność. To on wyczarował patronusa i to on uratował ich przed Pocałunkiem Dementorów.

Latona, Harry i Hermiona nie tracili czasu, aby poczekać na Snape'a, który zabrał ich bezwładnie ciała na nosze.

— Tak będzie lepiej — powiedziała Hermiona. — Będziemy mieli więcej czasu, aby pomóc Syriuszowi się wydostać. Jeśli mnie pamięć nie myli, Snape przyjdzie tu za około piętnaście minut. Polecimy na Dziobku.

Hermiona położyła dłonie na grzebiecie Hardodzioba, a Harry ją podsadził. Później to samo zrobiła Latona i chwytając się wyciągniętej dłoni Hermiony, usiadła tuż za nią, a później Harry wspiął się na grzbiet hipogryfa, przy samej szyi. Zawiązał linę do drugiej strony obroży, tworząc coś w rodzaju wodzy.

— Lepiej się złapcie — powiedział, obracając się przez ramię.

I uderzył piętami w boki hipogryfa.

Wystrzelili w powietrze, cudem powstrzymując się od krzyku. Czuli pod sobą unoszenie się i opadanie potężnych skrzydeł. Hermiona mocno trzymała się Harry'ego w pasie, a Latona ją, wiedząc, że jeśli jej rodzice zobaczyliby ją tak blisko mugolaka, znowu, chyba by jej coś zrobili.

Szybowali spokojnie w kierunku górnym piętrom zamku licząc okna, a kiedy doliczyli do trzynastego od lewej, Harry mocno pociągnął za sznur z lewej strony i Hardodziob skręcił.

— Przyspiesz, Potter! — zawołała Latona, wiedząc, że to, co chce zrobić, było zarazem bardzo odważne, ale i bardzo głupie.

— Po co?

— Przyspiesz, mówię!

Harry strzelił lejcami po karku zwierzęcia, które natychmiast mocniej zatrzepotało skrzydłami...

— A teraz skręcaj! JUŻ!

Harry zrobił ostry zwrot, a Latona, całkowicie bez ostrzeżenia, zaskoczyła z zadu Hardodzioba i prostując prawą nogę w poziomie, wpadła na okno, rozbijając je na tysiące malutkich kawałeczków. Hermiona i Harry wrzasnęli z przerażenia.

Latona wpadła do środka i zwinnie potoczyła się po kamiennej podłodze gabinetu. Black siedział w kącie, ale na jej widok zerwał się na równe nogi — był cały we krwi, przez jego pierś przechodziło paskudne rozcięcie, tak samo przez lewe ramię.

— Jak... jak... — wybełkotał, gapiąc się na nią. Wyjrzawszy przez okno, upadł na krzesło, z którego przed chwilą wstał i złapał się za głowę. — Merlinie...

— On nie da rady kierować Hardodziobem — powiedziała im Latona. — Ja... ja go opatrzę.

Sięgnęła do kieszeni i uklęknęła przy Blacku.

— Co ty robisz? — zawołał Harry, wyglądając na nią przez okno. Nadal siedzieli na Hardodziobie, który wznosił się i opadał.

— Miałam z tuzin szlabanów u Pomfrey i nauczyłam się tego i owego — rzuciła szybko, wysypując zawartość torebeczki, którą zwędziła ze szpitala, na podłogę. — Uczniowie Hogwartu to ofermy i co tydzień kogoś bandażowałam... dajcie mi dziesięć minut...

Harry i Hermiona spojrzeli po sobie, po czym kiwnęli głowami. Black uniósł na Latonę swoje spojrzenie. Latona uniosła swoje oczy i spojrzała prosto w jego, załzawione, stalowoszare oczy.

— Pomożesz mi? — zapytał cicho.

— Wolałabym cię otruć, ale nie po to cofałam się w czasie z tymi oszołomami, żeby nie mieć tego efektów. A teraz wyskakuj z tego pasiaka, Black. Muszę ci odkazić te paskudne rany.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro