Rozdział 42 - Święty Mung

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Coś ty do mnie powiedział?

Latona nie wierzyła własnym uszom. Harry mierzył ją wściekłym spojrzeniem, a wyglądał tak, jakby miał ochotę rozwalić ją na kawałki. Jeszcze nigdy nie widziała go tak wściekłego, ale wtem poczuła nagły przypływ nieokiełznanej złości.

— Powtórz to, Potter — powiedziała chłodno, marszcząc brwi. — Odbiło ci? I schowaj tę pelerynę, chyba nie chcesz, aby ktoś ją zobaczył.

— Wystarczy, że ty wiesz o jej istnieniu, podła żmijo — wypluł Harry. Dotknął ją do żywego.

Wściekłość wylewała się z Latony bokami, gdy ruszyła w jego kierunku, mocno zaciskając pięści.

— O co ci chodzi, co? — warknęła, popychając go. — Masz zły dzień? A może kremowe piwo uderzyło ci do głowy?

Nieoczekiwanie, Harry chwycił ją ostro za ramiona, sprawiając, że Latona zaniemówiła. Z zadziwiającą siłą zacisnął swoje palce i Latona musiała powstrzymać się, aby nie syknąć z bólu. Jej głowa nagle eksplodowała, poczuła się tak, jakby tysiąc piłeczek tenisowych zaczęło jednocześnie odbijać się wewnątrz jej czaszki...

— Puść mnie!

Potter wrzasnął. Natychmiast puścił ją i kurczowo trzymając się za ręce, zwinął się z bólu. Latona nie wiedziała, co się dzieje, lecz gdy spojrzała na jego dłonie, zobaczyła, że pokryte są wielkimi bąblami, jak gdyby Harry włożył ręce do kubła z wrzącą wodą. Latona odskoczyła od niego, wytrzeszczając oczy. Nagle, pomimo walącego z rozwścieczenia i strachu serca, przypomniała sobie, że kiedyś już to widziała... rok temu, gdy uciekała przed mugolskim gangiem motocyklowym...

Spojrzała za siebie i to, co tam ujrzała, zmroziło jej krew w żyłach.

Każde, pojedyncze miejsce, które dotknęła swoimi stopami, mieniło się żywym złotem. Sala wejściowa rozbłysła magicznym światłem, które jaśniało z każdą chwilą. Latona była w potrzasku. Spojrzała na Harry'ego, który jęcząc, oglądał swoje okaleczone dłonie...

— Aaah! Moje ręce! Coś ty mi zrobiła, wariatko?!

— COŚ TY NAROBIŁ?! — wrzasnęła Latona, z rozpaczą chwytając się za głowę. Ślady jej stóp rozbłysły w dwójnasób. — COŚ TY NAJLEPSZEGO NAROBIŁ?!

Latona poczuła się tak, jakby podłoga zawaliła się pod nią, strącając ją w bezdenną, czarną otchłań. Jej największy koszmar właśnie rozgrywał się przed nią, sprawiając, że z rozpaczy łzy popłynęły jej po policzkach. Łzy koloru najczystszego złota. A więc to koniec. Ktoś dowiedział się o jej przypadłości, odkrył jej największy sekret...

— Nie jesteś czarownicą, jesteś wiedźmą! — wrzasnął Harry, rozglądając się i oglądając to, co pojawiło się dookoła nich. — Co to za zaklęcia? Cofnij je, natychmiast!

— Nie umiem! — pisnęła Latona. Rozglądała się dookoła tak gwałtownie, aż zatrzeszczał jej kark.

Światło i dziwne uczucie kompresji rosło, tak samo, jak panika, która ogarnęła całe jej ciało. Ocierając magiczne łzy, Latona kucnęła. Czuła, jak coś wielkiego i gorącego pojawia się w jej piersi, głowie i przełyku, jak jej ramiona swędzą i pieką, oraz jak ogromne ciśnienie huczy w jej czaszce...

Harry nie przestawał. Rozglądał się we wszystkie strony i wrzeszczał, aż rozbolały ją uszy:

— Wiedziałem, że jesteś dziwadłem! A to jest na to doskonały dowód! Słyszałem, co mówisz o mnie w Trzech Miotłach! Zawszony Gryfon, tak?! A ja miałem cię za swoją przyjaciółkę! Zaufałem ci! Zdradziłem ci tajemnice, o których wiedzą tylko Ron i Hermiona, a ty okazałaś się zakłamaną oszustką!

Latona wypuściła drżący oddech z płuc.

— Myślisz, że chciałam to powiedzieć?! Odkąd wplątaliście mnie w tę cholerną misję ratunkową, muszę okłamywać swoich przyjaciół na każdym kroku! Gdyby nie to, już dawno by mnie zostawili, nie rozumiesz?!

— Nie, nie rozumiem, Warell — prychnął Potter. Podszedł do niej, a jego twarz wykrzywiło obrzydzenie, gdy spojrzał w jej zapłakane oczy. — Jeśli to twoi przyjaciele, powinni zrozumieć, że masz prawo zadawać się, z kim chcesz i gdzie chcesz. Wmawiasz sobie, że ich lubisz, aby zamaskować to, co naprawdę czujesz. Jesteś podłą żmiją, której zależy tylko na sławie i na tym, aby każdy wiedział, że masz czystą krew. Nie obchodzą cię inni, gdy nie czerpiesz z nich korzyści. Taka właśnie jesteś, Warell. Cała twoja rodzina to banda zakłamanych szczurów.

Wściekłość. Tylko to czuła. Miała wrażenie, że rozsadza każdą komórkę jej ciała. Potter nic nie rozumiał i nigdy nie zrozumie tego, co do niego czuła. Miała ochotę rzucić na niego jedno z zaklęć niewybaczalnych. Jak ona mogła darzyć go jakąkolwiek sympatią? Ślizgoni mieli rację, Harry Potter był zwykłym kretynem.

— Warell, co ty do cholery...

— Zamknij się, Potter.

— Co to...

— Zamknij się!

— To krew!

— ZAMKNIJ SIĘ! JAK ŚMIESZ TAK DO MNIE MÓWIĆ!

Jej głos był inny i z pewnością nie należał do niej. Miał w sobie coś tak przerażającego, że gdyby nie ból, który niespodziewanie ogarnął całe jej ciało, podskoczyłaby ze strachu.

Ni stąd, ni zowąd, w sali wejściowej zrobiło się duszno, gorąco i jasno. Wszystkie ślady jej stóp rozbłysły światłem tak jasnym, aż białym, a ciężka, magiczna energia majacząca w jej ciele nabrała masy... a potem stało się to.

Potter prychnął jadowicie, gdy Latona wybuchnęła płaczem. W zasadzie nie tylko płaczem. Ona po prostu wybuchnęła. Sala wejściowa utonęła w rozjarzonym blasku, który wydobył się z każdego punktu na jej ciele, swąd palonych ubrać uniósł się w powietrzu. To był ból, jakiego Latona jeszcze nigdy nie czuła. Natychmiast zrzuciła z siebie swój płaszcz, tylko aby zobaczyć, że rękawy jej nowej, śnieżnobiałej bluzki przesiąknięte były krwią.

Huknęło i strzeliło, a przerażone wrzaski wydostały się z ich gardeł, gdy jedno i drugie z impetem rąbnęło w przeciwległe ściany sali, odepchnięci jasnymi promieniami światła.

Nic nie było w stanie opisać tego, jak Latona poczuła się, gdy nareszcie otworzyła oczy. Pierwsze, co zobaczyła, to biały sufit i otaczające ją ze wszystkich stron zasłony. Po prawej stronie musiało znajdować się okno, ponieważ to stamtąd dobiegał świszczący dźwięk wdzierającego się do sali przez szczeliny wiatru. Była bardzo zmęczona, bolały ją wszystkie kości i marzyła, aby już nigdy nie musieć wychodzić z tego wygodnego łóżka.

Nagle zasłony rozsunęły się i Latona zauważyła, że nie była już w Hogwarcie. Nie rozpoznała podłużnego skrzydła szpitalnego ani żadnego innego pomieszczenia. To była biała, obskurna sala, w której znajdowało się kilka innych łóżek, na których ktoś już leżał; obok niej pojawił się mężczyzna, na oko w wieku jej ojca. Był ubrany w biały fartuch, miał dokładnie ułożone, kasztanowe włosy, brązowe oczy i mądrą, przystojną twarz, a na jego piersi, na kieszeni lekarskiego kitla, wisiała prostokątna, złota przypinka:

𝑈𝑧𝑑𝑟𝑜𝑤𝑖𝑐𝑖𝑒𝑙 𝑆𝑧𝑝𝑖𝑡𝑎𝑙𝑎 𝑆́𝑤𝑖𝑒̨𝑡𝑒𝑔𝑜 𝑀𝑢𝑛𝑔𝑎, 𝑆𝑡𝑒𝑎𝑣𝑒 𝐶𝑜𝑙𝑙𝑖𝑛𝑠.

𝑆𝑝𝑒𝑐𝑗𝑎𝑙𝑖𝑠𝑡𝑎 𝑧 𝑑𝑧𝑖𝑒𝑑𝑧𝑖𝑛𝑦 𝑡𝑜𝑘𝑠𝑦𝑘𝑜𝑙𝑜𝑔𝑖𝑖 𝑚𝑎𝑔𝑖𝑐𝑧𝑛𝑒𝑗 𝑖 𝑤𝑎𝑑 𝑤𝑟𝑜𝑑𝑧𝑜𝑛𝑦𝑐ℎ.

— Dzień dobry, panno Warell — powiedział. — Jestem doktor Collins. Jak się czujesz? Pamiętasz, co się wydarzyło?

Latona nie potrafiła znaleźć słów, które mogłyby opisać, co czuła. Uzdrowiciel wyciągnął podkładkę i długopis i dodał:

— Zaobserwowałem u ciebie objawy wypłowienia magicznego, które, sądząc po tym, przez co przeszłaś, utrzymają się jeszcze jakiś czas. Trafiłaś do nas wczoraj po południu, od tego czasu byłaś nieprzytomna. Opatrzyliśmy twoje ramiona i sprawie usunęliśmy wszystkie siniaki. Twój kolega przebywa obecnie w skrzydle szpitalnym, nic mu nie będzie...

Latona powoli przypomniała sobie, co tak właściwie stało się w sali wejściowej... Miała ochotę rozpłakać się i zakopać się pod ziemię, tak, aby już nikt nigdy jej nie odnalazł. Była wściekła, jak Potter mógł powiedzieć jej coś takiego! Chciała, aby czuł się tak, jak ona...

I nagle silny ból przetoczył się przez jej ramiona. Latona krzyknęła, uniosła kołdrę... i zobaczyła, że jej ręce były owinięte w białe bandaże, od łokci aż po same koniuszki palców. Latona poczuła, że robi jej się niedobrze...

— Co się stało? — zapytał natychmiast Collins.

— Nie wiem... — wydukała Latona, krzywiąc się. — Strasznie boli...

— Twoje ramiona są świeżo zszyte, ale nie powinny boleć, co najwyżej swędzieć... Hmm, odnotuję to.

— Co to wypłowienie magiczne? — zapytała Latona.

— To rodzaj magicznego schorzenia występującego głównie u młodych czarodziejów i czarownic — wyjaśnił cierpliwie Collins. — Objawia się tuż przed lub po młodzieńczym wybuchu magii. Oznakami magicznego wypłowienia są przede wszystkim chwilowa niezdolność do rzucania zaklęć i uroków lub całkowite przeciążenie czarów. To dziwne, bo ostatni magiczny wybuch odnotowano u ciebie, gdy miałaś pięć lat...

— Magiczny wybuch?

— Gdy młody czarodziej rośnie, razem z nim rośnie ilość magii, którą w sobie posiada. Może zdarzyć się tak, że gdy nie znajdzie ona żadnego ujścia, zaczyna kumulować się w ciele czarodzieja, a po jakimś czasie, gdy nazbiera się jej dostatecznie dużo, wychodzi z ciała na siłę. To jest magiczny wybuch. Może przybrać najróżniejsze formy: czarodziej może zbić wszystkie szyby w domu, odkręcić wszystkie krany lub, w najgorszym wypadku, zrobić sobie krzywdę. Magiczne wybuchy powinny ustąpić wraz z otrzymaniem pierwszej różdżki i pójściem do szkoły. To, czego doświadczyłaś, gdy twoja różdżka cię wybrała, czyli przyjemne ciepło, jasne światło, to była magia, która przez lata zbierała się w twoim małym ciele. Dlatego tak ważne jest, aby czarodziej po prostu czarował.

Głowa Latony nie była gotowa, aby przyjąć taką masę informacji. Latona spuściła wzrok na swoje zabandażowane dłonie i zapytała:

— Czy to mój wybuch zrobić mi krzywdę?

— Tak — odpowiedział Collins. — Wyliżesz się z tego szybciej, niż myślisz... jest jednak jeden, mały haczyk.

— Jaki?

— Widzisz, Warell, jeszcze nigdy nie spotkałem się, z jakkolwiek to brzmi, świecącą krwią, ranami i światłem wydobywającym się z czarodzieja. Podejrzewam, że to skutek wybuchu, ale nie mam co do tego stuprocentowej pewności. Cóż, zrobimy kilka dodatkowych badań i wszystkiego się dowiemy... Za ten czas, myślę, że twoi rodzice chcą cię zobaczyć.

Do sali wpadli Aurora i Alexander, na których widok coś przewróciło się Latonie w żołądku. Jej rodzice natychmiast znaleźli się po dwóch stronach jej łóżka z bardzo zatroskanymi minami.

— Latono! — zajęczała jej matka, głaszcząc ją po głowie w czułym geście. — Co ci się stało, na Merlina! Zdemolowaliście z Harrym całą salę wejściową...

— Za chwilę przyjdzie do was pielęgniarka i da wam kilka eliksirów — powiedział doktor Collins i odwróciwszy się, wyszedł z sali. — Proszę odpoczywać.

— Chochliku, musisz nam wszystko opowiedzieć — rzekł natychmiast Alexander troskliwym tonem. — Wiemy, że dużo przeszłaś, ale to ważne, bardzo ważne.

— Nie wiem, co to było — powiedziała cicho Latona, a gdy spuściła wzrok na swoje zabandażowane dłonie, pociągnęła nosem. — Pokłóciliśmy się, ja się zdenerwowałam, a potem... potem stało się to, co rok temu. Wiecie, gdy uciekłam z domu... Tato, ten lekarz mi powiedział, że mam jakieś wypłowienie magiczne, że przeszłam jakiś wybuch! I to kolejny raz! Ja nic z tego nie rozumiem, błagam, wyjaśnijcie mi to!

Aurora i Alexander wymienili spięte spojrzenia. Jej ojciec westchnął, przetarł zmęczoną twarz dłońmi, wyprostował się i rzekł:

— Musimy o czymś porozmawiać, Latono, ale nie możemy nic zrobić, jeśli nie powiesz nam, co się stało w Hogwarcie.

Latona naprawdę nie chciała zwierzać się swoim rodzicom, ale wiedziała, że prędzej czy później będzie zmuszona to zrobić. Opowiedziała im, zaczynając od misji ratunkowej dla Syriusza, jak zaprzyjaźniła się z Harrym, jak wszyscy dookoła mówili, że są do siebie podobni i jak zrozumiała, że bardzo go lubi. Powiedziała im też o swoich obawach przed odrzuceniem przez Ślizgonów i o kłamstwach, które musiała wymyślać. Z trudem zdradziła, co powiedziała Dafne w gospodzie pod Trzema Miotłami i to, jak Harry o wszystkim się dowiedział.

— Potter nie rozumie niczego, on nie wie, jak to jest, musieć walczyć o każde dobre słowo na swój temat. Jest przeklętym Gryfonem, którego wszyscy kochają! Wiecie, co on mi powiedział? Że jestem żmiją! I że cała nasza rodzina to banda szczurów! Przysięgam, że jak spotkam go w Hogwarcie, to mu nogi z dupy powyrywam!

Po raz kolejny silny ból przemknął przez jej ręce i Latona zamilkła. Aurora rzekła:

— Latono, naprawdę rozumiem, co czujesz, ale to, jak go potraktowałaś, było okropne. Nic dziwnego, że Harry się wściekł!

— Nie mogłam pozwolić, aby ktoś się o nas dowiedział, zaszczuliby mnie! Przecież od zawsze wmawiałaś mi, że moje dobre imię powinno być dla mnie najważniejsze!

— Powinnaś więc użyć własnego rozumu! Nie możesz dążyć do celu po trupach, Harry to dobry chłopak, a ty go skrzywdziłaś.

— Ostatnim razem, gdy użyłam własnego rozumu przeciw tobie, nie odzywałaś się do mnie przez trzy lata, mamo — powiedziała Latona zgorszonym tonem. — Nie zrobiłam nic złego i nie widzę nic strasznego w dbaniu o swoje dobre imię. Czy ty w ogóle mnie rozumiesz?

Aurora spojrzała na nią zrezygnowanym wzrokiem. W tej chwili marzyła, aby mogła cofnąć czas i powstrzymać się przed zrobieniem tak wielu rzeczy... Czuła się winna i miała nieodparte wrażenie, że to ona wpędziła Latonę w większość kłopotów — gdyby nie jej twarda ręka i wpajanie żałosnych wartości, nigdy nie trafiłaby do Slytherinu, nie zostałaby spetryfikowana, bo to nie ze Ślizgonami przesiadywałaby w bibliotece; Aurora zacisnęła pięść i powiedziała:

— Skoro uważasz to za słuszne, nie powstrzymuję cię. Jesteś prawie dorosła, więc sama zatroszczysz się o swoje życie.

— Auroro, daj spokój — powiedział Alexander, a w jego głosie wybrzmiała nuta złości. — Gdybyś nie zauważyła, Latona trafiła do szpitala, jest cała poturbowana i nie ma siły nawet, by ruszyć palcem. Odrobinę litości.

Aurora i Alexander spędzili z nią jeszcze trochę czasu. Widząc, że Latonie oczy coraz uparcie pragnęły się zamknąć, ucałowali ją — z pewnym trudem — na pożegnanie, a wychodząc z sali, obiecali, że odwiedzą ją następnego dnia.

— Przestań tak bronić tego chłopaka — rzekł poważnie Alexander, gdy wyszli ze szpitala i mieszając się z mugolami, ruszyli w kierunku ministerstwa magii. — Zachowujesz się, jakby obchodził cię bardziej niż twoja własna córka. Naprawdę, nie mogłaś jej oszczędzić swojej tyrady?

— Kiedy ja robię wszystko, aby zrozumiała, że ona musi się z nim przyjaźnić! — żachnęła się.

— Czy wy wszyscy nie rozumiecie, że to nie jest takie proste? Tylko my wiemy, dlaczego warto ich jakoś ze sobą dogadać. Nie oni. Ten chłopak zaczyna działać mi powoli na nerwy.

W tym samym czasie Latona rozglądała się po swojej sali, krzywiąc się z bólu, który pojawiał się tak szybko, jak znikał, gdy tylko pomyślała o tym, co wydarzyło się w Hogwarcie. Było jej niedobrze. Miała nieodparte wrażenie, że jej rodzice w ogóle jej nie rozumieją, a w dodatku znowu coś przed nią ukrywają.

Wszystko miało wyjaśnić się już następnego dnia.

Cóż, może nie wszystko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro