Rozdział 9 - Szlaban

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przez cały następny tydzień Malfoy przechadzał się ze zwycięskim uśmieszkiem na ustach obok Harry'ego, Rona i Hermiony, którzy wyglądali na przerażonych faktem, że mógłby odkryć mały, mówiąc w przenośni, sekret Hagrida. Natomiast Latona nie mogła skupić się na niczym innym, niż na przeczytanym liście do jej rodziców. Po głowie chodziły jej najróżniejsze teorie odnośnie czego mógł ów list dotyczyć. Wiadome było, że Hagrid pisał o jakichś dzieciach, ale dlaczego do jej rodziców i dlaczego tak ważne było, aby się zaprzyjaźniły?

Pewnego dnia gdy Latona wracała z zajęć Draco pokazał jej książkę.

— Niezła okładka. O czym jest?

— Nie chodzi o okładkę — powiedział rozgorączkowany i otworzył książkę. — Zobacz.

W środku, między stronnicami, wciśnięty był zapisany kawałek pergaminu zaadresowany do Rona Weasleya.

— Weasleya ugryzł ten smok, który hoduje u siebie Hagrid — wyszeptał Draco. — Leży w skrzydle szpitalnym z pozieleniałą ręką. Poszedłem do niego dzisiaj i zabrałem mu tę książkę. Skontaktowali się z jednym z jego braci, który zajmuje się smokami. Jego kumple mają przylecieć w niedzielę o północy na wieżę astronomiczną i go zabrać. A wiesz, co jest w tym wszystkim najlepsze?

— Transportowanie smoków jest nielegalne — mruknęła Latona.

— Bingo! Musimy iść do McGonagall i o wszystkim jej powiedzieć.

— Czekaj, czekaj — powiedziała, marszcząc brwi. — Jak to "my"? To ty masz chrapkę na Pottera i jego przyjaciół. Mnie do tego nie mieszaj. Nie chcę zarobić minusowych punktów za szlajanie się w nocy po zamku.

— Powinniśmy trzymać się razem. Jak wszyscy Ślizgoni — warknął. — Nie wymigasz się, już wszystko zaplanowane.

— Na nic się z tobą nie umawiałam — syknęła nieprzyjemnie Larona. — Może nie byłam zbyt przekonująca w dzień ceremonii, ale teraz radzę sobie doskonale.

— Och tak? — zagaił drwiąco, krzyżując ramiona na piersi. — A więc szlochanie w ramię Gemmy Farley uważasz za poradzenie sobie? No co? Jesteś jeszcze zbyt lekkomyślna, aby twoje sekrety zostały przy tobie. Byłem tam, schowałem się za kominkiem. Chciałem zaczekać aż wrócić i dowiedzieć się, czy nasz plan wypalił, ale zamiast tego widziałem tylko, jak się mazgaisz.

— Ty... ty... łajdaku! — wydukała, drżąc z wściekłości i wstydu. — Moja matka miała jednak rację, kiedy opowiadała mi o Malfoyach! Wszyscy jesteście tacy sami: parszywi i pyszni!

Latona ostro wyminęła Malfoya, trącając go barkiem. Nie mogła opanować drżenia rąk. Łajdak, kretyn, śmieć! Jak ona mogła kiedykolwiek pomyśleć, że nie różni się niczym od innych, zapyziałych arystokratów?

Skoro Malfoy okazał się zwykłym egoistą, Latona postanowiła jak najszybciej ostrzec Harry'ego, Rona i Hermionę przed jego zamiarami. Ona, Latona! Niestety, pani Pomfrey, szkolna pielęgniarka, nie wpuściła jej do skrzydła szpitalnego, aby mogła porozmawiać z Ronem. Natomiast Gruba Dama, która strzegła wejścia do pokoju wspólnego Gryffindoru nie chciała jej słuchać, kiedy poprosiła ją, aby na chwilę wywołała Harry'ego lub Hermionę na korytarz. Gryfoni jakby rozmyli się w powietrzu, szukanie ich w tłumie było jak szukanie igły w stogu siana, a w tym tygodniu nie mieli już wspólnych zajęć, dlatego zostało jej jedno wyjście — Latona musiała osobiście stawić się tam, gdzie miało dojść do przekazania smoka. Na wieży astronomicznej.

Latona ubrała się w długi, czarny płaszcz, aby być niezauważalną i oświetlając sobie drogę różdżką, wymknęła się z lochów. Włóczenie się nocą po Hogwarcie było jednocześnie wielką przygodą oraz ruletką. Nigdy nie wiadomo, kiedy i skąd, można było natknąć się na prefekta lub jakiegoś nauczyciela patrolującego korytarze. Modliła się w duchu, aby jak najszybciej znaleźć Pottera i Granger i w spokoju wrócić do dormitorium.

W pewnej chwili, gdy przechodziła przez trzecie piętro, usłyszała dwa głosy:

— Aua, uważaj, jak stawiasz tą nogę!

— To nie moja wina, ta klatka jest okropnie ciężka!

Wybiegła na Pottera i Granger zza winkla.

— Wiejcie stąd!

Gryfoni w popłochu wypuścili klatkę z rąk, robiąc przy tym od groma hałasu. Siedzący w niej Norbert buchnął płomienistą kulą, tak że Hermiona musiała uskoczyć w bok, aby jej szata nie zajęła się ogniem.

Jak na złość, gdzieś przy wejściu do Wielkiej Sali rozległo się pojedyncze, lecz strasznie charakterystyczne miałczenie.

— Warell, co ty wyprawiasz?! — Harry wydał z siebie coś pomiędzy szeptem a krzykiem. — Zjeżdżaj, no już!

— Chcę was ostrzec, psiakrew! Malfoy chce was wydać! Uciekajcie z tym smokiem jak najdalej, bo was wyleją! — Zanim powiedzieli cokolwiek, Latona złapała klatkę razem z nimi. — Bierzcie nogi za pas. Na Merlina, żebym JA musiała taszczyć takie coś!

Hermiona i Harry wytrzeszczyli na nią oczy, ale nie protestowali. Szli tak szybko, jak pozwalała im ważąca z dobre sto kilogramów klatka z Norbertem. W pewnym momencie, Granger szepnęła:

— Harry, czy nie powinniśmy założyć twojej-

— Nie, nie powinniśmy — przerwał jej ostro Harry, rzucając jej wymowne spojrzenie. Granger zrobiła minę, jakby coś zrozumiała i zarumieniła się.

— Teraz idźcie już sami — powiedziała Latona, kiedy znaleźli się w korytarzu przed najwyższą wieżą. — Uch, ale się zmachałam...

— Nie rozumiem — mruknął Harry. — Dlaczego nam pomagasz? Trzymasz z Malfoyem.

— Już nie trzymam — odparła sucho. — A pomagam wam, bo chcę się na nim zemścić. On dostanie rugi za naopowiadanie McGonagall bajeczek, a wy i ja wyjdziemy z tego bez szwanku. Co nie znaczy, że cię lubię, Granger — dodała. Hermiona wywróciła oczami.

— To zmienia postać rzeczy — odwarknęła. — Chodźmy już, Harry, bo jeszcze jej się odwidzi.

— Dzięki — powiedział Harry, chwytając razem z Hermioną klatkę ze smokiem. — Zapamiętam to.

W tym momencie rozbłysła latarka. Harry i Hermiona gdzieś wyparowali.

Profesor McGonagall, w kraciastym szlafroku i z mokrymi włosami, trzymała za ucho Malfoya.

— Szlaban! — wrzasnęła. — I minus dwadzieścia punktów dla Slytherinu! To niedopuszczalne! Jak śmiałeś... NA MERLINA! WARELL! SZLABAN!

Profesor McGonagall z bardzo wściekłą miną z marszu złapała Latonę za płatek ucha i pociągnęła za sobą. Już po mnie, pomyślała.

— Jak śmiecie, jedno z drugim! Kolejne dwadzieścia punktów od Ślizgonów! — zawołała. — Idziemy do profesora Snape'a. On już zrobi z wami porządek.

— Ale pani profesor nie rozumie! — krzyknął Malfoy. — Na wieży będzie Harry Potter! On ma smoka! Prawda, Latona? Prawda?

Latona nie odpowiedziała. Wpatrywała się w rosnącą w oddali sylwetkę woźnego Filcha, na którego twarzy malował się paskudny uśmiech. Zapewne szedł już po Harry'ego i Hermionę.

McGonagall zaprowadziła ich do gabinetu Snape'a znajdującego się przy sali od eliksirów, gdzie usiedli i czekali na niego z nabzdyczonymi minami.

— Co tam robiłaś? — zapytał Malfoy. Wydawał się kompletnie niewzruszony zaistniałą sytuacją. Co więcej, frywolnie bujał się na krześle.

— Nie gadam z tobą — burknęła Latona. — To wszystko przez ciebie.

— To wasza pycha przywiodła was tutaj, nie pan Malfoy — rozległ się głos. Latona i Malfoy wzdrygnęli się i ujrzeli profesor McGonagall oraz profesora Snape'a wchodzących do gabinetu. — Zajmij się nimi, Severusie. Już nie mam na nich siły.

Latona znalazła się w potrzasku i zdawało się, że tym razem nie ujdzie jej to na sucho. Warto zaznaczyć, że już raz włóczyła się po zamku nocą i również nie było to najprzyjemniejsze doświadczenie. Czuła się okropnie i ze strachu trzęsły jej się ręce.

Profesor McGonagall opuściła gabinet. Snape usiadł na swoim czarnym, skórzanym fotelu i spojrzał na nich ozięble.

— Kretyni — zawarczał. — Za grosz samokontroli i oleju w głowie. Myliłem się co do ciebie, Malfoy — zwrócił się do chłopaka, który ewidentnie nie spodziewał się dostać reprymendy. — A jeśli chodzi o ciebie, Warell, doskonale wiedziałem, że będziesz taka sama, jak twoja matka. Opowiadała ci, jak raz przyłapano ją na dachu Hogwartu ze zgrają swoich zawszonych przyjaciół? A może ty też chciałabyś spróbować?

— Nie, panie profesorze — odpowiedziała Latona. Utrzymywanie kontaktu wzrokowego z profesorem Snape'em nie należało do najprostszych zadań, więc spuściła wzrok na swoje porysowane już baleriny, pokornie czekając na kolejne rugi. Naprawdę nie mogło być gorzej.

— Jak mniemam, twoja sława uderzyła ci do głowy — ciągnął Snape tym samym jadowitym tonem. Sprawiał wrażenie, jak gdyby sprawiało mu to ogrom przyjemności. — Myślę, że nocny szlaban w Zakazanym Lesie z Hagridem dobrze wam zrobi. A teraz jazda mi stąd!

Latona i Malfoy bez chwili zwłoki zwinęli się z gabinetu. Malfoy przez całą drogę do dormitoriów patrzył się na nią z niepohamowaną uciechą.

— Nie szczerz się tak, bo inaczej powyrywam ci te kudły i wypcham sobie nimi jaśka.

Nazajutrz Ślizgoni nawet nie zorientowali się, że Slytherinowi ubyło czterdzieści punktów, ponieważ to wynik Gryffindoru najbardziej ich zaskoczył. W ciągu nocy Gryfoni stracili aż sto pięćdziesiąt punktów, co wywołało ogólne poruszenie wśród reszty Hogwartczyków i zagwarantowało Ślizgonom pierwsze miejsce w tabeli. A potem się rozeszło — to Potter, Granger i Longbottom. Ślizgoni bili im brawa przy każdej możliwej okazji.

— No dobra, ale kto stracił u nas aż czterdzieści punktów? — zapytała Tracey karcącym tonem.

Latona udała, że tego nie słyszała i nałożyła sobie więcej jajecznicy na talerz. Malfoy natomiast, na którego zaczepki nie śniła reagować, teatralnie sięgnął do torby.

Zbliżające się wielkimi krokami egzaminy pozwoliły zapomnieć Latonie o punktach i szlabanie. Dafne, Tracey i Latona trzymały się razem i pomagały sobie w nauce. Ceniła je już od dłuższego czasu, ale teraz poczuła, że bez nich jej życie w Hogwarcie byłoby zdecydowanie trudniejsze.

Na tydzień przed egzaminami, na śniadaniu wręczono Latonie kartkę.

Twój szlaban rozpoczyna się dzisiaj o jedenastej wieczorem. Proszę czekać na pana Filcha w sali wejściowej.

Profesor M. McGonagall.

Tak więc o jedenastej wieczorem Latona pożegnała się z Dafne i Tracey i zeszła do sali wejściowej. Filch już czekał. Był tam również Malfoy, Harry, Hermiona i Neville.

Filch przeprowadził ich przez ciemny park, prosto pod okno chatki Hagrida.

— Jeśli myślicie, że ten półgłówek wam odpuści, bardzo się mylicie — powiedział Filch. — Po nocy w Zakazanym Lesie na pewno odechce się wam łamać regulamin.

Dreszcz przebiegł Latonie po plecach.

— Do lasu? — zapytała z cieniem strachu. — Myślałam, że profesor Snape żartował. Nie wolno nam tam wchodzić.

— Ten stary dziad i żarty to nie w jednym zdaniu — odparł Filch z wyraźną uciechą.

Ze swojej chatki wyszedł Hagrid z wielkim psem u nogi. Na jego obroży błyszczała blaszka z napisem "Kieł". Hagrid odesłał woźnego do zamku i poprowadził ich na skraj lasu. Gdy spojrzeli w głęboką czerń wśród gęstwiny drzew, jednogłośnie uznali, że już nigdy więcej nie narażą się na szlaban.

Poprawka, nigdy nie dadzą się złapać.

— Widzicie te srebrne plamy? To krew jednorożca. Jest tu jej pełno. Któryś musi błąkać się tu od zeszłej nocy. Rozdzielimy się i poszukamy go.

— Jak tak, to ja chcę psa — powiedział Malfoy, nie potrafiąc ukryć strachu. — I Latonę.

— A proszę cię bardzo, tylko uważaj, bo to straszny tchórz. — Latona spojrzała ze złością na Hagrida. — Miałem na myśli psa, Warell. Jeśli któreś z was znajdzie jednorożca, strzela zielonymi iskrami, dobra? A jak będziecie w opałach, czerwonymi. Ja, Harry, Hermiona i Neville pójdziemy w lewo, a reszta w prawo. No, na co czekacie? Do roboty!

Latona i Draco szli w milczeniu, wpatrując się w zabrudzoną krwią ścieżkę. Było tam zimno i strasznie, każdy, nawet najmniejszy szelest stał się dla nich znakiem do ucieczki.

— Nie zgrywaj twardziela — zachichotała Latona, kiedy Malfoy nagle wyprostował się i wypiął. — Nawet mi się gacie trzęsą.

— Och, oczywiście — prychnął Malfoy. — Wielka, rodzinna duma Gryfonów.

— Od połowy roku puszę się jako Ślizgon i jakoś mi z tym lepiej... AAAA!

Latona poczuła, jak coś owija się wzdłuż jej brzucha. Niewiele myśląc, wystrzeliła z różdżki czerwone iskry.

— Spokojnie, psiakrew! To ja!

— MALFOY, TY TĘPY GADZIE! — wrzasnęła Latona, rzucając się na niego z pięściami. Serce biło jej jak oszalałe. — CO CI ODBIŁO DO GŁOWY?!

Przybiegł Hagrid z załadowaną kuszą. Kiedy dowiedział się, że to fałszywy alarm nieźle ich zrugał. Zaprowadził ich do Harry'ego i Neville'a. Latona nadal nie mogła opanować oddechu.

— Robimy zamianę, podziękujcie tym kretynom — powiedział wściekle Hagrid, wskazując na Latonę i Malfoya podbródkiem. — Harry, idź do nich, liczę, że ich uspokoisz. A my pójdziemy teraz sami.

Tak więc ruszyli dalej i szli tak z pół godziny, zagłębiając się bardziej w puszczę. Dygotali z zimna. Ścieżka robiła się coraz węższa, a drzewa rosły gęściej.

— Chłopaki, zobaczcie — szepnęła Latona, zatrzymując ich ręką.

Pień grubego drzewa był cały umazany srebrzystą krwią w nienaturalny sposób. Wyglądało to tak, jakby zraniony jednorożec opierał się o ów konar, umierając.

Na polanie przed nimi było widać jeszcze większą, białą plamę. A obok niej jednorożec, niestety już martwy. Jego perłowobiała grzywa rozsypała się kaskadami po liściach, jego nogi spoczywały pod różnymi kątami.

Wtem, krzak naprzeciwko zadrżał. Latona zrobiła krok w tył, chowając się za Harrym i Malfoyem. Z cienia wyłoniła się zakapturzona postać w długiej, postrzępionej szacie, zbryzgana jednorożą krwią. Stali tam jak wryci.

Malfoy wrzasnął i ruszył do ucieczki. Chwycił Latonę za nadgarstek, ale ta wyślizgnęła mu się, sparaliżowana przez strach. Zakapturzona postać spojrzała prosto na Latonę i Harry'ego, a Harry złapał się za głowę.

Wtedy jakby dotarło do Latony, że to przecież Zakazany Las, pełen śmiercionośnych stworzeń.

Odwróciła się na pięcie i rzuciła się do biegu, wystrzeliwując przy tym czerwone iskry. Usłyszawszy za sobą tętent kopyt, poczuła, jak ktoś łapie ją za kołnierz i ciągnie w górę. W jednej chwili Latona znalazła się na grzbiecie centaura, tuż przed Potterem, widocznie słabym i bladym jak kreda.

— Co się stało? Kim jesteś, centaurze?

— To stworzenie było bardzo niebezpieczne, dziewczyno Warellów — odpowiedział centaur. Skąd wiedział, kim jest Latona? — Jestem Firenzo. Trzymajcie się, gwiezdne dzieci. Już czas, aby Hagrid się wami zaopiekował.

Firenzo wierzgnął przednimi kopytami i pognał galopem przed siebie. Przedzierali się właśnie przez szczególnie gęsty kawałek kniei, gdy Firenzo nagle się zatrzymał.

— Wiecie, do czego używa się krwi jednorożca, gwiezdne dzieci?

— Nie — odpowiedział zaskoczony Harry. — W szkole używamy tylko rogów i włosów z ogona.

— To dlatego, że ten, kto zabije jednorożca, zostanie na zawsze przeklęty i nigdy nie zazna już szczęścia. Krew jednorożca daje życie wieczne.

— To ciekawe — zastanowiła się Latona.— To prawie tak samo, jak Kamień Filozoficzny.

— Wiesz o Kamieniu? — przeraził się Harry. — Ale jak?

— Przeczytałam o nim w karcie z czekoladowych żab — odparła, wzruszając ramionami. — Co w tym dziwnego? Firenzo, kto mógłby odważyć się na taki czyn?

— Jak myślisz, kto czeka już tyle lat, by odzyskać władzę, kto czeka tak długo, aby urodzić się na nowo?

— No nie wiem, może...

— Chcesz powiedzieć, że to... to był Voldemort?

Latona natychmiast syknęła i zatkała sobie uszy.

— Nie wymawiaj tego imienia! Kto jak kto, ale ty?!

Ścieżką biegła do nich Hermiona, a za nią Hagrid, sapiąc głośno. Łypiąc groźnie na Pottera, za to, że nastraszył ją w tak perfidny sposób, Latona ześlizgnęła się z grzbietu centaura i uśmiechnęła się do niego półgębkiem.

— Hagridzie, martwy jednorożec jest tam, na polanie. Dziękuję, Firenzo, za to, że mnie zabrałeś. Zmachałabym się tam na śmierć, idąc tu samą.

— Nasze spotkanie nie było zapisane w gwiazdach. Ufam, że to nasz centaurski błąd. Bywajcie zdrowe, gwiezdne dzieci. Już niedługo poznacie się na nowo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro