ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Poranki okazały się dużo cięższe niż mogłam się tego spodziewać. Chaos, który panował w mojej głowie nie ustał nawet na chwilę. Co najlepsze, rozprzestrzeniał się jeszcze bardziej w dalsze części mojego organizmu, infekując wszystko na swojej drodze. Przetarłam oczy palcami i ostrożnie, uważając na promienie słoneczne, które przedzierały się przez okna, otworzyłam je, witając tym samym kolejny nowy dzień. Szczerze mówiąc, cały czas miałam nadzieję, że to co się dzieje w moim życiu to po prostu sen, z którego za chwilę się obudzę. Jednak nie stało się tak dziś, a ja miałam wrażenie, ze muszę się po prostu przyzwyczaić do rzeczywistości, która może i nie jest kolorowa, ale nikt za mnie jej nie przeżyje.

Dziś, żeby choć na chwilę zająć czymś głowę, ja, Olivier i Lucy wybieramy się do centrum handlowego. Może szukanie stroi na nadchodzącą imprezę przebieraną, która odbywała się co roku, nie było moim wymarzonym zajęciem, ale liczyłam na to, że choć na chwilę uwolnię się od natrętnych myśli, które nawiedzały mój umysł. Wzięłam szybki prysznic, aby odświeżyć swoje zmęczone ciało. Ubrałam szerokie, szare dresy i czarną, lekko za dużą koszulkę z krótkim rękawem. Zeszłam powolnym krokiem na dół, kierując się w stronę kuchni, z której o tej godzinie dobiegały już hałasy. Szczerze, dawno nie widziałam widoku mojego brata, który w samych bokserkach, przy głośnej muzyce Madison Beer, smażył naleśniki. To był całkiem miły widok, który choć na chwilę pozwolił powrócić mi do wcześniejszych dni, gdy nie mieliśmy żadnych zmartwień.

- Mam nadzieję, że dla mnie porcja też się znajdzie – powiedziałam, zajmując miejsce przy wyspie kuchennej, aby mieć jak najlepszy widok na całe przedstawienie.

Jak mogłam się spodziewać, chłopak podskoczył do góry, gdy usłyszał mój głos. Odwrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie z gniewem, który aktualnie przysłonił jego śliczne, zielone tęczówki. Oparł się plecami o blat, założył ręce na siebie i skierował drewnianą szpachelkę, prosto na moją osobę, przez co od razu posłałam mu mój szeroki uśmiech. To było cholernie nie w porządku, że zgarnął całą urodę rodziców, a mi zostawił tylko jakieś okruchy. Ale musiałam się z tym pogodzić, choć ciężko mi to przychodziło.

- Co dostanę w zamian? – zapytał, patrząc na mnie podejrzliwie.

- Podpowiem Ci, jak ubrać się na imprezę, żebyś jak co roku nie wyszedł na skończonego idiotę – posłałam mu buziaka w powietrzu, na co ten tylko prychnął.

- Oboje dobrze wiemy, że żadna nie może ode mnie odwrócić wzroku, nawet gdybym przyszedł w worku – wzruszył ramionami i wrócił do smażenia placków – Ale masz szczęście, że mam dziś dobry humor, więc dostaniesz swoją porcję za darmo – powiedział z delikatnym uśmiechem na twarzy.

Cała ta impreza ma dlatego taką sławę, że jest organizowana co roku, w ten sam dzień, na plaży, przez już jakieś pięćdziesiąt lat. Najlepsze jest w tym to, że żeby tam wejść, musisz być przebrany, w nieważne co, akceptowalny jest każdy możliwy kostium. I może dlatego ma to taką popularność. Bo jednego wieczoru, możesz być kim tylko zechcesz. Nikt Cię nie ocenia, nikt nie patrzy na Ciebie krzywo. Każdy jest równy. Najważniejsza jest dobra zabawa, którą za trzy dni będę mogła w końcu poczuć na nowo.

Patrząc na to, że Bruno w tamtym roku przebrał się za Spider Mana i wyglądał naprawdę cholernie dobrze, bałam się co takiego może wymyślić teraz. Co najlepsze miał rację, z tym, że nawet jakby poszedł tam w worku, to żadna dziewczyna nie mogłaby odwrócić od niego wzroku. Fakt, może i jest to całkiem irytujące, że na mnie jedynie kto zerka to menel spod sklepu, ale czasem mam wrażenie, że dobrze, że nie przyciągam tak bardzo uwagi innych. Dziwnie mi będzie też z faktem, że w tym roku jestem zdana na swoich przyjaciół. Zawsze chodziłam tam razem z Noah i za każdym razem mieliśmy jakieś powiązane stroje. Jednak wiem, że będę musiała się do tego przyzwyczaić.

Razem z Bruno zjedliśmy naleśniki z serem i truskawkami, które przygotował. Muszę przyznać, że talent do gotowania także przejął. Jednak akurat to byłam w stanie przeżyć. Uwielbiałam jak chłopak coś gotował, bo za każdym razem smakowało o niebo lepiej. Mogłabym z nim mieszkać do końca życia i byłabym w stanie bić się z jego przyszłą żoną o to, aby mi go nie odbierała. Może mieliśmy kilka cech podobnych, jednak to Bruno zabrał te wszystkie dobre, przez co mi zostały ostatki. Wypiliśmy jeszcze wspólną kawę i gdy usłyszałam trąbienie samochodu mojego przyjaciela, założyłam swoje czarne vansy, które sięgały mi za kostkę i wybiegłam z domu, zbierając po drodze wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Oczywiście nie zapomniałam pożegnać się jeszcze z bratem i podziękować mu za to anielskie śniadanie. Chociaż karmiłam jego ego, które miałam wrażenie, że niedługo może wybuchnąć.

Zajęłam miejsce na tyłach białej Hondy Oliviera i zapięłam pasy. Przywitałam się z nimi, buziakami w policzek i w końcu ruszyliśmy. Pogoda dziś była względna, nie było ani gorąco ani zbyt zimno. Na niebie pojawiały się co chwile jakieś chmury, które zakrywały parzące w skórę słońce. Może i mieszkałam w Miami i może powinnam się przyzwyczaić do upałów, jednak nie kochałam ich aż tak bardzo. Gdy na dworze było już ponad trzydzieści pięć stopni, mój organizm ledwo dawał sobie z tym radę, a ja wtedy przeważnie spędzałam cały dzień przed wiatrakiem w pokoju.

- Wymyśliliście już coś? – zapytała Lucy, gdy wjeżdżaliśmy na parking galerii – Bo ja zamierzam się przebrać za Kim Kolwiek – powiedziała z cwanym uśmiechem, który rozpromienił jej drobną twarz.

I szczerze muszę przyznać, że to był naprawdę dobry pomysł. Z Lucy sylwetką i urodą, będzie się idealnie nadawała do tej postaci, a ja nie mogłam się już doczekać, aż zobaczę ją w tym wydaniu.

- Ja w tym roku będę jak chłopaki z Peaky Blinders – odpowiedział dumnie blondyn i nagle oboje przenieśli na mnie swoje spojrzenie, przez co lekko się speszyłam – A Ty Bella? – ponaglił mnie chłopak, na co jęknęłam przeciągle i wbiłam wzrok w swoje blade dłonie.

- Dobrze wiecie, że to Noah zawsze wymyślał stroje – wyrzuciłam – Nie mam pojęcia – przyznałam lekko rozczarowana, ale o dziwo tamci nie podłapali mojego humoru, tylko od razu próbowali mnie pocieszyć.

- Może kupimy Ci czarne skrzydła i zrobimy Cię na Panią Śmierć – podrzucił Olivier, przez co miałam ochotę, złapać go za szyję i udusić – Patrząc na ostatnie wydarzenia, mogłabyś się także przebrać za kobietę z mafii – zacisnął swoje usta w wąską linię, przerywając nasz kontakt wzrokowy, jakby się bał, że zaraz może dostać. No cóż, przynajmniej miał rację.

- Może zróbmy jej hot makijaż klauna, chociaż Bruno się do Ciebie nie zbliży – zaśmiała się Lucy, przez co ja też wybuchłam gorzkim śmiechem, wyobrażając sobie w głowię taką sytuację.

Co prawda to prawda. Może rzeczywiście jak mój brat trochę wypije, to przypomnij mu się jego trauma z dzieciństwa, dzięki czemu zostawi mnie w spokoju. Choć było to całkiem niedorzeczne, to wcale nie realne. Gdyby ten pomysł się udał, to miałabym kolejny powód do nabijania się z mojego ukochanego braciszka, którego oczywiście kocham ponad życie. Jednak zważając na to, że na tej imprezie będą też ludzie, których nie znamy, pewnie Bruno będzie udawał, że mnie nie zna, co było bardzo prawdopodobne. Nie wiem ile już sklepów przechodziliśmy, ale ja i Olivier zdecydowanie odpadaliśmy. Chciało mi się płakać, gdy Lucy mówiła, żeby wejść jeszcze gdziekolwiek. Moje stopy wręcz płonęły, a organizm był całkowicie wykończony, błagając mnie o chwilę odpoczynku.

Po pomysłach na mój kostium, których było naprawdę mnóstwo, postanowiliśmy zrobić ze mnie Jokera. Kupiliśmy zieloną farbę do włosów, która jest akurat na jedno mycie. Fioletową marynarkę, która prezentowała się naprawdę dobrze. Do tego biała koszula, która sięgała mi do połowy brzucha. Czarną, obcisłą spódniczkę i tego samego koloru, skórzane kozaki, które sięgały aż do uda. Może to nie był klasyczny strój złoczyńcy, ale na pewno seksowny, co muszę przyznać, że bardzo mi się podobało. Jak to stwierdziła Lucy, teraz jestem wolnym strzelcem, więc w końcu mogę sobie na to pozwolić i przyznałam jej tutaj stuprocentową rację. Teraz, gdy już mój związek z Noah był przeszłością, mogłam podrywać kogo mi się tylko spodoba.

Po trzech godzinach męki i udręki, którą przeżywały moje i Oliviera nogi, w końcu wracaliśmy do domu. Chciało mi się płakać, gdy zdejmowałam buty, a moje stopy dotknęły chłodnej podłogi, czując upragnioną ulgę, która w jednej chwili zapanowała nad moim spragnionym ciałem. We trójkę udaliśmy się do mojego pokoju, rzucając nasze torby z zakupami w kąt. Razem z blondynem niemal od razy rzuciliśmy się na łóżko, wzdychając ciężko, praktycznie w tym samym czasie. Miałam ochotę zamknąć oczy i tak po prostu pójść spać, nie zwracając uwagi na to, że zegarek wskazywał dopiero dziewiętnastą. Obiecałam sobie w duchu, że to będą moje ostatnie zakupy z tą dziewczyną. Spojrzałam na nią kątem oka i naprawdę dziwiłam się, jak to w ogóle możliwe, że ona kompletnie nie była zmęczona. Przecież to nienormalne!

- Następnym razem pójdę sama, żeby chociaż nie słuchać waszych ciągłych jęków – prychnęła pod nosem, zaglądając w swoją torbę z zakupami i ignorując naszą dwójkę.

- Jestem za – odezwał się Olivier, przez co niemal od razu dostał moim kapciem w twarz. Zacisnęłam usta, aby nie parsknąć śmiechem, co prawie mi się udało.

- Oj daj spokój Lucy, dobrze wiesz, że zakupy nie są naszą mocną stroną – podniosłam się do pozycji siedzącej, wpatrując się w jej plecy.

- Powinniście mi dziękować na kolanach, za ten idealny dobór strojów – wytknęła nas palcem, przez co ja od razu, uniosłam ręce w geście obronnym – Chociaż będziecie jakoś wyglądać – wyrzuciła ręce ku górze, chyba mając nas już dość.

- Podziękujemy Ci po imprezie, gdy Bella znajdzie swojego Jokera, dobra? – spojrzałam na mojego przyjaciela z mordem w moich zielonych oczach.

Co jak co, ale nie zamierzasz szukać nikogo na siłę. Byłam jedną z tych osób, która uważała, że miłość prędzej czy później przyjdzie sama,. Tym bardziej nie zamierzam się płaszczyć nie wiadomo przed kim, bo nagle zakończyłam związek. Co to to nie.

- Oj w takim stroju, zlecą się do niej nawet z kilometra! – krzyknęła radosna dziewczyna, na co chłopak przytaknął jej głową.

Czy ja kiedyś mówiłam, że są nieznośni i że mam ich czasem serdecznie dość? Nie? To dziwne, bo w tej chwili mam ochotę wejść na Dark Web i sprzedać ich na cholerne organy! Nie wiem co ta dwójka sobie wymyśliła, ale chyba żadne z nich nie wzięło pod uwagę jednej, najważniejszej kwestii. Ja nie zamierzam wchodzić teraz w związek! Muszę najpierw poukładać sobie wszystko po rozstaniu z Noah. Ogarnąć całą sytuację z Chuckiem, który z jakiegoś cholernego powodu obrał sobie mnie za swój cel. I raz na zawsze odciąć się od nazwiska Walker, które ostatnio wręcz mnie prześladuje na każdym kroku. Czuję się przez to wszystko osaczona, staram się nie popaść w pieprzony obłęd, a oni zamiast przejmować się razem ze mną, to zamierzają mnie swatać z przypadkowym chłopakiem? O MÓJ BOŻE PRZECIEŻ JA Z NIMI ZWARIUJE!

Nie mam pojęcia ile dokładnie przegadaliśmy, ale około pierwszej w nocy Lucy razem z Olivierem opuścili mój dom. Odjechali białą Hondą, zostawiając za sobą tylko pisk opon, na co pokręciłam głową, Chłopak uwielbiał swoje autko i chwalił się nim na każdym kroku, gdy już nadarzyła się taka okazja. Ale ja to rozumiałam. Każdy w końcu miał jakąś rzecz, która była dla niego cholernie ważna i to jak najbardziej było normalne. Zamknęłam drzwi wejściowe na klucz i zgasiłam światło w przedpokoju. Gdyby nie to, że jutro mieliśmy się wszyscy spotkać i obgadać wszystko dokładnie, to może spałabym dobrze. Może wtedy w mojej głowie nie pojawiały by się obrazy Chucka, który wyglądał jeszcze bardziej przerażająco niż na żywo, a ja nie musiałabym się budzić z krzykiem, aby wydostać się z tej koszmarnej krainy, która chciała pochłonąć moją duszę.



ALEXANDER  

Pustka. To czułem, gdy musiałem patrzeć na cierpienie innych, wyrządzone prze mnie. Wiedziałem, że to co teraz spotyka Bellę, Bruna i resztę, jest tylko i wyłącznie moją winą. W stu procentach zdawałem sobie sprawę z tego, że z moim powrotem na rodzinną ziemię, mogę odebrać szczęście innym. Jednak nigdy w życiu bym nie pomyślał, że ten popieprzony Chuck, będzie chciał mojej głowy. Bo czego innego? To było oczywiste, gdy zabijałem jego cholernych „pomocników", który zabili moją Renesme. Nie przewidziałem tylko jednego, istotnego faktu, że moje uczucia do tej niskiej dziewczyny na nowo się przebudzą. Co prawda to nie była miłość i nie wiem jak mogłem to nazwać. Czułem silną potrzebę chronienia jej, co u mnie było całkiem normalne, gdy ktoś dla mnie jest ważny. 

Bella Caroline Brown stała się jeszcze piękniejsza, niż ją zapamiętałem. Długie, blond włosy przypominały promienie słoneczne, które muskały rozgrzaną skórę. Idealna talia, z którą bez problemu wykopałaby nie jedną modelkę z branży i co najgorsze jej oczy. Dwie wielkie tęczówki, które kolorem przypominały Jadeit. Nigdy w swoim życiu nie widziałem drugich takich samych oczu i skłamałbym przed samym Bogiem, mówiąc, że to nie są najpiękniejsze oczy w jakie mogłem patrzeć. Przez dwadzieścia dwa lata żadne nie zachwyciły mnie w ten sam sposób co tej dziewczyny. Miałem wrażenie, że gdy na mnie patrzyła, prześwietlała mnie na wylot. Mogła dojrzeć każdy, najciemniejszy zakamarek mojej duszy, choć pewnie nawet tego nie wiedziała. A ja w środku byłem zepsuty. Moje serce było zniszczone, poszarpane na kawałki. Cały mój organizm był zainfekowany mrokiem i wiem, że nie powinienem nawet myśleć o jakimkolwiek przywiązaniu. Nie było na to miejsca.

Przez te kilka lat zmieniła się, ale nie dużo. Wydoroślała, można było bez żadnego dyskutowania nazwać ją kobietą piękną. Kobietą, która wyrwie Twoją duszę, odzieli ją od ciała, a Ty pozwolisz jej na wszystko, bo taka już była. Zostawiała za sobą zniszczenie, w postaci pękniętych serc, choć pewnie nie zdawała sobie z tego sprawy. Może i nie miała pewności siebie, może była niedowartościowana, a ja mógłbym zmienić to w sekundę, ale wiem, że nie mogę sobie na to pozwolić. Jeden, mały krok za dużo, a popadnę w obłęd, z którego za cholerę nie będę chciał wyjść. Nie będę chciał uciec, a nawet jeśli miałoby mnie to zniszczyć, nie patrzyłbym na konsekwencje. Bo takli już byłem. Jeżeli komuś udało by się do końca rozbudzić moje uczucia, postawiłbym wszystko, aby tylko móc być z tą osobą. Bo byłem zwykłym egoistą i nie miałem z tym żadnego problemu. 

- Kurwa – syknąłem, gdy poczułem pieczenie na dłoni.

Zerknąłem w tamtą stronę i zobaczyłem sporą szramę po nożu, z której swobodnie wydobywała się krwista, gorąca ciesz. Obmyłem dłoń pod bieżącą wodą i przycisnąłem do rany gazę, która w niewyobrażalnie szybkim tempie nasączała się krwią. Przewróciłem na to oczami, bo to wszystko przez moje myśli o tej cholernej blondynce. Nie powinienem być rozkojarzony, tym bardziej w tak banalny sposób. Tym bardziej, że Chuck w każdej chwili mógł zaatakować. To niedorzeczne, że poleciał za mną aż do Stanów. A ja już wiedziałem i żałowałem, że postanowiłem wrócić na jakiś czas.

Kto by pomyślał, że nagle jej się o mnie przypomniało. Pieprzenie. Gdybym nie przyjechał, to dalej udawałaby, że ma tylko jednego syna. Syna idealnego, bez skazy, bez kłopotów. Pieprzony Noah. Nic nie wie o życiu. Jest rozpuszczonym gówniarzem, który ma wszystko podane jak na tacy. Jeżeli ktoś kiedykolwiek nazwałby nas rodzeństwem, wyparłbym się tego stwierdzenia. Nie byliśmy ani do siebie podobni wyglądem, ani charakterem. Jedyne co nas łączyło to jebane geny, które jak dla mnie nie mają żadnego znaczenia. Prawdziwą rodzinę zostawiłem w Hiszpanii i nigdy nie zmienię zdania. Oni nigdy mnie nie kochali. Zniszczyli mnie jako pierwsi, a teraz wymagali do siebie jakiegokolwiek szacunku. Całkiem zabawna sytuacja, zwracając uwagę na to, że to dzięki kochanemu ojcu, musiałem zostawić wszystko i wylecieć do Europy. Kto wie, może gdyby nie ta jedna decyzja, teraz byłbym w szczęśliwym związku z Bellą, a nie jedną nogą w grobie...

- Nie wydaje mi się, żebym był Twoim synem – powiedziałem, nawet na nią nie patrząc, co pewnie i tak ją już zirytowało – Prawdziwą rodzinę mam w Hiszpanii – dodałem szeptem, więc nawet nie wiem czy ta wiedźma to usłyszała.

- To na cholerę tu wracałeś co?! – jej emocje wzięły górę i wydarła się na całe pomieszczenie, a ja próbowałem ukryć uśmiech, który cisnął się na moją twarz – Trzeba było zostać w tej swojej pieprzonej Hiszpanii!

- Daj mi miesiąc – spojrzałem w jej oczy, które były identyczne jak moje – Pobawię się trochę i tyle mnie widzieliście – mrugnąłem w jej stronę, na co ta zacisnęła swoje dłonie w pięści, jakby chciała mi nimi przyłożyć.

- Alexander do cholery! – usłyszałem krzyk ojca, przez co miałem ochotę roześmiać się na cały głos. Jeszcze jego tu brakowało.

Z całej naszej czwórki, ten człowiek powinien milczeć. Obaj się nienawidziliśmy. Mężczyzna, gdy byłem jeszcze dzieckiem, chciał mnie wychować na swoją podobiznę. Na podobiznę zakłamanej gnidy, bo według niego, inaczej nie da się odnieść sukcesu. Robił wszystko, aby wpoić mi swoje chore wartości, które były zwykłą katorgą. Dla niego miłość rodzicielska nie istniała. Nie znał tego słowa i nie chciał go poznać, co dosadnie mi wpoił do głowy. Był tyranem, dopóki na świat nie przyszedł Noah. Jest jego oczkiem w głowie, a ja już wtedy zostałem odsunięty na bok. Nie to, że mi to przeszkadzało. Cieszyłem się, gdy nie musiałem spędzać z nim czasu. Jednak co bym nie zrobił, zawsze wina była po mojej stronie. Pieprzeni hipokryci. Wszyscy są tacy sami. Dbają tylko o siebie. Mają w dupie wszystkich wokół. Dlatego nie rozumiałem, dlaczego Bella tyle czasu tkwiła w związku z Noah.

- Przypominam Ci, że rozmawiasz ze swoją matką! Trochę szacunku – warknął w moją stronę, jakbym miał się tego wystraszyć.

- Macie coś jeszcze do powiedzenia? Chciałbym w końcu w spokoju zjeść – założyłem na siebie ręce i przewróciłem oczami – I proszę Cię Ty akurat nie powinieneś mówić o szacunku.

Zeskanowałem ich sylwetki od dołu do góry. Kobieta o ciemnych włosach, które sięgały jej do ramion, ubrana była w długą granatową suknię. Jej twarz pokryta była jak zwykle perfekcyjnym makijażem, przez co aż mnie mdliło. Nienawidziłem jak ktoś nosi tak mocny makijaż, zakrywając tym samym swoje niedoskonałości, które według mnie dodawały tylko uroku. Starszy mężczyzna miał na sobie czarny, dopasowany garnitur. Brązowe włosy ułożone do tyłu na żel, a wyraz twarzy był taki jak zwykle, pozbawiony jakichkolwiek emocji. Miałem ochotę zaśmiać się na ten widok, który prezentował się przede mną. Brakuje tylko ich perfekcyjnego synka i rodzina w komplecie! Jednak patrząc tak na nich wiedziałem, że przegrałem. To przez nich jestem jaki jestem. To oni wpajali mi przez tyle lat, że nie powinno okazywać się uczuć. Bo uczucia są złe...

- Chodźmy już – mruknęła moja matka, w stronę swojego męża.

Kto by się spodziewał, że najłatwiej będzie im po prostu odpuścić temat. Nie wypowiadając już żadnych słów, zabrali najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyli w kierunku drzwi, które następnie z hukiem zamknęli, jakby to miało zrobić na mnie jakiekolwiek wrażenie. Banda idiotów, którzy myślą, że mogą wszystko. Chwyciłem talerz z makaronem z pesto, kurczakiem i pomidorami, i poszedłem do salonu. Włączyłem jakiś durny serial, który akurat leciał na danym kanale. Gdy już myślałem, że będę miał święty spokój, oczywiście musiałem być w błędzie. Nie minęło dziesięć minut, a na dół, po tych cholernych marmurowych schodach, zbiegł Noah, z cwanym uśmiechem na swojej perfekcyjnej do bólu twarzy. Przewróciłem oczami gdy zobaczyłem jak się do mnie zbliża. Myślałem, że nie będzie szukał ze mną kontaktu, lecz tutaj też się myliłem.

- Czego chcesz? – przeniosłem na niego wzrok, zajadając się moim obiadem.

- Może trochę grzeczniej – mruknął, obserwując swoje palce, jakby były nie wiadomo jak interesujące w danym momencie – Nie jesteś u siebie – wypowiedział te słowa, a we mnie wręcz zawrzało. Gdybym tylko teraz nie jadł, to już dawno zdarłbym mu ten durny uśmiech z twarzy.

- Masz racje, dlatego jak najszybciej załatwię, to co muszę i już mnie nie ma – rzuciłem, wracając spojrzeniem do urządzenia stojącego na białej komodzie.

W tym domu wszystko było w jasnych kolorach i chyba to irytowało mnie najbardziej. Jak można było tutaj żyć, przy okazji nie wariując? Przecież od tych białych barw można było dostać ataków paniki. Sam czułem się, jakbym przebywał w szpitalu. Modliłem się tylko, żeby mój pobyt tutaj się nie przedłużył. Niby byłem w stałym kontakcie z moim przyjacielem Carlosem, lecz to nie to samo co na żywo. Razem byliśmy potęgą, jednak osobno słabliśmy i obaj to odczuwaliśmy.

- Za trzy dni w Miami jest impreza i mam nadzieję, że jak już tam pójdziesz, to nie będziesz mi przeszkadzał – powiedział, a ja o mało co nie wybuchłem śmiechem. To urocze, że chłopak myślał, że w jakiś mały sposób się nim interesuję. 

- Mam ważniejsze sprawy na głowie niż jakieś durne imprezy – wzruszyłem ramionami i odłożyłem pusty talerz na szklany stolik, który znajdował się centralnie przede mną – Tym bardziej, że Ty tam będziesz – pokręciłem zabawnie głową i nie odrywałem spojrzenia od telewizora, bo nagle serial zrobił się ciekawy.

- Świetnie! – Noah klasnął w dłonie, na co przewróciłem oczami – Bo zamierzam odzyskać Belle – powiedział dumnie, a ja nie wytrzymałem. Całe pomieszczenie wypełnił mój gorzki, głośny śmiech, przez co loczek spojrzał na mnie nie zrozumiale – Co Cię tak śmieszy? – zapytał lekko poddenerwowany, a ja od razu przeniosłem na niego swój wzrok.

- Nic braciszku – powiedziałem, opanowując trochę swój napad radości – Będę trzymać za Ciebie kciuki – spojrzałem na niego z wielkim uśmiechem na twarzy – Tylko nie zapomnij, że Bella ostatnio ma Cię totalnie w dupie – posłałem mu dwa kciuki w górę, na co ten się jeszcze bardziej zirytował.

Chłopak zaczął coś mruczeć pod nosem, ale zrezygnował z rozmowy ze mną i po prostu opuścił pomieszczenie, za pewne wracając prosto do swojego pokoju. Nie za bardzo miałem ochotę się wybierać na tą imprezę, ale nie mogłem też pozwolić, żeby ten idiota przystawiał się do Belli. Jednak najbardziej zdenerwowała mnie świadomość, że dziewczyna się tam wybiera. Dobrze wie, że Chuck jej zagraża i jest na jego celowniku, a mimo to zlekceważyła dosłownie wszystko w celu pójścia na zabawę. To tak cholernie nieodpowiedzialne, a ja jestem pewny, że ona nawet tego nie przemyślała...

Przetarłem swoją twarz dłońmi i westchnąłem ciężko. Wziąłem telefon w dłoń i wybrałem właściwy numer. Po dwóch sygnałach odezwał się niski głos, za którym naprawdę się stęskniłem...

- No w końcu! – krzyknął do słuchawki, przez co musiałem delikatnie odsunąć urządzenie, aby nie ogłuchnąć – Czego potrzebujesz bracie? – zapytał, a ja wiedziałem, że on już wie po co dzwonię.

- Głupie pytanie – rzuciłem, rozsiadając się bardziej na kanapie.

- Przebierze się za Jokera, także radzę Ci kupić zieloną farbę – powiedział Carlos, a ja zagryzłem swoją dolną wargę, wyobrażając sobie w głowie jak będzie wyglądać w takim przebraniu...

- Do następnego – rzuciłem i już miałem się rozłączać, gdy chłopak wypowiedział te trzy słowa, przez które popadłem w jakiś dziwny stan.

- Uważaj na siebie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro