Rozdział 5 - Wyjec

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mamo, tato.

Hogwart jest naprawę piękny. Zrobiłam już sporo zdjęć wszystkiemu, czemu się dało. Na jednym widać nawet Harry'ego Pottera. Nauki mamy sporo, ale daję sobie radę. Dołączam swoją fotografię w mundurku.

Latona.

Latonie wcale nie paliło się do pisania tego listu. Mogłaby rzec, że nawet nie miała ochoty tego robić. Minęły jednak dwa tygodnie, odkąd wyjechała z domu, a obiecała napisać, gdy tylko dostanie przydział. I co? Przez bite czternaście dni zamartwiała się, czy będzie miała gdzie wrócić na święta, o letnich wakacjach nie wspominając.

Latona włożyła list do koperty wraz z kwadratowym zdjęciem, na którym stała prosto z założonymi rękoma w ślizgońskim mundurku.

Największy problem polegał na tym, że Latona nie miała pojęcia, jak i gdzie ów list wysłać. Wolała dostać aparat zamiast sowy (może dlatego, że nie miała ręki do zwierząt. Jeszcze zanim ich kot uciekł na dobre, syczał na nią i prychał) i teraz musiała się męczyć.

Jakoś dotarła do miejsca zwanego sowiarnią — wielkiego, okrągłego pomieszczenia w zachodniej wieży z mnóstwem żerdzi, na których siedziały sowy najróżniejszej maści i rozmiarów. Od puchaczy po maleńkie płomykówki. Latona przywołała jedną, szkolną sowę. Podała jej do dzioba kopertę i nie zaprzątając sobie głowy czarnymi myślami, wyrzuciła ją przez okno.

Wróciwszy do pokoju wspólnego, Latona zabrała się za esej z zielarstwa, które bardzo szybko zakwalifikowała na listę jej najbardziej znienawidzonych przedmiotów. Nie uśmiechało jej się babrać w smoczym łajnie ani karmić wielkich rosiczek karaluchami. Najfajniejsze zaś były zaklęcia. Może dlatego, że szło jej z nich znakomicie, albo uwielbiała machać różdżką.

Czas w Hogwarcie płynął wolno i monotonnie; pierwszoroczni Ślizgoni nie mogli wychodzić poza teren zamku po lekcjach ("To przywilej starszych klas" powiedział im Snape) więc kisili się w mrocznym pokoju wspólnym, który z czasem Latona nauczyła się lubić.

Później doceniać, a jeszcze później kochać.

Z bólem serce musiała przyznać, że Slytherin wcale nie był taki zły, jak sądziła przed przyjazdem do Hogwartu. Latona bardzo przejęła się opinią Malfoya i Flinta na temat czarodziejów czystej krwi, których Tiara Przydziału umieściła w innym domu. Pomyślała, że jeśli jakiś Ślizgon dowie się, w co tak naprawdę wierzyła jej rodzina, może pożegnać się z dobrą opinią na swój temat, więc starała się nie rozmawiać z większością szkoły. Zamiast tego zaprzyjaźniła się z Dafne i Tracey, których brak uprzedzeń do kogokolwiek oczarowały Latonę.

W pewien czwartek, Malfoy, Crabbe i Goyle wparowali do pokoju wspólnego, trzęsąc się ze złości. Rzucili się ciężko na kanapy i pogrążyli się w rozmowie.

— Coś się stało, chłopaki? — zapytała Latona, bo akurat czytała ostatni rozdział "Czasu Pogardy" przed kominkiem.

— Nie twoja sprawa, zjeżdżaj — warknął na nią Malfoy. Latona poczuła nieprzyjemne ukucie w sercu.

— W takim razie spadaj.

— Nie no, Warell... — Malfoy jęknął i ukrył twarz w dłoniach. — Sorry, nie obrażaj się jak mała dziewczynka. — Kiedy Latona nie odwróciła się do niego, dźgnął ją palcem w żebra.

— Aua, Draco!

— No to się nie bycz — zarechotał. Chwycił Latonę za ramię i poprowadził ją na kanapę.

— Nieźle, Warell — odezwał się tubalnie Goyle. Był to chyba pierwszy raz, kiedy usłyszała jego głos. — Niełatwo jest ostudzić jego wściekłość.

— Szaacun — dodał Crabbe.

— Dobra, zamknijcie się — powiedział ostro Malfoy. — Nie zgadniesz, czego się dowiedziałem, Warell — zwrócił się do Latony konspiracyjnym tonem. — Wiesz, że nie wywalili Pottera ze szkoły za jego wybryk na lekcji latania, tylko wpuścili go do domowej drużyny quidditcha?

Szczęka opadła jej najniżej, jak tylko mogła. Nie mogła uwierzyć własnym uszom. Harry Potter jako najmłodszy gracz od stulecia?

— Żadnego szlabanu, żadnych punktów minusowych — ciągnął. — Więc wyzwałem go na pojedynek czarodziejów jako karę.

— No tobie to się chyba czapa przegrzała! — sapnęła Loretta, z bezsilności uderzając dłońmi o uda. — Czy ty myślisz, Draco? Niby kiedy? I jak ty masz zamiar go pokonać, potrafiąc różdżką wydłubać sobie tylko kozy z nosa?

— Nie gorączkuj się tak — uspokoił ją Malfoy. Nie spłonął rumieńcem, ale poczerwieniał. — Jako termin podałem dzisiejszą północ. Ale spokojnie, mamy już plan, w którym ty nam pomożesz.

 Latona poczuła nagły przypływ podniecenia, który wyparował tak szybko, jak się pojawił. Zaczęła się obawiać, czy nie zepsuje nim sobie reputacji, w końcu wałkowano jej, że ta jest bardzo ważna. Chociaż, czy nie zrujnowała jej sobie, stając się uczniem Slytherinu? Nikt już nie patrzył na nią z podziwem, jak przedtem, przed przyjazdem do Hogwartu, tylko obrzucał współczującym i rozczarowanym spojrzeniem.

— Skoczysz po kolacji do woźnego Filcha i powiesz mu, że masz informacje, że dziś w Izbie Pamięci o północy coś się wydarzy — powiedział Malfoy. — Mam nadzieję, że sobie poradzisz.

— A co dostanę w zamian? — zapytała Latona, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie.

— W zamian? — prychnął Malfoy, nie kryjąc zdziwienia. — Ty się lepiej ciesz, że pomagam ci wyjść ze swojej strefy komfortu! Jesteś najdziwniejszym Ślizgonem, jakiego tu mamy.

Latona poczuła, że jej duma została ugodzona. Wstała, zamaszyście zamknęła książkę i ruszyła do swojego dormitorium, twardo stąpając po ziemi. 

Najchętniej napisałaby na jego temat rodzicom, ale nie mogła przecież zignorować faktu, że jest na prostej drodze do zostania wydziedziczoną. Dotknął ją również ciężki do zniesienia ból głowy.

Biuro Filcha znajdowało się na parterze, zaraz przy Sali Wejściowej, z którą zresztą okazało się połączone. Po kolacji Latona zapukała do jego drzwi, zza których wydzielała się woń smażonej ryby. Nie mogła się nadziwić, jak Malfoyowi udało się ją do tego przekonać

— Wejść!

Biuro wyposażone było w szafy i szafeczki, na których poukładane były teczki najróżniejszej barwy i grubości. Pomieszczenie było małe i mieściły się w nich tylko ów półki, biurko i kuweta pani Norris, upierdliwej kotki woźnego. Na dodatek, z jednej z szuflad wystawał gruby łańcuch i kajdanki.

— Czego? — charknął, podnosząc głowę znad sterty papierzysk. Był wyłysiały w niektórych miejscach, jego twarz była workowata i pełna wybrzuszeń. Wyglądał jak troll.

— Dowiedziałam się czegoś bardzo ważnego — powiedziała Latona, unosząc podbródek. Filch w końcu okazał oznaki zainteresowania. Znikome, ale lepszy rydz niż nic. — Dzisiaj o północy w Izbie Pamięci ma wydarzyć się coś nielegalnego. — Oczy woźnego rozszerzyły się maniakalnie. — Podobno jakiś Gryfon ma tam coś nabroić.

Filch zerwał się na równe nogi, szczerząc się w obrzydliwy sposób.

— Dobrze, bardzo dobrze! — zawołał, po czym odwrócił się do niej, marszcząc brwi. — Połowę swojego życia spędziłem, ganiając za twoją piekielną matką, jak jeszcze chodziła do Hogwartu. Jeśli się okaże, że to jeden, głupi żart, powieszę cię za ręce pod sufitem i nie będą mnie obchodzić tego konsekwencje.

Przełknąwszy teatralnie ślinę, Latona kiwnęła głową i wyszła z gabinetu. Czuła, jak wszystkie jej mięśnie rozluźniają się i gdzieś w głębi kuło ją poczucie winy. Natomiast z drugiej strony zastanawiała się, czy aby na pewno dobrze usłyszała Filcha? Jej matka zachodziła mu za skórę?

Resztę wieczoru Latona, Dafne i Tracey, z którymi złapała wspólny język, miały przegrać w czarodziejskie szachy, ale szło im tak fatalnie, że poddały się po piętnastu minutach. Później wypatrywały przez podwodne okna wielkiej kałamarnicy, której macki udawało się im niekiedy dostrzec. Draco zaproponował, żeby Latona przed północą poszła na zwiady. Wcale jej się to nie podobało, ale nie miała dość odwagi, aby się przeciwstawić.

Tak więc kilka minut przed północą Latona wymknęła się z lochów aż na szóste piętro, w międzyczasie uważając, by nie natknąć się na dyżurujących prefektów, nauczycieli, lub nieznośnego poltergeista Irytka, który przez pierwszy tydzień szkoły nękał pierwszoroczniaków, pojawiając się nagle przed nimi i krzycząc: "MAM TWÓJ NOCHAL!". Latona czuła się manipulowaną.

Nagle ni z tego, ni z owego, usłyszała szelest sowich skrzydeł, a potem poczuła, że coś ostrego wbija jej się w ramię. Zdusiwszy okrzyk, Latona odwróciła głowę i zobaczyła Gaję, sowę jastrzębią jej matki, z wyjcem, listem czytającym na głos swoją treść, w dziobie.

Nogi prawie się pod nią ugięły, kiedy drżącą ręką sięgnęła po kopertę. Gaja odleciała, robiąc przy tym sporo hałasu, więc Latona zamknęła się w najbliższej pustej klasie, by przypadkiem nie zostać złapaną przez Filcha lub któregoś z nauczycieli.

Wyjec.

Latona nie wiedziała, co dalej robić. Nie chciała otwierać teraz wyjca, ale słyszała wiele niepokojących historii o tym, co się stało, gdy nie odsłuchało się go od razu. Dlaczego Gaja przyleciała o tej porze i nie zaczekała do śniadania? Może to coś ważnego?

W końcu zaryglowała zamek w drzwiach i otworzyła kopertę. Wtem, powietrze przeciął piorunująco srogi głos jej matki. Tak, to z pewnością było coś ważnego:

— JESTEM TOBĄ ROZCZAROWANA, LATONO WARELL, ŻEBY MOJA CÓRKA TRAFIŁA DO SLYTHERINU, KTO TO WIDZIAŁ! NIE TAK CIĘ WYCHOWAŁAM! TWOJE ZACHOWANIE JEST KARYGODNE! CAŁE POKOLENIA PORZĄDNYCH CZARODZIEJÓW WYSZŁO SPOD NASZEGO NAZWISKA, A TERAZ PROSZĘ, KOGO MY TU MAMY, ARTYSTKĘ ZE SPALONEGO TEATRU, KTÓRA PORZĄDNEGO PRZYDZIAŁU NAWET NIE UMIE DOSTAĆ! JEŚLI MYŚLISZ, ŻE TO POMOŻE CI W ZDOBYCIU SŁAWY, BARDZO SIĘ POMYLIŁAŚ! NIE WIEM, GDZIE POPEŁNILIŚMY BŁĄD, WYCHOWUJĄC CIĘ, ALE TERAZ MOŻESZ JUŻ PRZESTAĆ NAZYWAĆ SIĘ MOJĄ CÓRKĄ!

Zapadła głucha cisza, podczas której oczy Latony napełniły się łzami. Nie oglądając się za siebie, wybiegła z klasy, trzaskając drzwiami.

Wiedziała, że taka długa zwłoka z odpowiedzią nie zwiastowała niczego dobrego. Czuła wijące  się w jej brzuchu poczucie winy, które kuło ją coraz mocniej i mocniej, paląc ją do środka. A więc jednak, pomyślała Latona, biegnąc pustym korytarzem w głąb szkoły, jestem do niczego!

Walcząc z bezbrzeżnymi łzami, które prawie wypływały jej spod oczu na rumiane policzki, skręciła w jakąś wnękę na trzecim piętrze. Korytarz ten znajdował się za drzwiami, panował tam mrok, w powietrzu unosił się zapach stęchlizny. Coś tam charczało. Latona oparła się o ścianę, przestając powstrzymywać łzy, aż tu nagle ktoś wrzasnął przeraźliwie i ewidentnie rzucił się do ucieczki. Latona przylgnęła do ściany jeszcze mocniej i gdy odwróciła się, by sprawdzić, co się stało, napotkała zielony wzrok kilka centymetrów od siebie.

Latona wrzasnęłam ze strachu i odskoczyła do tyłu. Nogi zaplątały jej się o skraj szaty, więc runęła na ziemię, rozbijając sobie pośladki.

— Co tu robisz? — zapytał napastliwym tonem Harry Potter, sięgając po jej ramię i stawiając ją do pionu. Najwidoczniej nie zwrócił uwagi na łzy, które pociekły jej po twarzy. Był cały zdyszany, tak samo jak trzy inne postacie stojące za nim. — Wiej stąd, no już!

Potter wypchnął  Latonę za skraj szaty na korytarz. Zanim zdążyła się zastanowić, co robił w środku nocy poza dormitorium, na dodatek wrzeszcząc, wypadli na główny korytarz.

Teraz, kiedy oświetlały ich pochodnie, Latona zauważyła, że osobami podążającymi za nimi byli Ron Weasley, Neville Longbottom i Hermiona Granger, wszyscy bladzi i zdyszani.

— Co tu robisz? — powtórzył. — Śledziłaś nas, tak? To ty nasłałaś na nas Filcha? Zaraz, zaraz... czy ty masz... mokre policzki, Latono? Płakałaś?

Latona odruchowo wytarła twarz rękawem i wyprostowała się, unosząc wyniośle podbródek. Chociaż teraz odechciało  jej się nawet stwarzać najbłachrzych pozorów.

— Nie.

— Och, już to widzę — odezwała się Hermiona Granger. Była drobna, miała szatynową burzę włosów na głowie i dwa przednie wystające zęby; na jej twarzy pojawił się drwiący uśmiech. — Przeglądając szkolne kroniki dowiedziałam się, że nikt z twojej rodziny nigdy nie był w Slytherinie. To oczywiste, że to ona i Malfoy za wszystkim stoją, niby dlaczego jako jedyna trafiła tam, gdzie trafiła? Jest podłą dziewuchą, która zaraz zahaczy nosem o sufit!

Kąciki oczu zapiekły ją niebezpiecznie.

— Sama jesteś podła, Granger — wypluła Latona, uparcie walcząc z łamiącym się głosem. — Wsadź sobie te kroniki głęboko w nos! Zazdrościsz mi, bo jestem od ciebie lepsza!

— Ej! — zawołał nagle Weasley, wymachując przed sobą zaciśniętą pięścią. Był najwyższy z całej piątki, miał rude włosy i bardzo piegowatą twarz. — Nie próbuj mi tutaj obrażać mugolaków, cwaniaro! Bo pożałujesz! Idź szlochać dalej, może matula przyjmie cię z powrotem w domu! Wszyscy się co do ciebie mylili, żerujesz na swojej sławie jak sęp!

To, z czym Latona walczyła od kilkunastu minut, a może ostatnich dwóch tygodni, przyszło do niej ze zdwojoną mocą. Poczucie winy, strach, rozczarowanie — to wszystko spowodowało, że zebrało jej się na płacz. Rzuciła się przed siebie, cicho łkając.

Biegła tak aż do wejścia do pokoju wspólnego. W kominku nadal trzeszczał ogień, ale pomieszczenie było puste. Bynajmniej tak jej się zdawało, kiedy runęła na kanapę, szlochając nad swoim losem.

— A co to za szwędanie mi się nocą po zamku, co?

Latona uniosła głowę do góry. Przy stoliku do do szachów, wśród stosów książek i papierzysk, siedziała Gemma Farley, prefektka Slytherinu. Włosy zjeżyły jej się na karku, kiedy z założonymi rękoma i bardzo zdenerwowaną miną Gemma podeszła do niej. W momencie, gdy już miała otwierać usta, sapnęła.

— Na Merlina, dzieciaku, czy ty płaczesz? Chodź no tutaj, szybko.

Gemma usiadła obok Latony i owinęła ramię wokół jej szyi, tuląc ją do siebie.

— Hej, co się stało? — mruknęła, teraz już łagodniej.

— Jestem... do niczego! — zawyła Latona, ukrywszy twarz w dłoniach. — Matka wysła-ała mi wy-wyjca, ż-że jest zła, bo dosta-ałam się do S-s-slytherinu! U mnie ni-i-ikt tu nie tra-trafił! Nie wie-em, co ma-a-am robić!

Gemma zsunęła się na kolana i delikatnie ujęła jej twarz w chłodne, blade dłonie.

— Skarbeńku, twoja matka i ojciec nie mają nic do gadania w sprawie twojego przydziału — powiedziała. — Chociaż nigdy nie byłam w takiej sytuacji jak ty, wiem, co czujesz. Nam, Ślizgonom, raz na zawsze przypięto łatkę złych, obślizgłych karaluchów. Przestaliśmy walczyć ze stereotypami lata temu. Ludzie nie widzą, że im zagorzalej będą nastawiać społeczeństwo przeciw nam, tym gorsi zaczniemy się stawać. Dlaczego mamy starać się być tacy wspaniali i miłościwi? Niech zobaczą, kogo sobie wykreowali: prawdziwą bandę niezależny, trzymających się razem kowali własnego losu! Nie daj sobie w kaszę dmuchać, nawet własnej rodzinie. Kochaj ją, ale nie daj sobą pomiatać, bo zostaniesz ich marionetką do końca swoich dni.

— Rodzice zawsze mi mówili, że ze Slytherinu wyszli mordercy ich przyjaciół i rodziny, wiesz, chyba chodziło im o Pierwszą Wojnę, Sama-Wiesz-Kogo i jego pobratymców... — szepnęła Latona. — Nie chcę, żeby widzieli mnie w podobnym świetle! P-poza tym, no, jestem Warell! Ja nie mogę tu być, to... to nie moje miejsce! Złamałam tę całą klątwę i...

— Nie zamartwiaj się tym, co o tobie mówią — poleciła cierpliwie Gemma, uśmiechając się serdecznie — i pokaż im, że wygrałaś, i że wygrasz jeszcze wiele razy. Życie jest jak arytmetyka: jeśli chcesz obliczyć równanie, zastosuj się do schematu, albo pokaż, że masz nieco oleju w głowie i wymyśl całkowicie inny, równie dobry sposób. Przy dobrych wiatrach niczego nie spieprzysz.

Farley przytuliła Latonę, po czym odprowadziła ją do jej dormitorium, przy okazji prawiąc jej kazanie na temat włóczenia się w nocy po zamku. Tym razem Latona uniknęła kary i zrozumiała kilka ważnych rzeczy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro