Rozdział 29 - Woda, krew i złoto

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Latona zrzuciła z siebie swoją szatę oraz krawat i wyjęła różdżkę. Black, Harry i Hermiona patrzyli na nią mniej więcej tak, jakby zaczęła udawać wiewiórkę.

— Wiem, że to wygląda... eee... dwuznacznie — duknęła, czerwieniąc się po czubki uszu — ale naprawdę wiem, co robię.

Latona chwyciła mocno różdżkę, wycelowała w nią w swoje ubrania i wyrecytowała kilka zaklęć:

Gemino! Engorgio!

Jej szata i krawat zaczęły dwoić się i troić, aż w końcu urosły do znacznych rozmiarów. Black w oszołomieniu spoglądał na jej poczynania, nie mogąc odeprzeć od siebie myśli, że naprawdę nie ma pewności co do tego, że przeżyje tę noc.

Latona wsadziła różdżkę w usta i chwyciła dwa duplikaty swojej szaty, które wyglądały teraz jak pokaźne prześcieradła. Szybkim zaklęciem tnącym odpruła rękawy, a dziury zacerowała kolejną inkantacją, natomiast jeszcze inną połączyła szaty ze sobą.

— Masz — powiedziała, wręczając mężczyźnie powstałą narzutę. — Okryj się tym, to niewiele da, ale nie zmarzniesz tak bardzo...

Latona wzięła do ręki jeden, odpruty rękaw, powiększony o kilka razy krawat i przymocowała go do materiału, owijając go wokół jego krawędzi. Takim sposobem skleciła prowizoryczny temblak. Black, Harry i Hermiona patrzyli na nią z niedowierzaniem.

— To jest genialne! — zawołał zza okna Harry. — Jak na to wpadłaś?

— Najprostsze rozwiązania są najlepsze — odrzekła Latona, grzebiąc w kieszeniach oryginalnej szaty i wyjęła z dnia jednej z nich malutki flakonik. — To olej z dziurawca zwyczajnego — powiedziała, rzucając przelotne spojrzenie na rany Syriusza. — Zaraz nasączę nim gazę i odkazisz nim swoje rany, o tę, na klatce, i tę tutaj, na ramieniu.

Syriusz kiwnął głową.

Kilka minut później Latona owinęła jego ramię duplikatem jej krawatu i pomogła ubrać mu temblak. Black był opatrzony i gotowy do ucieczki. Otarłszy pot, Latona podała mu ostatnią kopię jej szaty i pomogła mu się w nią ubrać, a ów połączoną, przypominającą prześcieradło, zarzuciła na niego i zawiązała pod szyją.

— Nawet nie wiem, jak mam ci dziękować — wychrypiał Black, kiedy Latona poprowadziła go i pomogła mu podejść do okna. — Jesteś niesamowita...

Harry, wspierając się o parapet, przesiadł się na zad Hardodzioba, a Syriusz usiadł z przodu, mocno łapiąc się wodzy. I tutaj pojawił się problem. Dementorzy już zmierzali do gabinetu, a na grzbiecie Hardodzioba nie było już ani skrawka wolnego miejsca. Latona nie zdążyłaby nawet dobiec do skrzydła szpitalnego.

— Usiądź tutaj — powiedział szybko Harry... i poklepał się po swoich udach. Syriusz parsknął w długą szyję hipogryfa i nagle jego twarz wyglądała sto razy lepiej.

— Nie masz pojęcia, Black, czy właśnie cię nie otrułam — warknęła Latona. Spojrzała z Harry'ego i z niechęcią kiwnęła głową, wiedząc, że było to jedyne rozsądne wyjście.

Wdrapała się jakoś na kolana Harry'ego i mocno złapała się talii Hermiony, rumieniąc się przy tym, przypominając barwę pomidora.

Hardodziob machnął potężnymi skrzydłami i wszyscy wzbili się w powietrze, w kierunku Wieży Zachodniej. Zostało im jakieś dwadzieścia minut, aby Dumbledore zamknął drzwi na klucz.

Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że trzymając twarz prawie we włosach Hermiony, Latona niczego nie widziała. Harry nie uskarżał się, trzymając ją na swoich kolanach, ale wtem puścił jej talię i krzyknął przeraźliwie. Wszyscy podskoczyli i spojrzeli na niego przez ramię.

I nagle Latona to usłyszała — głośne, bolące w uszy popiskiwania, odgłosy szamotaniny...

Nieumyślnie wlecieli w chmarę nietoperzy, które zaczęły atakować ich ze wszystkich stron. Wśród nich wybuchła panika. Syriusz przynaglił Hardodzioba i poszybowali w zupełnie innym kierunku, pragnąc uwolnić się od nietoperzy, które za nic w świecie nie chciały się od nich odlecieć. Latona czuła, jak szarpią jej włosy, jak ich skrzydła chlastają ją po twarzy. Puściła Hermionę, chcąc zakryć głowę. Black obniżył lot, samemu ratując swoją głowę.

I wtedy to się stało.

BUM!

Wyjątkowo wielki nietoperz z zawrotną prędkością rąbnął ją w twarz, zahaczając pazurami o jej policzek, rozcinając go od oka aż do ust. Latona wrzasnęła, jej głos potoczył się echem po błoniach. Nikt nie zdążył zrozumieć, co właściwie się stało...

Uderzenie było tak silne, że ciało Latony odchyliło się w lewo. Wzdrygnęła się, nie czując oparcia, machnęła w panice rękami, próbowała złapać się szaty Hermiony lub Harry'ego, którzy wyciągali ręce, aby ją łapać... Latona ześlizgnęła się z kolan Harry'ego i poczuła tylko jego dłonie, które próbowały chwycić ją za nogę...

Latona spadła z Hardodzioba i zaczęła lecieć w dół, w ciemną noc. Powietrze świszczało jej w uszach; jej serce przepełniło się przerażeniem; wrzeszczała, piszczała i machała członkami swojego ciała... spadała coraz niżej i niżej...

Wiedziała, że zaraz nastąpi uderzenie. Że zaraz straci życie. Życie, które miało tylko marne czternaście lat.

Trzysta stóp.

Dwieście stóp.

Latona zamknęła oczy, czekając...

W jej piersi buchnął żywy ogień, którego gorąco rozlało się po całym jej ciele, jakby jej krew zamieniła się w lawę. Wszystko piekło ją do żywego, czuła się tak, jak gdyby oczy zaraz miały wyskoczyć jej z orbit. Wielka, kamienna pięść zacisnęła się na jej klatce piersiowej.

Otworzyła oczy. Wokół niej wirował nieskazitelnie złoty, magiczny pył, który szczypał w oczy, dostawał się do nozdrzy i podrażniał przełyk. Niesamowita energia wypełniła jej ducha; jej łzy zamieniły się w złotą ciecz, wszystkie rany na jej ciele rozklepiły się i trysnęła z nich krew, nie szkarłatna, lecz idealnie złota i magiczna.

Zero stóp.

Latona rąbnęła całym pozłacanym ciałem w środek fontanny na dziedzińcu transmutacji. To nawet nie bolało tak bardzo; woda zmieniła kolor na dwie barwy — czerwień i świetliste, nieskalane złoto.

Tam, w górze, Harry, Hermiona i Syriusz usłyszeli przerywany krzyk, a potem rozbłysło oślepiające, jasne światło. Potter podejrzewał już, co się stało. I w następnej chwili ryknął na całe gardło:

— NIEEE!!! NA DÓŁ, LECIMY NA DÓŁ!!! ONA... ONA NIE MOŻE...

— Dyrektor poszedł sobie wreszcie? Mogę zająć się moimi...

Profesor Dumbledore, Harry i Hermiona nie wiedzieli, jak mają wytłumaczyć pani Pomfrey, dlaczego Latona nagle zemdlała na środku skrzydła szpitalnego i dlaczego z jej ust ciekła krew. Dumbledore wziął ją na ręce i położył na jej łóżko, gorączkowo sprawdził jej puls, a gdy uniósł jej powieki, aby sprawdzić, czy jej oczy reagują na światło, wszyscy czworo cofnęli się z przerażenia.

Jej dotychczas błękitne oczy teraz były złote niczym promienie zachodzącego słońca. Prawie tak złote, jak materia, która ochroniła Latonę przed śmiercią kilkanaście minut wcześniej, unosząc jej ciało kilka cali nad fontanną, której zdobienia przebiłyby ją na wylot. Hermiona przylgnęła do ramienia Harry'ego, czując, że zaraz zwymiotuje.

— Dyrektorze... — wydukała pani Pomfrey, odwracając się ku niemu z trwogą wymalowaną na twarzy.

Dumbledore nie miał już wątpliwości.

— Harry, Hermiono — rzekł poważnie Dumbledore. Spojrzał na pobladłych Gryfonów, wyjmując z kieszeni różdżkę. — Podejdźcie tu, proszę.

Potter i Granger zrobili krok w jego stronę, ciągle przyglądając się strasznym oczom ich przyjaciółki. Dumbledore nie zastanawiał się dłużej — machnął dwa razy różdżką, nie wypowiadając ani jednego słowa, a twarze Gryfonów złagodniały. Pomyśleli nagle, że są bardzo zmęczeni, życzyli dyrektorowi i pani Pomfrey dobrej nocy i wrócili do swoich łóżek.

— Panie Dyrektorze! — zawołała Pomfrey. — Czy pan właśnie...

— Zmodyfikowałem ich wspomnienia, tak, Poppy — odparł spokojnie Dumbledore. Podszedł do Latony i przyjrzał się jej ponad swoimi okularami. — Panna Warell nie obudzi się teraz przez kilka dni. Pamiętasz może... Elwirę Li, droga Poppy?

— Z całym szacunkiem, dyrektorze — rzekła z przejęciem Pomfrey. Wyglądała, jakby miała zamiar wyrzucić Dumbledore'a za drzwi — ale ta dziewczyna właśnie straciła przytomność, a ja muszę ją ratować! Oczywiście, że ją pamiętam, cóż to za pytanie!

— Panna Warell nie obudzi się przez kilka następnych dni — powtórzył, spokojnym krokiem zmierzając do wyjścia. — Zostaw ją w spokoju, Poppy, a gdy się obudzi, daj mi, proszę, znać.

Następnego ranka pokój wspólny Slytherinu obiegła smutna wiadomość — Syriusz Black przedostał się wieczorem na teren szkoły i dorwał Latonę, której na całe szczęście udało się uciec. Niestety, Black ponownie zwiał ministerstwu, a Latonę znaleziono tak poturbowaną, że musiała trafić do skrzydła szpitalnego na tydzień i profesor Dumbledore oficjalnie ogłosił tego dnia na śniadaniu, że wszyscy mają zakaz odwiedzania jej przez ten czas.

Prócz Harry'ego, Hermiony, profesora Dumbledore'a i rodziców Latony, którym po przybyciu do Hogwartu trzeba było zaparzyć bardzo mocnej herbaty, aby się uspokoili, nikt w Hogwarcie nie wiedział, co naprawdę wydarzyło się tej nocy, kiedy zniknęli Syriusz, Hardodziob i Pettigrew.

Harry i Hermiona zostali wezwani do biura profesora Dumbledore'a zaraz po tym, jak zostali wypisani ze skrzydła szpitalnego. Kiedy tam dotarli, zdziwili się wielce, gdyż dyrektor nie był sam. Przy biurku, na wielkich, czerwonych fotelach, siedzieli państwo Warellowie, bardzo zapłakani.

Gryfoni opowiedzieli im z trudem, co tak właściwie stało się ubiegłej nocy. Nie mogli sobie jednak przypomnieć, jak, kiedy i dlaczego znaleźli Latonę i pomogli jej dostać się do skrzydła szpitalnego po tym, jak Black cudem złapał ją bardzo potężnym zaklęciem i uratował ją przed śmiertelnym upadkiem.

Aurora wyglądała najgorzej. Miała bardzo opuchnięte oczy, a cały makijaż spłynął jej strużkami i ubrudził biały kołnierzyk koszuli.

— Nawet nie wiecie, jak bardzo jesteśmy wam wdzięczni za pomoc — powiedziała cichym, drżącym głosem. wytarłszy nos szmacianą chusteczką. — Latona... gdyby nie wy, ona byłaby już martwa... A ja byłam dla niej taka... taka...

Aurora rozwyła się na dobre.

Po kilku dniach Latona poczuła coś innego niż błogi stan upojenia eliksirami i senność. To był letni podmuch wiatru, łagodnie łaskoczący jej obwisłą twarz. Przyjemne powietrze otuliły jej ciało tak, aż zapragnęła zobaczyć, kto otworzył okno. Widziała jak przez mgłę zarys sali szkolnego szpitala, swoje nogi szczelnie okryte pościelą oraz dwie niewyraźne postacie stojące przy jej łóżku. Wytężyła wzrok... i wtem uświadomiła sobie, że ktoś obok niej był.

Zobaczyła matkę i ojca. Nic nie mówili, nie robili, nie spali, po prostu wpatrywali się w nią, jak gdyby była obiektem w zoo. Ich twarze były poszarzałe i spocone, ubrania pomięte i znoszone, a włosy sterczały im pod każdym kątem. Latona poczuła, że zaraz się popłacze.

— Jak się...

Alexander nie zdążył powiedzieć nic więcej. Latona zapomniała wówczas, że była osłabiona i wiotka jak trawa na wietrze. Gwałtownie sięgnęła ręką po nadgarstek swojej matki, który spoczywał na jej dłoni, szarpnęła ją ku sobie i podwinęła jej rękaw.

— Merlinie!

Kilkanaście długich, cienkich i błyszczących blizn przecinało w poprzek jej przedramię. Aurora sapnęła. Natomiast Latona, intensywnie mrugając powiekami, przełknęła gorzki płacz i wychrypiała:

— Nic mi nie powiedzieliście? Nic a nic?

Madame Pomfrey już wkrótce zjawiła się przy niej, stokrotnie dziękując, że nareszcie się ocknęła i podała jej szereg fiolek i kapsułek do przełknięcia. Po każdym z nich Latona przypominała sobie coraz więcej z ubiegłego wieczoru, lecz jej myśli zostały całkowicie pochłonięte jej matką, siedzącą kilkanaście cali dalej, z napuchniętymi oczami, obejmowaną przez Alexandra, trzęsącą się z szoku.

Nie powiedzieli ani słowa, nawet wtedy, kiedy pielęgniarka uśmiechnęła się do niej i wyszła ze szpitala, aby powiadomić profesora Dumbledore'a o jej przebudzeniu, a ta usiadła, spojrzała na nich i paskudnie skrzywiła się.

— Pierwszy cel Czarnego Pana, potencjalna ofiara Syriusza Blacka... — zaczęła wyliczać Latona. — Przez te wszystkie lata... naprawdę myśleliście, że nigdy się nie dowiem?! Że nie dotrą do mnie te informacje?!

— Dziecko, zrozum nas — powiedział Alexander. — Nie chcieliśmy ci tego mówić, bo baliśmy się, że zrobisz jakąś głupotę... i stało się. Codziennie myśleliśmy, że lada chwila umrzesz, a to, co powiedzieli nam Harry i Hermiona...

— Potter powiedział nam, że jako pierwsza chciałaś wyruszyć na polowanie na Blacka — zaczęła Aurora. — I po co? — dodała łamiącym się głosem. — Żeby udowodnić, że nie dasz się złapać? Żeby go zabić? Żeby się popis...

— Mnie nie obchodzę ja, nie rozumiesz?! — wrzasnęła Latona. — Zrobiłam to, bo... bo dowiedziałam się o tym, co ci zrobił! Dowiedziałam się o szpitalu, cięciu się i o tym, jak wsadziłaś go do Azkabanu! Dementorzy ścigali mnie, myśląc, że jestem tobą i znów złapię Blacka! To wszystko, cały ten cyrk... zrobiłam to dla ciebie, mamo. A-aby zemścić się! Nie obchodzi mnie to, że mnie nienawidzisz, słyszysz?! Bo ja ciebie też! Ale jesteś moją matką, przecież nie mogłam pozwolić, żeby ktoś, kto cię skrzywdził, latał na wolności!

Latona poczuła, jak nagle odpłynęły z niej wszystkie troski, które przez trzy lata w sobie nosiła. Aurora pobladła przeraźliwie i ruszała wargami, jakby chciała coś powiedzieć, choć z jej ust długo nie wybrzmiało żadne słowo.

— Zrobiłaś to... dla mnie? — powtórzyła Aurora i zerwała się z miejsca. — Dlaczego? Dlaczego miałabyś? Po tych wszystkich latach, po tylu... przykrościach, które ci sprawiłam, tak się dla mnie poświęciłaś?

Jej głos był nabrzmiały od łez. Alexander szlochał już dawno, ale teraz powstrzymał się na chwilę i spojrzał w górę na swoją rodzinę — Aurora kucnęła przy łóżku Latony i delikatnie, jakby bała się, że Latona zaraz ucieknie, sięgnęła po dłoń swojej córki owiniętą grubą warstwą bandaży.

Latona automatycznie przycisnęła dłonie do siebie.

— Nigdy nie chciałam cię skrzywdzić.

— Zrobiłaś to. Robisz to od trzech lat. Przeciągnęłaś strunę w te wakacje. I dobrze o tym wiesz.

— Sumienie gryzie mnie dotąd — wyszeptała Aurora, krzywiąc się. — Przepłakałam wiele nocy, co ja poradzę, że przez te wszystkie sytuacje z czasów wojny miewam takie napady złości... Latono, skarbie, przepraszam...

— Znienawidziłaś mnie przez głupi kolor mojego krawatu — powiedziała Latona martwym tonem, wpatrując się w ścianę. — Nie jestem Ślizgonem tamtych czasów, mamo. Nigdy nie nazwałam nikogo szlamą, nigdy nie użyłam magii, aby kogoś krzywdzić i nigdy nie uciekłam skądś ze strachem, zostawiając w opałach swoich przyjaciół. Tacy byli Ślizgoni, z którymi chodziłaś do szkoły. Widzisz, w pewnym sensie ewoluowaliśmy. Jak widać, bardzo chcecie, wy, przeklęci Gryfoni, abyśmy naprawdę stali się bestiami. Jesteście naprawdę wolni od stereotypów, nie ma co...

— Jesteś moją córką, zawsze nią będziesz, przecież ja cię kocham, nie zrobiłabym ci krzywdy, gdybym trzeźwo myślała!

— Jestem twoją córką? Naprawdę? W drugiej klasie twój wyjec przekazał mi co innego.

Latona traciła poczucie, że tego dnia nie wybuchnie płaczem; Aurora histerycznie złapała się za głowę i ciężko westchnęła. Łzy ostatecznie rozmazały jej tusz do rzęs.

— Wolałabym umrzeć, niż zrobić to świadomie... Musisz mi uwierzyć... teraz już wiem i żałuję, że kiedykolwiek pomyślałam o tobie źle... Jesteś całym moim światem, Latono, a teraz, kiedy dowiedziałam się, że stanęłaś oko w oko ze zbiegłym mordercą, aby mnie pomścić, zrozumiałam, że tak naprawdę wychowałam najcudowniejszą dziewczynkę na całym świecie... Przepraszam, kochanie...

Tak pustych słów Latona nie słyszała jeszcze nigdy w życiu, ale coś w jej sercu pękło, gdy zobaczyła swoją mamę w tak fatalnym stanie, jak dosłownie klęczy przed nią i niemo błaga o wybaczenie. Wiedziała już, że to, na co czekała od tak dawna, dzieje się właśnie w tej chwili.

— Obiecaj mi, że już zawsze będziesz taka miła — wybełkotała Latona, nareszcie pozwalając swoim łzom swobodnie popłynąć w dół jej twarzy.

Latona wpadła w ramiona Aurory, która ścisnęła ją z nieporównywalną siłą. Zaraz potem Alexander objął je dwie na raz, a potem wszyscy troje głośno pociągnęli nosami. To był koniec. Było już po wszystkim. Latona Warell odzyskała rodzinę.

— Ach, a więc mamy kolejny powód, aby świętować tego wieczoru!

W drzwiach sali stał Albus Dumbledore z seledynowej szacie, z okularami-połówkami na nosie. Warellowie odsunęli się od siebie. Dumbledore podszedł do nich z szerokim uśmiechem na twarzy.

— Jakoś wybłagałem Poppy, aby pozwoliła mi zostać z wami sam na sam — powiedział. — Jak się czujesz, Latono? Sądzę, że masz już dość wrażeń jak na ten rok.

— Nic mi nie jest, profesorze, dziękuję — odrzekła Latona. — A co z Harrym, Ronem i Hermioną? Nic im nie jest?

— A czy ta trójka kiedykolwiek nie wyszła z opałów bez szwanku? — zaśmiał się profesor Dumbledore. — Panowie Potter, Weasley oraz panna Granger mają się wyśmienicie i w poniedziałek wrócili na zajęcia. Nikt nie ma pojęcia o tym, co spowodowało ucieczkę Syriusza i Hardodzioba i niech tak pozostanie. Jest jednak jeszcze jedna sprawa, o której chciałbym z tobą porozmawiać i zdaje mi się, że wiesz, o czym mówię.

Gdy Dumbledore znacząco spojrzał na Latonę znad swoich okularów, ona już wiedziała.

— To zaczęło się w pierwszej klasie...

Latona mówiła niespełna pół godziny. Opowiedziała, jak zaczęła boleć ją głowa i jak działy się wokół niej najróżniejsze rzeczy. Wspomniała też o wątpliwej jakości przepowiedni profesor Trelawney.

— Nie wiem, dlaczego nic sobie nie zrobiłam, kiedy spadałam z Hardodzioba — westchnęła w końcu, spuszczając głowę. — Pamiętam tylko ten sam, złoty pył. Dużo pyłu. I ból, gdzieś... tutaj — wskazała na klatkę piersiową. — Naprawdę nie wiem, co to oznacza. Czy ja jestem chora? — zapytała, z przerażeniem patrząc na swoich rodziców.

— Nie jesteś, chochliku.

Kłamstwo.

— Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.

Kłamstwo.

Następnego dnia w południe Latona opuściła skrzydło szpitalne i zastała cały zamek prawie opustoszały. Piekielny upał i koniec egzaminów spowodowały, że wszyscy skorzystali z kolejnej wyprawy do Hogsmeade, ale ani Latona, ani podejrzanie bliska jej trójka Gryfonów nie mieli na to ochoty.

Latona siedziała przed kominkiem w pokoju wspólnym, kiedy jej przyjaciele wrócili z Hogsmeade i nie sposób było opisać, jak bardzo ucieszyli się na jej widok. Tracey i Dafne zalały się łzami, a Teodor i Blaise wręczyli jej własnoręcznie uzbierany bukiecik stokrotek. Malfoy natomiast wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać i bezceremonialnie — po prostu ją przytulił.

— To moja wina — wyszeptał jej do ucha. — Gdyby nie to, że zaciągnąłem cię na tę egzekucję, to by cię Black nie złapał... Mogłem ci wszystko powiedzieć wcześniej... ja wszystko wiedziałem, ojciec mi powiedział... Warell, na Merlina...

— Nie da się cofnąć czasu, Draco — powiedziała Latona, ale za chwilę coś sobie przypomniała i zalotny uśmiech wpełzł na jej usta.

Ostatniego dnia profesor Dumbledore ogłosił, że Gryffindor wygrał Puchar Domów i Puchar Quidditcha oraz że profesor Lupin złożył wypowiedzenie, na co Latona bardzo się zdziwiła, a potem Tracey opowiedziała jej, jak Snape wygadał się Ślizgonom o jego przypadłości pewnego poranka.

Latona zobaczyła Harry'ego, Rona i Hermionę pierwszy raz od czasu ich nocnej eskapady dopiero na peronie w Londynie i nawet nie zawahała się, robiąc kilka kroków w ich stronę.

— Ja... — wydukała, czując, że się rumieni. — Dziękuję wam. Uratowaliście mi życie. Dziękuję.

— Miej się dobrze, Latono — powiedział Harry i uśmiechnął się.

— Jeszcze jedno — odezwała się Hermiona. — Krzywołap... znaczy się, twój kot... twoi rodzice powiedzieli, że naturalnie mogę go zatrzymać, ale wiedz, że możesz go głaskać, gdy tylko zechcesz.

— Chyba nie będę miała takiej możliwości — prychnęła Latona. — Zwierzęta mnie nienawidzą, a Frank zdaje się tak dwa razy... O! Cześć, tu jestem!

Ponad ramieniem Hermiony Latona dostrzegła swoich rodziców, którzy szeroko uśmiechnęli się na jej widok i w mgnieniu oka znaleźli się przy niej, mocno ściskając jej ramiona.

— Będziesz na mistrzostwach świata w quidditchu? — zapytał Ron. — Słyszałem, że pracownicy ministerstwa otrzymują darmowe bilety, a pan, panie Warell — spojrzał na Alexandra z pełnym szacunkiem — chyba pracuje w Departamencie Magicznych Gier i Sportów, prawda?

Alexander dumnie wypiął pierś i odrzekł, patrząc na swoją córkę z błyskiem w oku:

— Tak, Ron. Pracuję tam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro