Thanks Go... Somebody It's Christmas || Aziraphale x Crowley

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Aziraphale i Crowley wspólnie przyznają, że świąteczne piosenki i filmy są sukcesem z ich strony, a przynajmniej przyznali sobie za nie wszelkie zasługi przed swoimi przełożony, za co otrzymali ogromne pochwały. 

    W rzeczywistości nie widzieli do końca, skąd się one w ogóle wzięły. 

    Ludzie mieli bujną wyobraźnię, jak lubił mawiać Crowley. Więc po prostu za tym poszli i wyciągnęli z tego najwięcej, ile się dało. Kiedy życie daje ci cytryny, zrób z nich lemoniadę, a kiedy ludzie coś wymyślą, przypisz sobie za to zasługi. 

    Crowley nigdy tego otwarcie nie przyzna, ale lubił świąteczny czas. Kochał panującą atmosferę, nieuniknione zamieszanie w centrach handlowych, chaos rozkwitający w te kilka dni przed świętami i mający swoje apogeum w samą Wigilię. 

    Kochał również świąteczne lampki, ciepłe napoje serwowane przez swojego anioła i te leniwe popołudnia, kiedy mógł po prostu drzemać na sofie z głową ułożoną na jego kolanach. Anioł piłby wtedy kakao, czytał książki i od czasu do czasu głaskałby śpiącego demona po głowie. 

    Jeśli ktoś zapytałby Crowley'a jaka jest jego ulubiona świąteczna piosenka, udzieliłby wymijającej odpowiedzi. Coś o lubieniu klasyków Franka Sinatry i że całkowicie gardzi God Rest Ye Merry Gentlemen i Silent Night (chociaż tak naprawdę je lubił; uważał je za uspokajające i dodające otuchy, ale jego praca wymagała od niego nienawiści, więc po prostu to robił). Mówiąc szczerze, miał ulubioną świąteczną piosenkę. 

    Było to Thanks God It´s Christmas autorstwa Queen i Crowley wolałby umrzeć niż powiedzieć komuś, że kochał którąś z piosenek Qeen. 

    W jakiś sposób przypominała mu ona o nim samym i Aziraphale i zawsze przyłapaywał się na uśmiechaniu jak idiota, kiedykolwiek ją słyszał. 

    Aziraphale nie mógł się o tym dowiedzieć.

    – Czy to… Czy to Freddie Mercury?

    Jechali do domu w dzień przed Wigilią, kiedy jego Bentley zdecydował, że przyszedł czas posłuchać głosu Freddie'ego i Crowley nie zdawał sobie sprawy, że podśpiewywał pod nosem do czasu, aż było za późno. 

    Czuł, jak czubki jego uszu robią się czerwone. 

    – Uhm… Tak? 

    – Myślałem, że go nie lubisz. – Anioł zmarszczył czoło. 

Kochanie, wspólnie dzieliliśmy nasze łzy
Przyjacielu, mieliśmy wspólne nadzieje i obawy

    W aucie zapanowała niezręczna cisza, z Freddie'm dziękującym Bogu za to, że są Święta. Aziraphale wydawał się uważnie wsłuchiwać w każde słowo. 

    – Nie lubię – skłamał niezręcznie Crowley. 

    – Cóż – odezwał się po chwili Aziraphale – a mi się podobają. Słowa piosenki, mam na myśli. To miłe. 

Kochanie, żyliśmy w ciężkich czasach
Przyjacielu, idziemy najdziwniejszymi drogami

    To zaskoczyło demona. 

    – Uhm… Serio? 

    – Oh, tak! Są naprawdę… dopasowane. Do nas. Jeśli wiesz, co mam na myśli, mój drogi. 

    Crowley nie musiał widzieć teraz swojego odbicia w lustrze. Wiedział, że nie tylko jego uszy, ale także i policzki przybrały szkarłatny odcień. 

    – Cóż… Nie jest taka zła, gdyby się nad tym zastanowić… Uhm… – zająknął się lekko. – W porównaniu do albumu Best of Queen jest do zniesienia. 

    Aziraphale nie powiedział nic więcej, ale zrobił odrobinę głośniej. 

    Po tym podróż przebiegała już w całkowitej ciszy. 

    – Kocham Gwiazdkę – powiedział Aziraphale późnym popołudniem, siedząc przy świecącej się choince, ze świeczkami rozstawionymi w każdym możliwym miejscu (byli w mieszkaniu Crowley'a, oczywiście; anioł nie pozwoliłby, by w pobliżu jego dorgocennych książek znajdowała się chociaż jedna świeczka. Nie po ostatnim razie) i siedzieli przytuleni na sofie, z butelką wina czekającą na stole. 

    Oglądali To wspaniałe życie. Jakże by inaczej. 

    – Wiem, że tak… Clarence. – Crowley zaśmiał się, na co anioł dał mu kuksańca w żebra, lecz na jego ustach także pojawił się uśmiech. 

    – Kocham tę magię! – kontynuował Aziraphale i Crowley poczuł, jak na jego wargi próbuje wedrzeć się uśmiech. – Chociaż nie jest to tak wspaniale i świetne, gdy jest się samym. Nikt nie powinien być sam w Święta. 

    – Cóż… To właśnie dlatego spędzamy je razem, aniele. 

    – Chciałbym, żeby tak było już zawsze. – Aziraphale spojrzał na Crowley'a z dziwnym wyrazem twarzy, który powinien naprowadzić go na to, co się zaraz wydarzy. Jednakże było inaczej, dlatego pocałunek całkowicie go zaskoczył. 

    – Cóż… Moglibyśmy postarać się, by porwało to jak najdłużej – powiedział, kiedy się od siebie odsunęli, przyłapując się na tym, że uśmiecha się jak idiota. 

    – Może otworzymy ajerkoniak, puścimy kolejny film i nie opuścimy tej kanapy przez resztę popołudnia? – zaproponował anioł z całkowicie nie-anielskim spojrzeniem. 

    – Jestem jak najbardziej za. – Crowley uśmiechnął się po raz kolejny tego dnia. – Dzięki Bog… komuś tam, że są Święta. 

    Teraz przyszła kolej na to, by wargi Aziraphale'a wygięły się w uśmiechu. 

    – Wiedziałem, że lubisz tą piosenkę. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro