ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Leżałam na plecach, wpatrzona w sufit. Obok mojej głowy znajdował się odblokowany telefon na tym numerze. Rozważałam wszystkie za i przeciw. Nie wiem dlaczego nie mogłam po prostu usnąć i zwyczajnie o tym wszystkim zapomnieć. Minęły cztery miesiące, a moja głowa nie mogła wyrzucić tych pieprzonych, ciemnych tęczówek z przebłyskami niebieskiego. Mam dość. Dość siebie, moich myśli i tego całego syfu, który przez te kilka miesięcy obrócił moje życie do góry nogami.

Obiecałam sobie, że już nigdy się do niego nie odezwę. Obiecałam, że już nigdy mną nie zawładnie. Jednak samo to, że zastanawiałam się nad tym, czy do niego zadzwonić, było wręcz absurdalne. Miałam ochotę roześmiać się na cały głos. Nie mogłam zrozumieć jak on mógł doprowadzić się do takiego stanu. Do stanu, w którym jego najlepszy przyjaciel niemalże płacze nad jego ciałem...

Obróciłam głowę, spojrzałam na wyświetlacz i westchnęłam ciężko. Wybrałam połączenie, przykładając telefon do ucha. Czekałam. W moim brzuchu zaczął zawiązywać się dziwny supeł, przez który było mi wręcz niedobrze. Pierwszy sygnał... Cisza. Druga... Nadal nic. Trzeci...

- Tak? – usłyszałam zachrypnięty, męski głos po drugiej stronie, przez co całe moje ciało w jednej chwili się spięło – Bella? – zapytał, gdy nie mogłam wydusić z siebie żadnego słowa – Jesteś tam?

Po cholerę ja to robiłam...

- Uhm – mruknęłam, przygryzając mocno swoją dolną wargę.

- Wszystko w porządku? – nigdy nie słyszałam, żeby jego glos był aż tak słaby jak tej nocy – Coś się stało?

- Ty mi powiedz – zaczęłam, zderzając się z głuchą ciszą – Co Ty odwalasz Alex? – zapytałam, przymykając oczy.

- Nie rozumiem...

- Carlos wszystko mi powiedział – przerwałam mu.

- Jak zwykle dramatyzuje – prychnął – Jak widzisz, żyje – miałam wrażenie, jakby nie czekał na mój telefon – Nie musisz się nade mną litować.

Przełknęłam gulę, która utworzyła się w moim gardle. Dlaczego ten idiota do mnie dzwonił i mówił, że jest z nim źle. Przecież nawet nie słychać, żeby był pod wpływem jakiejkolwiek używki. Nie wiem co chciał tym osiągnąć, ale mam ochotę tam pojechać i dać mu w mordę. 

- Dobrze, w takim razie przepraszam, że zadzwoniłam – powiedziałam i gdy miałam zakończyć połączenie, usłyszałam ciche westchnienie.

- W skali od jeden do dziesięciu, jak bardzo mnie nienawidzisz? – zapytał, co mnie zamurowało.

Nie wiedziałam co mogłabym na to odpowiedzieć, dlatego moje milczenie się przedłużyło. Zanim jakiekolwiek słowa opuściły moje usta, chłopak dodał:

- Bo ja siebie nienawidzę tak na jedenaście.

- Muszę kończyć – szepnęłam, czując jak pod powiekami zaczynają się zbierać słone łzy.

- Spotkaj się ze mną.

Zacisnęłam powieki. I co ja miałam mu odpowiedzieć? Tak, chętnie? Nie, wyjdź z mojej głowy? Ta rozmowa nie miała sensu i nigdy nie powinna się wydarzyć. Nie wiem nawet dlaczego nadal nie zakończyłam połączenia, co powinnam już dawno zrobić. Co lepsze, nigdy nie powinnam wybierać jego numeru. To był błąd.

- Myślę, że to nie jest najlepszy...

- Proszę – powiedział, a jego kiedyś pewny głos, lekko się załam – Jedno spotkanie, jeśli po tym nie będziesz chciała mnie znać, to obiecuję, że zniknę z Twojego życia raz na zawsze.

Bałam się, że jak się z Tobą spotkam, to nie będę chciała żebyś odchodził. Przerażało mnie to, a w głębi siebie miałam wrażenie, że właśnie tak się może stać. Bo to tylko cztery miesiące rozłąki. Cztery miesiące tłumienia w sobie uczucia, które nigdy ze mnie nie wyparowało. Bo wiedziałam, że od małego byłeś dla mnie tym jedynym. Tym odpowiednim. Jednak nasze pragnienie siebie nawzajem, zgubiło nas oboje. I tak bardzo się boję, że nie będziemy w stanie odnaleźć wspólnej ścieżki.

- Kiedy? – zapytałam, przecierając twarz dłonią.

- Jutro, przylecę najbliższym lotem, tylko na mnie tam poczekaj – powiedział, a ja miałam wrażenie, jakby już zaczął się pakować, co było niedorzeczne.

- Jedno spotkanie – dałam nacisk na pierwsze słowo, mając nadzieję, że chłopak mnie zrozumie.

- Jedno spotkanie – powtórzył po mnie – Spróbuj usnąć – powiedział i zakończył połączenie.

Odrzuciłam telefon na poduszkę i przycisnęłam do twarzy kołdrę, krzycząc w nią. Dlaczego ja się zgodziłam? Co ja chciałam tym osiągnąć? Nie jestem gotowa spojrzeć mu w oczy. Nie jestem gotowa na rozmowę z nim. Wiedziałam, że tego pożałuję, dlatego do rana nie zmrużyłam nawet oka. Bo moje myśli krążyły wokół tego chłopaka, który wpędził moją duszę do Piekła.


***


Wybiła godzina dziewiąta. Alexander miał być w Miami o dziesiątej dwadzieścia trzy. Miałam niecałe półtorej godziny na ogarnięcie siebie. Aby nikt nie poznał, że nie spałam całą noc. Wiedziałam, że bez korektora się nie obejdzie, bo moje sińce pod oczami odstraszały z kilometra. Gdy lekko się pomalowałam i ubrałam spodenki oraz top, wszystko w czarnym kolorze, zeszłam na sam dół do kuchni. Była niedziela. Bruno właśnie robił sobie kawę w ekspresie, a tata jak zwykle spędzał noc u swojej kobiety, co mnie już wcale nie dziwiło.

Zajęłam miejsce przy wyspie kuchennej i próbowałam skupić swoje myśli na czymkolwiek, aby tylko nie myśleć o tym spotkaniu. Nie wiem czemu, ale miałam wrażenie, że to wszystko zmieni. Że po naszej rozmowie, nigdy nie będzie już dobrze. Stresowałam się i to bardzo, co widziałam nawet przez to, że moje ręce dziś dosłownie drżały. Zacisnęłam je w pięści, aby nie dać po sobie tego poznać, choć gołym okiem było widać, że coś jest ze mną nie tak.

- O kurwa, wyglądasz jak zombie – powiedział mój brat, gdy odwzajemniłam jego palące spojrzenie.

- Dzięki, Ciebie też miło widzieć – posłałam mu sztuczny uśmiech, na c ten tylko parsknął niekontrolowanym śmiechem.

Przewróciłam oczami na jego reakcje. Miałam już wrócić do swojego pokoju, ale zatrzymałam się w połowie drogi, gdy po całym domu rozniósł się dźwięk dzwonka do drzwi. Stres jeszcze bardziej się nasilił, przez co miałam ochotę wymiotować. Spojrzałam na zegarek w kuchni. Dziesiąta czterdzieści. Kurwa.

- Spodziewasz się kogoś? – zagadał Bruno, przyglądając się mi uważnie.

Nic nie odpowiedziałam, bo byłam pewna, że on i tak już wie. Przecież oni nigdy nie przestali się przyjaźnić. Zawsze byli blisko i tylko ja byłam w stanie to przeoczyć...

Przekręciłam klucz w zamku, chwyciłam za klamkę i otworzyłam drzwi, wpuszczając do środka świeże powietrze. Lekki powiew wiatru pomuskał moją skórę na twarzy. Poczułam jego perfumy z nutką cynamonu i dym papierosowy. Zagryzłam wargę i uniosłam głowę w górę, aby w końcu zmierzyć się z jego spojrzeniem, które nie wyrażało nic. Było puste. Nie można było odczytać żadnej emocji. Miałam wrażenie, jakbym patrzyła w oczy kogoś martwego. W oczy trupa. 

W pierwszych sekundach nie odezwaliśmy się nawet słowem. Staliśmy przed sobą, skanując swoje twarze, jakbyśmy nie widzieli się co najmniej z kilka lat, a nie ledwie cztery miesiące. Całe wczorajsze jedzenie podeszło mi do gardła, a kolory odpłynęły z mojej twarzy. Chłopak miał pokaźną bliznę, która ciągnęła się od lewego ucha przez cały policzek. Była zagojona, ale to nie zmienia faktu, że wyglądała przerażająco. Swoje przydługie, czarne włosy lekko skrócił, przez co już nie wpadały mu do oczu. Miał na sobie obcisłą, szarą koszulkę, która uwydatniała jego mięśnie, oraz czarne, szerokie spodnie.

- Cześć – powiedział, przerywając ciszę między nami.

Wiedziałam, że powinnam mu była odpowiedzieć. Cokolwiek wydobyć z moich ust, ale tak się nie stało. Przesunęłam się, zapraszając go do środka. To tak jakbym wpuszczała do swojego bezpiecznego miejsca Diabła. Wiedziałam, że to robię, ale nie zatrzymałam tego. Pozwoliłam, aby ten cyrk nadał grał.

- O kurwa – usłyszałam głos mojego brata, który przyglądał się swojemu przyjacielowi.

- Wyglądasz, jakbyś nie wiedział, o tym, że przyleci – przewróciłam oczami na jego żałosną reakcję, na którą miałam ochotę parsknąć śmiechem.

- Bo nie wiedziałem – powiedział urażony, lustrując mnie wzrokiem – Rozumiem, że nas wszystkich nienawidzisz Bella, ale uwierz mi, że przez te cztery miesiące wszystko się rozjebało – mruknął blondyn, przeczesując dłonią swoje włosy.

- Mogliście bardziej kłamać, może wtedy byłoby wszystko w porządku – prychnęłam, zakładając ręce na siebie.

Czułam na sobie ich wzrok. Patrzyli na mnie z urazą. Wiedziałam, że moje słowa mogą ich zaboleć, ale nie zwracałam na to uwagi. To ja tu byłam najbardziej poszkodowana i nie zamierzałam dawać im taryfy ulgowej, tylko dlatego, że byłam czyjąś siostrą.

- Bruno daj spokój – usłyszałam głos bruneta za sobą.

Podejrzewałam, że musiał być blisko mnie, ale nie aż tak. Czułam jego gorący oddech na moim karku. Miałam wrażenie, że wystarczy jeden krok w tył, a zderzyłabym się z jego twardym torsem.

- Nie Alex, mam tego już dość – syknął chłopak, odkładając swój kubek z kawą, podszedł do mnie bliżej i dźgnął mnie palcem w mostek – Jesteś tak niewdzięczna, wiem, że zrobiliśmy Ci świństwo, zatajając to wszystko, naprawdę kurwa tego żałuje – powiedział, a w jego zielone oczy się zaszkliły – Ale mam dość, błagania o Twoje wybaczenie – syknął – Przez cztery jebane miesiące traktujesz mnie gorzej niż gówno i mam tego serdecznie dość. 

- Dobrze wiedziałeś, że tak będzie, że jak się dowiem to mnie to zniszczy – krzyknęłam, nie hamując swoich emocji – Problem w tym Bruno, że myślałam, że jesteś osobą, której mogę ufać w stu procentach, a Ty zdradziłeś mnie tak samo jak oni – łzy spływały strumieniami po moich policzkach.

Kto by pomyślał, że wystarczy przyjazd Alexandra, aby wszystkie mury runęły.

- Wybacz, że chciałem, abyście w końcu byli szczęśliwi, abyście mieli szanse na coś wyjątkowego – powiedział, mrugając szybko, odganiając tym swoje łzy – Masz racje, zjebałem, jestem do niczego, ale mam dość starania się o to, abyś w końcu przestała mnie traktować jak śmiecia! – krzyknął prosto w moją twarz.

Alexander złapał go mocno za ramiona i odciągnął do tyłu. Stałam na środku kuchni, zalewając się łzami. Dlaczego to wszystko musiało się aż tak skomplikować? Dlaczego oni wszyscy musieli aż tak kłamać?

- Myślisz, że ja nie czuję się wystarczająco ze sobą źle?! – krzyczał dalej, przez co spuściłam wzrok na swoje białe skarpety, nie chciałam żeby tak krzyczał – Myślisz, że mogę spać po nocach? Myślisz, że mam wszystko w dupie?! – wyrywał się, ale brunet silnie go trzymał, nie pozwalając mu do mnie podejść – Jesteś jedyną osobą w moim życiu, na której tak bardzo mi zależy, kocham Cię tak mocno, że to aż boli, a to tylko dlatego, że jesteś moją siostrą i chciałem dla Ciebie dobrze!

Widziałam jak z każdym kolejnym wypowiedzianym przez niego słowem, chłopak zaczął słabnąć. Jego głos się załamywał. Spojrzałam na niego, a moje serce znów zaczęło krwawić. Bo Bruno nie płakał. On wył. Dusił się łzami w ramionach Alexandra. Spadł w dół. A to wszystko przeze mnie. To ja go zniszczyłam. To ja pozwoliłam mu spaść na dno, nie wyciągając do niego ręki.

- Nie zliczę ile razy chciałem po prostu umrzeć, abyś nie musiała patrzeć na mnie każdego dnia...

- Bruno – jęknęłam z bezsilności, zakrywając drżące usta dłonią.

- Chciałem się zabić, abyś w końcu zaczęła się uśmiechać, bo miałem wrażenie, że to przeze mnie każdego dnia chodziłaś smutna – powiedział, przecierając swoje mokre policzki, już się nie wyrywał, po prostu stał i patrzył prosto na mnie – Przepraszam, że żyję – zacisnął wargi – Przepraszam, że nie umiem ze sobą skończyć – wzruszył ramionami, zadzierając głowę do góry – Mam dość.

Odepchnął od siebie Alexandra i poszedł do swojego pokoju, trzaskając swoimi drzwiami. Zadrżałam na ten dźwięk i chciałam do niego pobiec, ale brunet zatrzymał mnie w porę.

- Daj mu ochłonąć – powiedział, patrząc na mnie pustym wzrokiem.

Bez zastanowienia wtuliłam się w jego ciepłe ciało, pozwalając wszystkim emocją wydostać się na zewnątrz. Nie wiem ile czasu spędziłam w jego ramionach, dosłownie dusząc się łzami. Ale gdy już nie miałam czym płakać, chłopak wziął mnie w ramiona i zaniósł prosto do mojego pokoju.

Przepraszam Bruno. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro