Of The Eleventh of December and Fallen Angels || Lashton

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Luke siedział przy biurku z zamiarem wzięcia się do pracy. Jednakże miasto wyglądało zbyt wspaniale. Noc wcześniej spadł śnieg, więc powietrze było czyste, a ziemia miękka od białego puchu. Świat na zewnątrz był o niebo lepszy niż to, co był w stanie przelać na papier. Naprawdę, powinien wziąć się do roboty. 

    Jednakże miał szczęście, że nie zdążył się za to zabrać, gdy usłyszał głośny krzyk, a potem ujrzał spadającą sylwetkę. To go całkowicie zszokowało. Niecodzienne ludzie spadają z nieba. Szybko otworzył okno i wspiął się na biurko. Mężczyźnie raczej nic nie było. Leżał w zaspie śniegu przy oknie. Nie był ubrany w sposób, jaki mówiłby, że planował poleżeć sobie w śniegu i zdecydowanie wyglądał na zamroczonego. 

    Spoglądając w górę, by upewnić się, że nikt inny nie planuje spaść z nieba, Luke zobaczył prawdopodobną przyczynę takiego a nie innego rozwoju wypadków. Nad oknem powyżej, na drugim piętrze, znajdowały się w połowie rozwieszone lampki. Jednakże nie zmieniało to faktu, że mężczyzna spadł z dachu. I Luke zdecydowanie powinien sprawdzić czy wszystko z nim okej. 

    Śpieszył się, bo jeśli ten ktoś uderzył się w głowę, mogło być z nim naprawdę źle. Luke znajdował się w pełnym biegu, nie zdążył nawet założyć płaszcza, nim wybiegł z budynku. Prędkość z jaką biegł spowodowała, że upadek był jeszcze boleśniejszy. 

    Najwidoczniej na chodniku znajdował się lód, którego właściciel budynku nie zdążył jeszcze posypać solą. O czym dobrze byłoby widzieć. Jednakże nie miał o tym pojęcia, dlatego właśnie leżał teraz na chodniku z wykrzywioną nogą, nie mogąc złapać powietrza. Tak oto zakończyła się jego akcja ratunkowa. 

    Szczerze, Luke zamierzał leżeć tak tylko przez chwilę. Do czasu, aż będzie w stanie zebrać się w sobie na tyle, by sprawdzić jak ma się drugi mężczyzna. Okazało się jednak, że nie było to potrzebne. 

    Grudniowe słońce zostało zasłonięte przez głowę należącą do faceta, który spadł z nieba. Stał on przez chwilę nad Lukiem, przyglądając mu się ciekawie. 

    – Wszystko w porządku? – zapytał, oferując Hemmingsowi dłoń. 

    – Powinienem zadać ci to samo pytanie – odparł Luke, chwytając za jego dłoń. Była drażniąco atrakcyjnie większa od jego własnej. 

    – Widziałeś to? Boże, to zawstydzające. 

    – Tak. Wyglądałem przez okno, gdy spadałeś. Nic ci nie jest? 

    – Nie. Mówiąc szczerze, to nie mój pierwszy raz. Latem upadki są o wiele boleśniejsze. 

    – Więc lubisz życie na krawędzi? Jak masz na imię? – zapytał Luke, poruszając lekko nogą i w konsekwencji krzycząc z bólu. 

    – Ashton. A ty krwawisz! 

    – Niezła obserwacja. 

    – Nie, ja… Słuchaj. Jestem po szkoleniu medycznym. Oficjalnym i w ogóle. Więc, nie tak, że w innym wypadku bym tego nie zrobił, ale zgodnie z prawem muszę się tobą zająć, chyba że się na to nie zgodzisz. Więc może pójdziemy do mnie, żebym mógł ci pomóc? 

    – Nie jestem pewien, czy dam radę tam dojść, ale okej. – Noga naprawdę dawała mu się we znaki, a Ashton był naprawdę słodki. 

    – Mogę cię zanieść. Okej… Wydaje mi się, że nie zapytałem o twoje imię? 

    – Luke. I jestem wyższy o jakieś dziesięć centymetrów. 

    – Tak, ale ja mam za sobą treningi. Zaufaj mi. 

    – Słuchaj, bez obrazy, jestem pewny, że radzisz sobie świetnie z bandażami i całą resztą, ale dopiero co spadłeś z budynku. I nie jestem pewny, czy mogę ufać twoim osądom co do tego, na co cię w chwili obecnej stać. 

    Ashton raczej nie powinien zwyczajnie wziąć Luke'a na ręce, by dowieść swojej racji, ale tak właśnie zrobił. I wyglądało na to, że nie miał z tym najmniejszych problemów. Zdecydowanie nie siłował się z niesieniem Luke'a. Z pewnym swego spojrzeniem Ashtona i lekim rumieńcem na twarzy Hemmingsa, powoli skierowali się na drugie piętro. 

    Schody były na tyle szerokie, że Luke nie czuł się zagrożony w ramionach drugiego chłopaka. Ashton był silny, co było świetne z wielu powodów. 

    Kiedy Ashton posadził Luke'a na zbyt krótkiej kanapie, pobiegł do innego pokoju po jakieś rzeczy. Blondyn wykorzystał tę chwilę na rozejrzenie się, stwierdzając, że podoba mu się to, co widzi. Znajdowały się tam jakieś dziwne książki, Kurt Vonnegut i inne egzystencjonalne bzdury, które Luke kochał z całego serca, oraz płyty ułożone w schludne stosy, lecz bez żadnej narzuconej kolejności. Schludnie i prawdziwie. Mogliby się zaprzyjaźnić. 

    – Dobrze. Luke – powiedział Ashton, siadając na stoliku do kawy – muszę uzyskać twoją zgodę, jeśli chcesz, żebym obejrzał twoją nogę. Oczywiście nie zamierzam brać od ciebie żadnych pieniędzy, ale potrzebuję twojej zgody. 

    – Śmiało. Jesteś pewny, że wiesz co robisz? 

    – Mogę pokazać ci swoje certyfikaty, jeśli chcesz. Uniosę teraz twoją nogę. 

    Spodnie od piżamy, które miał na sobie Luke, były mocno zakrwawione, ale dobre pranie powinno załatwić sprawę, więc Ashton ostrożne podwinął nogawkę do góry. 

    Obserwowanie go podczas pracy było szcsecze niesamowite. Wykładał naprawdę dużo ostrożności w samo oczyszczanie rany. Później, trzymając małą latarkę pomiędzy wargami, dokładnie się jej przyjrzał. 

    – Cóż, na szczęście nic nie złamałeś. Nie jesteś wystarczająco posiniaczony i opuchnięty. Nieźle się pocharatałeś, ale nie ma potrzeby zakładania szwów. Zrobię opatrunek i będziesz mógł wracać do siebie. Będziesz musiał regularnie czyścić ranę i zmieniać opatrunki, żeby nie wdała się żadna infekcja. Oczywiście możesz do mnie wpaść, gdybyś miał jakieś pytania. 

    – Uh, co robisz? Gdzie pracujesz, że wiesz te wszystkie rzeczy? Jesteś lekarzem? 

    – O nie. Nie jestem na tyle dobry z chemii i biologi. Nie, jestem pracownikiem parku. Latem pełnię rolę ratownika na Leech Lake, a zimą pracuję w lesie. Czemu pytasz? Nie ufasz mi? – zapytał Ashton, na chwilę przerywając, by na niego spojrzeć. 

    – Nie, nie o to chodzi. Po prostu… Nie wyglądasz na kogoś, kto byłby w stanie siedzieć cały dzień zamknięty w gabinecie. No wiesz, sam mówiłeś, że spadnie z budynków to dla ciebie chleb powszedni. 

    – Słuszne spostrzeżenie. Co z tobą? Czym się zajmujesz? To może trochę zaboleć.

    Ashton napryskał czymś w najgłębsze miejsce rozcięcia i tak, bolało jak cholera. 

    – Uh… Piszę artykuły do gazety. Rubryka rozrywkowa. 

    – Serio? 

    – Serio serio. To… Ah… Zabawne. Zazwyczaj. Co to jest? 

    – Środek dezynfekujący. Patrząc na to, że nadziałeś się na drzewo, stwierdziłem, że nie zaszkodzi go użyć. 

    Po tym chłopak zakrył ranę gazą i zakleił. Luke nie do końca chciał, by ich małe spotkanie dobiegło końca. Kiedy Ashton zaczął zbierać rzeczy do apteczki, blondyn usiadł prosto, zawiedziony, że będzie już musiał wracać do siebie. 

    – Jeśli zacznie mocniej boleć, możesz wziąć ibuprofen czy jakiś inny środek przeciwbólowy. Dasz radę sam wrócić do siebie, czy mam cię zanieść? – Luke poczuł ciepło w piersi przez to, że Ashton o to zapytał. 

    – Myślę, że jakoś dam radę. Zajmie to trochę dłużej niż zazwyczaj, ale będę musiał jakoś to przetrwać, huh? 

    – Pewnie tak. To do zobaczenia. I staraj się trzymać z daleka od lodu. 

    – A ty postaraj się nie spadać z żadnych budynków – odparł Luke, podnosząc się z kanapy. 

    – Kiedy mówisz o tym w taki sposób, mój wypadek naprawdę brzmi gorzej. 

    – Oh, tak myślisz? 

    Luke miał zamiar wyjść, zdążył już pożegnać się z Ashtonem, kiedy ten go zawołał. 

    – Luke, chciałbyś wyskoczyć kiedyś na jakąś kawę? 

    – Uh, tak. Pewnie. Może dasz mi swój numer?

    – Jasne. 

    Ashton poszedł do niego, wyciągając długopis z kieszeni swojej flanelowej koszuli i napisał rząd cyfr na skórze Luke'a. Nawet jego charakter pisma był uroczy, a dwa małe ‘X’, które znajdowały się zaraz za numerem były nawet bardziej urocze. 

    Żaden z nich nie nazwał tego randką, lecz Ashton przyłapał Luke'a na przyglądaniu mu się podczas gdy wykonywał swoje medyczne hokus pokus, a Luke zwrócił uwagę na przedłużające się dotyki i delikatnie spojrzenia. 

    Dopiero później tego samego dnia Ashton to potwierdził. To zdecydowanie była randka i Luke czuł się trochę jak dziecko przez to, jak podekscytowany był. Mieli spotkać się w tygodniu, w kawiarni prowadzonej przez jednego z przyjaciół Irwina. 

    Luke, jako pisarz oraz osoba ze sprawianie działającym mózgiem, uświadomił sobie, jak dziwnie to brzmiało. Była tylko jedna rzecz, którą mógł w takiej sytuacji zrobić – musiał o tym napisać. W dokumencie zatytułowanym “Jedenastego grudnia”, z nadzieją, że pewnego dnia będzie mógł podzielić się tym z nową generacją, napisał krótką historię o nietypowym aniele, który dosłownie spadł z nieba.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro