Rozdział 49 - Mapa Huncwotów

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W drugi dzień świąt wszyscy wstali późno. W Pokoju Wspólnym było o wiele spokojniej niż poprzedniego dnia, a leniwe rozmowy często przerywało głośne ziewanie. Latona, Tracey i Dafne jednogłośnie uznały, że narobiły sobie mnóstwa odcisków, więc na śniadanie poszły w kapciach. Wielka Sala była już wówczas uprzątnięta i nie było w niej śladu wczorajszej balangi.

— Moje biedne wszystko — mruknęła Latona, nadgryzając tost z serem. — Czuję się jak po wypiciu bańki kremowego piwa.

— Przecież kremowe piwo nie jest nawet mocne — powiedział Malfoy, który oczy miał zapadnięte od braku snu.

— Mi tam wiele do szczęścia nie trzeba.

Nadszedł czas, aby pomyśleć o pracach domowych. Co prawda Latona zrobiła połowę w pierwszym tygodniu ferii, ale teraz, po świętach, wszystkich ogarnęła dziwna apatia i nikomu nie chciało się ich tknąć. Latona, szperając w kufrze, znalazła "Portale na wielką skalę" i po południu udała się do biblioteki z nadzieją, że znajdzie coś na ich temat w jednej ze szkolnych ksiąg.

Włóczyła się więc po różnych działach, nie mając pojęcia, od jakiej książki zacząć. Szukała w dziełach historycznych, filologicznych i przejrzała mnóstwo publikacji naukowych oraz dokopała się do bardzo starych wydań "Proroka Codziennego". Pani Pince nie była tym zachwycona — jakoś nie pałała do Latony sympatią — i siedziała jej na ogonie przez cały czas.

Latona dowiedziała się tyle, że portale musiały być jakimś tematem tabu w świecie czarodziejów.

Błonia wciąż okrywał śnieg, a na szybach cieplarni profesor Sprout osiadło się tyle rosy, że po kilku minutach zielarstwa, ta zaczęła skapywać im na głowy kropla po kropli. W taką pogodę nikomu nie śpieszyło się na zajęcia opieki nad magicznymi stworzeniami. Oczywiście mieli do dyspozycji sklątki tylnowybuchowe, które zawsze mogły ich ogrzać, buchając słupami ognia (i przez przypadek podpalić chatkę Hagrida).

Na miejscu nie zastali jednak Hagrida, a siwowłosą czarownicę, która przedstawiła się jako profesor Grubbly-Plank.

— To dziwne — powiedziała Latona, idąc razem z Dafne i Draconem za profesor Grubbly-Plank w kierunku Zakazanego Lasu i słuchając jej wykładu o magicznych stworzeniach. — Hagrid nigdy wcześniej nie opuszczał lekcji.

Ślizgoni, jak i większość uczniów, zdawała się doskonale wiedzieć, co się stało z Hagridem, bo wcale nie wyglądali na zaskoczonych jego nieobecnością; Malfoy zaśmiał się złośliwie, a potem zapytał:

— Czy ty czytasz w ogóle "Proroka Codziennego", którego prenumerujesz?

— Tak.

— Coś mi się nie wydaje.

— Gdybyś poświęciła na to te dziesięć minut, które spędziłaś, narzekając na to, jak bardzo nie chcesz iść dzisiaj na zajęcia, wszystko byś już wiedziała — stwierdził Malfoy. — Hagrid jest półolbrzymem — obwieścił donośnie, a kilkoro Gryfonów łypnęła na niego spode łba.

— CO?!

— Warell, minus dziesięć punktów od Slytherinu za zakłócanie zajęć! — zagrzmiała groźnie profesor Grubbly-Plank, mierząc Latonę karcącym wzrokiem.

— Może w końcu — szepnął Malfoy, kiedy przechodzili obok zagrody, w której stały drżące z zimna konie z Beauxbatons — wywalą go na zbity pysk. Zawsze wiedziałem, że coś jest z nim nie tak. Ta jego gadka, ta obsesja na punkcie niebezpiecznych zwierząt...

Latona większość dzieciństwa spędziła słuchając bajek o okrutności olbrzymów, więc nie zdziwiła się, że Dumbledore postanowił zastąpić kimś Hagrida. Nie zmieniało to faktu, że Hagrid był naprawdę pociesznym, chciałoby się powiedzieć człowiekiem, nauczycielem i jego lekcje, być może czasem niebezpiecznie i pozbawione sensu, były ciekawe, ale Latona wolała nie mówić tego na głos.

— Drodzy państwo — zaczęła profesor Grubbly-Plank, zakreślając dłonią kształt skraju Zakazanego Lasu. Malfoy ucichł. — Oto jednorożec. — Wskazała na przywiązanego do samotnego drzewa konia z perłowo białą sierścią i długim, złotym rogiem na głowie. Wszystkie dziewczęta wydały zgodny okrzyk zachwytu. — Podejdźcie, proszę. Chłopcy niech trzymają się od niego z daleka — ostrzegła w chwili, gdy jeden z uczniów Gryffindoru zrobił ochoczo krok do przodu. — Jednorożce wolą dotyk kobiet. No, dziewczęta, zapraszam do przodu.

Wokół profesor Grubbly-Plank i jednorożca zebrała się pokaźna grupa Gryfonek i Ślizgonek. Rozległo się kilka okrzyków podniecenia, kiedy zwierzę zatrzepotało lśniącą w blasku słońca grzywą. Latona, choć bardzo chciała, wolała nie zbliżać się do jednorożna — zwierzęta jej nie cierpiały, nawet nie wiedziała dlaczego.

— No, Warell, śmiało — zachęciła ją Grubbly-Plank.

Latona wzięła głęboki wdech i ostrożnie położyła dłoń na łbie jednorożca. Ku jej zdziwieniu, zwierzę przechyliło łeb, jakby domagając się więcej pieszczot. Latona nie mogła przestać się uśmiechać.

— Już, już, wystarczy — powiedziała profesor Grubbly-Plank po kilkunastu minutach głaskania i pieszczenia jednorożca. — Hej, wasza grupa! — zawołała w kierunku oddalonych o kilka jardów chłopaków. — Może zaczęlibyście uważać, co?

— Wiecie, chyba wolę Grubbly-Plank od Hagrida — oświadczyła Tracey, kiedy usiedli w Wielkiej Sali na obiedzie. — Przynajmniej nie mamy do czynienia ze sklątkami — dodała, a Latona wzdrygnęła się na samo wspomnienie ich wielkich, jadowitych żądeł.

— Dokładnie — powiedział dziarsko Zabini. — Porządne stworzenia jak jednorożec, a nie jakieś potwory.

— Słuchajcie... mam pytanie.

Ślizgoni spojrzeli wyczekująco na Latonę.

— Wiecie cokolwiek o portalach? — zapytała.

— O portalach? — powtórzyła Tracey. — Nie, coś takiego w ogóle istnieje?

— Raczej istniało — mruknęła, domyślając się, że skoro Davies o nich nie wie, pozostali też nie będą mieli zielonego pojęcia, czym są. — Nikt? Nic a nic?

Na całe szczęście czekały ich jeszcze trzy lekcje, w tym obrona przed czarną magią. Kiedy zajęcia z profesorem Moodym dobiegły końca, Latona szybko wrzuciła swoje rzeczy do torby i gdy wszyscy wyszli już z klasy, podeszła do jego biurka.

— Czego dusza potrzebuje? — zagrzmiał, rozsiadłszy się na swoim fotelu. W czasie, gdy on grzebał w papierach, śledząc tekst normalnym okiem, magiczne było utkwione w Latonie.

— Mam pytanie.

— Zdążyłem się domyślić.

— No tak... — bąknęła Latona. W ogóle nie przemyślała, jak powinna zacząć temat. — Wymieniałam się ostatnio listami z moim przyjacielem z Ameryki...

— Aha? — Coś nagle zaczęło brzęczeć. Moody szybko sięgnął ręką po źródło dźwięku, którym okazał się przedmiot przypominający bączek dla dzieci, i cisnął go do szuflady.

— I raz Edgar, ten mój kolega, zapytał się, czy mam jakieś pojęcie o portalach, bo w bibliotece w Ilvermorny nie mógł niczego znaleźć. No więc poszłam do biblioteki, ale niczego nie znalazłam. Tak sobie pomyślałam...

— Że może ja będę wiedział? — dokończył za nią Moody; na jego twarzy pojawił się szpetny uśmiech, który jeszcze bardziej uwydatnił jego blizny. Latona kiwnęła głową. — A żebyś wiedziała, że coś tam o nich wiem. — Moody odetchnął, a ona poczuła, jak zalewa ją fala nadziei. — Co ten twój kolega chciał wiedzieć? — zapytał.

— Eee... — Nic konkretnego nie przychodziło jej do głowy, więc zadała najprostsze pytanie: — Kto je wymyślił?

— Nie wiadomo — odrzekł Moody. — Pierwsze portale powstały w średniowieczu i były stosowane jako środek transportu czarownic i czarodziejów do połowy szesnastego wieku. Później ludzie odkryli sztukę teleportacji i przestali je używać z niewiadomych przyczyn. Być może dlatego, że nie podobała się im już koncepcja składania ofiar Wszechświatowi, a było to koniecznością, żeby otworzyć chociaż centymetr portalu. Czarodzieje zapomnieli o ich istnieniu aż do Pierwszej Wojny. Sama-Wiesz-Kto dowiedział się, jak je tworzyć i przekazał swoim poddanym wiedzę na ich temat, dzięki czemu śmierciożercy mogli opanowywać większe tereny w krótszym czasie. Wiem, bo osobiście wsadziłem kilku takich gagatków do Azkabanu. Po jakimś czasie również aurorzy dowiedzieli się, jak je tworzyć. Portale nie pozostawiają po sobie magicznych znaków, więc nikt nie jest w stanie namierzyć ich posiadacza. Kiedy wojna dobiegła końca, Ministerstwo Magii oficjalnie uznało portale za nielegalne. Mam na swoim koncie parę zniszczonych podręczników mówiących, jak je tworzyć, ale większość z nich ukryto gdzieś w Ministerstwie.

— I nikt od tego czasu nie odważył się zrobić ich na nowo?

— Ależ oczywiście, że się odważył! — roześmiał się Moody. — Tylko skończył marnie. Alecto Carrow. Wybroniła się przed osadzeniem za śmierciożerstwo, mówiąc, że działała pod wpływem zaklęcia Imperius, a później została przyłapana na używaniu klucza. Zamknęli ją na trzy lata. Wyszła w zeszłym roku.

— A bardzo trzeba się natrudzić, żeby je zrobić?

— A nie chcesz przypadkiem wiedzieć za dużo? — burknął Moody nieco natarczywym tonem.

Cholera.

— Ja... nie, przepraszam — wymamrotała Latona, czując, że się rumieni. — Dziękuję, panie profesorze. Bardzo dziękuję. Edgar na pewno się ucieszy.

Latona skinęła mu głową i wyszła z klasy. Nie spodziewała się, że Moody będzie taki rozmowny. Portale zaczęły naprawdę ją ciekawić, chociaż ich pozycja w świetle prawa powinna natychmiast zahamować jej chęć zgłębienia tego tematu.

Kto podrzucił jej ten podręcznik? I skąd, do licha, go wytrzasnął? Latona musiała go ukryć, przecież nie odda go ani Moody'emu, ani rodzicom, ani nie podrzuci go do szkolnej biblioteki.

Latona powinna jak najszybciej o nich zapomnieć... ale tak się nie stało. Znalazłszy się pod klasą do transmutacji, zaniosła do środka torbę, aby nie musieć taszczyć jej ze sobą i podeszła do Tracey i Dafne, które energicznie o czymś rozmawiały. Moody, idąc w stronę pokoju nauczycielskiego, rzucił na nią okiem.

— W połowie stycznia będzie wyjście do Hogsmeade — powiedziała Dafne. — Urquhart tak powiedział.

— Wybieracie się?

— Oczywiście! — odrzekła Tracey. — Skończył mi się zapas piór i atramentu.

Ślizgoni ryknęli śmiechem tak głośno, że nawet profesor McGonagall podskoczyła, niemało spadając ze swojej katedry.

Potter, którego wywołała do tablicy, jakimś dziwnym trafem nie mógł dźwignąć się na nogi, a gdy już wstał, krzesło podniosło się razem z nim, bo przykleiło się do jego szaty. W dodatku musiało być zaklęte, bo gdy tylko oderwało się od podłogi, zaczęło krzyczeć i piszczeć jak szalone.

Cała sala śmiała się do rozpuku. Harry był cały czerwony i ściskał pięści tak mocno, że pobielały mu kostki.

— Merlinie, ale piękne! — zapiał Blaise, a Latona ocierała łzy wypływające jej spod powiek. Harry łypnął na nich z czystą nienawiścią.

Finite Incantatem! — zawołała profesor McGonagall. Złota wiązka światła wystrzeliła z jej różdżki i uderzyła w nóżkę siedliska; krzesło z łoskotem upadło na podłogę i, co najważniejsze, przestało jazgolić.

Wtem, McGonagall walnęła pięścią w biurko, przewracając słoiczek z kałamarzem. Cała sala zamilkła; kilkoro uczniów, w tym Latona, wzdrygnęło się na widok wściekłej McGonagall — trzeba było bardzo postarać się, by ją rozzłościć, i chyba komuś w końcu udało się to uczynić.

— Nie mogę uwierzyć — zaczęła, przenosząc spojrzenie... na Latonę — że mogłaś posunąć się do tak idiotycznego czynu, Warell. Pięćdziesiąt punktów od Slytherinu i szlaban! Dzisiaj, ósma wieczorem, w moim gabinecie!

Uśmiech natychmiast spełzł Latonie z twarzy. Poczuła się, jakby ktoś wylał na nią wiadro lodowatej wody.

— Słucham?

McGonagall uśmiechnęła się jadowicie i zmroziła ją spojrzeniem znad swoich prostokątnych okularów. Wszyscy wpatrywali się teraz w Latonę, która nie wiedziała, co powiedzieć.

— Warell, nie denerwuj mnie — rzekła profesor McGonagall, podchodząc tak blisko, że Latona musiała zrobić krok w tył. — Weszłaś do klasy przed dzwonkiem, aby zostawić torbę. Jesteś zdolna jak diabli i wątpię, że ktokolwiek w tej klasie umiałby rzucić podobne zaklęcie na krzesło.

— To nie ja! Przysięgam! Po co miałabym...

— Dość — warknęła. — Po prostu dość. Nie mam ani czasu, ani ochoty, aby bawić się w sędziego Wizengamotu i dociekać twojej niewinności. Godzinę temu nikt nie narzekał, że jego krzesło się wydziera, a ty byłaś jedyną osobą, która weszła do tej klasy podczas przerwy.

— Ale ja...

— Koniec tematu — powiedziała profesor McGonagall tonem kończącym dyskusję.

Dalsza część zajęć przebiegła bez większych zakłóceń. Latona była wściekła. To nie była jej wina! Jak McGonagall mogła ją tak osądzić? Przez całą lekcję Malfoy i Zabini coś do niej gadali, ale mało ją to wówczas obchodziło. Czuła, jak rany na jej rękach rozgrzewają się do nieludzkich temperatur i chwała bogu, że nikt nie zauważył światła wydobywającego się spod jej szaty.

— To było świetne! — krzyknął do niej Malfoy, gdy wystrzeliła z sali niczym piorun.

Z całej siły woli musiała powstrzymać się przed walnięciem Dracona w twarz. Nie poszła na wróżbiarstwo, tylko, taranując grupę drugoklasistów, jak strzała udała się w kierunku pokoju wspólnego. Gdy ściągnęła rękawiczki, będąc już w dormitorium, jasne światło zakuło ją w oczy.

Latona była uparta jak osioł i nikogo nie zdziwił fakt, że nie miała najmniejszej ochoty odbyć niesłusznie wlepionego jej szlabanu. Na całe szczęście Tracey i Dafne jakoś ją do tego przekonały, mówiąc, że narobi sobie jeszcze większych problemów.

McGonagall kazała jej przepisać sto razy niezwykle długie zdanie: "Kategorycznie nie wolno mi wystawiać rówieśników na ośmieszenie i ryzyko spowodowania uszczerbku na zdrowiu fizycznym". Ręka zaczęła boleć ją przy piętnastym powtórzeniu, a gdy się pomyliła, McGonagall powiedziała jej, że ma zaczynać od początku.

Wypuściła ją chwilę przed północą (Latona pomyliła się trzy razy), ale mniej więcej kwadrans po dziesiątej zaczynała powątpiewać, czy profesor McGonagall aby na pewno nie jest równie mściwa, jak Snape.

Trzymając pozwolenie na przebywanie poza dormitorium na wypadek, gdyby po drodze natknęła się na jakiegoś nauczyciela lub prefekta, Latona wyszła z gabinetu wycieńczona. Nawet nie zdołała zejść z Wielkich Schodów, kiedy usłyszała tuż za sobą przeraźliwy krzyk i huk, a potem, kiedy już miała się odwracać, coś złotego i najprawdziwie ciężkiego rąbnęło ją w łydki, powalając na krzywiznę schodów.

— IRYTEK! TY PASKUDNY DRANIU! — Rozległ się głos woźnego Filcha.

Wiedziała jedno — musiała wziąć nogi za pas. Tym, co uderzyło ją w nogi, było złote jajo, które reprezentanci szkół otrzymali po zakończeniu pierwszego zadania w turnieju. Latona dźwignęła się na nogi, szybko chwyciła pozwolenie od McGonagall, które wyleciało jej z rąk, jakiej inne papierzysko, które właśnie upadło obok niej i puściła się biegiem w kierunku wejścia do lochów.

— Co ty tu robisz, dziewczyno, i dlaczego jesteś tak głośno?!

W futrynie swojego gabinetu, w długiej szarej koszuli nocnej, stał Snape i wyglądał na bardzo rozwścieczonego.

Zemdliło ją, serce załomotało jej w piersi ze strachu...

— Wracam ze szlabanu, profesorze — zdołała z siebie wydusić. — Ale te piski... to nie ja!

— Ty arogancka...

— Niech mnie pan wysłucha do końca! — krzyknęła Latona. — To nie ja! Po schodach potoczyło się złote jajo! Wracam-ze-szlabanu-od-profesor-McGonagall! Mam nawet usprawiedliwienie, niech mnie pan-

Ale Snape tylko zmierzył ją spojrzeniem i wybiegł przez kamienny łuk do Sali Wejściowej.

Latona popędziła w kierunku wejścia do pokoju wspólnego.

— Co to w ogóle jest?

Rozwinęła pergamin. Był to szczegółowy plan Hogwartu i przylegających do niej terenów. Najbardziej zadziwiające były jednak małe kropeczki opatrzone imionami i nazwiskami. Zdumiona dostrzegła, po spojrzeniu na dół mapy, plamkę z dopiskiem "Latona Warell" — kiedy ruszyła się o krok w prawo, jej kropka też poruszyła się w prawo i tak za każdym razem. A kiedy wędrowała spojrzeniem po następnych stronach mapy, zauważyła jeszcze coś — przejścia, o których nie miałam dotąd pojęcia. Wiele z nich wiodło chyba do Miodowego Królestwa.

Latona gorączkowo otworzyła mapę na stronie tytułowej i przeczytała następujący napis:

Państwo Promyk, Łapa, Lunatyk, Glizdogon i Rogacz, zawsze uczynni doradcy czarodziejskich żartownisiów, mają zaszczyt przedstawić

Mapę Huncwotów.*

I wtedy ją olśniło. Pamiętała to, jakby to było wczoraj — misja ratunkowa dla Syriusza Blacka, cała ta opowieść o wybrykach Blacka, Pottera, Lupina, Pettigrewa i Aurory... oraz wzmianka o mapie.

Spojrzała jeszcze raz na Mapę Huncwotów i przeleciała spojrzeniem po zarysach Wielkich Schodów. Wnet zobaczyła cztery inne kropki opatrzone imionami: "Argus Filch", "Norris", "Severus Snape", "Harry Potter" oraz "Barty Crouch".

Natychmiast, jakby właśnie posłuchała czyjegoś rozkazu, zwinęła Mapę Huncwotów, upchnęła ją w kieszeni szaty i wbiegła do pokoju wspólnego.

__________

*tak, wiem, że przezwiska oryginalnych huncwotów były napisane w nieco innej kolejności. Ci, którzy wiedzą, co ona oznacza, powinni już się czegoś domyślać :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro