ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mój sen dziś był tak głęboki, że ledwo otworzyłam oczy, a ponownie chciałam je zamknąć. Wiedziałam, że za sprawą alkoholu, jakoś łatwiej mi to przyszło. Potrzebowałam wody. I tabletki. Moja głowa zaraz wybuchnie, a krew pobrudzi wszystkie ściany w tym pokoju. O czym ja w ogóle myślę? Leniwie podniosłam swoje ciężkie ciało i przetarłam twarz dłońmi. Na całe szczęście chociaż zostawiłam otwarte okno w pokoju, dzięki czemu dało się jakkolwiek oddychać. Zerknęłam na zegar, który wisiał na ścianie. Już dziesiąta. Zostało całe dziesięć godzin do wyścigu.

Minęło trzydzieści pięć minut, zanim doprowadziłam się do porządku. Odświeżona i przebrana w czyste ubrania, zeszłam powolnym krokiem na sam dół. W całym domu panowała głucha cisza, która nieprzyjemnie działała dziś na mój umysł. W pewnej chwili nawet myślałam, że jestem sama w całej kamienicy. Moje obawy na całe szczęście się nie sprawdziły. Wchodząc do kuchni, zobaczyłam blond czuprynę mojego brata i mojego przyjaciela, który siedzieli przy wielkim stole i popijali gorącą kawę. Sądząc po ich wyglądzie, byłam pewna, że dopiero co wstali z łóżek.

- Ciężka noc? – zapytałam, podchodząc do ekspresu, klikając w nim odpowiednie guziki, do przygotowania mojego ukochanego latte.

- Bardziej poranek – jęknął przeciągle Bruno, odkładając swój telefon na bok.

Odwzajemniłam jego zmęczone spojrzenie, które dziś wyrażało więcej niż tysiąc słów.

- Nigdy nie zrozumiem, dlaczego pije to cholerstwo – odezwał się Olivier, łapiąc za swoją głowę – Jedyne działanie to ten przeklęty kac, który pewnie będzie mnie trzymał przez cały dzień.

Zaśmiałam się delikatnie na jego słowa, na co zgromił mnie spojrzeniem. Nawet jak chciał wyglądać groźnie, to nigdy mu nie wychodziło.

- Hej dzieciaki – ciszę, między nami przerwał zaspany głos Sary, która właśnie przekroczyła próg kuchni – Jak się spało? – zapytała, zajmując jedno z miejsc przy stole – Bella, słońce, jak możesz, zrób mi też latte.

- Jasne – rzuciłam tylko i podstawiłam następny kubek pod maszynę.

- Cześć wszystkim – powiedział Carlos.

Za nim przyszli pozostali. Każdy miał dzisiaj przybity wyraz twarzy, jakby żałował swoich wczorajszych decyzji. Spojrzałam na ostatnią osobę, która właśnie weszła do pomieszczenia. Po jego mokrych, roztrzepanych włosach, byłam pewna, że niedawno wyszedł z pod prysznica. Miał na sobie białą koszulkę i szare dresy. Co dziwne, ani razu na mnie nie spojrzał. Choć myślałam, że ta noc będzie dla nas przełomem w naszej relacji, jednak jak zwykle się myliłam.

Co prawda, do niczego między nami nie doszło, ale miałam nadzieję. Myślałam, że chociaż nasza dziwna znajomość ruszy do przodu w tym dobrym kierunku. Spuściłam wzrok na gorący napój, w białej filiżance, którą trzymałam w dłoniach.

- Przydałoby się jeszcze raz obgadać cały plan – zaczął Carlos, patrząc na nas wszystkich, ale to na mnie zatrzymał się dłużej.

- Daj im wszystkim spokój Carlos – odezwał się Alexander, dopijając zimne mleko z lodówki – Bella, Bruno i Olivier zostają tu.

Całą trójką spojrzeliśmy na chłopaka, jakby powiedział coś właśnie w innym języku.

- Jak to zostajemy tu? – zapytał Olivier, starając się chyba zrozumieć jego słowa.

- Mówię niewyraźnie? – zapytał z kpiną w głosie, a atmosfera w kuchni nagle zgęstniała.

- Przecież mieliśmy jechać tam z wami – prychnął mój brat – To na chuj w ogóle nas tu ściągałeś?

- Dla zabawy – przewrócił oczami chłopak.

Widać było, że cała sytuacja zaczęła go ignorować, choć to my powinniśmy czuć się zdenerwowani tym całym syfem.

- Nie będę narażał waszego życia, tylko dlatego, że Chuck, powiedział, że Bella ma tam być – odstawił pusty karton na blat i w końcu na nas spojrzał – Może jestem chujem, ale nie aż takim, żeby wystawiać was prosto w jego teren.

Już nic nie rozumiałam.

- To dlaczego powiedziałeś, że mamy tu przylecieć? – zapytałam, oburzona całą sytuacją.

- Po to, żeby wiedział, że nie lekceważymy jego słów – zaczął, podchodząc do stołu – Chuck wie, że tu jesteście, podejrzewam, że nawet wie, że cały wczorajszy wieczór byliśmy nad jeziorem – wzruszył ramionami, jakby to co najmniej miało być dla nas oczywiste, a nie było.

Bo skąd mieliśmy wiedzieć, że ten psychopata nas obserwuję? Przecież byliśmy tylko dziećmi.

- Rozumiem, że macie inny plan – zaczął Bruno, patrząc na pozostałych.

Mieli inny plan. To przecież takie oczywiste. Gdyby tak nie było, ktokolwiek by teraz zaprzeczył.

- Chcemy zabić Chucka – powiedział na głos Carlos, dokładnie nam się przypatrując, oparł się o blat kuchenny i założył ręce na siebie – Wiemy, że ten cały wyścig to pułapka, aby pozbyć się Alexandra, dlatego nie możemy pozwolić sobie na jakikolwiek błąd z naszej strony – dodał poważnym tonem, a wszystkie włoski na moim ciele stanęły dęba.

Jak głupia byłam, myśląc, że to naprawdę chodzi o zwykły wyścig? Przecież mamy do czynienia z jakimiś cholernymi gangami, to było oczywiste, że musi chodzić o coś innego...

- To znaczy, że ja... - nie dokończyłam, gdy Alexander, przerwał mi w połowie zdania.

- Tak, skupił się na Tobie tylko dlatego, żeby zmusić mnie do wzięcia udziału w jego chorej grze – dokończył moją myśl, przez co spojrzałam na niego z przerażeniem – Byłaś dla niego tylko pionkiem, bo wiedział, że dla mnie na całej szachownicy jesteś Królową.

Powiedział te słowa przy wszystkich, przez co moje policzki zapłonęły czerwonym rumieńcem. Spuściłam wzrok na dół, bawiąc się palcami u dłoni. Czułam na sobie spojrzenia innych, a tak bardzo chciałam być teraz niewidzialna. Na całe szczęście Carlos przerwał cisze, która utworzyła się w pomieszczeniu.

 - Dla niego nic nie znaczycie, więc to bez sensu, abyście od teraz brali w tym udział – stwierdził brunet – O osiemnastej macie samolot do Miami, odwiozę was na lotnisko.

Zmarszczyłam swoje jasne brwi i upiłam łyk chłodnego latte. Odstawiłam kubek na blat i uniosłam głowę, patrząc na tych dwóch idiotów, którzy stali obok siebie z założonymi rękami.

- Jeśli myślicie, że teraz tak po prostu was zostawimy, to się mylicie – powiedziałam, przez co znów na mojej osobie były skupione wszystkie pary oczu.

- Jak to... - jęknął Olivier, przecierając oczy, dłońmi – Jestem za młody i zbyt przystojny, aby umierać.

Czasami miałam ochotę go uderzyć w tę jego słodką buźkę.

- To przeze mnie znaleźliście się w takiej sytuacji, więc nie chcę uciec jak zwykły tchórz – stwierdziłam, szukając poparcia przynajmniej w moim bracie.

- Trochę głupio byłoby się teraz poddać – dodał Bruno, opierając się plecami o krzesło.

- Nie Bruno, głupotą jest zostawanie tu – zaznaczył jasno Alexander, patrząc na chłopaka – Nie rozumiecie, jakie to jest ryzyko, to nie jest zabawa do jasnej cholery! – krzyknął, uderzając dłońmi w stół, przez co nawet Olivier się wzdrygnął.

- Dobrze, to może w końcu wytłumaczysz nam ten prawdziwy plan? – zaczęłam, także podchodząc do stołu – Czy będziesz zachowywał się jak dupek i zrobisz wszystko sam? – spojrzałam na niego, przez co był zmuszony odwzajemnić moje spojrzenie – W sumie, to nic nowego, prawda?

- Przestań mnie prowokować – syknął brunet, ciskając we mnie piorunami.

- Bo co? Bo co mi zrobisz? – podeszłam do niego, wytykając go palcem, przez co ten się wyprostował – Siłą zaciągniesz mnie do samolotu? – prychnęłam, nie odpuszczając – Może i to głupota, ale nie zamierzam was zostawiać.

- Dobrze – powiedział po chwili – Chcesz wiedzieć jaki jest plan? – zapytał, tym razem robiąc kilka kroków w moją stronę, przez co musiałam się cofnąć – Gdy tam dojedziemy, wszyscy, bez wyjątku muszą być czujni, bo nigdy nie wiesz, z której strony możesz dostać kulką – powiedział, przez cały czas patrząc w moje oczy – Tylko ja mam kamizelkę kuloodporną pod kombinezonem, stajemy na starcie, ruszamy i – pstryknął palcami – Albo ja, albo Chuck, jeśli ja przekroczę metę, to znak, że macie uciekać, jeśli Chuck, jesteście martwi.

- Jeśli Chuck wyjedzie z lasu jako pierwszy, to dla nas znak, że albo szybko stamtąd spierdalamy, albo stajemy się jego niewolnikami – dodał Carlos, przeczesując swoje czekoladowe włosy palcami.

- Nadal chcesz tam z nami jechać? – zapytał chłopak przede mną, oblizując swoje spierzchnięte wargi.

- Nie zamierzam tchórzyć – stwierdziłam twardo, na co ten się zaśmiał, łapiąc się za głowę.

- Jesteś cholernie nieodpowiedzialna – powiedział, odchodząc do tyłu – Jesteś nienormalna.

- Uczę się od najlepszych – dodałam, na co chłopak wziął swój telefon z szafki i wyszedł, zostawiając nas wszystkich w kuchni.

Zagryzłam swoją wargę i gdy chciałam już za nim pójść, zatrzymał mnie głos Carlosa, który spowodował ciarki na moim ciele.

- Jeśli myślicie, że jesteście w stanie stanąć ze Śmiercią oko w oko i ją pokonać – zaczął, przechodząc obok mnie – Jesteście głupcami – podkreślił te słowa, tak aby dokładnie zagnieździły się w moim umyśle.

Czy byłam głupcem? Tak, ale nie ze względu na to, że chciałam wziąć udział w całym planie do samego końca. Byłam głupcem, bo wiedziałam, że Olivier i Bruno, są w stanie skoczyć za mną w ogień, a mimo to nie zdecydowałam się wrócić do domu, narażając tym samym ich życie.

Poszłam w ich ślady i tak samo opuściłam kuchnie, wcześniej zabierając ze sobą swój telefon. Czy bałam się śmierci? Szczerze, nigdy o tym nie myślałam, tak bardzo jak dzisiejszego poranka. Było to dla mnie tak odległym tematem, że nigdy nie narażałam swojego umysłu, na tak ciężkie myśli. Zawsze byłam pewna, że dożyje starości, ze swoim ukochanym mężem i dwójką dzieci u mojego boku.

Powrót Alexandra zmienił cały mój pogląd na dotychczasowy świat. Czy mieliśmy czas i szansę na budowanie tego czegoś, co powstało między nami w tak krótkim czasie? Czy w ogóle powinniśmy dla siebie istnieć w tej samej czasoprzestrzeni, dając sobie szanse na cokolwiek w tym kierunku? Czy nasza przyszłość miała prawo bytu? Teraz nie znałam odpowiedzi na żadne z tych pytać, choć miałam dziwne przeczucie, że po tej nocy wszystko się rozwiąże.

Zawsze są dwa wyjścia. Albo będziemy musieli o sobie zapomnieć, albo zaczniemy jutro u swojego boku, starając się zapomnieć o wcześniejszych wydarzeniach. Ja na tą chwilę widziałam tylko jedno wyjście, które zrodziło się w mojej głowie. Musiałam zrobić wszystko, aby Chuck już nigdy nam nie zagrażał. Dlatego wprowadziłam swój własny plan w życie. O którym wiedziałam tylko ja.

Czas zrobić wszystko, aby Chuck myślał, że jestem w jego drużynie. Mam na to niecałe dziewięć godzin.

Czas, start. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro