A Very Malfoy Christmas || Drarry

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    – No dalej, niedołęgo, zabaw się trochę. 

    Draco spojrzał wilkiem w zielone płomienie, w których tańczyła głowa Pansy, patrząca na niego z rozdrażnieniem. 

    – Naprawdę nie jestem w humorze. 

    Pansy westchnęła. Gdyby przed nim stała, na pewno tupałaby nogą z irytacją. 

    – Siedzisz naburmuszony z powodu jakiegoś głupiego testu, na którym poszło ci naprawdę dobrze, a co najgorsze, całkowicie rujnujesz przy tym świąteczny nastrój. 

    – Powtarzam to po raz tysięczny, Pansy, to nie był jakiś tam głupi test. To była cholerna weryfikacja skuteczności działania.

    – Oh, wy aurorzy lubicie się popisywać. A, jak mówiłam, poszło ci dobrze. Więc skończ z tym nonsensem, załóż szaty wyjściowe, które idealnie podkreślają każdą krzywiznę twojego niesamowitego tyłka i za pół godziny wydzimy się na imrezie. A jeśli cię tam nie będzie to, dopomóż mi Merlinie, ukatrupię cię. 

    – Impreza tuż przed świętami? – zapytał Draco, starając się nie pokazać jak bardzo wpłynął na niego komplement. 

    – Nadeszły desperackie czasy, Draco – odparła Parkinson. Wyglądała jakby wiedziała, jak bardzo. – Potter tam będzie. 

    Draco nabrał kolorów. 

    – Miejsce pobytu mojego portnera ani trochę mnie nie obchodzi, gdy nie jesteśmy na służbie – odparł wyniośle. 

    Brwi Pansy uniosły się, lecz nie drążyła tematu. 

    – Pół godziny. 

———

    Gdy tylko zmaterializował się przed gigantycznym namiotem, Pansy chwyciła go za ramię i przeprowadziła przez zatłoczone wejście. Nawet nie mrugnęli, gdy wnętrze namiotu okazało się wyglądać jak bardzo ekskluzywny bar, z wielobarwnym parkietem, drewnianymi meblami i mosiężnymi dodatkami. Na samym końcu znajdowała się otwarta przestrzeń przeznaczona do tańca, ledwie widoczna przez morze stolików i krzeseł.

    I właśnie w taki sposób Draco odnalazł samego siebie w samym centrum kakofoni, którą był Bal Bożonarodzeniowy urządzany przez Biuro Aurorów, oparty o drewniany filar, przy którym zostawiła go Pansy (rzucając w jego stronę jeszcze kilka uroczych uwag na temat jego samopoczucia), zanim sama rzuciła się w tłum otaczających ich ludzi. 

    – Dlaczego jesteś taki posępny, Malfoy? 

    Draco zamknął oczy. Oto stała przed nim osoba, z którą najmniej chciał w tym momencie rozmawiać. Westchnął, zrezygnowany z powodu brutalnego obrotu spraw i przywitał swojego rozmówcę. 

    – Potter. 

    Skinął krótko głową. Nie trzeba było zbyt wiele obserwacji, by zauważyć, że jego partner był krok od bycia kompletnie zalanym. Jego zielone oczy błyszczały, otoczone czerwienią jego policzków; Potter zdecydowanie wczuł się w świąteczny nastrój. Czarnowłosy pokiwał głową, zanim zapytał. 

    – Dlaczego dąsasz się samotnie w kącie? 

    Draco spiął się. 

    – Malfoyowie się nie dąsają. – Wydął wargi naburmuszony. 

    – Więc dlaczego… 

    – Jeśli musisz wiedzieć – powtarzalność Pottera zaczynała robić się męcząca – nie poszło mi tak dobrze na testach wydajnościowych, jakbym sobie tego życzył. 

    Gryfon zmarszczył nos. 

    – Testach wydajnościowych? 

    – Oh, no jasne. Wybrańcy są zwolnieni od tak przyziemnych rzeczy – powiedział kąśliwie. 

    Harry wywrócił oczami. 

    – Miałem swoje jakiś czas temu. Nie wiedziałem, że wciąż je przeprowadzają. 

    – Jak widać. 

    Przez chwilę stali w ciszy. 

    Proszę, idź sobie, poprosił Draco, choć słowa te nigdy nie wydostały się spomiędzy jego warg. 

    – Więc dlaczego nie poszło ci za doborze? 

    – Tak dla jasności, poszło mi dobrze. Po prostu nie na tyle, na ile liczyłem. 

    Zanim Potter miał szansę ponownie zapytać o to samo, Draco zebrał się na odwagę i powiedział. 

    – Nie mogę wyczarować patronusa.

    Nastąpiła kolejna chwila ciszy. 

    – Nie możesz? 

    Draco pokręcił głową. Potter spojrzał na niego z pijackim zaniepokojeniem. 

    – Dlaczego nie? Jesteś jedym z najbystrzejszych aurorów, co nie? 

    Na te słowa Draco skrzyżował ramiona i wyprostował się. 

    – Tu nie chodzi o inteligencję, Potter – odpowiedział tak spokojnie jak potrafił. Starał się powstrzymywać od komentarzy na temat inteligencji niektórych z jego kolegów z branży. Zwłaszcza tych rudowłosych. – Nie potrafiłem znaleźć wystarczająco szczęśliwego wspomnienia. 

    Harry zamrugał, wyginając lekko wargi i rozglądając się dookoła pomieszczenia, jakby znało ono odpowiedź na kłopot Dracona. W końcu jego spojrzenie powędrowało ku górze i zastygło na moment. Draco od razu zrobił się zaniepokojony grzesznym uśmiechem, który wykwitł na jego twarzy, wciąż zarumienionej drinkami, które w siebie wlał. Wzrok Pottera wrócił po chwili z powrotem na byłego Ślizgona. 

    – Wiem, jak temu zaradzić – wymamrotał, zanim zabrał się za robienie ostaniej rzeczy, której Draco się po nim spodziewał: całowania go, mocno. 

    Oczy Malfoya rozszerzyły się i wydał zaskoczony odgłos, gdy został przyparty do drewnianego filaru, z dłońmi przycśnietymi do boków jego ciała. W trakcie jego blond włosy opadły mu na oczy, łaskocząc go w brwi. 

    Po chwili przymknął powieki, czując, jak spierzchnięte usta zaczynają poruszać się na jego wargach, uspokajająco i pytająco. Odpowiedział delikatnym jękiem. 

    Harry miękko przygryzł dolną wargę Draco, zanim się odsunął. Malfoy od razu spojrzał do góry. Tuż nad nimi znajdowała się gałązka jemioły zawieszona na krokwi, wyglądając całkowicie niewinnie. Pansy za to zapłaci. 

    – To bardzo bezczelne z twojej strony, że pomyślałeś, że całowanie mnie będzie wystarczająco dobrym wspomnieniem do przywołania patronusa. 

    – Dąsałeś się pod jemiołą, Draco. Co innego miałem zrobić? 

    Blondyn uniósł brew, starając się ukryć rozbawienie.

    – Malfoyowie się nie dąsają, Potter. Już ci to mówiłem. 

    Harry wywrócił oczami, zanim wyciągnął w jego stronę dłoń. 

    – Chodź. 

    – Gdzie? 

    – Cóż, to wspomnienie jest całkiem szczęśliwe – zamilkł na chwilę – ale myślę, że możemy postarać się o lepsze… Co ty na to? 

    I po tym puścił mu oczko. Naprawdę miał czelność puścić mu oczko. 

    – O wiele lepsze. – Draco pokiwał głową, chwytając dłoń Harry'ego i powodując, że jego zielone oczy zmrużyły się ze śmiechem. 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro