Rozdział 53 - Kłopoty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zaczął się kwiecień i pochmurna pogoda przestała im już dokuczać. Na dworze zrobiło się ciepło, a przyjemny wiatr muskał im twarze, gdy wychodzili na szkolne błonia. W przerwach między przygotowywaniami do egzaminów wieńczących rok szkolny Latona przesiadywała w pokoju wspólnym, próbując rozwiązać zagadkę. Czuła, że była już blisko.

Słuch po Christopherze i Marinette zaginął. Latona nie widziała rodzeństwa Callanté ani na korytarzach, ani podczas posiłków w Wielkiej Sali. Pewnego dnia zaczepił ją nawet Adrien, najlepszy przyjaciel Christophera i łamanym angielskim zapytał, czy go nie widziała. Latona odparła, że nie.

— To jest podejzani — powiedział, marszcząc brwi. — Christopher być chori od dłuży czas. To już drugi tidzień!

Tracey i Dafne nie odstępywały Latony na krok i włóczyły się za nią jak psy obronne. Postanowiły, że nie będą rozpowiadać chłopakom, co się dzieje, tylko od razu pognały do biura profesora Snape'a.

— Jesteś pewna, Warell? — zapytał, gdy opowiedziały mu o swoich spostrzeżeniach. Latona żywiołowo pokiwała głową. — Moody zdecydował się poprowadzić lekcję akurat o willach, ciekawe. Wiedział, że ciebie i tego chłopaka coś łączy?

— Raczej nie — odpowiedziała Latona. — Nie chwalę się na wszystkie strony, że zaczynam się z kimś przyjaźnić.

— Szkoda, że zdarzało ci się robić kompletnie na odwrót — powiedział zgryźliwie. Latona spojrzała na Snape'a, a Tracey i Dafne na nią. Natychmiast zrozumiała, o czym mówił. — To bardzo niemiłe nie przyznawać się do swoich przyjaciół, prawda, Warell?

— Owszem — odparła Latona, siląc się na uprzejmy ton. — Tak samo, jak staranie się zrobić wszystko, aby kogoś wyrzucono ze szkoły. Albo podglądanie.

Oczy Snape zapłonęły czystą nienawiścią. Kazał im wynosić się ze swojego gabinetu, a gdy były już na zewnątrz, Dafne zapytała:

— Co to było? Chyba sporo mnie ominęło.

— O tak, mnie też — dodała Tracey.

— Nie lubię Snape'a, a on nie lubi mnie — rzekła Latona, wchodząc do pokoju wspólnego przez dziurę w ścianie. — Moja matka, gdy chodzili razem do szkoły, nieźle dawała mu w kość. Mści się, ale mnie to nie rusza.

— Coś mi się wydaje, że wielu rzeczy nam nie mówisz — powiedziała Dafne pół żartem, pół serio. Gdy rozgościły się na kanapie przy kominku, ciągnęła: — Tak naprawdę nadal nie wiemy, dlaczego nosisz te rękawiczki.

Latona wolałaby zaprzedać duszę diabłu, niż zdradzić komukolwiek, dlaczego je nosi, co ukrywają i jakie są tego przyczyny. Gdy przez chwilę się nad tym zastanowiła, nie miała najmniejszych podstaw, aby nie ufać Tracey i Dafne, ale wizja zwierzania się komukolwiek ze swoich problemów skutecznie odstraszała Latonę od dzielenia się większą ilością informacji o jej życiu prywatnym. Uwielbiała Tracey i Dafne, to prawda, i gdyby nie one, Hogwart byłby dla Latony o wiele smutniejszym i nudniejszym miejscem.

Draco, Teodor i Blaise również zasłużyli na osobne miejsce na dnie jej serca i musiała to przyznać. Choć różnili się w wielu kwestiach, zawsze trzymali się razem i mogli na siebie liczyć. Szczerze mówiąc, Latona już wiele razy myślała, że ich przyjaźń się zakończy — najpierw, gdy padła ofiarą bazyliszka w towarzystwie mugolaka, potem gdy wylądowała z Harrym i Hermioną w skrzydle szpitalnym, a następnie, gdy wróciła ze szpitala i musiała opowiedzieć im, co się stało.

Nie rozumiała, co Hermiona chciała jej powiedzieć, gdy na początku roku spotkali się we czwórkę na dziedzińcu. Dlaczego miałaby nie rozumieć, na czym polega przyjaźń?

A to wszystko miało wyjaśnić się już za parę miesięcy.

— Jeszcze przyjdzie na to czas — odpowiedziała Latona. Miała wielką nadzieję, że to prawda.

— Ach, Latono, prawie bym zapomniała! — zawołała Dafne, klaszcząc w dłonie. — Pamiętasz moją siostrę Astorię, prawda? Ma mały problem z astronomią. Czy mogłabyś pomóc jej dziś wieczorem?

Latona kiwnęła głową. Astronomia znajdowała się na drugim miejscu na liście jej ulubionych przedmiotów, a wizja powtórki materiału z poprzednich lat była bardzo obiecująca, patrząc na to, że zaczęła się już przygotowywać do egzaminów.

Astoria i Latona spotkały się przed siódmą w pokoju wspólnym. Greengrass była obładowana podręcznikami i notatkami. Miała taką minę, jakby zaraz miała uciec na drugi koniec Hogwartu, gubiąc wszystko po drodze. Latona wiedziała, że Astoria darzyła ją dziką sympatią — gdy spędzała wakacje przed drugim rokiem w rezydencji Greengrassów, dziewczyna z utęsknieniem jej się przypatrywała i wypytywała o najmniej istotne sprawy.

— Co my tu mamy — mruknęła Latona, czytając temat wypracowania. — "Skutki koniunkcji planet, jej oddziaływanie na atmosferę oraz opis ostatnich odnotowanych przypadków"... Boże kochany, to brzmi jak temat lekcji na wróżbiarstwie!

— Nienawidzę astronomii — wypluła Astoria, podpierając głowę na zaciśniętej pięści. — I trzeba wstawać w środku nocy! Zdecydowanie wolę zielarstwo.

— Zielarstwo to wymysł diabła — powiedziała Latona, krzywiąc się na samą myśl o babraniu się w mokrej ziemi, nawożeniu roślin łajnem sklątek tylnowybuchowych i wyciskaniu ropy z czyrakobulw. — Chcesz mi też napisać wypracowanie?

Astoria roześmiała się. Dziewczęta większość czasu rozmawiały na tematy zupełnie niezwiązane z astronomią, ale koniec końców udało im się napisać dwie rolki pergaminu dla profesor Sinistry. Wybiła dziewiąta i Latona przeciągnęła się, czując, że zmęczenie powoli brało nad nią górę. Greengrass ciągle wynajdowała nowe tematy do rozmowy, aż tu nagle powiedziała coś, co sprawiło, że Latona zapomniała, jak bardzo chce jej się spać.

— Moody opowiadał nam na obronie, jak kiedyś jadowita tentakula napadła na jego kolegę... a ten oszołom Creevey...

— Co? — przerwała jej nagle Latona. — Jadowita tentakula? To powiedziałaś?

— No tak — oświadczyła Astoria. — No i Creevey...

— Poczekaj, chwila. — Latona wyglądała, jakby dostała olśnienia. — Jak wygląda jadowita tentakula?

— Och, jest bardzo śliczna — odpowiedziała. — Jeśli jest duża, ma mnóstwo zielonych ramion i pędów i krwiście czerwoną głowę z zębiskami. Wiesz, że potrafi sama zasiać swoje nasiona? Niesamowite, co? Sprout opowiadała nam na zielarstwie, że...

Latona już jej nie słuchała. Szybko wyciągnęła z kieszeni pomięty już zwitek pergaminu i przeczytała zagadkę... Trzon jak agrest, płatew jak krew... Tarantula jej bliźniaczką jest... Raz na niego siekła, mężczyzna prawie zdechł... Astoria właśnie rozwiązała za nią tę piekielną łamigłówkę! Gdy wybiła ósma i podziękowała za pomoc, Latona jak najprędzej wybiegła z pokoju wspólnego.

Nie wiedziała, dlaczego, ale była pewna w prawie stu procentach, że profesor Snape posiadał jadowitą tentakulę w swoim magazynku. Ale Latona nigdy by go nie okradła! Gdy raz ją o to oskarżył, bardzo się wściekła. Udała się w stronę wyjścia. Profesor Sprout z pewnością hodowała w swojej cieplarni masę tych dziwacznych roślin.

Znalezienie jadowitej tentakuli nie było trudne. Gdy Latona wślizgnęła się do cieplarni, usłyszała ciche pojękiwania i syki, które dobiegały z jej zacienionego kąta. Podszedłszy tam, Latona zobaczyła wielką roślinę, której zielone pnącza obrosły już wszystkie okoliczne półki i szafki. Gdy wyciągnęła różdżkę, tentakula zwróciła swój wściekle czerwony łeb w jej stronę i obnażyła kolczaste zębiska.

— O nie, nie ma mowy — sapnęła Latona, robiąc kilka kroków w tył. Musiała się spieszyć.

Nagle poczuła coś na łydce. Zobaczyła jedną z macek tentakuli, która powolnie owijała się jej wokół nogi. Szarpnęła nią, a łodyga zerwała się, sprawiając, że czerwony kwiat zapiszczał i zaszamotał się.

Rozwiązaniem zagadki była jadowita tentakula. Nikt nie powiedział, która jej część.

Latona chwyciła oderwane pnącze i wybiegła z cieplarni. Zmrok już dawno zapadł, wiał przyjemny wiatr, a księżyc był wysoko na niebie. Jeśli Latona chciała uniknąć kłopotów, powinna się spieszyć, ale piękno tej nocy całkowicie zawróciło jej w głowie. Widziała światła latarni otulające Hogsmeade, takielunek statku Durmstrangu i powóz Beauxbatons.

Po kilkunastu minutach wślizgnęła się z powrotem do zamku. Latona nie chciała już więcej ryzykować i włóczyć się po Hogwarcie, aby dokończyć pierwszy krok, więc udała się do swojego dormitorium, przebrała się w piżamę i zasnęła, odłożywszy pnącze tentakuli do szafki.

Następnego dnia opuściła pokój wspólny Slytherinu chwilę przed godziną siódmą. Gdy weszła do łazienki Jęczącej Marty, ona jeszcze spała, ułożona w zlewie. Latona nie za bardzo wiedziała, co miała zrobić z jadowitą tentakulą, więc przykucnęła, wyjęła "Portale na wielką skalę" i przeczytała:

Zanim rozpoczniesz krok drugi, musisz zaznajomić się z dwoma pojęciami: klucz oraz wejście. Te dwa terminy będą przewijać się w dalszej części instrukcji.

Klucz — jest to jeden z przedmiotów, który po wykonaniu odpowiednich czynności pozwoli ci otwierać i zamykać portal. To właśnie klucz będziesz musiał mieć zawsze przy sobie, by przenosić się z miejsca na miejsce.

Wejście — to drugi z przedmiotów. Wejście będziesz wysyłał w miejsce, w które zapragniesz podróżować. Możesz podarować go komuś lub ukryć, gdzie tylko zapragniesz.

Ufam, że powodzenie, którego ci życzyłem, przyszło do ciebie z pośpiechem. Jeśli masz już to, przetnij to i ułóż na wejściu i kluczu. Czekaj na instrukcje, czekaj, aż myśl tchnie cię i domyślisz się, gdzie są tym razem.

Latona pomyślała, że choćby świat miałby walić jej kłody pod nogi, wskrzesi twórcę tego podręcznika tylko po to, aby trzasnąć mu nim w twarz. Dlaczego wszystko musiał opisywać zagadkami? Nie tracąc czasu, Latona wyjęła odnogę tentakuli, która trochę już obeschła, ułożyła ją na podłodze i wyjąwszy różdżkę, powiedziała:

Diffindo!

Jasna linia pojawiła się na roślinie, a chwilę potem rozległo się ciche chrupnięcie i przed Latoną leżały już dwa kawałki tentakuli. Położyła je na obu lusterkach dwukierunkowych... i nic się nie stało. Czekała i czekała, ale tym razem żadne świetliste kuleczki nie wyłoniły się z ołtarza. Serce zabiło Latonie szybciej niż zazwyczaj. Czyżby pomyliła się, myśląc, że rozwiązaniem zagadki była jadowita tentakula?

A może o tym mówił autor podręcznika? Może powinna sama poszukać odpowiedzi na swoje pytania? Latona oparła się o ścianę kabiny, ciężko wzdychając. Miała już dość zagadek, tajemnic i wszystkiego, co było związane z umiejętnością logicznego myślenia, której zaczynało jej brakować.

Nagle poczuła coś mokrego na swojej dłoni, ale gdy na nią spojrzała, wrzasnęła tak, że jej głos rozniósł się po całej łazience. Jej ręka była pokryta krwią, najprawdziwszą, gęstą i szkarłatną krwią, której strumień wylewał się z "Portali na wielką skalę". Latona zerwała się na równe nogi i wzięła podręcznik do ręki. Mokry dźwięk wypełnił kabinę, kiedy go otwierała. Wszystkie strony były czerwone i przesiąknięte krwią... oprócz jednej. Wielki, kanciasty napis głosił:

SKOŃCZ TO, SKOŃCZ NA WIEKI, PRZYNIEŚ MI JUCHĘ, KTÓRA WYPEŁNI RZEKI,

DOKOŃCZ RYTUAŁ, KRWIĄ SWOJĄ GO SKROP, ZRÓB TO, BO ŚWIAT PRZEPEŁNI MROK.

KREW, KREW, KREW, KREW, KREW, KREW, KREW.

Latona zamarła, wpatrując się w ostatnią linijkę tekstu, z której lada moment wytrąciły się kolejne mililitry krwi, ale gdy w końcu ocknęła się z transu, zauważyła, że nigdzie jej już nie było. Tylko jej drżące ręce były nią ochlapane.

Latonie zrobiło się niedobrze. Rzuciła się do umywalki, odkręciła kran i zaczęła wściekle szorować swoje dłonie, aby tylko pozbyć się śladów krwi. Serce biło jej tak, jakby zaraz miało wyskoczyć z jej piersi. Wielki, paniczny strach przepełnił jej ciało...

Wtem jej głowę przeszył ból, taki, którego nie czuła już bardzo dawno, nagły i ostry jak brzytwa. Latona zacisnęła zęby, kuląc się i obejmując ramionami. Czuła się podobnie, będąc w domu Dafne, gdy spojrzała na półkę z czarnomagicznymi artefaktami, które kolekcjonowali jej rodzice. Czuła, jak ból ustępuje, jak zmniejsza się do rozmiarów ziarna, aż w końcu zniknął, a ona oparła się o ścianę, usiadłszy na podłodze.

Złapała się za głowę. Co ona zrobiła? Uruchomiła czarnomagiczny mechanizm? Wpadła w bagno, tak głębokie bagno... Spojrzała na Jęczącą Martę. Nadal drzemała w kącie łazienki.

Rytuał trzeba było dokończyć. Takie było niezapisane, magiczne prawo, którego żaden czarodziej nie mógł złamać, jeśli nie chciał narazić się na klątwę. Istniało wiele legend o czarownicach cierpiących na złośliwe uroki lub bolesne klątwy... Latona nie chciała stać się jedną z nich, wiedźmą skazaną na dożywotnie cierpienie. Nie chciała zostać zesłana do Azkabanu!

Latona uroniła kilka łez, które szybko starła rękawem. Nie chciała tego robić. Ale przecież musiała. Wyciągnęła rękę nad ołtarzyk...

Diffindo.

Krew trysnęła z jej otwartej dłoni. Piekło tak, jakby wsadziła ją w ogień. Latona, krzywiąc się, obserwowała, jak krople jej krwi spadają na gładką powierzchnię lusterek, jak rozbryzgują się po jadowitej tentakuli, świecach i liściach kłaposkrzeczki.

Buchnął czarny dym, spowijając lusterka dwukierunkowe. Zrobiła to. Stworzyła portale. Wzięła je do ręki, cisnęła do torby i pobiegła na lekcję transmutacji, która miała rozpocząć się już niebawem.

Tego dnia rzadko coś mówiła. Ręka ją bolała, lusterka dzwoniły w jej torbie, w głowie kotłowały przeciwstawne sobie myśli. Gdy zobaczyła swoje odbicie w wodzie zgromadzonej przez Hagrida w wielkiej beczce podczas lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami, ciężko odetchnęła. Była blada i miała tak podkrążone oczy, jakby nie spała od kilku dni.

Wszyscy pomyśleli, że Latona również padła ofiarą wirusa, który rozprzestrzenił się po Hogwarcie, bo uczniowie za szybko zaufali ciepłej pogodzie, więc nikt niczego nie podejrzewał. Dni mijały i czuła się coraz lepiej, chociaż za każdym razem, gdy widziała łazienkę Jęczącej Marty, robiło jej się niedobrze. Madame Pomfrey odkaziła i opatrzyła jej ranę, gdy Latona udała się do niej, bo ręka nie chciała się goić.

— Warell, na litość boską — mówiła, zawiązując bandaż. — Jak nie szpital, to otwarta rana. Naprawdę założę ci złotą kartę pacjenta!

Latona pożałowała, że nie wyrzuciła podręcznika, gdy tylko profesor Moody obwieścił jej, że portale były nielegalne. Nie wiedziała, co z nimi zrobić, lub gdzie je ukryć. Ciężar owego sekretu zaczynał ją przytłaczać, popadła w paranoję — gdy ktoś przechodził obok jej kufra, na którego dnie zakopała lusterka dwukierunkowe, miażdżyły ją setki natrętnych myśli.

Na ostatniej stronie "Portali na wielką skalę" była instrukcja obsługi. Aby otworzyć magiczne przejście, należało wycelować różdżką w klucz i wypowiedzieć wyraźnie: "Przenieś mnie tam, gdzie sobie życzę!" i mocno naprzeć dłonią na wejście. Latona przeraziła się nie na żarty, gdy pewnego wieczoru, gdy planowała przenieść się z jednego końca dormitorium na drugi, do środka weszła Tracey. Jak najszybciej wrzuciła lusterka do torby i udała, że nic się nie stało.

Podczas dodatkowych zajęć z profesorem Dumbledore'em Latona stresowała się bardziej niż kiedykolwiek w swoim życiu. Czuła się okropnie, uśmiechając się do niego, jakby nic się nie stało, jakby nie popełniła ciężkiego przestępstwa kilkanaście dni temu pod dachem Hogwartu.

— Latono, chcę zawiesić nasze spotkania do końca roku szkolnego — powiedział Dumbledore, kiedy w następny czwartek pojawiła się w jego gabinecie.

— Słucham? Dlaczego?

— Profesor Snape powiadomił mnie o twojej wizycie w jego gabinecie — rzekł. — Jeśli twoje podejrzenia się słuszne, nie chciałbym, abyś samotnie chodziła po zamku. Rozmawiałem już z madame Maxime na ten temat, ale ona, cóż, nie za bardzo w to wierzy, ale twoi rodzice mają na ten temat kompletnie inne zdanie. Wysłałem im wiadomość patronusem, bardzo się zmartwili. Opuszczam również Hogwart na jakiś czas, mam kilka spraw, które muszę załatwić.

Latona postanowiła ugryźć się w język i nic nie mówić. Ten rok szkolny przyniósł ze sobą tyle kłopotów i zmartwień, że marzyła już o rozstrzygnięciu Turnieju Trójmagicznego i rozpoczęciu uczty pożegnalnej. Gdyby mogła cofnąć czas, z pewnością ugryzłaby się tak dobre kilka razy.

Wraz z piękną, słoneczną pogodą, majowym wiatrem i intensywną nauką do egzaminów nadeszły piętnaste urodziny Latony, które dom Slytherin bardzo hucznie obchodził. O poranku osiemnastego maja przywitało ją przynajmniej dwadzieścia uściśnięć dłoni, list od Aurory i Alexandra oraz dziwna wzmianka w artykule Rity Skeeter w "Proroku Codziennym".

— Latona Warell, jedyna dziewczyna urodzona w rodzinie Warell od kilku setek lat i słynna klątwołamaczka obchodzi dziś swoje piętnaste urodziny. Życzmy jej wszystkiego, co niewybuchowe, samych dni wolnych od bójek i wiernego wianuszka adoratorów — przeczytała Latona tego dnia na śniadaniu. — Nie życzcie mi tak dobrze, bo się zarumienię.

— Jeden adorator już pokazał, na co go stać — mruknęła Dafne, spoglądając na stół Ravenclawu, gdzie siedzieli uczniowie Beauxbatons.

— Co? — Blaise spojrzał na nią, marszcząc brwi. — O czym ty mówisz?

— Babskie sprawy, nie ogarniesz.

Latona sięgnęła po list od rodziców. Był krótki i zwięzły, jakby nie mieli czasu na odpowiedź.

Będę na trzecim zadaniu. Dostaliśmy wiadomość od Snape'a i Dumbledore'a, powiadomiłem odpowiednich ludzi z ministerstwa, wysłali już pismo do francuskiego Departamentu Bezpieczeństwa. Zbadają sprawę i zajmą się tym mutantem. Uważaj na siebie, nie rób niczego głupiego.

Wszystkiego najlepszego, chochliku.
Gdy Latona wróciła do pokoju wspólnego po ciężkim dniu zajęć, przywitała ją pokaźna grupa Ślizgonów, która z szerokimi uśmiechami wykrzyczała "Wszystkiego najlepszego!". Wszędzie stały półmiski ze słodyczami, baryłki kremowego piwa i najróżniejsze przekąski. Tracey i Dafne wcisnęły jej na głowę wściekle różową czapeczkę urodzinową i wszyscy świetnie się bawili.

— Stara już jesteś — powiedział jej Malfoy, gdy siedzieli na kanapie i zajadali się dyniowymi pasztecikami. — Jeszcze raz wszystkiego najlepszego.

— Dziękuję, Draco — odrzekła Latona, uśmiechając się. — Na Merlina, jakie to dobre! — zawołała, pochłaniając kolejnego pasztecika. Jej rękawiczki były całe brudne.

— Zdejmij je, będzie ci wygodniej.

— Nie ma mowy.

— Jak byliśmy na mistrzostwach, coś mi obiecałaś, pamiętasz?

— Owszem, pamiętam. Ale to nie znaczy, że nie mogę mieć prywatnych spraw.

— Gdybyś kiedyś postanowiła nam zaufać, daj znać — powiedział Malfoy.

Nagle z klatki schodowej wyłoniła się Milicenta. Z przerażoną miną podbiegła do nich i zawołała:

— Chodźcie! Szybko! Ktoś się włamał do naszego pokoju!

W pokoju wspólnym zapanowała cisza. Latona, Tracey i Dafne spojrzały na siebie, a potem zerwały się na równe nogi i pobiegły w kierunku dormitorium. Draco, Teodor i Blaise ruszyli za nimi.

Przebiegłszy długi korytarz, wszyscy wparowali do środka. Pokój wyglądał, jakby przeszła tamtędy wyjątkowo silna burza. Szafy i szafeczki były pootwierane, a ich zawartość walała się po podłodze. Rzeczy z kufrów były wszędzie, a z łóżek ściągnięto pościel. Pansy stała przy swoim łóżku i gdy ich zobaczyła, powiedziała:

— Ktoś tu czegoś szukał. Ale moja biżuteria nadal tu jest.

Parkinson uwielbiała błyskotki i nosiła ich tyle, że w pewnej chwili zaczęła przypominać profesor Trelawney.

— Przecież jeszcze godzinę temu wszystko było w porządku! — zawołała Dafne, wchodząc głębiej. — Kto to mógł być?

— Niech ktoś biegnie po Snape'a — rzucił szybko Blaise.

— Ja to zrobię — powiedział Draco i pobiegł w stronę wyjścia.

— Latono — zaczęła Tracey. — A co jeśli to był... on? Latono?

Wszystkie spojrzenia padły na jej bladą twarz, ale ona stała tak w bezruchu, wpatrując się w swój kufer. Kieszeń, w której ukryła portale, była rozsunięta. I pusta.

__________

Ten rozdział jest tak pokręcony, że pomyślałam przez chwilę, aby napisać go od nowa. Z drugiej strony, muszę was przyzwyczaić do szybkiego tempa i nagłych zwrotów akcji :)

Czy ktoś już się domyśla, co się zaraz wydarzy? Dajcie znać!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro