Rozdział 55 - Czas ostatniej drogi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Latona zaczęła rzucać się i miotać, aby uwolnić się z więzów. Na nic. Nie mogła oderwać wzroku od Voldemorta, który podziwiał odzyskane ciało. Nagle usłyszała, jak coś sunęło ku niej po trawie. Zobaczyła ogromnego węża, który, gdy dostrzegł, że jest obserwowany, zwrócił ku niej swój łeb i zasyczał. Gad pełzł dalej, aż do stóp Voldemorta.

Obserwowała, jak każe wyciągnąć Glizdogonowi zdrową rękę i jak przykłada koniec swojej różdżki do widniejącego na niej tatuażu węża wyłaniającego się z ludzkiej czaszki. To był Mroczny Znak, taki sam, jak ten, który pojawił się na mistrzostwach świata w quidditchu.

Voldemort nie zwracał na Latonę najmniejszej uwagi. Jakoś udało jej się poluzować więzy. Nie wiedziała, jak tego dokona, ale chciała uciec stamtąd jak najprędzej...

— Wróciło — powiedział cicho. — Wszyscy to zauważą... i zaraz zobaczymy, kto pozostał mi wierny, a kto okazał się takim głupcem, aby nie przybyć na moje wezwanie.

Zaczął przechadzać się dookoła, patrząc w gwiazdy i omiatając wzrokiem cmentarz. Po jakimś czasie spojrzał na Harry'ego, a okrutny uśmiech wykrzywił jego wężową twarz.

— Widzisz ten dom na zboczu? Mieszkał w nim mój ojciec. A matka pochodziła z tej wsi. Zakochała się w nim, ale on magii nie lubił, ten mój ojczulek... Porzucił ją, a ona zmarła przy porodzie... trafiłem do mugolskiego sierocińca... ale spójrz, Harry! Powraca moja prawdziwa rodzina!

Świst i łopot płaszczy wypełniły powietrze. Między grobami, tam, przed Latoną, pojawiło się kilkanaście postaci w czarnych pelerynach i maskach na twarzy. Powoli, jakby nie dowierzając własnym oczom, zbliżali się do Voldemorta. Jeden z nich padł na kolana, aby ucałować skraj jego szaty, a potem wszyscy klęczeli przed swoim panem, tworząc wielki, milczący krąg wokół grobu Toma Riddle'a.

— Panie, przebacz mi... przebacz nam wszystkim! — wyjąkał jeden z nich.

Crucio!

Śmierciożerca zadygotał, wrzeszcząc i wijąc się z bólu. Latona miała nadzieję, że pobliscy mieszkańcy to usłyszą, przyjedzie mugolska straż czy cokolwiek, co dałoby im wszystkim pretekst do rozpierzchnięcia się.

— Weź się w garść, Avery — syknął Voldemort. — Ja nie przebaczam, nie zapominam...

Voldemort wyciągnął szyję, a następnie, bardzo powoli, spojrzał na Latonę, której wnętrzności skręciły się. Dreszcze przebiegły jej po plecach, w żołądku znów jej zabulgotało... Nie mogła patrzeć w te czerwone oczy, o wąskich jak u kota źrenicach...

— Trzynaście lat temu okazało się, że mojej mocy ktoś może dorównać, tak przynajmniej myślałem — wysyczał Voldemort. — Chciałem ją zabić... Tak, to byłby ogromny błąd. Musisz wybaczyć moją ówczesna samolubność, Latono.

Dźwięk jej imienia przeszył jej uszy. Poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy, jak mięknie jej całe ciało.

Opowieść o odnalezieniu go przez Glizdogona, o wykorzystaniu Berty Jorkins, o poświęceniu Lily Potter i wiernym słudze, który wypełniał rozkazy Voldemorta w Hogwarcie, wcale Latony nie interesowała. Musiała uciekać. Czuła, że Czarny Pan chce dokończyć swoje dzieło... Nie mogła tu zostać... musiała coś zrobić...

Ale jeszcze nikt nie uciekł z sideł Lorda Voldemorta.

— Wykorzystałem mojego najwierniejszego poplecznika nie tylko, by upewnić się, że Harry Potter jako pierwszy dotknie pucharu, aby jego nazwisko w ogóle trafiło do Czary Ognia. Ten sługa doręczył również bardzo miłosierny prezent Latonie, naszej młodej przyjaciółce...

Latona podniosła głowę i spojrzała na Voldemorta. Uśmiechnął się, złowieszczo i przyjaźnie jednocześnie. Śmierciożercy rozglądali się, nie widzieli, gdzie była. W końcu jeden z nich ją dostrzegł. Podszedł do niej i rozerwał liny. Poczuła masakrujący uścisk na swoim ramieniu. Śmierciożerca zaciągnął ją pod sam nagrobek i rzucił nią tak, że wylądowała u samych stóp Voldemorta.

Czuła na sobie jego przenikliwy wzrok, a potem poczuła zimne, długie palce chwytające ją za podbródek. Voldemort szarpnął za jej twarz, zmuszając ją do spojrzenia sobie w oczy. Latona jeszcze nigdy nie czuła tak paraliżującego strachu. Łzy same napłynęły jej do oczu, chciała krzyczeć, wołać o pomoc. To był koniec. Nie było już żadnej nadziei.

— Jestem zaszczycony, mogąc cię gościć na tej małej uroczystości z okazji mojego powrotu. Można by cię nawet nazwać moim gościem honorowym.

Nie mogąc znieść dymu z kotła wlatującego do jej nozdrzy, ciało zmusiło ją do żałosnego kaszlu. Voldemort zacmokał i nachylił się, ich twarze dzieliły teraz centymetry.

— Wstań — wyszeptał.

Drżąc na całym ciele, uniosła się i poczuła lodowaty uścisk na śródręczu. W podartych i zabrudzonych ziemią szatach, stała, a Voldemort trzymał jej rękę wysoko w górze, szarpiąc nią i pokazując wszystkim śmierciożercom.

— Nie musisz ukrywać przede mną twoich pięknych blizn, Latono — powiedział.

Machnął różdżką, a czarne rękawiczki spadły z jej ramion, ukazując spiralne, iskrzące się złotym światłem blizny. Wśród śmierciożerców wybuchły szepty i głosy zdumienia.

— Znałem twoją babkę, Elwirę. Była niezwykłą czarownicą, władała czymś, czego nie rozumiałem, co pragnąłem posiąść. Głupia, nie wstąpiła w moje szeregi, powinna słono za to zapłacić. Nie zdążyłem cię zabić, drobnej dziewczynki, która złamała klątwę mojego mistrza, mojego idola... Ale ty sama pragnęłaś mnie spotkać, prawda?

Latona spojrzała wprost w czerwone oczy Voldemorta.

— Przeczytałem o twoich wyczynach w listopadzie i przypomniałem sobie o tobie. Najpierw postanowiłem cię zabić, gdy tylko rozprawię się z Harrym Potterem, ale potem pomyślałem... jakim cudownym byłabyś śmierciożercą, Latono. Chciałem cię sprawdzić, ciebie i twoje umiejętności. Gdyby się okazało, że jesteś godna Mrocznego Znaku... o wiele łatwiej byłoby mi odzyskać władzę.

Latona nie rozumiała, o czym mówił i nie chciała rozumieć.

— To mój wierny sługa podarował ci księgę o portalach i lusterka dwukierunkowe — powiedział, a oczy Latony rozszerzyły się. — Sam ją zapisał, sprawił, aby wyglądała na starą. Wiedziałem, że w Hogwarcie nie nauczają o portalach, więc miałem pewność, że nie zorientujesz się, że to tylko część instrukcji. Wejście i klucz to bilet w jedną stronę. A gdzie zamek i wyjście?

Blizny zaświeciły jeszcze jaśniej, przykuwając uwagę Voldemorta, który mówił dalej, lecz teraz sunął długimi, cienkimi palcami po głębokich śladach na ciele Latony. Strach, strach, strach, to jedyne, co czuła.

— Mój sługa śledził każdy twój krok przez cały rok i doniósł mi, że portale cię zainteresowały. Bardzo się ucieszyłem... już wtedy wiedziałem, że to tylko kwestia czasu, kiedy się spotkamy. Twoja zabandażowana dłoń była dla mego sługi znakiem, że dokończyłaś rytuał, że złamałaś prawo dla własnej przyjemności, oddałaś za nią krew, nie przestraszyłaś się potężnej, czarnej magii... no i wykazałaś się sprytem. Na przeszkodzie stanął jednak ten przebrzydły mieszaniec, ale na szczęście mój sługa go rozpracował. To by była tragedia, gdyby Christopher Callante zrobił ci krzywdę... Jak się okazało, był bardzo łatwy do zmanipulowania, wystarczyło jedno małe zaklęcie, aby bez problemu włamał się do pokoju wspólnego w dniu twoich urodzin i wykradł gotowe portale. Teraz wystarczyło tylko przekazać odpowiednie lusterko Harry'emu, abyś mogła tu do niego przybyć. Przepraszam stokrotnie, że musiałaś zmierzyć się z Callante, tym plugawym odmieńcem... ale jakoś musiałaś odzyskać wejście, prawda?

— Panie, twój plan był doskonały w każdym aspekcie — odezwał się jeden ze śmierciożerców głosem Lucjusza Malfoya. — Tylko ty jesteś tak wspaniałomyślny...

Ale Voldemort nie zwracał na niego uwagi, nadal wpatrywał się w jaśniejące z minuty na minutę blizny Latony.

— Przejdźmy do rzeczy — powiedział. — Moja nowo narodzona armia byłaby nie do pokonania, gdybyś zasiliła jej szeregi. Mogłabyś szerzyć wśród innych śmierciożerców twój talent odziedziczony po starej Elwirze, nauczyć ich kontrolować to, co ty kontrolujesz. Zostaniesz wynagrodzona ponad swoje najśmielsze marzenia, staniesz się moją prawą ręką. Dostąpisz zaszczytów, o których nie pomyśleliby nawet sami Lestrange'owie... Zabijmy wspólnie Harry'ego Pottera. Przejmijmy władzę nad światem czarodziejów, zgładźmy na zawsze szlamy i mieszańców!

Voldemort puścił rękę Latony, a ona upadła, rozbijając sobie łokcie. Czarny Pan skinął na dwóch śmierciożerców, którzy złapali ją i dźwignęli na nogi. Jeden z nich złapał ją ostro za brodę, zmuszając do patrzenia na pojedynek Voldemorta i Harry'ego, który rozpoczął się już niebawem.

Avada Kedavra!

Expelliarmus!

Mordercze i rozbrajające błyskawice wystrzeliły z różdżek Harry'ego i Voldemorta. Zerwał się wiatr, który zawiewał między walczącymi. Latona, nie powstrzymując wrzasków i płaczu, starała się wyrwać z rąk śmierciożerców. Jeden z nich uderzył ją w twarz i krew trysnęła z jej nosa.

To był inny rodzaj przerażenia, taki, którego jeszcze nigdy nie czuła. Stała się magnesem dla magicznej energii, czuła, jak jej pokłady wnikają w jej ciało, jak oczy i blizny rozbłyskują złotym światłem. Świetlisty pył pojawił się w powietrzu. Trans, w który wpadła, był nie do opisania, tak samo, jak przypływ magicznej mocy, który zalał jej organizm.

Puśćcie mnie!

Jej głos słychać było z daleka. Miał w sobie coś, co sprawiło, że Latona go nie poznała; trzymający ją śmierciożercy zawyli, a ich dłonie pokryły wielkie ropne bąble. Ich maski opadły, ukazując oblicza Malfoya i Notta. Latona rzuciła się w stronę ciała Cedrika i pucharu... zaraz będzie w domu...

Wąski promień zaklęć połączył obie różdżki, które dygotały i wibrowały. Nagle złota nić rozszczepiła się, a jeden z jej końców pomknął wprost na Latonę, godząc ją w plecy. Poczuła, jak jej stopy odrywają się od ziemi. Wznosiła się wraz z Voldemortem i Harrym w powietrze, szybując z dala od grobu. Złota wiązka światła wróciła, skąd przybyła, aż tu nagle ze strumienia wytrysnęło tysiące nowych promieni, wznosząc się nad nimi świetlistymi łukami, aż w końcu znaleźli się w błyszczącej sieci w kształcie kopuły. Śmierciożercy krzyczeli, pytali, co mają robić, niektórzy podbiegli do ich okaleczonych pobratymców, a jeszcze inni wpatrywali się w mieniące się ślady stóp Latony.

W końcu z jej blizn trysnęły snopy światła, a oczy, wcześniej niebieskie, teraz były złote jak najszlachetniejsze monety. Oczy Voldemorta rozszerzyły się ze zdumienia, a Harry wrzasnął do niej, przekrzykując huk strzelających nadal wiązek światła:

— POMÓŻ MI! BŁAGAM, ZRÓB COŚ!

— Nie słuchaj go, Latono — krzyknął Voldemort, mocniej zaciskając palce na różdżce. — Tak, pokaż swoją prawdziwą moc!

Serce załomotało Latonie w piersi, ciśnienie zaczęło rozsadzać jej głowę...

A potem rozbrzmiał jakiś cudownie nieziemski dźwięk napływający z utkanej ze światła pajęczyny, która wibrowała wokół nich. Była to najcudowniejsza pieśń, jaką Latona kiedykolwiek słyszała. Poczuła się tak, jakby rozbrzmiewała w samej niej, a nie wokół niego, jakby łączyła ją z kimś bardzo ważnym, jakby ktoś szeptał jej do ucha:

Uwolnij swoją moc.

Nie mam żadnej mocy, odpowiedziała Latona muzyce, to tylko choroba. Nieodkryta wcześniej choroba krzątająca się po genach rodziny Li od pokoleń... Latona wyciągnęła różdżkę i wycelowała jej koniec w stronę Voldemorta, ale nagle usłyszała:

Expelliarmus!

Różdżka wyleciała jej z ręki. Grupa śmierciożerców zbliżyła się do niej, celując w nią roziskrzone końce różdżek. Latona odwróciła się. Chociaż nie widziała ich twarzy, ich oczy wyrażały więcej niż tysiąc słów. Kilkoro z nich opuściło nieco różdżki. Latona nie wiedziała, co było tego powodem. Oczy ją piekły, ręce tryskały złotem od nadmiaru magicznej mocy.

Promień łączący walczących zmienił się: teraz ślizgały się po nim wielkie paciorki światła, które zaczęły spływać od Voldemorta ku Harry'emu, ich różdżki zadygotały wściekle. Harry skupił się tak, jak nigdy dotąd, aby przepchnąć złoty paciorek, aż tu nagle z końca różdżki Voldemorta wystrzelił kłąb dymu w kształcie ludzkiej dłoni i natychmiast zniknął.

Czerwone oczy Voldemorta rozszerzyły się. Latona patrzyła, jak kolejne widma przeciskają się przez bardzo wąski tunel. Najpierw głowa, potem pierś i ramiona... tors Cedrika Diggory'ego. Latona doznała takiego szoku, że cofnęła się, wpadając na złotą siatkę. Gęste widmo Cedrika wyprostowało się, spojrzało najpierw na nić, a potem na Latonę i Harry'ego i przemówiło:

— Trzymajcie się. Harry, nie przerywaj połączenia. Latono, skup się, zaraz będziesz walczyć.

Jego głos dobiegał z oddali i przetoczył się echem jak odległy grzmot. Latona spojrzała na Voldemorta i jasne było, że wcale się tego nie spodziewał. Za chwilę kolejna mara zaczęła wydobywać się z końca jego różdżki. Pojawił się starszy mężczyzna, Latona nie rozpoznała go.

— A więc prawdziwi czarodzieje jednak istnieją — powiedział, patrząc na Voldemorta. — Zatłukł mnie, nie ma co... Ale wy go pokonacie. Dziewczyno, zbieraj siły.

Cień Berty Jorkins, zaginionej pracownicy ministerstwa, omiótł zdumionym spojrzeniem pole bitwy.

— Nie poddawaj się! — krzyknęła. — Nie daj mu się, Harry!

Wszystkie widma zaczęły krążyć wokół nich, oddzielając ich od grona przerażonych śmierciożerców. Syczały coś do Voldemorta, ale Latona nie mogła tego dosłyszeć. Z jego różdżki wyłoniła się jeszcze jedna głowa, o długich włosach i pięknej twarzy. Spojrzała na Harry'ego i Latonę, których ciała dygotały z przerażenie.

— Twój ojciec zaraz tu będzie, kochanie. Chce was zobaczyć — powiedziała cicho i Latona w końcu zrozumiała, kim była. — Uda ci się, Harry... trzymaj... — Mglisty cień Lily Potter zatoczył koło, aby stanąć przed Latoną. — Uwolnij to, dziecino. Nie szukaj różdżki.

I wtedy pojawiło się drugie widmo. Wysoki mężczyzna o potarganych włosach z okularami na nosie. Utkana z cienia postać Jamesa Pottera podeszła do krzywiącego się z wycieńczenia Harry'ego i wyszeptał coś do jego ucha. Potem, niespodziewanie, pojawił się obok Latony. Lekki uśmiech pojawił się na jego ustach.

Był taki  do kogoś podobny.

— Kiedy przerwie się połączenie, zostaniemy tylko przez chwilę, ale damy wam czas na dotarcie do świstoklika. Ochraniaj mojego chłopca, musi zabrać ciało Cedrika. To może boleć, Latono, ale dasz radę. Bądźcie gotowi do biegu...

— Teraz, Harry — wyszeptała matka chłopca. — Zrób to teraz...

Harry zebrał resztkę sił i szarpnął różdżką do góry. Złota nić pękła, utkana z promienia klatka znikła, pieśń ucichła. Cieniste postacie ofiar Voldemorta nie rozpłynęły się w powietrzu, otaczały go, osłaniając ich przed jego spojrzeniem.

Latona i Harry pobiegli tak, jak jeszcze nigdy w życiu, ale musieli przedrzeć się przez hordę śmierciożerców, bo puchar był jeszcze bardzo daleko. Zaklęcia mijały ich o milimetry.

Latona poczuła się tak, jakby miała zaraz wybuchnąć. Zostawiała za sobą złotą mgłę, sypiącą się z jej blizn i krwawiącej wargi. Nagle, zielone zaklęcie śmignęło jej nad głową. Złapała Harry'ego za szatę i powaliła go na ziemię tuż obok dużego nagrobka.

— Zatrzymam ich, czuję to! — zawołała. Śmierciożercy byli już bardzo blisko. Jej złote oczy odbijały się w okularach Harry'ego. — BIEGNIJ, NO JUŻ!

Harry popędził zygzakiem między grobami. Latona zerwała się na równe nogi. Nie zawahała się. Poczuła, jak serce wyrywa się z jej piersi i jak ciśnienie sprawiało, że głowa bolała ją przeokropnie. Tuzin wrogich zaklęć pomknął w ich kierunku.

PROTEGO! — zawyła, wyciągając ręce.

Ogromna, biała jak śnieg tarcza pojawiła się przed nią. Wszystkie zaklęcia odbiły się od niej, mknąc teraz w stronę śmierciożerców. Latona szła tyłem, utrzymując tarczę. Z każdą chwilą jej blizny jaśniały coraz bardziej... brakło jej sił. To było tak wyczerpujące...

Była już blisko Harry'ego, kiedy kłapnęły przerażające szczęki i Latona poczuła przeraźliwy ból. Opuściła tarczę, upadając na ziemię. Wąż Voldemorta zatopił ostre zębiska w jej łydce, tryskając jadem. Wrzeszcząc w próbie rzucenia jakichkolwiek zaklęć, Latona, z oczami pełnymi łez, zaczęła kuśtykać w stronę pucharu tak szybko, jak tylko mogła.

DRĘTWOTA! IMPEDIMENTO! — ryczała, strzelając promieniami z pokaleczonych dłoni. Zduszone wrzaski śmierciożerców...

Harry nie zatrzymał się, biegł dalej, a widma oddzielające od nich Voldemorta powoli zanikały. Paskudne zaklęcie trafiło Latonę w plecy, zalewając ją paraliżującym bólem, wąż wił się w pobliżu. Z każdym rzuconym zaklęciem ulatywała z niej energia, czuła, że wszystko dobiegnie zaraz końca...

— Z drogi! Ja go zabiję! Jest mój! — ryknął Voldemort, gdy widma zniknęły.

Harry zawrócił się w ostatniej chwili. Latona nie wiedziała, co się dzieje. Szarpnął nią, rzucając na martwego Cedrika i zawołał, wyciągając różdżkę:

Accio różdżka! Accio puchar!

Kiedy Harry dotknął Pucharu Turnieju Trójmagicznego, rozległ się ryk wściekłości Voldemorta. Barwy zaczęły mieszać im się przed oczami. Świstoklik wciągnął ich w wir, ciśnienie rozsadzało im mózgi. Latona czuła, że zbiera jej się na wymioty.

Jad Nagini zaczął działać, ale wracali, w końcu wracali i lada moment uderzyli o twardą ziemię i radosne wiwaty wdarły się im do uszu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro